Na Privet Drive przyjeżdża w odwiedziny ciotka Marge. Niestety wizyta kończy się ostrą kłótnią między nią a Harrym, przez co chłopiec ucieka z domu wujostwa.
Harry obudził się wczesnym rankiem. Deszcz bębnił w szybę małego okna jego niewielkiej sypialni w domu pod numerem czwartym. Jęknął, delikatnie odsunął na bok koce, poczuł ból pleców, który był przypomnieniem wydarzeń ostatniej nocy. Trzynastoletni Harry uważał swoje nastoletnie istnienie za coś nadzwyczajnego, zwłaszcza że udało mu się to, mimo tak licznych problemów.
Jego urodziny zaczęły się wystarczająco udanie - w środku nocy nadeszły listy od jego najlepszych przyjaciół, Rona i Hermiony, w których każde z nich przysłało mu życzenia i prezent. Ron był z rodziną w Egipcie, ponieważ jego tata wygrał główną nagrodę w loterii Proroka Codziennego. Chłopiec dał mu fałszoskop, urządzenie, które wykrywało kogoś,
kto zachowywał się nieuczciwie i był niewiarygodny. Nawet teraz, kilka dni później, pozostawał milczący i stał spokojnie. Harry podejrzewał, że działo się tak dlatego, że jego krewni nie ukrywali swoich uczuć i zamiarów względem niego, wręcz na każdym kroku jawnie je okazywali.
Hermiona przebiła jednak wszystkich, co zgodnie z prawdą nie zaskoczyło Harry'ego. Napisała długi list, w którym opowiedziała o swoim pobycie we Francji, gdzie nauczyła się wiele o magii. Podarowała mu także najlepszy zestaw miotlarski, służący do konserwacji miotły, jaki mógłby sobie wymarzyć. Bardzo chciał jak najszybciej z niego skorzystać.
Dla zwykłego człowieka słowa takie jak: czary, fałszoskop czy Hogwart, byłyby kompletnie niezrozumiałe. Dla Harry'ego jednak były tak normalne, jak każde inne, ponieważ Harry Potter nie był normalnym chłopcem.
Był młodym czarodziejem, uczącym się i uczęszczającym do jednej z najstarszych i najbardziej prestiżowych szkół magii. Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – jedyne miejsce, które uważał za dom i był przyjemną odmianą w odróżnieniu od pomieszczenia, w którym obecnie przebywał; numer czwarty, Privet Drive, Surrey. Tutaj, w domu swoich krewnych, u których żył od jedenastu lat i każdego dnia letnich wakacji od czasu przyjęcia do magicznej szkoły, czuł się niechciany, zaniedbany, pogardzany i w pełni znienawidzony.
Harry Potter nie był w tym momencie szczególnie szczęśliwy, ciotka Marge przyjeżdżała w odwiedziny i był to powód, przez który chłopiec nie spieszył się ze wstaniem z łóżka.
Wuj Vernon uwielbiał urodziny Harry'ego, była to świetna okazja, którą wykorzystywał, aby spróbować „pokonać w nim tego dziwaka”. Vernon nieugięcie trzymał się swoich przekonań i miał nadzieję, że los wkrótce obdarzy go za to swoim błogosławieństwem i odwdzięczy się za jego konsekwencję. W tym roku nie był jednak w tym osamotniony. Marge łaskawie przystała na jego ofertę, aby przyjechała wcześniej, niż planowała, by „pomóc Harry'emu w osiągnięciu nastoletniego wieku”.
Marge rzadko odwiedzała dom pod numerem czwartym, jednak Harry wątpił w to, by kiedykolwiek zapomniał o którejś z jej wizyt. Była tak duża, jak wuj Vernon, muskularna, bez szyi, grymas nigdy nie znikał z jej twarzy. Jednak to nie te powody sprawiały, że potrafiła zepsuć Harry'emu nawet najlepszy dzień. Nie, to co powodowało, że ciotka Marge była tak okropna, było to, że nienawidziła go bardziej niż jego krewni, z którymi mieszkał.
Marge miała także psa, który wabił się Majcher i był bez wątpienia zwierzęcym odpowiednikiem ciotki. Buldog z pewnością również za nim nie przepadał, o czym świadczyła blizna na jego kostce po ostatniej wizycie ciotki, tuż przed pójściem do Hogwartu. Spędził wtedy prawie cały dzień na drzewie, jego skarpetka zabarwiła się wtedy na czerwono,
gdy Majcher ściągnął ją z jego stopy.
