Kiedy największe lęki, nieujarzmione i nieoswojone stają się realne.
Strach, paraliżujące przerażenie powodujące niekończące się dreszcze. Straszne nieporozumienie, przez które siedzę w lochu. Zimnej celi, gdzie w ostatnich godzinach moimi towarzyszkami były jedynie ciekawskie myszy. Nie byłem w stanie nawet im powiedzieć o moim losie. Nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Mimo usilnych prób, ściśnięte z paniki gardło nie chciało współpracować z moim umysłem. Rozszalałe myśli były jedyną rozrywką jaka mi pozostała, zabawą z której radość czerpać mógłby jedynie kat, lubujący się w ludzkim cierpieniu.
Kto by pomyślał, że zęby mogą być aż tak ważne dla damy dworu. Gdybym to jeszcze ja był sprawcą, może jakoś pogodziłbym się z pospiesznym wyrokiem. Nie mógłbym się jednak sprzeciwić woli samego króla, nawet gdyby nie zabrali mi różdżki. Honor był jedynym wyznacznikiem, jakim kierowałem się w swoim zbyt krótkim życiu. Zawsze starałem się postępować zgodnie z dworską etykietą, nie miałem wrogów, dla wszystkich starałem się być miły i uczynny. Na nic się to zdało wobec konfrontacji z nieznanym. Dla nich magia nie jest zrozumiała, nie widzą w niej logiki. Och Lady Grieve, gdybyś dała mi choćby chwilę bym mógł się wytłumaczyć. Gdybyś nie została obdarowana tak przenikliwym głosem. Może wtedy strażnicy nie przybiegliby tak szybko i miałbym choć chwilę by wytłumaczyć ci owo nieporozumienie.
Przy tej kobiecie nawet nasz najjaśniejszy król Henryk nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Wszakże tak nagłe pozbawienie jednej z najpiękniejszych dworzanek jej urokliwej urody, nie mogło pozostać bez konsekwencji. Nie wystarczyło jej, by pozbawić mnie godności i tytułu. Zażądała mojej śmierci, choć ciężko przychodziło jej mówienie z nowymi, króliczymi zębami.
Teraz zamiast dworskich plotek, słyszę jedynie miarowe kapanie wody, spływającej po żelaznych kratach mego więzienia. Każda kropla uderzająca o posadzkę przybliża mnie do egzekucji, nie pozwalając mi o niej zapomnieć. Sierp księżyca ukrywa się nawet za burzowymi chmurami. Nawet on nie chce patrzeć na mój upadek. Odchodzę już od zmysłów, z obawy przed tym, co mnie czeka. Nikt nie przyjdzie mi na pomoc. Mugole widzą we mnie jedynie złego czarnoksiężnika, a z żadnym czarodziejem nie rozmawiałem już od lat. Może i mieli rację, kiedy próbowali mnie namówić do ukrycia się.
To, czego bałem się przez całe życie, właśnie zbliża się do mnie wielkimi krokami. Nie mogę złapać oddechu na samą myśl o katowskim ostrzu, ostrym, błyszczącym w świetle zachodzącego żywota. Czy to boli? Dowiem się tego wkrótce, choć gdyby tylko istniało jakieś wyjście, skorzystałbym z niego. Czarne kruki już zapewne zbierają się na placu. Zwiastuny śmierci pożądające jedynie krwawej ofiary. Wkrótce będą mogły ogłosić ponurą wieść, że tchórzliwy czarodziej został ścięty.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem, szedłem po zwodzonym moście patrząc na wielki fort zbudowany z czystego srebra. Tylko nad nim niebo było krystalicznie czyste. Jasno oświetlała go poświata Drogi Mlecznej. Patrzyłem tylko na osobliwy budynek, idąc powoli. Wtem wokół rozszalała się burza. Pioruny biły o ziemię, krusząc okoliczne głazy. Jeden z nich uderzył tuż przede mną, a zwodzony most zapadł się. Runąłem w czarną jak smoła przepaść. Spadałem godzinami, dawno już zapominając o niesamowitym forcie. Z nicości wyłonił się ogromny puchacz, który złapał mnie w dziób i uniósł do swojego leża. Pośród pokręconych gałęzi ciernistego lasu znajdowało się sowie gniazdo. Kiedy upadłem na suche pnącza, te ożyły oplatając mnie. Nie pozwalały mi nawet na najmniejszy ruch. Tak skrępowany zasnąłem pod czujnym okiem nocnego łowcy.
Z mrocznych odmętów wyrwał mnie brzęk zbroi królewskiej straży. Wielu uznałoby, że obudziłem się z koszmaru, lecz mój miał się tak naprawdę dopiero zacząć. Gęsta mgła ukrywała przed moimi oczami ich sylwetki. Nadchodzili niczym duchy, które ciągną za sobą ciężkie łańcuchy. Zgrzyt zardzewiałych krat, który wydobył się z otwieranych drzwi spowodował, że przeszła przeze mnie gęsia skórka. Myślałem że to rechot samej śmierci, która już przybyła na spektakl, by nie ominęła jej ani jedna sekunda przedstawienia wystawionego specjalnie dla niej. Najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Nie przywykłem do spędzania nocy na więziennej pryczy.
