Severitus | AU 5 tom
Rozdział 15. Księga Salazara
Czarna magia jest procesem transformacji. Czarny oznacza ukrytą wiedzę, potęgę ciemności, marzenia i moc kształtowania rzeczywistości, którą chcesz osiągnąć. Magia natomiast to wznoszenie się ponad przeciętność, stawanie się nieśmiertelnym.
— Michael W. Ford1
Snape pochylił się nad bulgoczącym kociołkiem, dodał szczyptę suszonych liści arniki górskiej i zamieszał trzykrotnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Odłożywszy chochlę na bok, przysunął do siebie deskę oraz srebrny nóż. Wkrótce w cichej pracowni rozbrzmiał rytmiczny stukot ostrza, które z precyzją rozcinało serce smoka na idealnie równe paski. Dla wprawnych rąk zajęcie to praktycznie nie wymagało skupienia, a dla tęgiego umysłu, posiadającego wieloletnie doświadczenie, było wręcz nudne. Przygotuj pięć składników według wzoru: ingrediencja pełna, posiekana, utarta, wyciśnięta, sproszkowana, dodaj je kolejno w dziesięciominutowych odstępach i metodycznie mieszaj co minutę aż do momentu uzyskania perłowego koloru, mawiał klasyczny przepis maści na oparzenia. Nawet Longbottom potrafiłby ją uwarzyć, gdyby choć raz użył mózgu.
Severus westchnął z niezadowoleniem. Po zrobieniu skrupulatnego przeglądu składzika z eliksirami, okazało się, że zapasy Prince Manor są, mówiąc zwięźle, nędzne, a uzupełnienie ich jest konieczne, jeśli przez najbliższe lata dom ten ma być jego stałym miejscem pobytu poza Hogwartem. Żmudność i monotonność pracy nie byłaby problemem, gdyby nie to, że musiał teraz dzielić swój czas pomiędzy własne zobowiązania, koszmarne wizyty Blacka i obowiązki głowy rodu, co konsumowało zatrważającą ilość dnia i energii. Jedno zadanie goniło drugie i po uwinięciu się ze wszystkim ledwo starczyło mu chwili na odetchnięcie. Kiedy w porze kolacji napięte mięśnie karku i pleców boleśnie dawały o sobie znać, marzył jedynie o zaciszu własnej sypialni i wygodnym łóżku.
Było jednak niezaprzeczalnym kuriozum, że pomimo zmian, jakie w jego życiu nastąpiły, i podporządkowania się zupełnie nowemu harmonogramowi, niejednokrotnie zapominał, że w Prince Manor nie mieszka sam. W rezydencji zawsze panowała idealna cisza, a gdy sprawdzał, co się z Potterem dzieje, chłopak przebywał w bibliotece, ogrodzie lub swoim pokoju. Wydawało się niemożliwym, by ktoś uwielbiający wściubiać nosa w nie swoje sprawy, nie próbował zajrzeć w każdy kąt domu, ale Severus nie widział żadnego śladu bytności Pottera poza tymi trzema miejscami. Choć początkowo był przekonany, że nie odpędzi się od ciągłych pytań, próśb i miliona niezwykle ważnych spraw, które potrafią mieć tylko nastolatkowe, ostatecznie okazało się, że mógł spędzić całe godziny zaszyty w laboratorium czy gabinecie i Potter ani razu nie zakłócił jego pracy.
Severus pokręcił głową w niedowierzaniu i wrzucił posiekane serce do kociołka. Eliksir zasyczał i zmienił barwę z jasnożółtej na jadowicie zieloną.
Innym kuriozum były dziwne reakcje Pottera w najmniej spodziewanych momentach i fakt, że okazał się nie być taki głupi, jak Severus początkowo sądził. Chłopak posiadał braki w edukacji i myślał w typowo mugolski sposób, ale jeśli poświęciło mu się odrobinę czasu oraz zmusiło do intelektualnego wysiłku, prace wakacyjne odrabiał na całkiem przyzwoitym poziomie. Odkrycie to nie umniejszało jednak faktu, że bywały chwile, kiedy po mistrzowsku popisywał się bezmyślnością, okropnymi manierami i butą. Severus od początku podejrzewał, że mugole puszczali go samopas, pozwalając na wszystko. Podczas lekcji oklumencji specjalnie unikał wchodzenia do wspomnień z Privet Drive, bo nie miał najmniejszej ochoty oglądać, jak Potter jest rozpieszczany.
Wciąż żywo pamiętał obiad w dzień po pierwszej wizycie Blacka.
— Natychmiast zostaw ten widelec! — warknął, tracąc cierpliwość. Momentalnie Potter zamarł, patrząc na niego rozszerzonymi oczami i absurdalnie przypominając zagubioną owcę, która stanąwszy na rozstaju dróg, nie wie, w którą stronę ma skręcić. — Czy ty w ogóle masz jakieś pojęcie, do czego służą sztućce?
Potter spuścił wzrok na rząd widelców i łyżek ustawionych po obu stronach talerza, a następnie zmarszczył brwi.
— W normalnych domach używa się tylko czterech.
W normalnych domach, pomyślał Severus z niedowierzaniem. Tym właśnie jest definicja normalności dla tego chłopaka? Ilością sztućców na stole?
— Chyba miałeś na myśli w chlewie — prychnął, notując w duchu, żeby przeprowadzić lekcje savoir-vivre'u dużo wcześniej, niż planował. — Ale skoro nie jesteś przyzwyczajony do korzystania z większej ilości, wystarczyło mnie obserwować. Jak wyobrażasz sobie twierdzić, że pochodzisz z czarodziejskiej rodziny, skoro brakuje ci wiedzy o tak podstawowych sprawach?
Na policzkach Pottera wykwitł rumieniec, ale choć raz powstrzymał się od pyskowania.
Tego dnia Severus spędził pół godziny na wyjaśnianiu, jakie zasady panują podczas posiłków w typowych czystokrwistych domach. Wytłumaczył, że maniery wymagają jednoczesnego używania widelca i noża; że każda para sztućców służy do innej potrawy, a do ciast używa się wyłącznie najmniejszego widelczyka; oraz że na kolanach rozkłada się serwetki, a małe magiczne urządzenie, przypominające sitko, służy do odcedzania fusów z herbaty. Zaznaczył też, że choć z reguły nie trzeba czekać, aż posiłek rozpocznie głowa rodu, to bezwzględnie wymaga się tego podczas uroczystości i wizyt u gości.
Od tego momentu Potter nabrał nieco ogłady. Nadal Severus musiał go poprawiać i o czymś przypominać, ale pozostawało kwestią czasu, aż nabierze odpowiednich nawyków.
Zgasił ogień pod kociołkiem i przywołał nietłukące się fiolki. Właśnie przelewał eliksir do pierwszej z nich, gdy usłyszał dźwięk zaklęcia powiadamiającego. Odstawiwszy wszystko, wezwał Milly.
— Przekaż Potterowi, że wychodzę. Jeśli nie wrócę do kolacji, zanieś posiłek do jego pokoju.
— Tak jest, sir.
Łopocząc wielkimi uszami, skrzatka skłoniła się nisko i zniknęła z cichym pyknięciem.
Żwawym krokiem Severus udał się do salonu, gdzie odblokował kominek. Rzuciwszy garść proszku Fiuu, wykrzyknął:
— Snape Manor!
