Severitus | AU 5 tom
Rozdział 6
Przypadkowe wspomnienie
Przemija tylko to, co jest kłamliwe. Dla prawdy śmierć nie istnieje.
— Aleksander Hercen
7 lipca 1995
Kiedy wszedł do pokoju, za oknem zaczynały błyszczeć pierwsze gwiazdy. Pomimo chłodnego wieczoru i otwartego na oścież okna, miejsce to przesiąknięte było zaduchem i zapachem choroby.
Pomieszczenie sprawiało wrażenie skromnego i pełniącego rolę czegoś pośredniego pomiędzy sypialnią a pracownią. Na masywnym stole porozrzucane były liczne pergaminy i księgi. Tu i ówdzie widniały kleksy atramentu, jakby ręka, która trzymała pióro, była zbyt stara, aby utrzymać je w jednej pozycji. Jedyne źródło światła stanowiła świeca, która płonęła na stoliku obok łóżka.
Dumbledore zrobił kilka kroków do przodu i deski pod jego stopami zatrzeszczały straszliwie. Kiedy zobaczył skuloną na łóżku postać, zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się.
— Septimusie… — powiedział łagodnie Albus, ale w jego głosie wciąż można było wyczuć żal. — Czemu wcześniej po mnie nie posłałeś?
Powieki starego czarodzieja uchyliły się lekko, a mętny wzrok skupił na przybyszu. Po chwili blady uśmiech ozdobił spękane wargi.
— Dla zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek wielkiej przygody1 — wychrypiał mężczyzna. — Czyż to nie tak zawsze mawiasz, Albusie?
Dumbledore milczał przez długą chwilę. Kiedy płomień świecy zadrżał, oświetlił na sekundę jego jasne oczy. Błyszczały od nagłej wilgoci.
— Nie płacz po mnie, przyjacielu. I tak nie byłbyś w stanie nic zrobić. Jestem już stary. Nie tak stary jak ty, co prawda, ale po każdego śmierć przychodzi w swoim czasie.
— Przeczytałem list — odrzekł cicho Albus.
— A więc wiesz, o co proszę.
Czarodziej skinął głową i z kieszeni szaty wyciągnął flakonik.
Przez następne kilka minut w pokoju panowała zupełna cisza, podczas której pomarszczona, drżąca dłoń kierowała różdżką białe wstęgi myśli do pustego naczynia.
* * *
Tego roku lato było wyjątkowo ciepłe i przyjemne, jakby starało się zaprzeczyć ponurym wydarzeniom, które rozgrywały się w czarodziejskim świecie. I choć nie było wielu powodów do radości, dwa kolejne dni minęły spokojnie.
Gazety donosiły, iż rząd jest w trakcie odbudowywania ministerialnego gmachu, a Albus, gdy tylko poczuł się na siłach, wrócił do swojej rezydencji. Ponieważ wszystko wskazywało na to, że Voldemort zajęty jest zapoznawaniem się z treścią skradzionej księgi, na świecie panowała względna cisza.
Prince Manor natomiast świecił pustkami. Jedynymi osobami przebywającymi w domu byli mistrz eliksirów, Potter oraz pielęgniarka, która nie chciała słyszeć o tym, iż miałaby opuścić swój posterunek. Snape warczał z irytacją, tłumacząc, że jeśli wydarzy się coś niezwykłego, zaklęcie monitorujące da o tym znać i zawsze może wezwać pomoc przez kominek. Żadne słowa jednak nie działały. Mężczyzna równie dobrze mógł mówić do ściany. W takich chwilach zastanawiał się, czy ta kobieta w ogóle posiada jakieś życie osobiste.
Severus wyjrzał przez okno. Madame Pomfrey siedziała na jednej z parkowych ławek, a na podołku trzymała medyczną księgę na temat magicznych urazów umysłu. Letnie słońce przebijało przez liście, igrając na jej kasztanowych włosach z rzadka przetykanych siwizną.