Ciągnięty niczym kryminalista po ulicach Londynu, potykałem się o nierówny bruk. Moje łachmany podarły się, a skóra na kolanach i dłoniach została starta do krwi. Ból fizyczny dorównywał upokorzeniu, jakie odczuwałem widząc zebrane na placu tłumy. Nawet sam król przyglądał się mojej egzekucji z balkonu pobliskiej kamienicy. Kiedy zobaczyłem grubo ociosany kamień stojący na środku podwyższenia, strach mnie sparaliżował. Wszelkie siły mnie opuściły, więc strażnicy musieli wnieść moje bezwładne ciało po kilku drewnianych stopniach. Nie czułem już bólu, a jedynie ciężką niczym ołów kulę, gdzieś wewnątrz mojego jestestwa.
Mgła uniosła się niczym kurtyna, kiedy podszedł do mnie kat z toporem. Jego narzędzie nie przypominało tego z mych wyobrażeń. Lśniąca i ostra lanca okazała się być starym, zardzewiałym toporem, który zapewne nie widział kamienia szlifierskiego od wieków. Popatrzyłem po zebranym tłumie. Stali tam ludzie, których nazywałem przyjaciółmi. Żaden z nich nie uronił nawet łzy patrząc na mój koniec. Klęcząc tak przed Anglią poczułem szorstką podeszwę buta na moich plecach. Moja szyja wylądowała na zimnym kamieniu, a jedyne co widziałem, to pospiesznie zbite deski.
Zamknąłem oczy, lecz mimo to nadal widziałem spróchniałe drewno, a nawet więcej. Spomiędzy szpar w deskach wyciągały się ku mnie zdeformowane dłonie. Instynktownie odskoczyłem, nie zdając sobie sprawy, że moje ręce nie są już skrępowane. Czas jakby się zatrzymał, gdy rozglądałem się wokół. Wszystko wydawało się zamazane, jakby moje oczy nie widziały ostro. Przetarłem powieki swoimi rękami i z przerażeniem zauważyłem, że są one przezroczyste. Cały świat wirował, a ja czułem jakby jakaś nieznana siła wciągała mnie w górę. Wirowałem wokół własnej osi. Patrzyłem na znajome, lecz dziwnie odmienne ulice Londynu, które powoli malały, gdy oddalałem się od nich. Kiedy całe miasto zmieniło się w szarawą plamę zakrzyknąłem z przerażenia „Nie!”. Nagle wszystko ustało, a ja wisiałem w powietrzu przyglądając się swojej egzekucji. Pośród zebranych tam żywych ludzi widziałem także wątłe duchy, które sunęły powoli wzdłuż placu, jakby nie zdawały sobie sprawy z tego, co właśnie działo się na podwyższeniu.
Czterdzieści pięć razy katowski topór opadał, niczym podsumowanie mojego żywota. Nawet jemu nie udało się szybko pozbawić mnie głowy. Nie zauważył, że przy swoim tytanicznym wysiłku, pominął parę ścięgien. Odszedł, przecierając swoje narzędzie pracy o czarną, zniszczoną szatę. Nie byłem w stanie spojrzeć nawet na swoje ciało, gdyż bałem się tego co mógłbym zobaczyć. Podążałem za grabarzem, który na wózku wiózł to, co jeszcze tak niedawno było moją fizyczną powłoką. Gdybym mógł poczuć dotyk, na pewno czułbym ciepło bijące z mojego, dopiero co martwego ciała. Patrzyłem jak składają je w drewnianej trumnie i spuszczają w dół świeżo wykopanego grobu. Poza grabarzem nikt nie przyszedł, by oglądać to zajście. Nikt poza krukami, które kracząc głośno odleciały, gdy ciężka ziemia uderzyła o wieko trumny. Zaniosły wiadomość swej pani, że Sir Nicholas jest właśnie zasypywany pod ziemią. Tygodnie mijały, a ja nadal wpatrywałem się w byle jak ubity kopczyk, świadczący o tym, że parę metrów niżej kogoś pochowano. Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec. W ogóle go sobie nie wyobrażałem, jeżeli mam być szczery. Za bardzo mnie przerażała sama myśl o tym, że kiedyś umrę. Nie dałem sobie czasu, by pogodzić się z tym nieuniknionym faktem.
Nie jestem jeszcze gotowy, by pójść dalej.
Barlom, muszę przyznać, że to jest chyba najlepsza Twoja praca, jaką miałam przyjemność czytać. Jestem naprawdę pod dużym wrażeniem pomysłu, bo nigdy nie czytałam opowiadania, które opisywałoby egzekucję Prawie Bezgłowego Nicka. Zbudowałeś niesamowity klimat. Nie wzruszyłam się co prawda, ale smutek sir Nicholasa jest zdecydowanie wyczuwalny w każdym słowie. No i muszę przyznać, że nie od razu zorientowałam się o kogo chodzi, ale słaba ze mnie fanka ; p. W każdym razie gratulacje, bo tekst jest naprawdę dobry. Wystrzegaj się jedynie powtórzeń, bo one pojawiły się kilka razy. Daję oczywiście wybitny.