Gdy wylądował na zjedzonym przez mole dywanie, od frontowego wejścia dobyło się stukanie kołatki, a w umyśle rozbrzmiało kolejne powiadomienie. Severus dezaktywował zaklęcie i uchylił drzwi. Widząc, kim są jego niezapowiedziani goście, wykrzywił cierpko wargi.
— Bellatriks. Czemu zawdzięczam tę uroczą wizytę? — Zza jej ramienia wysoki mężczyzna skinął głową w powitaniu. — Jugson.
— Zwykłe sprawy — odrzekła krótko.
Bez zaproszenia weszła do ponurego, wąskiego przedpokoju, a następnie do równie ponurej bawialni.
Severus wiedział już, że Bellatriks przynosi wiadomość od Czarnego Pana. Przez moment rozważał, czy posłużenie się posłańcem w miejsce wezwania do Czarnego Dworu jest wynikiem zachowania nowych środków ostrożności. Z pewnością bliski kontakt z Dumbledore'em skutkował zwiększeniem uwagi na podejmowane przez niego działania, zwłaszcza w tym początkowym okresie wojny. Ostatecznie jednak odrzucił tę myśl. Wysyłanie Bellatriks do jego domu niosło ze sobą ryzyko, że ktoś ją tu zobaczy.
Niechciana gorycz zrodziła się w jego piersi. Czarny Pan dawał tym do zrozumienia, że Severus nie jest godny fatygi prywatnego spotkania ani też nie jest na tyle ważny, by dbać o jego bezpieczeństwo.
To nie ma znaczenia, powiedział sobie. I pewnym sensie nie miało, bo przestał być śmierciożercą lata temu. Jednak świadomość poniżenia przed innymi pozostała. Właśnie teraz, spoglądając na bladą twarz Bellatriks, mógł łatwo wyczytać radość z tego powodu — widoczna była w jej karminowych ustach, które wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu oraz zimnych oczach, w połowie ukrytych za zasłoną rzęs i obserwujących go z satysfakcją.
— Jak tam Zakon? Wciąż spiskujesz z tym miłośnikiem szlam i zdrajców?
— Nie bądź idiotką — syknął z irytacją. Komentarz sprawił, że pragnienie przeklęcia jej stało się jeszcze silniejsze niż zwykle. — Gdyby tak było, Czarny Pan wiedziałby o tym od razu. I streszczaj się. Nie mam całego dnia.
Nagła złość zapłonęła w jej oczach.
— Możesz mówić, co chcesz, ale ja i tak znam prawdę — wyszeptała złowieszczo.
— Przyjąłem do wiadomości — zripostował beznamiętnie, mając świadomość, że rozzłości ją to jeszcze bardziej. — A teraz przejdź do sedna sprawy.
Bellatriks machnęła różdżką, wypowiadając ujawniające zaklęcie. Kilka purpurowych iskier wystrzeliło w powietrze i z nicości zmaterializował się kawałek pergaminu. Severus uchwycił go zwinnie smukłymi palcami.
— Czarny Pan chce, żebyś to uwarzył — oznajmiła wyniośle. Snape uniósł brew w wyrazie kpiny, na co czarownica przewróciła oczami. — Nie, nie wiem, co to jest.
— Podejrzewam więc, że nasz pan znalazł coś ciekawego w księdze, którą skradł.
Bellatriks wzruszyła ramionami.
— Wątpiłeś w to?
— Nie, nie wątpiłem — odpowiedział powoli, studiując uważnie treść pergaminu. — W księdze Salazara z pewnością nie znajdują się zwyczajne uroki albo też… eliksiry.
Klapnąwszy na kanapę, Bellatriks położyła nogi na stoliku. Następnie rozejrzała się po pokoju, zatrzymując kolejno wzrok na starej boazerii, półkach zapełnionych podniszczonymi księgami i okopconym, wygaszonym palenisku.
— Ta dziura wygląda jeszcze gorzej niż poprzednio. Nie mam pojęcia, jak możesz tu żyć.
Snape wyszarpnął różdżkę i zaklęciem zsunął jej nogi na podłogę.
— Jak widać, nie przeszkadza ci to w rozgoszczeniu się — zadrwił. — Poza tym większość roku i tak spędzam w Hogwarcie.
Jugson, który do tej pory obserwował w ciszy ich wymianę zdań, zaśmiał się.
— A teraz biednemu Severusowi doszły jeszcze wakacje. — Wiedząc, co mężczyzna za chwilę powie, Severus nie potrafił powstrzymać subtelnego uśmiechu. Jugson potrafił być kawałem manipulatorskiej gnidy, ale to sprawiało, że w niektórych sytuacjach był idealnym sprzymierzeńcem, a poza tym miał prostoduszne poczucie humoru. — Wyobraź sobie, że kiedy ostatnio próbowałem się z nim skontaktować, dostałem zaproszenie po tygodniu, jakby był jakimś pieprzonym hrabią wyznaczającym mi audiencję.
Bellatriks nie skomentowała tego, a jedynie posłała Severusowi spojrzenie świadczące, że informację o braku czasu uważa za wysoko podejrzaną. Słowo „wariatka” samo cisnęło się na usta i to bez względu na to, że w zasadzie miała rację. Akurat w tamtym momencie utrzymywał Pottera przy życiu.
Po chwili zmieniła temat.
— Syriusza Blacka widziano w Europie.
— I?
— I oczywiście jak tylko wiadomość do nas dotarła, Czarny Pana wydał rozkaz pochwycenia go. Ministerstwo może nie wiedzieć o animagicznej formie mojego drogiego kuzyna, ale Pettigrew z chęcią opowiedział, jakim to obrzydliwym jest kundlem. Syriusz Black jest już martwy.
— Czyżby? Nie chciałbym cię rozczarować, ale tak się składa, że widziałem go... ach, przedwczoraj. Ma się całkiem nieźle, zapewniam cię. Jak zwykle ktoś spaprał robotę.
Uśmiech spełzł z jej twarzy.
— Widziałeś go? Gdzie?
— To chyba oczywiste. W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. I zanim znowu zaczniesz śpiewkę o mojej zdradzie, to nie, nie mogę ujawnić adresu, bo nie jestem Strażnikiem Tajemnicy.
Bellatriks spojrzała na Jugsona, na co ten wzruszył ramionami.
— Dumbledore nie popełniłby tak prostego błędu. Można było to przewidzieć.
— Czy to już wszystko? — zapytał Snape.
— Prawie — odrzekła z niezadowoloną miną. — Na zrobienie eliksiru masz tydzień. Następnie osobiście go doręczysz, bo nasz Pan oczekuje raportu. Chce wiedzieć, gdzie Dumbledore ukrył Pottera. — Nagle zmrużyła podejrzliwie oczy. — Chyba że już coś wiesz na ten temat, ale milczysz?
To się robi coraz bardziej nużące, zadecydował.
— Gdybym wiedział, już dawno udałbym się prosto do Czarnego Dworu.
Nadal nieufnie na niego spoglądając, Bellatriks dała Jugsonowi znak, że skończyli. Frontowe drzwi zamknęły się z trzaskiem, a następnie rozległ się odległy huk aportacji. Severus schował pergamin do kieszeni i przez medalion wysłał wiadomość do Albusa. Po kilku sekundach srebro rozgrzało się, a drobne słowa odpowiedzi ułożyły się wzdłuż ogona węża. Teraz pozostało mu na powrót zabezpieczyć dom zaklęciami i udać do Hinderwell.