Nikt jednak nie był świadomy tych sekretnych cierpień Harry'ego Pottera. Nigdy nikomu się nie zwierzał, ani nauczycielom ze szkoły podstawowej, ani opiekunce domu w Hogwarcie, ani nawet jego najlepszym przyjaciołom. Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego ukrywa to przed innymi. Jakaś część jego duszy wstydziła się tego, mimo iż umiał czarować i był
w pełni zdolny do obrony przed przemocą, to jego różdżka jak każdy inny przedmiot, który był związany z jego „nienormalnością”, leżała zamknięta w komórce pod schodami. Oszukiwałby sam siebie, gdyby zaprzeczył, że ta druga strona jego duszy jest zdeterminowana, by nie ugiąć się przed tym cierpieniem. Nie zamierzał okazywać słabości. Tak właśnie było, kiedy Harry ostrożnie wstał z łóżka i znalazł okulary, przygotował się
na ostatni dzień pobytu ciotki Marge.
Śniadanie było mile spędzonym czasem. Harry, robiąc wszystko, co w jego mocy, aby nie odczuć siniaków i bólu w plecach, poruszał się zdecydowanie wolniej, niż życzyłaby sobie tego ciotka, kiedy rozdzielał stos kiełbasek na śniadanie na trzy duże talerze.
- Pospiesz się, chłopcze – skinęła na niego Marge. - Nie wszyscy z nas mogą swobodnie włóczyć się bez żadnego pożytku, Dudziaczek potrzebuje swojego białka, nie może być tak chudy jak ty.
- Oczywiście, ciociu Marge – odpowiedział Harry, jego umysł skupił się na formularzu pozwolenia na wizyty w Hogsmeade, który wuj Vernon obiecał podpisać, jeśli Harry będzie opowiadał o swoim życiu tak, jak zażyczył sobie wuj i będzie się zachowywał normalnie w towarzystwie ciotki. Ignorując ból, przyspieszył swoje tempo pracy i pobiegł do kuchenki, żeby samemu zjeść więcej kiełbasek. Kiedy Marge i Dursleyowie byli już w pełni najedzeni, dla niego nie zostało już nic. Wycofali się do salonu, zostawiając go samego, aby umył naczynia. Harry zdołał usłyszeć część wiadomości.
- Syriusz Black, aresztowany w przeszłości za masowe morderstwa i spisek z organizacją terrorystyczną, uciekł wczoraj z więzienia o podwyższonym rygorze bezpieczeństwa. Opinia publiczna jest poinformowana, że Black jest prawdopodobnie uzbrojony i niebezpieczny.
W przypadku posiadania jakichkolwiek informacji prosimy o kontakt pod numer specjalny i radzimy zachować szczególną ostrożność.
- Będziesz taki jak on, chłopcze – stwierdziła Marge, zauważając jego spojrzenie. Wskazała palcem na telewizor. - Skończysz dokładnie jak on, jeśli nie będziesz się uczył. - Harry spojrzał na telewizor. Mężczyzna na zdjęciu był naprawdę ponury, jego czarne włosy były długie, splątane i zniekształcone, a jego twarz chuda i zapadnięta. Jednak to oczy skazańca nim wstrząsnęły, nienaturalny blask jego źrenic zdawał się oświetlać głębokie ciemne oczodoły.
- Zrobię, co w mojej mocy, ciociu Marge – odpowiedział Harry, mając nadzieję, że na tym rozmowa się zakończy, jednak powinien się domyślić, że nie. Marge nigdy nie przegapiła okazji, aby wskazać mu elementy, w których mógłby się poprawić.
- Powinieneś być wdzięczny mojemu bratu i Petunii, że cię zatrzymali – stwierdziła po łyku herbaty. - Jeśli nie dąsasz się tak, jak to masz w zwyczaju, to mógłbyś okazać uprzejmość i zrobić coś sam z siebie. Pamiętaj, gdyby podrzucili cię na progu mojego domu – dodała, siorbiąc herbatę. - trafiłbyś prosto do sierocińca.
Harry zdołał odetchnąć na chwilę po śniadaniu i nie musiał znosić towarzystwa ciotki aż do kolacji, ponieważ wszyscy udali się do miasta podczas jej ostatniego dnia pobytu. Nie pomagał nawet ciotce Petunii w kuchni, podczas przygotowywania wykwintnej kolacji.