Snape postanowił iść za jej przykładem i również skorzystać z wolnego czasu. Skoro eliksir działał, pozostało im tylko bierne czekanie. I mimo iż przewidywania stanu Pottera wciąż pozostawały w kręgu spekulacji, mogli przynajmniej mieć realną nadzieję na odzyskanie przytomności. Chłopak nie gorączkował, ani nie rzucał się, magia nie szalała, a fale w umyśle przepływały bez zakłóceń.
Tym razem Snape zrezygnował z prasy. Posunięcia na scenie politycznej były coraz bardziej przewidywalne i chwilowo nie było nic, co by mężczyznę zaskoczyło. Nawet plany Korneliusza Knota odnośnie Złotego Chłopca nie wywarły na nim wielkiego wrażenia. A ponieważ sprawy Pottera nie obchodziły go nawet w najmniejszym stopniu, nie czuł się zobowiązany do rozważania losu, jaki planowały zgotować dzieciakowi te polityczne sępy.
Tak więc sięgnął po „Eksperymenty” L. Morrisa i usiadł wygodnie na swojej ulubionej sofie w salonie. Była to niedawno opublikowana pozycja dotycząca warzenia eliksirów. Autor miał nowatorskie podejście do pracy i Severus już zdążył wykorzystać parę jego pomysłów.
Niestety nie dane było mu długo cieszyć się odpoczynkiem.
Kominek rozbłysnął i już po chwili na zielonym dywaniku stał Albus Dumbledore.
Severus jęknął w duchu. Dwa dni. Dwa marne dni spokoju od beztrosko uśmiechającego się czarodzieja, błyskającego raz po raz swoimi niebieskimi patrzałkami, i jego wszędobylskich dropsów. Co takiego zrobił w poprzednim życiu, że w obecnym Bóg go tak pokarał?
Nie żeby Snape w Boga wierzył, a przynajmniej nie w jakiegoś konkretnego. Za nic nie przemawiały do niego wizerunki brodatego staruszka, jakie widział kiedyś na mugolskich obrazach. Nie wykluczał jednak, że coś tam na górze istnieje, skoro istnieją duchy i dusze. Wszak sam Voldemort błąkał sie jako duch i dopiero niedawno odzyskał ciało. Severus, jako człowiek uznający hierarchię, mógł przystać na to, że ktoś musi być szefem tego niebiańskiego panteonu i tym wszystkim zarządzać. I podejrzewał, że ten ktoś bardzo go nie lubi. Nie sądził jednak, że ludzkie wyobrażenie o tej, jak by to nazwać... sile wyższej było choć w połowie prawdziwe. Ludzie nigdy nie byli zbyt inteligentnymi istotami, więc nie ma sensu posądzać ich o trafne wnioski w tak enigmatycznej kwestii. Hm... chyba zboczył z tematu...
Mistrz eliksirów spojrzał na dyrektora z lekkim zagubieniem w oczach.
— Severusie, musimy porozmawiać — oznajmił Dumbledore poważnym tonem zamiast zwyczajowego powitania.
Młodszy czarodziej wygiął brew w zaskoczeniu i odłożył książkę na kawowy stolik.
— Podejrzewam, że czytałeś…? — zaczął, a Albus przytaknął.
— To pozostawia nam małe pole manewru. Między innymi dlatego tu jestem.
— Zapraszam zatem do mojego gabinetu…
— Przykro mi, ale musisz udać się ze mną do Hogwartu.
To zdziwiło mistrza eliksirów jeszcze bardziej.
— Co jest aż tak ważne, aby wracać do Hogwartu, który na okres wakacji jest zapieczętowany?
— Sam Hogwart owszem, ale nie dyrektorski gabinet, Severusie. Tam natomiast znajduje się pewien istotny artefakt, który będzie nam potrzebny. Myślodsiewnię mam na myśli.