— Trzeba zacząć działać — powiedział, gdy tylko wystąpił z płomieni. Dumbledore, ubrany w szatę koloru dojrzałej śliwki, czekał na niego z dłońmi splecionymi za plecami. — Właśnie otrzymałem instrukcje, żeby uwarzyć eliksir pochodzący z księgi Salazara.
Srebrne brwi Albusa uniosły się.
— Byłeś w kryjówce Voldemorta?
— Nie, nie wezwał mnie. Bellatriks przekazała mi wiadomość.
— Podejrzewa cię?
Nie było wątpliwości, o kim Dumbledore mówi.
— Gdyby podejrzewał, już dawno byłbym martwy. Po prostu nie potrafi się powstrzymać od ponownego ukarania mnie za nieobecność na cmentarzu. Wie, że podjąłem rozsądną decyzję, ale nie zmienia to faktu, że otwarcie mu się sprzeciwiłem.
Albus skinął głową w zrozumieniu i zaprowadziwszy go do gabinetu, wskazał krzesło z wysokim oparciem. Severus posłusznie zajął miejsce i w ciszy obserwował, jak Albus siada po drugiej stronie masywnego biurka.
— Wszystko mi opowiedz.
Ponieważ nie miał wiele do przekazania, całe spotkanie streścił w paru zdaniach.
— Liczyłem na kilka miesięcy, może nawet rok — wyznał Albus. — Z pewnością nie zamierzałem wyjawiać Harry'emu wiedzy o księdze, dopóki nie wróci do Hogwartu. Voldemort nie zaryzykuje ponownie otwartego ataku, a każdy ruch najpierw gruntownie przemyśli.
— Coś jednak planuje, skoro mam uwarzyć ten eliksir.
Albus uśmiechnął się ponuro.
— Ależ oczywiście. Dzień, w którym Tom przestanie knuć, trzeba będzie ustanowić dniem świętym. Niemniej jego zamiłowanie do skrupulatnego działania daje nam czas, żeby zdobyć potrzebne informacje i się przygotować.
Przez chwilę Severus milczał. Początkowo sądził, że plan Dumbledore'a jest jedynym sensownym wyjściem i na dodatek dość błyskotliwym, ale pewna rzecz nie dawała mu spokoju. Spojrzał prosto w jasnoniebieskie oczy i zapytał otwarcie:
— Wiem, że nie mamy wiele opcji do wyboru, ale czy to rozsądne, żeby Potter tłumaczył tę księgę? W końcu sam powiedziałeś, że traktuje o czarnej magii w jej najmroczniejszej formie.
Wyraz twarzy starego czarodzieja nie zmienił się ani trochę, jakby spodziewał się, że takie pytanie może paść.
— Jeśli obawiasz się, że poznanie treści księgi sprawi, że w przyszłości Harry zapragnie zagłębić czarną magię, to nawet przez moment nie wątpię, że wybierze to, co słuszne. A co do drugiego aspektu... — Albus westchnął krótko. — Chciałbym móc ochronić go przed wiedzą, jak okrutne oblicza potrafi mieć magia, ale nie jest to możliwe. Prędzej czy później odkryje je w podobny sposób jak my wszyscy, gdy Voldemort zdobywał władzę za pierwszym razem.
Dumbledore użył słowa „my”, ale Severus rozumiał, że tak naprawdę odnosi się do tych, którzy byli zbyt młodzi, by znać okrucieństwa Grindelwalda. Nie wiedział wiele o znajomości Albusa z najmroczniejszym czarnoksiężnikiem współczesności zaraz po Voldemorcie, więc mógł tylko przypuszczać, co działo się, kiedy będąc zaledwie nastolatkiem, spotkał Gellerta w Dolinę Godryka. Czy już wtedy odkrył, jak jednocześnie piękna i przerażająca potrafi być czarna magia? Jak wielką daje potęgę? Co za jej pomocą można osiągnąć? Nic nie przychodzi bez ceny, ale przez stulecia wielu było gotowych zapłacić za to, co miała do zaoferowania. Każdy, kto poznał czarną magię, stawał ostatecznie przed wyborem, jak wiele jest w stanie dla niej poświęcić i jak daleko jest gotów za nią podążać. Czasami Severus dochodził do wniosku, że Czarny Pan jest jedynym czarodziejem na świecie, który nigdy nie postawił tej granicy. Wręcz przeciwnie — był gotów przekraczać ją wciąż od nowa, aż nie zostanie już nic więcej do poznania.
Nagłe pytanie wytrąciło go z zadumy.
— Jak Harry sobie radzi?
Severus skrzywił się.
— Irytująco jak zawsze.
— A jak ty sobie radzisz?
— A co chciałbyś usłyszeć?
— Ach, nie zrozum mnie źle — powiedział łagodnie Albus. — Jedynie jestem ciekawy, jak odnajdujesz się w roli ojca.
Severus zgromił dyrektora spojrzeniem, ostrzegając go, żeby pilnował swoich spraw. Albus westchnął nostalgicznie i porzucił temat.
— Wciąż masz w swoim posiadaniu myślodsiewnię, więc pozostaje jedynie kwestia przekazania wspomnień. Zebranie ich trochę mi zajmie, bo spędziłem nad badaniem księgi Salazara całkiem spory kawałek czasu.
Severus wstał.
— W takim razie mam oczekiwać cię…?
— Jutro po śniadaniu.
* * *
Od dobrych piętnastu minut Harry stał pośrodku łazienki ze wzrokiem utkwionym w tafli lustra. Wiedział, że wygląda inaczej i czuł się inaczej. Mimo to nie potrafił powiedzieć, co tak naprawdę się zmieniło. Oprócz dłoni, przypomniał sobie. Te jako jedyne wydawały się być niezaprzeczalną kopią Snape'a.
Harry zmrużył oczy, przypatrując się sobie uważniej. Chyba trochę podrósł, choć jednocześnie zastanawiał się, czy nie wmawia sobie tego w pragnieniu bycia wyższym. Wydawałoby się, że jest bledszy, a obojczyki i kolana nie wystają mu tak jak wcześniej, ale sylwetka nie różniła się niczym szczególnym. Chociaż… czy nie posiadał przedtem odrobinę krótszej szyi? Poruszył głową na boki, próbując zobaczyć swój profil. Uszy bez zmian, nos i oczy również. Skłamałby jednak, twierdząc, że z odbicia patrzyła na niego ta sama twarz, co jeszcze trzy tygodnie temu.
Harry zacisnął usta w frustracji. Podstępne zaklęcie! Jego nowy wygląd najwyraźniej postanowił wtapiać się w stary tak, że nawet on sam nie umiał powiedzieć, które cechy należą do niego, a które już do nowego wcielenia. Może gdyby przez kilka dni nie spoglądał w lustro, wszystko stałoby się wyraźne jak na dłoni, ale nie potrafił się do tego zmusić. Każdego ranka wręcz obsesyjnie sprawdzał, ile zostało mu ze starego wyglądu. Ale już niedługo, pomyślał ponuro, kiedy minie pełny miesiąc od momentu akceptacji Snape'a, będzie musiał nauczyć się żyć ze swoim nowym „ja” bez względu na to, jakie ostatecznie się ono okaże.