- Nie chcę, abyś popsuł ten wieczór – powiedziała ciotka, kiedy zapytał, czy nie potrzebuje żadnej pomocy. - Trzymaj się z daleka, aż nie skończę wszystkiego.
Tak więc, kiedy wuj Vernon przygotowywał kilka butelek wina, Harry starał się trzymać na uboczu, dopóki nie został wezwany na kolację.
Petunia naprawdę się postarała, chłopiec musiał to niechętnie przyznać. Na stole pojawiły się: zupa, łosoś oraz cytrynowe ciasto bezowe. Harry miał nadzieję, że noc minie bez żadnych incydentów; w myślach widział już podpisany formularz ze zgodą na wizyty w Hogsmeade i nie mógł się doczekać wizyty w wiosce z Ronem i Hermioną. Uprzątnął stół po kolacji, mając nadzieję, że zrobi to dobre wrażenie na wuju, unikając przy okazji wszystkiego, co mogłoby wywołać gniew u ciotki Marge. Gdy wieczór zbliżał się ku końcowi, Vernon wyjął butelkę brandy.
- Kieliszek na noc? - zapytał.
Harry zastanawiał się, czy to mądre, jego ciotka była już cała czerwona po kilku kieliszkach wina.
- Tak, dziękuję – powiedziała, skrzywiła się na chwilę, co zapewne miało być uśmiechem.
- Dalej – zachęcała, nakłaniając Vernona, by nalał więcej. - Mam mocną głowę.
- To oczywiste – odpowiedział wuj Vernon, nalewając trunku do szklanki i zasiadając ponownie na swoim miejscu. Marge z czułością spojrzała na siostrzeńca, który wbił widelec w czwarty kawałek ciasta.
- Spokojnie, synu – zachichotał wuj.
- Bzdura, Vernon – sprzeciwiła się Marge, pociągając kolejny łyk brandy. - Będziesz mężczyzną o odpowiedniej posturze, czyż nie tak? - Dudley tylko skinął głową, gdyż jego usta wypełnione były jedzeniem. Przytrzymała kieliszek, by wuj Vernon nalał jej kolejnego drinka. - Tak, będziesz wspaniałym mężczyzną, jak twój ojciec. W przeciwieństwie do niego – dodała, wskazując na Harry'ego. Chłopiec wstrzymał oddech. „Nie teraz”. - pomyślał.
Był tak blisko.
- Ten wygląda okropnie, jakiś taki mizerny, chudy, niemal karłowaty – powiedziała, kiwając głową, jakby się ze sobą zgadzała. - Widzisz, to tak jak z psami, niektóre takie się po prostu rodzą, niedojrzałe, szczupłe i bezużyteczne. Miałam takiego, pułkownika Fubstera, utopiony w zeszłym roku. Nie był wart nawet złamanego funta. Nie obwiniajcie się jednak za to, że tak wyrósł. - Harry próbował zająć się zlewem, desperacko szukając czegoś, co mogłoby go rozproszyć.
Ciotka Marge sięgnęła ręką ku Petunii, wypukła dłoń spoczęła na kościstej. - Nie winię twojej rodziny, Petunio, ale to wina krwi. Twoja siostra była czarną owcą, zgniłym jabłkiem znajdującym się daleko od drzewa, rozumiesz, zdarza się to w najlepszych rodzinach. Potem znalazła tego samca, prawdopodobnie takiego samego jak ona. Chłopak jest
po prostu tego wynikiem. - Harry zerknął na wuja za plecami ciotki Marge, mając nadzieję, że dostanie pozwolenie na opuszczenie pokoju, ale jedyne co otrzymał, to gniewne spojrzenie zawierające dużą ilość ostrzeżeń. „Zostaniesz, bo jak nie to zobaczysz”.
- Gdzie wysłałeś chłopca? – spytała ciotka, w dalszym ciągu delektując się brandy.
- Do Świętego Brutusa – odpowiedział Vernon z przyjemnością. - Specjalizują się w beznadziejnych przypadkach.
- Rozumiem – powiedziała, przyciągając wzrok Harry'ego. - Czy oni używają tam rózgi w twojej szkole, chłopcze?
- Tak - odparł Harry, wiedząc, że to tylko ją ucieszy. - Tak, używają rózgi.
- Cudownie – stwierdziła. - Dobre bicie jest potrzebne w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków.