Snape już o nic nie pytał. Wiedział, że myślodsiewnia jest własnością szkoły i — jak każdy magiczny obiekt do niej należący — była zabezpieczona zaklęciami, które uniemożliwiały wynoszenie jej poza teren Hogwartu. Oczywiście dyrektorowie mieli prawo zdjęcia czaru, jednak w tym wypadku zabieg taki był zupełnie bezsensowny. Mężczyzna wstał i podążył za czarodziejem.
Severus zastanawiał się, jak bardzo wizyta Dumbledore'a jest związana z Czarnym Panem. Wiedział, że Albus od lat gromadzi o nim informacje, choć tajemnic uzyskanych w ten sposób nie zdradzał nikomu. To wzmogło ciekawość mężczyzny. Czyżby było jednak coś, czym ten chciałby się podzielić?
Podróż międzykominkowa minęła błyskawicznie. Zanim się obejrzeli, Snape siedział przed masywnym biurkiem w okrągłym gabinecie i spoglądał z wyczekiwaniem na starszego czarodzieja. Albus ostrożnie odkorkował fiolkę i przelał wstęgę myśli do naczynia.
— Zanim zobaczysz to wspomnienie, chciałbym omówić z tobą parę spraw. — Dumbledore zamilkł na moment, wpatrując się przez chwilę w swoje pomarszczone dłonie. — Niedawno trafiłem na pewną informację, która stawia nasz problem w zupełnie innym świetle. Jestem pewny, że to wspomnienie nie miało do mnie trafić, a to, że tak się jednak stało, było czystym przypadkiem.
Mistrz eliksirów zauważył kątem oka, iż poprzedni dyrektorzy Hogwartu przysłuchują się rozmowie z najwyższą uwagą. Tylko nieliczni wciąż udawali, że śpią. Mężczyzna nie dziwił się im. Cokolwiek Dumbledore chciał teraz przekazać, było to bardzo ważne. Całe ciało starca było napięte, twarz niezwykle poważna, a wzrok skupiony.
— Gazety zdążyły już poinformować społeczność, iż Petunia Dursley zrzekła się opieki nad Harrym. Po śmierci jej męża i syna nie chce mieć z chłopcem nic wspólnego. Obecnie powinien trafić do sierocińca, jako że nie posiada zastępczych opiekunów.
Severus prychnął.
— Doprawdy, Albusie, świat będzie bił się o Pottera. Każda rodzina zechce się nim opiekować. Weasleyowie chociażby. W czarodziejskim domu ustawienie odpowiednich osłon nie będzie problemem, więc nie sądzę, iż trzeba martwić się o bezpieczeństwo.
— Aplikacja Weasleyów zostanie z miejsca odrzucona z powodu statusu finansowego.
— To sam go adoptuj. Będzie problem z głowy.
— I naprawdę sądzisz, że Korneliusz na to pozwoli? Będzie chciał wykorzystać Harry'ego dla wzmocnienia swojej pozycji, która osłabła w ostatnim czasie. Uzyskanie prawnej opieki nad Harrym Potterem to najlepsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie. Pozwoliłem sobie zrobić pewien rachunek. O ile Wizengamot jest zupełnie niezależny od ministra, o tyle komisja ustanawiająca pomniejsze rozporządzenia podlega jego bezpośredniej dyrektywie. Zarząd składa się z siedmiu osób, z czego pięcioro z nich zgodzi się na każdą propozycję Korneliusza.
Snape zmarszczył brwi. Knot był głupcem i tym razem musiał przyznać Albusowi rację, że Potter będzie miał marne szanse przeżycia, jeśli znajdzie się pod jego „opieką”. Nie mówiąc już o tym, że do tej pory nikt nie miał pojęcia o rzeczywistym zdrowiu chłopca. Co się stanie, jeśli wszystko wyjdzie na jaw? Snape był pewny, że znów wybuchnie zamieszanie, rozpoczną się dochodzenia w sprawie tego, kto podszywał się pod Pottera, skoro ten był nieprzytomny, a oskarżenia spadną na Albusa Dumbledore'a. Zakon straci protektorat i będą musieli pozwolić zamknąć Pottera w Św. Mungu. Nawet zakładając optymistyczną wersję, że ministerstwo wystarczająco zabezpieczy Oddział Magourazów przed atakiem ze strony śmierciożerców, a chłopak po kilku dniach wyzdrowieje, nie można zapomnieć o politycznych naciskach. Snape z pogardą stwierdził, że cóż z tego, że Potter będzie w fatalnej kondycji jeszcze przez długi czas po przebudzeniu? Społeczność będzie wymagać od nowego wychowanka ministra, by brał udział w bankietach i publicznych wydarzeniach. Knot nawet nie mrugnie okiem, aby się temu sprzeciwić, nawet jeśli Potter będzie słaniał się na nogach. Natomiast Czarny Pan wykorzysta każdą sytuację, aby porwać chłopca.