Z przekory poczochrał włosy, próbując sprawić, by sterczały. Na próżno. Dalej były gęste — może nawet bardziej niż przedtem — i raczej niepoukładane, ale za nic nie chciały sterczeć. W końcu zrezygnował z bezowocnych starań, pocieszając się faktem, że chociaż raz wyglądają normalnie. Uch, i dobrze, że nie są tłuste oraz przyklapnięte jak u Snape'a. Tego na pewno by nie zniósł.
Przewiązał ciaśniej pasek w szlafroku i poruszał palcami u nóg, czując jedwabiste włoski nundu, z którego wykonano jego kapcie. Westchnął z ukontentowaniem, na chwilę zapominając o zmartwieniach — noszenie nowych ubrań było czystą przyjemnością.
Nie spoglądając więcej w lustro, przebrał się i zszedł na śniadanie.
Kiedy jedzenie pojawiło się na stole, Snape — zgodnie ze swoim zwyczajem — schował się za Prorokiem Codziennym, umożliwiając Harry'emu odczytanie pierwszej strony. Tłusty nagłówek ogłaszał gruntowne zmiany w funkcjonowaniu ministerstwa, a tuż pod nim podobizna Korneliusza Knota uśmiechała się pompatycznie.
Harry zdążył dotrzeć do drugiego akapitu, gdy coś świsnęło koło jego ucha. Z zaskoczenia podskoczył na krześle, a upuszczony widelec z brzękiem odbił się od stołu i wylądował na podłodze. Niebieska księga zawisła na moment w powietrzu, po czym pacnęła na blat. Snape wsunął różdżkę z powrotem do rękawa.
Harry zerknął na tytuł wytłoczony złotymi literami: Savoir-vivre jako sztuka życia — niezbędnik współczesnego czarodzieja.
— Jeszcze nie skończyłem czytać pierwszej — zaprotestował.
— Wkrótce skończysz — mruknął Snape.
— Nadal nie rozumiem zasad funkcjonowania Wizengamotu. W ogóle ta cała struktura ministerstwa jest strasznie mętna.
Snape obniżył gazetę i spojrzał na niego uważnie.
— To przeczytaj o tym jeszcze raz. Odrobiłeś już prawie wszystkie zadania domowe, więc możesz poświęć czas na powtórzenie materiału.
Z markotną miną Harry wyłowił widelec z podłogi i wyciągnął go w kierunku Snape'a. Nie musiał niczego mówić. Mężczyzna wymamrotał zaklęcie czyszczące, nawet nie odrywając wzroku od gazety. Ostatnie dni, choć przepełnione niezręcznością i — w przypadku Harry'ego — obawą, udowodniły też, że jeśli tylko udawało mu się nie drażnić Snape'a, ich interakcje potrafiły być proste i intuicyjne.
Rzuciwszy krótkie „dzięki”, dźgnął jajecznicę bez entuzjazmu. Podstawy czarodziejskiego prawa i ustroju politycznego Anglii zdecydowanie nie należały do pozycji, którą wybrałby do czytania z własnej woli. Niektóre zagadnienia potrafiły być nawet ciekawe, szczególnie jeśli Snape w przystępny sposób o nich opowiadał, ale koniec końców jedynie działanie Wydziału Aurorów przykuło jego uwagę. Jeszcze nie wiedział, co będzie robił w przyszłości, ale praca aurora wydawała się naprawdę interesująca.
Na zewnątrz panował zbyt duży upał, by spędzić dzień w ogrodzie, więc pół godziny później Harry zaszył się w ulubionym fotelu w bibliotece. Parne powietrze lata przenikało przez otwarte okno, a czarownica z obrazu przy drzwiach obserwowała go wyrazem zdegustowania na twarzy. Swoim zachowaniem nieco przypominała Snape'a i Harry zastanawiał się, co takiego zrobił, że zasłużył sobie na jej niechęć. Niestety podczas każdej próby zagadnięcia lub chociaż dowiedzenia się, jak ma na imię, odwarkiwała, że to nie jego interes.
Westchnąwszy, otworzył księgę na odpowiedniej stronie i skupił się na tekście.
Podstawowe funkcje Wizengamotu oraz poszczególnych wydziałów Ministerstwa Magii
„Wizengamot pełni funkcję sądowniczą, ustrojodawczą oraz ustawodawczą, a także do pewnego stopnia stoi ponad Ministrem Magii. Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że początkowo władzę w Anglii sprawowała Czarodziejska Rada, która w 1754 roku przekształciła się w Sąd Wizengamotu. Powstałe wtedy stanowisko Ministra Magii pełniło funkcję jedynie reprezentatywną i dopiero z czasem zasięg jego obowiązków został rozszerzony.
W skład Wizengamotu wchodzi pięćdziesięciu trzech członków: pięćdziesięciu sędziów oraz troje Naczelnych Magów. Podczas posiedzeń biorą udział także: minister, szefowie departamentów, sekretarz, podsekretarz oraz protokolant. Minister przewodzi spotkaniom i to on decyduje, które zmiany prawne mają zostać przedyskutowane na obradach. Większością głosów podejmuje się decyzje, czy dane prawo wprowadzić, zmodyfikować, czy znieść. Jednocześnie Wizengamot jest częściowo niezależny od stanowiska ministra i wolno mu podejmować samodzielne decyzje, jeśli są uwarunkowane Starymi Prawami. W wyjątkowych sytuacjach może również cofnąć ustawy, zdymisjonować ministra, a nawet rozwiązać cały rząd, wprowadzając ponownie Czarodziejską Radę składającą się z Piętnastu Głównych Magów.
Rozporządzeniami administracyjnymi zajmują się poszczególne departamenty, przestrzeganiem prawa Kwatera Główna Aurorów, sprawami nieletnich Rada Mniejsza, a zarządzanie szkolnictwem wchodzi do obowiązków Rady Nadzorczej. Jednocześnie minister kontroluje działania poszczególnych wydziałów, akceptuje dekrety wychodzące od departamentów oraz wprowadza samodzielne rozporządzenia.
Takie rozdzielenie funkcji ma na celu wspólną kontrolę i ochronę czarodziejskiego społeczeństwa przed samozwańczymi czarnoksiężnikami pragnącymi przejąć władzę. Przeciwnicy obecnego systemu twierdzą jednak, że Wizengamot posiada zbyt duże kompetencje i powinno się je ograniczyć jedynie do Najwyższego Sądu, umożliwiając tym powstanie nowej grupy pełniącej funkcję ustawodawczą. Zwolennicy argumentują natomiast, że w rzeczywistości siedemdziesiąt procent aktów prawnych wychodzi od samych departamentów, więc zadania Wizengamotu ograniczają się głównie do prowadzenia spraw sądowych, regulacji prawa karnego i ustroju oraz interwencji w razie nadużywania władzy przez organ lub jednostkę.”
Harry przerwał lekturę i zapatrzył się w krajobraz za oknem. Drzewa, nieporuszone nawet najlżejszym wiatrem, odznaczały się ostro na tle lazurowego nieba. Tu i ówdzie słońce rzucało głębokie cienie, ale tam, gdzie promienie docierały bez przeszkód, kąpało wszystko w jaskrawym świetle.
W końcu przewertował kilka stron, postanawiając przeczytać ponownie rozdział, który pamiętał najsłabiej.