- Tak – zgodził się Harry, widząc, jak wuj Vernon skinął mu głową. - Tak, byłem bity. - Marge zmrużyła oczy.
- Wydaje się, że nie dość często – powiedziała sceptycznie. Odwróciła się do Petunii.
- Na twoim miejscu napisałabym do nich, że pozwalasz w przypadku tego chłopca
na wszystko, co konieczne, nie będą się wtedy obawiać, że możecie się z tym nie zgadzać.
- Tak, masz rację – zgodziła się Petunia, kiwając głową.
- Jednak ten Potter, ojciec chłopca – kontynuowała po wypiciu trzeciego kieliszka.
- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek opowiadał, czym się zajmował?
- Och – westchnął wuj Vernon, jego oczy rozszerzyły się ze zmartwienia. - On, eee..., nie pracował, jak sądzę, był bezrobotny. - Harry przymknął oczy, używając wszystkich swoich sił do wymycia kolejnego talerza.
- W takim razie sama widzisz, Petunio – stwierdziła na głos, po czym beknęła. - Twoja siostra uciekła z tym pokurczem, a teraz obarczyła cię tym ciężarem – dodała, a jej oczy spoczęły na tyle głowy Harry'ego. - Wiesz, z tego biorą się kłopoty, kiedy rodzice nie przejmują się tym, jak ich decyzje wpływają na życie innych.
Harry nie mógł dłużej już tego znieść.
- Mój ojciec nie był pokurczem – powiedział cicho i spokojnie.
- Więcej brandy – zaproponował wuj Vernon, jego źrenice gwałtownie się schowały, a twarz zarumieniła. Rzucił Harry'emu piorunujące spojrzenie i wydał polecenie. - Chłopcze, idź już do łóżka!
- Nie, nie, Vernon – sprzeciwiła się ciotka Marge, odstawiając pustą szklankę i odsuwając krzesło. Wstała i obdarzyła Harry'ego znanym mu spojrzeniem. Jej twarz rozciągnęła się groźnie, gdy na jej wargach pojawił się wąski uśmiech, a oczy błyszczały złowrogo. - Chłopak musi być z czegoś dumny, równie dobrze ze swojego przegranego ojca.
- Mój ojciec był dobrym człowiekiem – powiedział Harry, a jego głos stawał się coraz mocniejszy, dłonie zaciskał w pięści.
- Twój ojciec był chuliganem, który wiódł nędzne, bezużyteczne życie, który wraz z twoją zepsutą matką zginął w wypadku samochodowym i obciążył twoim wychowaniem mojego dobrodusznego brata i siostrę swojej żony!
- Nie zginęli w wypadku samochodowym! - krzyknął Harry, a jego olbrzymi gniew spotkał się z pijacką wściekłością ciotki Marge.
- Zginęli w wypadku samochodowym, ty leniwe, bezczelne, niewdzięczne dziecko tego drania! - krzyczała, a jej twarz przybrała charakterystyczny fioletowy odcień rodziny Dursleyów. Zerwała się z krzesła, co było zdumiewającym osiągnięciem, biorąc pod uwagę jej stan i złapała chochlę do nalewania zupy. Zanim Harry zdążył zareagować, Marge uderzyła go bardzo silnie w głowę, posyłając go na podłogę. Chłopiec poczuł nadchodzące zawroty głowy. Jego głowa strasznie pulsowała, gdy krew spłynęła do skroni.
- Nic się nie zmieniłeś! - krzyczała ciotka, podchodząc do niego i uderzając chochlą w swoją otwartą dłoń. - Vernon i Petunia ubierają cię, dają jedzenie i dach nad głową, a ty nie okazujesz nawet odrobiny wdzięczności. Zamiast tego jesteś dumny z rodziców, którzy zostawili cię na progu tego domu, rodziców, którzy nie zostawili dla ciebie nic, obarczając całą odpowiedzialnością mojego brata i jego rodzinę. - Zrobiła krok w jego stronę.
- Jesteś nikim innym jak porzuconym szczenięciem, które powinno pójść prosto pod most, tak jak każdy bezdomny. - stwierdziła, pochylając się nad nim. - Jednak mój brat ma zbyt wielkie serce. Musimy cię zatem podporządkować inaczej. - Uniosła wysoko rękę, chochla lśniła, odbijając kuchenne światło. Harry podniósł ręce i przygotował się na to, co miało nastąpić, jednak nic się nie stało.
- Marge! - ryknął wuj Vernon. Harry opuścił ramiona, by spojrzeć.