— Ile mamy czasu?
— Procedury w tym przypadku są nieubłagane. Formalności będą trwały miesiąc, choć można spodziewać się, że Korneliusz będzie chciał wszystko przyspieszyć. Prasa oszalała, bo według prawa Harry powinien natychmiastowo znaleźć się w placówce. Obecnie staram się wszystko opóźnić, ale nie zostało nam wiele czasu.
Snape już widział oczami wyobraźni nagłówki rozpływające się nad biednym zbawicielem czarodziejskiego świata, który trafia do sierocińca. I oto Korneliusz Knot, Minister Magii we własnej osobie, bierze pod swoje skrzydła skrzywdzonego chłopca. Idealna kampania reklamowa.
— Co więc proponujesz?
Albus Dumbledore złączył końce swoich długich palców i spojrzał uważnie na Severusa.
— Jest szansa, że adopcja nie będzie konieczna. Znalazłem biologicznego ojca Harry'ego.
— O-ojca? — wykrztusił Snape. Kiedy tak patrzył z niedowierzaniem na Albusa, jego zwykle elegancko wygięte brwi podjechały aż na czubek głowy. Gdyby nosił grzywkę, pewnie zupełnie by zniknęły. — Ale… Lily… James? — odchrząknął. — Przecież to niemożliwe. Bachor wygląda jak jego kopia! Talent do Quidditcha...
— Są zaklęcia — odrzekł spokojnie Albus, powstrzymując swojego podwładnego przed przytaczaniem kolejnych niezbitych dowodów, że Harry Potter to zminiaturyzowana wersja Jamesa Pottera. — I wiele razy powtarzałem ci, że James był ścigającym, a nie szukającym. Umiejętności Harry'ego są zupełnie innej natury, nawet jeśli dotyczą tego samego sportu.
— To niemożliwe — powtórzył Snape, podczas gdy próbował przyswoić tę nową informację. — Jesteś pewien?
— W zupełności.
Nagle postawa Snape'a zmieniła się diametralnie.
— Proszę, proszę, kto by się spodziewał. Kto jest więc ojcem? Poczekaj, niech zgadnę, ten kundel Black? Ale nie… wnioskuję, że nie może chodzić o zbiega. A może jego ukochany wilkołak od siedmiu boleści? O, to by było dobre. Cóż za ironia, najspokojniejszy w stadzie pokazał ostre pazury. Hm... A może Michael? Pracowali razem w Zakonie, zanim zaczęła chodzić z Potterem. Zawsze patrzył zazdrośnie na Lily...
Severus widocznie upajał się hańbą Jamesa Pottera. Ten głupiec poświęcił swoje życie, broniąc czyjegoś bękarta. Być może nawet bękarta swojego najlepszego przyjaciela. Och, musi się teraz przewracać w grobie, pomyślał z satysfakcją, ród Potterów wymarł bezpowrotnie i nawet jeśli nazwisko się zachowa, to i tak już żaden z nich nie postawi stopy na tym świecie.
Tak, to była chwila chwały Severusa Snape'a.
Temu wszystkiemu ze stoickim spokojem przyglądał się Albus Dumbledore. Gdyby Severus nie był tak zajęty mentalnym świętowaniem, zauważyłby niebezpiecznie radosne migotanie w jego oczach i błąkający się na ustach lekki uśmiech, który częściowo przykrywała długa broda. Taka postawa dyrektora powinna natychmiast zaalarmować mężczyznę. Zbyt radosny Dumbledore oznaczał tylko i wyłącznie kłopoty.