„Ministerstwo posiada prosty sposób wykrywania czarodziejskich dzieci mugolskiego pochodzenia. Każde użycie magii poniżej jedenastego roku życia zostaje zarejestrowane przez Departament Czarodziejskiej Rodziny. Odpowiada on m.in. za wprowadzenie każdego nieletniego czarodzieja lub czarownicy do powszechnego spisu magicznego społeczeństwa oraz za przekazanie nazwisk i adresów do obecnie urzędującego dyrektora Hogwartu. Ten z kolei wpisuje je do specjalnej księgi, która jest zaczarowana w taki sposób, aby każde dziecko w wieku jedenastu lat automatycznie otrzymało list z wiadomością o przyjęciu do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Trzeba jednak zaznaczyć, że na kadrze nauczycielskiej ciąży jednoczesny obowiązek osobistego powiadomienia o tym fakcie niemagicznych rodziców i ich magicznych pociech.
W przypadku rejestracji dzieci z rodzin czarodziejskich wypełniany jest certyfikat narodzin — cały proces polega na rzuceniu zaklęcia przez magouzdrowiciela odbierającego poród. Niekiedy pojawiał się precedens, że w magicznej rodzinie urodziło się dziecko niemagiczne. W momencie odkrycia tego faktu — co niekiedy następowało po wielu latach — status i prawa dziecka zostawały zmienione. Nowe regulacje ustanowione w 1850 roku dopuściły charłaków do bycia pełnoprawnymi członkami czarodziejskiego społeczeństwa.
Jeśli nastąpi śmierć biologicznych rodziców dziecka zarejestrowanego w powszechnym spisie magicznego społeczeństwa, stosuje się prawo Pierwszeństwa Krwi. Zgodnie z nim prawo do opieki otrzymuje krewny, który wyrazi akceptację, co oznacza, że przyjmuje nowego członka do rodziny. Jeśli brakuje żyjących krewnych lub zgody na akceptację, dane dziecka są automatycznie wpisywane do dokumentów adopcyjnych. Od tego momentu Urząd Adopcyjny zajmuje się poszukiwaniem rodziny zastępczej, a siedmioosobowa Rada Mniejsza podejmuje ostateczną decyzję w tej sprawie. Zakończenie formalności polega na rzuceniu zaklęcia zmieniającego status w dokumentach, ale niewpływającego na nazwisko czy dziedzictwo.”
Harry westchnął ciężko. Ścienny zegara wskazywał, że od śniadania minęła dopiero godzina, a on już miał dość. W dalszym ciągu nie rozumiał podziału funkcji między Wizengamotem, departamentami a ministrem, więc nie sądził, by czytanie tego samego po raz kolejny coś mu dało. W końcu uznał, że spędzi dzień produktywniej, dokończając ostatnie zadanie wakacyjne. Dzięki temu od jutra będzie miał więcej wolnego czasu.
Zakopał się w stercie ksiąg i skupił na wypisaniu wszystkich właściwości tojadu żółtego oraz wymienieniu eliksirów, w jakich ta roślina jest stosowana. Właśnie nanosił ostatnią poprawkę, kiedy do biblioteki wszedł Snape.
— Skończyłem — powiedział Harry, wskazując pergamin.
Mężczyzna podszedł do stolika i zeskanował esej wzrokiem. Niekiedy zatrzymywał się tu i ówdzie, ale o dziwo, ostatecznie mruknął niezobowiązująco, co było znakiem, że nie ma się do czego przyczepić. Harry wypuścił długo wstrzymywany oddech.
— Powiedz, z ilu departamentów składa się angielskie ministerstwo magii oraz nazwij mi je — rozkazał Snape, po czym zasiadł naprzeciw Harry'ego na jednym ze skórzanych foteli.
— Jest osiem departamentów...2 — zaczął Harry, zupełnie niezaskoczony poleceniem. Codzienne przepytywanie z przeczytanego materiału stanowiło już do rutynę. — Departament Magicznego Transportu z Głównym Biurem Sieci Fiuu i… eee… nie pamiętam.
— Zarządem Nadzoru Miotlarskiego, Komisją Kwalifikacyjną Teleportacji i Urzędem Świstoklików — uzupełnił Snape, choć ton jego głosu zdradzał naganę.
— No tak. Więc potem mamy Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, w którym mieści się Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe, Kwatera Główna Amnezjatorów i Komitet Łagodzenia Mugoli. Czy często pogotowie ratunkowe przychodzi także do domów czarodziejskich? — zapytał nagle.
Wszak czarodzieje mogli dostać się do szpitala w mgnieniu oka, na przykład aportując się albo używając sieci Fiuu, więc w ich przypadku wzywanie pogotowia wydawało się trochę zbędne.
— Ach… czyżbyś pośrednio nawiązywał do nieszczęsnego wydarzenia, jakim było nadmuchanie twojej ciotki?
Ups. Harry nie miał pojęcia, że Snape o tym wie.
— Eee, to był przypadek.
— Nie wątpię — zakpił mężczyzna. — Odpowiedź na twoje pytanie brzmi „tak”. Jest sporo sytuacji, w których potrzeba natychmiastowej pomocy na miejscu. Ministerstwo posiada specjalne urządzenie powiadamiające o magicznych wypadkach, w które zamieszani są mugole. Czarodzieje natomiast sami wzywają pogotowie lub siecią Fiuu kontaktują się z najbliższym szpitalem z prośbą o wysłanie magomedyka.
— W jaki sposób wzywa się pogotowie?
— Wypowiadając słowa auxilium me3.
Harry rozejrzał się po bibliotece, w każdej chwili spodziewając się wtargnięcia pracowników ministerstwa. Nic jednak się nie stało.
— Um… chyba nie zadziałało.
Prawy kącik ust Snape'a uniósł się lekko.
— Czy wspominałem, że inkantacja działa wyłącznie, gdy czyjeś życie jest zagrożone? — Jasne, a niby po co?, miał odburknąć Harry, ale w porę ugryzł się w język. — Jak nazywają się pozostałe departamenty?
Harry odpowiedział bezbłędnie, choć przy ostatnim zmarszczył brwi.
— Ósmy to departament Tajemnic, ale nie mam pojęcia, czym się zajmuje.
— Ponieważ jest to tajemnicą. Tylko Niewymowni to wiedzą.
Nagle Snape przekrzywił lekko głowę, spoglądając uważnie na Harry'ego. Ciemne oczy skupiły się najpierw na pociągłej twarzy, po czym prześlizgnęły niżej, na dłonie. Przez sekundę wydawał się być zaskoczony tym, co widzi. Długie palce jego własnej dłoni, jakby bez udziału świadomości, potarły wierzch drugiej. W końcu wyprostował się w fotelu, najwyraźniej otrząsając się z tego dziwnego marazmu.
— No dobrze, a w jaki sposób działa ustanawianie praw?
Harry skubnął nerwowo orle pióro leżące na stole. Próbował zignorować niespodziewane zachowanie Snape'a i skupić się na znalezieniu poprawnej odpowiedzi, ale nie bardzo mu to wychodziło. Wypuścił oddech z irytacją i burknął gniewnie:
— Wszyscy je ustanawiają! Jakby nie mogli się zdecydować, komu powierzyć to zadanie.