Twarz ciotki spuchła jak wielki balon, podobnie jak reszta ciała. Guziki jej żakietu strzelały we wszystkich kierunkach, odbijając się od porcelany i ścian kuchni. Jej palce przypominały kiełbasy ze śniadania. Potem, ku zaskoczeniu Harry'ego, zaczęła unosić się w powietrze. Majcher szczekał i próbował złapać swoją panią, podczas gdy wuj Vernon i ciotka Petunia chwycili się jej nogi. Dudley spadł z krzesła, brudząc swoje ubranie resztkami ciasta.
Harry zerwał się na nogi i pobiegł po schodach do swojej sypialni. Otworzył luźną deskę podłogową pod łóżkiem, chwycił poszewkę pełną przemyconych książek i szybko zabrał swoje prezenty urodzinowe. Wziął klatkę Hedwigi, zbiegł ze schodów i podszedł do komórki pod schodami. Gdy tylko tam dotarł, zamknięte drzwi otworzyły się gwałtownie. Szybko zabrał swój kufer i wydobył z niego różdżkę. Harry zignorował zamieszanie w kuchni. Pospiesznie minął ich wszystkich, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, gdzie panowała ciemność.
***
Kilka ulic dalej, gdy gniew zniknął, do Harry'ego dotarło, że jest bardzo późna noc. Miał poważne kłopoty, był sam, bez domu, nie miał dokąd pójść i nie miał żadnych środków,
aby gdziekolwiek się zatrzymać. Bardziej niepokojące było jednak to, że użył magii w obecności mugoli. Złamał najbardziej rygorystycznie przestrzegane prawo w świecie czarodziejów, dekret o ograniczeniu użycia czarów przez nieletnich czarodziejów.
Harry nie miał mugolskich pieniędzy, Dursleyowie woleliby wyrzucić wszystkie swoje oszczędności do oceanu, niż dać mu choćby złamanego centa. Tak więc mugolski środek transportu nie wchodził w grę, nawet jeśli udałoby mu się znaleźć taksówkę. Na spodzie kufra miał kilka galeonów, ale w tym świecie były one bezwartościowe. Z tego, co Harry wiedział, nie było żadnego innego magicznego środka transportu niż miotły, proszek Fiuu czy teleportacja. Chociaż miał pelerynę niewidkę, nie zdołałaby osłonić zarówno jego, jak
i miotły, więc pogorszyłby tylko swoją sytuację.
Nie mógł też zwrócić się o pomoc, odesłał Hedwigę kilka dni temu, kiedy dowiedział się, że ciotka Marge ma przyjechać. Hermiona była we Francji, więc nawet gdyby znał jej numer telefonu, w tej chwili na nic by się to zdało. Spojrzał na oba końce Magnolia Crescent, był naprawdę sam. Na ulicy panowała całkowita cisza, nie padało żadne światło z choćby jednego domu.
Potem, niedaleko, usłyszał coś w pobliżu kosza na śmieci. Harry instynktownie uniósł wysoko różdżkę i celowo zapalił światło.
- Lumos – powiedział. Jasne światło pojawiło się na końcu różdżki, oświetlając najbliższą okolicę. Był dość zaskoczony, ponieważ czytał o tym zaklęciu w jednej z ksiąg, które udało mu się przemycić do swojej sypialni u Dursleyów. Czar rozświetlił cały dom pod numerem 390, jaskrawe światło oświetliło cały kamienny budynek. Nic się nie poruszyło. Harry opuścił różdżkę, gotów zgasić światło, lecz wtedy coś zobaczył, jakiś cień z boku domu. Drugi raz uniósł różdżkę w stronę krzaków między garażem a domem. To była chwila, ale zauważył duży cień dochodzący z krzaków wśród ciemności. Cokolwiek to było, było za duże
na zbłąkanego kota. Harry szybko złapał klatkę Hedwigi i kufer. Włosy na karku podpowiedziały mu, że czas się ruszyć. Zgasił światło i szybkim krokiem ruszył ulicą, jedynym dźwiękiem był odgłos kółek kufra poruszających się po asfalcie. Nagle coś wyczuł, długi dreszcz przebiegł mu po plecach. Był obserwowany i śledzony.
Czy ministerstwo już go dogoniło? Czy czekają na odpowiedni moment? Harry zatrzymał się i powoli puścił kufer. Trzymając mocno różdżkę, odwrócił się i rzucił jedyne zaklęcie obronne, jakie znał.