— Myślę, że najlepiej będzie, jeśli po prostu zobaczysz to wspomnienie.
Wreszcie Snape'a tknęła podejrzliwość. Nie miał pojęcia, czemu Albus postanowił podzielić się tym wspomnieniem właśnie z nim. Czyżby chciał, aby zajął się odnalezieniem ojca chłopca? Zerknął na myślodsiewnię tym razem z lekkim niepokojem. No cóż… jedyne czego się w swoim życiu nauczył, to tego, że nie ma sensu odwlekać niepewnych czy nieprzyjemnych kwestii, bo i tak nie znikną w cudowny sposób ani nie staną się łatwiejsze.
Wziął głęboki wdech i już po chwili opadał w gęstą toń wspomnień.
Jego nogi uderzyły w podłogę. Snape rozejrzał się wokół. Znajdował się w niewielkiej sypialni, w której panowała duchota pomimo otwartego na oścież okna. Popołudniowe słońce wlewało się gorącym strumieniem przez firanki, a za oknem zielenił się zadbany ogród. Musiał być środek lata.
Jednak ta mało znacząca myśl uleciała mu z głowy, kiedy zobaczył młodą Lily siedzącą na szerokim łóżku i tulącą do siebie małe zawiniątko. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał; te same płomienne włosy oraz jasnozielone oczy ocienione długimi rzęsami, które zdobiły delikatną, pociągłą twarz. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Tego siwego, pomarszczonego mężczyznę Snape rozpoznałby wszędzie i od razu zrozumiał, że to jego wspomnienie. Był to Septimus Weasley; dobry przyjaciel Albusa i niezwykle zdolny magomedyk, który działał na rzecz Zakonu za czasów Pierwszej Wojny.
— On nie jest Jamesa — rzekła Lily drżącym głosem, a po jej policzkach spłynęły łzy.
— Harry nie jest jego!
— Lily, uspokój się, skąd możesz to wiedzieć?
Ale Lily nie odpowiedziała, dusząc się szlochem. Skąd wiedziała takie rzeczy? Może to było coś, co tylko matki potrafią? Patrzyła na skulone w ramionach zawiniątko z czystą miłością, ale i desperacją.
— Co powie James? Mój boże, oni tak się nienawidzą... Nigdy go nie pokocha.
— Nie mów tak — zganił ją czarodziej. — To także twoje dziecko, a ciebie kocha. Pokocha i jego.
Lily pokręciła głową. Jej twarz była blada z powodu emocji i zmęczenia po porodzie.
— Nigdy mi tego nie wybaczy. Dziecko z innym mężczyzną i do tego znienawidzonym wrogiem? Jamesa nie będzie obchodzić, że zanim odnaleziono go minęły trzy miesiące i wszyscy byli pewni, że nie żyje. Magiczny świat wyjątkowo jasno daje do zrozumienia, co myśli o bękartach — ostatnie słowo wypluła ze złością, jakby było czymś obrzydliwym, czymś, co podobnie jak słowo szlama, nigdy nie powinno znaleźć się w słowniku.
Snape wiedział, że Lily ma tej kwestii rację. Nieważne było, kiedy dziecko zostało poczęte ani w jaki sposób. W czarodziejskim świecie hańbą było posiadanie potomka spoza łoża małżeńskiego. Nawet mimo coraz popularniejszych związków partnerskich, etykieta nadal wymagała, żeby przed narodzinami dziecka zawrzeć śluby. To było coś, czego czarodzieje pochodzący z nowoczesnych mugolskich rodzin zrozumieć nie potrafili; że w takich momentach nie liczyła się miłość a obowiązek i tradycja.