— Czyżby? A co Wizengamot czy minister wie o tym, jakie tereny duchy powinny zamieszkiwać, ilu amnezjatorów potrzeba, żeby w razie katastrofy skutecznie przeciwdziałać ujawnieniu naszego świata albo czy powinniśmy znieść embargo na latające dywany? Edykty to pomniejsze akty prawne. Są konieczne do sprawnego funkcjonowania społeczeństwa, ale nie są na tyle istotne, żeby zawracać nimi głowę Wizengamotowi. To właśnie departament wdraża badania, dzięki czemu ma największą wiedzę w swojej dziedzinie, do czego dochodzi jeszcze zawodowe doświadczenie pracowników. Czy to jednak znaczy, że mają rządzić krajem? Co wtedy miałoby stać się z Wizengamotem czy ministrem? Są niepotrzebni?
Harry zastanowił się nad tym przez chwilę, a następnie potrząsną przecząco głową.
— Tutaj konieczna jest odgórna kontrola — kontynuował Snape. — Co najmniej raz w miesiącu departamenty przedstawiają ministrowi raporty ze swojej pracy i ewentualne plany zmiany ustaw. Dzięki temu wie on, co się dzieje w całym ministerstwie i może zdecydować, które zmiany zatwierdzić samodzielnie, a które są konieczne do przedstawienia Wizengamotowi. Wizengamot natomiast zajmuje się prawem karnym i sprawami sądowymi oraz strukturą rządu i jego nadzorowaniem. W skrócie, gdy minister czuwa nad pracą departamentów, Wizengamot czuwa nad pracą ministra.
Harry pomyślał, że w takim ujęciu nie jest to zbyt trudne do zrozumienia.
— Czy minister ma możliwość samodzielnego ustanawiania praw?
— W zasadzie nie, choć istnieje pewien przepis, dzięki któremu byłoby to możliwe. Są to jednakże ściśle określone warunki, a Wizengamot ma możliwość zawetować zmiany, jeśli uzna, że są sprzeczne z interesem społeczeństwa. — Po chwili milczenia Snape dodał: — Na dzisiaj skończymy, ale jest jeszcze coś, o czym chciałbym ci powiedzieć. Chodź ze mną.
Jak się okazało, Harry został zaprowadzony do gabinetu, w którym podsłuchał rozmowę z dyrektorem. W zasadzie wszystko wyglądało tak samo — kominek z fasadą z grafitowego marmuru, gruby, ciemnozielony dywan, skórzane fotele, kilka półek ze starymi księgami i oszklona gablotka zapełniona fiolkami różnego kształtu i koloru. Jedyną nowością była kamienna misa ozdobiona na brzegach runami i kilkanaście flakonów stojących na pulpicie biurka.
Snape wskazał na nie ręką i wytłumaczył:
— Tutaj widzisz wspomnienia profesora Dumbledore'a, a ten artefakt nazywany jest myślodsiewnią.
Następnie wyjaśnił sposób jego działania i ujawnił, co było prawdziwym celem ataku na ministerstwo. Harry dowiedział się, że skradziona księga zawiera zapiski samego Salazara Slytherina, a ponieważ użyto wężomowy, jedynymi osobami potrafiącymi ją przeczytać są Voldemort i sam Harry.
— Wczoraj dostałem instrukcję do zrobienia nieznanego nam eliksiru — kontynuował Snape, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek pożółkłego pergaminu. — Chcemy dowiedzieć się, jakie posiada właściwości i czy istnieje na niego antidotum. Swego czasu profesor Dumbledore zajmował się badaniem księgi, więc twoim zadaniem będzie odnalezienie w jego wspomnieniach potrzebnych informacji, a następnie ich przetłumaczenie. Pozwoli nam to przeciwdziałać planom Czarnego Pana, kiedy zechce użyć uwarzonego przeze mnie eliksiru.
No i nici z wolnego czasu, przemknęło Harry'emu przez głowę.
— Jednakże — dodał Snape, przyszpilając go ciemnym spojrzeniem. Zniżył głos tak bardzo, że następnie słowa brzmiały jak złowieszczy szept: — wciąż nie opanowałeś sztuki oklumencji. Nie zawaham się użyć na tobie Obliviate, by wymazać większość z kilkunastu ostatnich dni, jeśli dasz mi choć cień podejrzenia, że Czarny Pan grzebie ci w głowie, bo nie przykładałeś się do nauki.
Harry przełknął głośno i energicznie przytaknął.
— Znakomicie, że się rozumiemy.
Snape opróżnił zawartość pierwszego flakonu i gestem zaprosił go bliżej.
Harry spojrzał w kamienną misę, gdzie gwałtownie kłębiła się biała substancja. Następnie pochylił się, aż czubkiem nosa dotknął niespokojnej powierzchni. Zaczął opadać głową w dół, wessany przez wir wspomnień. Jednak zamiast uderzyć z łoskotem o dno, stanął w czyimś gabinecie. W powietrzu unosiło się kilka magicznych płomyków rzucających na ściany rozmigotane cienie. Za mahoniowym biurkiem siedział Dumbledore, a wyglądał tak jak zawsze — na zakrzywionym nosie miał zatknięte okulary-połówki, a długie włosy i broda lśniły srebrzyście.
Gruba, oprawiona w czarną skórę księga spoczywała w jego rękach.
Harry podszedł bliżej i przyjrzał się tytułowej stronie. Na samym środku widniał namalowany czarnym atramentem herb z wizerunkiem węża, będący niemal identyczny jak ten, który ozdabiał stół Slytherinu. Tuż pod nim natomiast znajdowało się coś, co w pierwszej chwili przypominało runy, których Hermiona niejednokrotnie uczyła się w pokoju wspólnym. Potem jednak ułożyły się w słowa. Słowa wyglądające jak angielski.
Dziennik Salazara Slytherina
— To nie jest książka! — wykrzyknął zdumiony Harry. — To zwykły dziennik!
Choć może nie do końca taki zwykły, skoro należał do jednego z założycieli Hogwartu, zreflektował się. Nic dziwnego, że Voldemort chciał go mieć na własność.
Widmowy Dumbledore rzucił kilka dziwnie brzmiących zaklęć i przewrócił tytułową kartę.
Dopiero wtedy Harry zrozumiał, że dziennik był pewnym rodzajem dokumentacji magicznych dokonań. Znajdowały się w nim nowo stworzone zaklęcia i eliksiry oraz sporo wywodów na temat samej natury magii. Okazało się, że Slytherina bardzo interesowała jej geneza. Teoretyzował, że czarodzieje mogą posiadać magiczne rdzenie, czyli pewien swoisty rodzaj niewyczerpanego źródła, coś podobnego do duszy. Inne teorie zakładały natomiast, że magia jest rozproszona, ponieważ znajduje się w całym ciele. Dowodem na to miał być chociażby fakt, że krew czy włosy posiadają magiczne właściwości. Próbował też łączyć idee, twierdząc, że możliwe są oba punkty widzenia jednocześnie. Rdzeń może naładowywać całe ciało energią.