- Expelliarmus! - krzyknął. Nie było jednak innej różdżki, która mogłaby wyfrunąć w powietrze, nie było nikogo innego wokół.
- Nic tam nie ma. - Próbował przekonać samego siebie. Jego serce nadal biło jednak w przyspieszonym tempie, a włosy ciągle jeżyły się na karku. Nagle znów to zobaczył, dostrzegł cień, który był teraz bardzo dobrze widoczny, odwrócił się, by za nim podążyć. Wskazał różdżką w tamto miejsce i ulica ponownie rozjarzyła się światłem. Znowu nikogo tam nie było.
- Masz dobry refleks – powiedział ochrypły głos. Harry odwrócił się, aby zobaczyć, kto do niego mówi. Nieznajomy stał na środku ulicy, między parkiem a chodnikiem, na którym stał Harry, jego trupia twarz wpatrywała się w niego pożądliwie. Jego ubrania były poszarpane i postrzępione, a czarno-białe paski na jego więziennym stroju zdążyły wyblaknąć. Jego zmatowiałe i brudne czarne włosy sięgały mu do ramion. Jednak to oczy sprawiały, że Harry czuł się tak niepewnie, oczy, które odzwierciedlały największą ciemność, jaką chłopiec mógłby sobie wyobrazić.
- To ciebie pokazywali dziś rano w telewizji – powiedział Harry, starając się zachować spokój, drżąca ręka jednak go zdradziła. - Jesteś Syriuszem Blackiem.
- Bardzo dobrze, Harry. - Black zrobił krok do przodu, uśmiechając się.
- Skąd znasz moje imię? - zapytał, a jego różdżka była wycelowana teraz w mężczyznę.
- Nikt ci nie powiedział? - zapytał. Harry był pewien, że to sobie wyobraził, ale nieznajomy wyglądał tak, jakby poczuł się zraniony. Chłopiec nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, Black dobył swojej różdżki i wyciągnął ją w kierunku Harry'ego.
- Jesteś czarodziejem – powiedział Harry. To nie było pytanie.
- Już nie – odpowiedział smutno Black. - Ale musiałem cię zobaczyć, prawda?
- Nie rozumiem – odparł Harry. Jego serce łomotało w piersi. W każdej chwili jego życie może się zakończyć.
- Uważaj na siebie Harry – powiedział po prostu i zanim chłopiec mógł, chociażby pomyśleć lub zareagować, zobaczył jak różdżka Blacka, unosi się w powietrzu. Nie usłyszał zaklęcia, ponieważ mężczyzna go nie wypowiedział, poczuł jednak, jak niewidzialna siła odpycha go do tyłu, wylądował w końcu na twardym asfalcie. Światło na końcu różdżki zgasło i rozległ się kolejny huk.
Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na środku ulicy, jak gdyby nigdy nic, stał trzypiętrowy autobus o jaskrawym fioletowym kolorze. Z boku widniał złoty napis: „Błędny Rycerz, nadzwyczajny środek transportu dla zagubionych czarownic i czarodziejów”.
- Witamy w Błędnym Rycerzu, twoim nadzwyczajnym środku transportu dla zagubionych czarownic i czarodziejów – wyrecytował mężczyzna, wyskakując z autobusu. Nie był dużo starszy od Harry'ego, był ubrany w fioletowy mundur pasujący do autobusu. - Nazywam się Stan Shunpike i będę twoim przewodnikiem dzisiejszego wieczora. - Stan dopiero teraz zauważył leżącego na ziemi Harry'ego.
- Co ty tam robisz? - zapytał, przybierając zwykły ton głosu.
- Upadłem – powiedział Harry.
- Dlaczego się przewróciłeś?
- Ja... - Harry nie był pewien, od czego zacząć. Spojrzał za autobus, gdzie przed chwilą stał Syriusz, musiał jednak przyznać, że więźnia już tam nie ma.
- Cóż, wejdź, wejdź – stwierdził poirytowany Stan. - Nie możemy czekać, aż trawa zdąży wyrosnąć, co nie? - Pomógł Harry'emu załadować kufer i wszedł do środka. - Dokąd zmierzasz, synu?
- Dziurawy Kocioł – odpowiedział chłopiec, było to pierwsze miejsce, które mu przyszło do głowy.
- Dobrze, cóż, usiądź – rzekł do Harry'ego. - Jedziemy, Ernie.