Spojrzenie Lily na moment stało się nieobecne, kiedy przywoływała z pamięci wydarzenia sprzed niemal roku. Nie musiała zwierzać się, ani tłumaczyć. Snape rozumiał jednak, czemu to zrobiła, a także czemu wybrała właśnie Septimusa na swojego powiernika. Kiedy kontynuowała, jej głos był cichy i zrezygnowany:
— Tamtej nocy coś się we mnie złamało. Rozmawiałam z Remusem i przekazał mi, że odkryto jedną z pomniejszych kryjówek Voldemorta. W celach pod ziemią przetrzymywano ludzi, zarówno czarodziejów jak i niemagicznych. To nie było więzienie, to był grobowiec. Ciała zostały zmasakrowane i tylko jednej osobie udało się tamten koszmar przeżyć. Wyszło na jaw, że Voldemort przetrzymał ich, by śmierciożercy mogli ćwiczyć i testować nowe klątwy oraz eliksiry. — Przerwała na chwilę, by wziąć uspokajający oddech. — Wszyscy powtarzali mi, że James nie wróci, żebym nie łudziła się i zaczęła żyć na nowo. Nie chciałam tego słuchać, ale kiedy Remus opowiedział, co oni robią z jeńcami... — W głosie wyraźnie czuć było echo tamtych chwil; przerażenia, bezsilności, rozpaczy. — W końcu nawet ja musiałam się z tym pogodzić.
Lily machinalnie pogładziła chłopca po czarnych włoskach.
— Zrozumiałam też, że było coś, co mogę jeszcze zrobić, coś, co mogę zmienić. Septimusie, on nie wiedział, co go czeka, jeśli zostanie śmierciożercą. Nie miał pojęcia, kim naprawdę jest Voldemort. Rodzina cały czas wmawiała mu, że to wyjątkowo potężny czarnoksiężnik, który chce siłą wprowadzić nowy system. A on jest po prostu szaleńcem.
Kolejne słowa wypowiedziała niemal szeptem:
— Nie chciałam stracić także jego. Nie miał jeszcze znaku i była szansa, że zmieni zdanie. Poszłam z nim porozmawiać, ale wtedy wszystko wymknęło się spod kontroli. Jednak nie sądziłam, że… Nawet nie pomyślałam, że…
Lily zamilkła. Staruszek wpatrywał się w nią przez długą chwilę. W końcu zadał pytanie, które musiało paść:
— Jesteś pewna, że to dziecko Severusa?
Snape drgnął, w szoku obserwując rozgrywającą się przed nim scenę. Od jakiegoś czasu wstrzymywał oddech, przeczuwając, co usłyszy, ale ani przez chwilę nie chciał w to wierzyć. Teraz zdawało mu się, że coś ciężkiego opadło mu na dno żołądka, a grunt zaczyna niebezpiecznie usuwać się spod jego stóp. Lily pokiwała głową, a kolejne łzy spłynęły po jej policzkach.
— Jego sygnatura… — wyszeptała, patrząc w spokojną, pogrążoną w śnie twarz niemowlęcia. — Jest tak podobna do jego, a jednocześnie tak inna.
— Umiesz rozpoznawać sygnatury? — W głosie staruszka słychać było zupełne zaskoczenie, ale i podziw. Rozpoznawanie sygnatur było unikatową umiejętnością.
Kobieta przytaknęła.
— Zrób coś, błagam… zanim James wróci i go zobaczy. Musisz mi pomóc, on nie może się dowiedzieć.
Septimus westchnął.
— Mogę rzuć Zaklęcie Przynależności, ale będzie działało tylko, jeśli jako matka akceptujesz warunki zaklęcia. Będzie utrzymywało się do czasu, aż biologiczny ojciec odrzuci twoje warunki i zaakceptuje własne. Czar działa więc na zasadach magicznego kontraktu. Do tego czasu będzie wyglądać zupełnie jak James Potter i nawet jego sygnatura ulegnie lekkiej zmianie. Nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, ale istnieje niebezpieczeństwo, że doświadczony czy potężny czarodziej będzie mógł nadal wyczuć odcisk biologicznego ojca. Nie można bowiem wymazać informacji z identyfikacji sygnatury. Można je jedynie dodać lub ustalić, które są priorytetowe.