Ale to nie było wszystko. Slytherin pochodził z czasów, kiedy na wyspach brytyjskich wciąż popularne było pogaństwo. Wierzył, podobnie jak wielu innych, że magia została dana człowiekowi przez boginię ziemi — matkę życia, płodności i dobrobytu oraz królową pośród boskiego panteonu, mistrzynię nadprzyrodzonej mocy. To ona wybrała godnego reprezentanta gatunku ludzkiego, ofiarowując mu magię i tworząc go tym samym na własne podobieństwo. Wkrótce, widząc piękno w swoim stworzeniu, Anann obdarowała też inne istoty. Jednak nie wszyscy bogowie byli zadowoleni z jej decyzji. Zazdrosna bogini księżyca ukarała Wybranego, przeklinając jego pierworodnego syna. Od tego momentu, gdy pełnia ukazywała się na niebie, Chéad zamieniał się w wilka, czcząc Arianrhod poprzez odwieczny rytm rodzenia się i umierania.
Niestety Slytherin wierzył również, że magia jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i dlatego czarodzieje nie powinni tworzyć związków z mugolami. Według niego rozrzedza to krew przyszłych potomków, powodując poczęcia charłaków i słabszych czarodziei. Oczywiście Harry się z tym nie zgadzał. Sama Hermiona była wystarczającym dowodem, że można być silnym czarodziejem bez posiadania magicznych rodziców.
Kiedy wreszcie wynurzył się z myślodsiewni, Snape czekał na niego w fotelu, stukając palcami w podłokietnik.
— I jak? — zapytał bez ogródek.
Harry zaczął opowiadać, gestykulując z przejęciem. Od zawsze podświadomie wiedział, że magia jest czymś jednocześnie żywym i nieuchwytnym, ale jeszcze nie spotkał osoby, która z taką determinacją próbowałby rozwiązać tajemnicę jej natury. Po raz pierwszy też pojął, jak daleko sięgają korzenie przekonania o wyższości czarodziejów nad mugolami — oni wierzyli, że zostali pobłogosławieni przez samą królową bogów.
Nagle zamilkł, zauważywszy, że wąskie wargi Snape'a ułożyły się w cienką linię, a dłoń zacisnęła się na podłokietniku. Cisza, która zapadła, wręcz dzwoniła w uszach.
— Czy zdajesz sobie sprawę — zaczął mężczyzna ledwo dosłyszalnym szeptem. Powoli wstał, sprawiając, że Harry cofnął się instynktownie — że to jest bardzo czarna magia?
Przez chwilę Harry mógł jedynie wpatrywać się w Snape'a bez słowa.
— Mylisz się — powiedział w końcu. — A nawet jeśli, to jest tam też dużo innych, fascynujących rzeczy.
Snape przytknął dłoń do czoła i przez chwilę stał pośrodku pokoju z zamkniętymi oczami.
— To był zły pomysł. Powiem Albusowi, żeby zabrał te wspomnienia.
— Co?! — wykrzyknął Harry. — Czemu? Sam mówiłeś, że musimy wiedzieć, co Voldemort planuje!
Snape opuścił rękę.
— Są rzeczy ważniejsze od tego.
— Co może być ważniejsze?
Wąskie wargi Snape wykrzywiły się w grymasie.
— Chociażby to, żebyś nie wciągnął się w studiowanie czarnej magii.
— I kto to mówi — zadrwił Harry.
Snape uderzył pięścią w blat biurka z taką siłą, że kałamarze podskoczyły, podobnie jak sam Harry.
— Właśnie dlatego, że mam o tym pojęcie! — Teraz Snape był po prostu wściekły. — Jeśli ta księga — wskazał palcem w kierunku myślodsiewni — jest dla ciebie fascynująca, to obawiam się myśleć, jakie inne rodzaje magii cię zainteresują. Znam ludzi, którzy zatracili się w mrocznych sztukach. Widziałem, jak gubią trzeźwy osąd tego, co jest akceptowalne, a co nie. Pozbywanie kogoś duszy? Czemu nie? To jest fascynujące. Opętywanie ludzi, niszczenie czyjegoś ciała kawałek po kawałku, rozdzieranie umysłu…
— Przestań!
Snape przerwał swoją litanię okropieństw.
Nagle Harry poczuł się zmęczony, jakby w jednej chwili przybyło mu lat. Osunął się powoli na krzesło.
— To nie tak. — Potarł czoło, próbując skupić myśli. — Slytherin był głównie zainteresowany pochodzeniem magii, a to jest interesujące, bo nikt nie wie, czym tak właściwie jest ani skąd pochodzi. Trafiłem na tylko kilka teorii, ale skoro nie znalazłem niczego, co mogłoby zaszkodzić drugiemu człowiekowi, wydawało mi się, że mam pojęcie, o czym jest ta księga. I po prostu… pomimo tego, kim był Slytherin i pomimo jego poglądów, wydaje się być inteligentny i wiedzieć naprawdę dużo o naturze magii. To wszystko.
Snape westchnął i również usiadł.
— Mówisz tak tylko po to, żebym pozwolił ci czytać tę księgę.
Harry spojrzał mu w oczy.
— Mówię prawdę.
Nagle poczuł dziwną sensację, jakby muśnięcie w umyśle, a wraz z nią nadeszło przekonanie, że Snape użył na nim legilimencji.
— Twoja reakcja była niespodziewana. Po tym, co powiedział profesor Dumbledore… — urwał i pokręcił głową. — A więc dobrze. Muszę jednak wiedzieć, jeśli sytuacja się zmieni i nie mogę ci zaufać w tak ważnej kwestii. W przypadku czarnej magii nie ma miejsca na zaufanie.
Harry zrozumiał, że Snape będzie sprawdzał jego prawdomówność. Skinął głową, zgadzając się na taki układ.
* * *
Cały następny dzień Harry spędził na oglądaniu wspomnień. Pomimo że Snape zdradził mu sposób na zamrożenie dowolnego momentu — coś, co wcześniej nie sądził, że jest możliwe w myślodsiewni — i skupił się głównie na szukaniu eliksiru, którego dokładny opis miał skopiowany na pergaminie, było to żmudne i długotrwałe zajęcie.
Jeszcze tego samego dnia odkrył również, że księga rzeczywiście jest bardzo mroczna i wreszcie w pełni zrozumiał reakcję Snape'a.
Slytherina interesowała istota magii, ponieważ pragnął zwiększyć własną moc, grabiąc z niej innych czarodziejów. Było tam również sporo zaklęć pozwalających sprawować kontrolę nad drugim człowiekiem, a jedne były okropniejsze od drugich. Czy pozostali założyciele Hogwartu wiedzieli, jak bardzo Salazar jest zauroczony czarną magią? Jak niebezpieczną dysponuje wiedzą? Jak potworną ma ambicję?
Harry wyszedł z myślodsiewni zbyt wstrząśnięty, by zostać w niej dłużej. Snape spojrzał na niego ze swojego miejsca w fotelu i odłożył księgę, którą czytał.
— Co się stało?
Nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Jego ręce drżały, gdy zacisnął je na oparciu fotela w próbie odzyskania nad sobą kontroli. Wziął głęboki oddech i skupił się na wyrzuceniu z umysłu potwornych obrazów.
— Lascivius.
To jedno słowo wystarczyło Snape'owi. Skinął głową ze zrozumieniem.
— Tak, to zaklęcie akurat jest mi znane. Ofiara czuje tak wielką żądzę, że z ochotą przyjmie dotyk każdego, nawet swojego oprawcy. Będzie błagać o zaspokojenie, a jeśli zostanie jej to odmówione, czekają ją bardzo przykre konsekwencje. — Harry wiedział jakie. Slytherin wystarczająco dokładnie je opisał w dzienniku. Ludzie popadali w szaleństwo, a u mężczyzn członek pękał od nadmiaru krwi. Byli gotowi zrobić wszystko, nawet zgwałcić własne dzieci, byle tylko rozładować seksualne napięcie. — Twierdzi się, że powstało około tysiąc dwusetnego roku, ale widać miało to miejsce wcześniej. Slytherin stworzył je czy jedynie opisywał?
— Stworzył — odpowiedział Harry z najwyższą odrazą. — Dużo osób je zna? — zapytał nagle zaalarmowany faktem, że nikt mu nigdy nie mówił o takich rzeczach. Jak ma się bronić, skoro przez cały czas żył w przekonaniu, że nie istnieje nic gorszego od Niewybaczalnych?
— Bardzo niewielu. W całym swoim życiu widziałem to zaklęcie w użyciu tylko raz.
Harry wybałuszył na niego oczy.
— Widziałeś?
— Służba u Czarnego Pana to nie przelewki — powiedział Snape niecierpliwie. — W każdym razie ten jeden raz wystarczył mi na całe życie.
Pomimo makabrycznych słów Snape wyglądał na zadowolonego i nietrudno było zgadnąć dlaczego. Właśnie otrzymał niezbity dowód, że Harry'ego rzeczywiście nie interesowała czarna magia.
* * *
Czwartego dnia znalazł eliksir, o którym Snape wspominał.
Snape zgodził się, że zebrane dotąd informacje na razie im wystarczą. Harry wynotował nazwy eliksirów i formuły zaklęć, na które natknął się w czasie swoich poszukiwań, krótko opisując ich działanie, więc posiadali ogólne pojęcie, co zawiera księga. Miał powrócić do tłumaczenia dopiero w Hogwarcie, poświęcając na to część każdego weekendu.
Wpatrywał się w pergamin, na którym spisał działanie eliksiru oraz instrukcje, jak przygotować antidotum. Od czasu do czasu poprawiał jakieś słowo lub nawet całe zdanie, nagle zdając sobie sprawę, że przepisał je w wężomowie.
Mikstura, która zainteresowała Voldemorta, posiadała podobne działanie do Imperiusa. Po podaniu eliksiru ofiara stawała się podatna na pierwszą wypowiedzianą sugestię. Informacja kodowała się w umyśle tak silnie, że osoba starała się wykonać zadanie nawet za cenę własnego życia. Eliksiru nie można było zwalczyć w inny sposób, niż podając antidotum, a ponieważ działał subtelnie, wykrycie go stawało się jeszcze trudniejsze niż w przypadku klątwy Imperius. Na szczęście na kartach dziennika Salazar opisał skutek uboczny — czarodziej będący pod jego wpływem stawał się impulsywny, a im dłużej nie udawało mu się spełnić sugestii, tym agresywniej się zachowywał i tym częściej działał bez zastanowienia.
Harry westchnął ciężko. Trudno było mu teraz uwierzyć, że jeszcze tak niedawno czuł jakąkolwiek fascynację księgą Salazara.
— Muszę za chwilę dopilnować eliksiru — odezwał się Snape, chowając wspomnienia do flakonów i odkładając je na półkę. Myślodsiewnia stała teraz pusta pośrodku biurka. — Milly przyniesie kolację do sypialni i za godzinę spotkamy się w pokoju ćwiczeń na lekcję oklumencji.
Kiedy minęła godzina i Snape nie przychodził, Harry zszedł do laboratorium. Grzecznie zapukał, lecz gdy nie doczekał się odpowiedzi, uchylił drzwi i zerknął do środka. Na długim stole eliksir leniwie bulgotał w kociołku, ale po Snapie nie było ani śladu. Harry westchnął ze zirytowaniem i wrócił na drugie piętro, żeby sprawdzić, czy mężczyzna wrócił do gabinetu. Niestety tutaj Snape'a również nie było.
Jednakże pewna rzecz przykuła uwagę Harry'ego.
W myślodsiewni — jeszcze niedawno pustej — kłębiły się wspomnienia. I bynajmniej nie były to wspomnienia profesora Dumbledore'a, bo wszystkie flakony stały zapieczętowane na półce.
Zaciekawiony podszedł bliżej i spojrzał w kamienną misę. Wtem coś rudego śmignęło na powierzchni i Harry mógłby przysiąc, że…
Serce zadudniło mu w piersi. Zamarł, uważnie nasłuchując. Spodziewał się skrzypnięcia drewnianych desek lub stukotu obcasów, ale cały dom przesiąkała cisza tak głęboka, że miarowe tykanie zegara wydawało się brzmieć nienaturalnie głośno.
Wpatrzył się w taflę myślodsiewni jak urzeczony. Teraz widział to wyraźnie; Lily uśmiechała się promiennie, odgarniając zabłąkany kosmyk z twarzy.
Coś jednak powstrzymywało Harry'ego przed naruszeniem prywatności Snape'a. Wiedział, że jeśli to zrobi, mężczyzna będzie wpadnie w furię. Ale on przecież grzebie w twojej głowie podczas każdej lekcji oklumencji, przypomniał mu cichy głosik, zasługujesz przynajmniej na poznanie swojej mamy. Poza tym o tylu rzeczach ci nie mówi. Kto wie, co jeszcze ukrywa?
A jednak Harry wiedział również, że Snape nie wchodzi do jego umysłu ze złośliwości, ale by nauczyć go obrony. I czy naprawdę chce ryzykować zniszczenie tej kruchej równowagi, którą wypracowali? Czy zaspokojenie ciekawości warte jest powrotu do nienawiści i okrucieństwa?
Czując ogromny żal, odsunął się od kamiennej misy.
Wtem za plecami usłyszał głos:
— Paniczu Harry, Pan Snape kazał przekazać, że…
Harry podskoczył z zaskoczenia. Reszty wypowiedzi Milly już nie usłyszał, gdyż rąbek szaty musnął przez przypadek powierzchnię myślodsiewni, wciągając go do środka.
__________________
[1] Jest to przekład własny cytatu z książki Michaela W. Forda „Adamu - Luciferian Tantra and Sex Magick”. Oryginał: „Black Magick is the process of self-transformation through an antinomian initiatory structure, Black meaning the hidden wisdom, power of darkness, dreams and staging the reality you wish and Magick being the process to ascend, become immortal in spirit.”
[2] Siedem było w kanonie, ale ja dodałam jeszcze Departament Rodziny.
[3] Łac. pomóż mi.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: PODRÓŻ DO PRZESZŁOŚCI
Przyznam szczerze, że nie czytałam poprzednich części i ciężko mi jest wypowiedzieć się na temat fabuły. Ale wizja Severusa i Harry'ego jako rodziny jakoś do mnie nie przemawia. Po prostu kanoniczna wersja pasuje mi bardziej. Nie widzę Snape w roli ojca, jakiegokolwiek.
Ale masz bardzo dobry, dojrzały i wypracowany styl. Widać, że lubisz pisać, że sprawia Ci to przyjemność. Czyta się bardzo lekko i płynnie, nie ma przystanków, podczas których człowiek zastanawia się o co Ci tak właściwie chodzi.
Co do długości.... Chyba wolałam czasy, gdy był trzy stronicowy limit ; )