— Myślisz, że Dumbledore mógłby…?
— Jeśli wiedziałby gdzie szukać, owszem. Chociaż jak mówiłem, nie znam się na tym aż tak bardzo. Musisz mieć świadomość, że użycie tego zaklęcia bez zgody ministerstwa jest nielegalne i grozi więzieniem w Azkabanie. Prawo wyraźnie potępia zatajenie prawdy o istnieniu potomka i spadkobiercy przed biologicznym ojcem.
Lily spojrzała w orzechowe oczy czarodzieja, a na jej twarzy pojawił się wyjątkowo zacięty wyraz.
— W porządku, użyjesz mojej różdżki. Severus nigdy się nie dowie, teraz jest sługą Voldemorta… — Urwała, a jej oczy rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu. — Dziecko śmierciożercy…
Zgroza tych słów zdawała się przesiąkać powietrze jak trujący gaz. Severus zrozumiał to w lot. Od kiedy Voldemort przestał kryć się ze swoimi zamiarami, Zakonowi udało się zebrać sporo informacji na temat śmierciożerców. Mroczny Znak, jaki otrzymywali od Czarnego Pana, był rodzajem magicznej więzi, którą zerwać może tylko jej tworzyciel. Jak każdy magiczny pakt, kontrakt, czy przyrzeczenie, rządzi się własnymi prawami. W tym szczególnym przypadku jednym z warunków było, iż właściciel więzi może zażądać posłuszeństwa od jego potomków. To by oznaczało, że kiedy Harry osiągnąłby pełnoletniość, mógłby zostać zmuszony do zostania śmierciożercą. W tej kwestii nie miałby żadnego wyboru.
— A więc niech będzie — zgodził się Septimus.
Starszy czarodziej sięgnął po różdżkę. Przez chwilę przymierzał ją w dłoni, oswajając się z obcą magią, po czym skierował jej koniec na niemowlę. Po chwili w pomieszczeniu rozbrzmiała długa i skomplikowana inkantacja, a wokół zawiniątka rozprzestrzeniło się łagodne światło.
Kiedy ostatnie słowa ucichły, wspomnienie zaczęło rozmywać się. Ostatnie, co Snape usłyszał, zanim myślodsiewnia go wyrzuciła, to głośny płacz dziecka.
Chwilę potem znów siedział przed dyrektorskim biurkiem w okrągłym gabinecie.
— Bogowie — wychrypiał Snape i spojrzał na Albusa zszokowanym wzrokiem. — Bogowie…
Następnie ukrył twarz w dłoniach i skulił się jakby pod naporem wiadomości. Trwał tak przez kilka sekund, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. W końcu podniósł bladą twarz pełną bólu, niedowierzania, wstrząsu i lęku. Jednak już po chwili powróciła złość, tak potworna, tak straszna, że portrety zachłysnęły się ze zdumienia.
______________________________
[1] Cytat z ostatniego rozdziału Harry Potter i Kamień Filozoficzny.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: DECYZJA
Jedyne, co mogę napisać... WOW. Zamurowało mnie totalnie. Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam. Niby nazwa Severitus powinna wszystko zdradzać, ale dla mnie, laika, niestety niezbyt dużo to mówiło. Nie czytałam w sumie żadnych FF poza tymi na naszej stronie, dlatego odróżnienie Severitusa, Snarry, Sevitusa czy Snape mentors Harry to była dla mnie czarna magia. Może i lepiej, bo to, co zdarzyło się w tej części, bardzo mnie zaskoczyło. Szkoda mi w sumie trochę Dudleya i Vernona. I w końcu wiadomo, o co chodzi z tytułem. Jak dla mnie całość wypada mistrzowsko.
PS. w oczy rzuciło mi się dyrektorowie. Wiem, że to nie jest błąd, ale dyrektorzy jakoś lepiej brzmią. Ale to tylko moja fanaberia.