Harry i Dudley dowiadują się, że są czarodziejami
W domu przy Privet Drive 4 od rana panowało poruszenie. Przez szparę pod drzwiami komórki pod schodami, od niespełna 10 lat pełniącej rolę sypialni, do nozdrzy Harry'ego dotarł kuszący zapach jajecznicy na bekonie. Chłopiec przewrócił się na drugi bok, na wpół śpiąc, na wpół ciesząc się zapachem zbliżającego się śniadania. Nagle z resztek snu wyrwało go łomotanie w drzwi komórki i krzyk ciotki - "wstawaj!". Harry podniósł się nagle i uderzył głową w półkę wiszącą nad łóżkiem. Opadł z powrotem na poduszkę i dotknął ręką miejsca, w które się uderzył. Poczekał chwilę aż pulsujący ból złagodnieje, po czym wstał i poszedł do łazienki. W lustrze usiłował odnaleźć miejsce uderzenia, żeby sprawdzić, czy nie krwawi. Ciężko było dostrzec skórę pomiędzy gęstymi ciemnymi włosami, ale na ręce nie zauważył krwi, więc uznał, że nie ma się czym przejmować. Jego wzrok padł na cienką bliznę nad łukiem brwiowym. Harry przejechał po niej palcem wskazującym, obmył twarz chłodną wodą i wyszedł z łazienki. Byli tam już wszyscy - kuzyn Dudley i jego rodzice - Petunia i Vernon. Ciotka Petunia była kościstą kobietą o końskiej twarzy, jej mąż i syn to dwa potężne grubasy. Oprócz talerzy, Harry dostrzegł na stole pudełka owinięte w kolorowe papiery. Dudley jedną ręką ładował sobie do ust jajecznicę, drugą usiłował rozerwać jedno z opakowań. No tak, urodziny Dudley'a - pomyślał ponuro Harry, siadając przy stole. Zaczął grzebać w swoim talerzu, patrząc spode łba na paczki porozkładane na stole i kuchennych szafkach za plecami Dudley'a. Sięgnął po kubek z herbatą stojący przed nim i skierował go do ust.
- Nieee!!! - ciszę rozdarł wrzask Dudley'a. Harry wzdrygnął się, rozlewając gorącą herbatę na spodnie i talerz ze śniadaniem. Przestraszona Petunia doskoczyła do syna, chwytając go za ramiona.
- Dudziaczku! Co się stało, zakrztusiłeś się? - zapytała przestraszona.
- On…on…on ma mój kubek! Mój ulubiony kubek! - wyjąkał oskarżycielsko Dudley, wyciągając palec w stronę dłoni Harry'ego.
- Ojej, faktycznie, mamusia się pomyliła. To nic, przecież te kubki są niemal identyczne, napij się z kubka Harry'ego.
- Je…jego ma różową obwódkę - wysapał oskarżycielskim tonem Dudley. - Nie będę pił w BABSKIM kubku! - chłopiec poczerwieniał na twarzy. Harry w tym czasie zbyt późno stłumił parsknięcie śmiechem. - Śmieszy cię to?!
- Nie, nie. Proszę - powiedział Harry, wyciągając kubek w stronę kuzyna. - Nie zdążyłem się jeszcze napić. - Dudley zmrużył podejrzliwie oczy. - Trochę się rozlało, ale NA PEWNO nie dotknąłem go ustami. Nie zarazisz się niczym.
Dudley wziął kubek do ręki i powąchał zawartość. Najwyraźniej zapach go uspokoił, bo już bez słowa napił się i wrócił do jednoczesnego jedzenia i rozpakowywania prezentów. Ciszę przerwał dźwięk kopert spadających przez szparę na podłogę w korytarzu.
- Chłopcze, przynieś pocztę - powiedział Vernon, nie przerywając czytania gazety. Harry wiedział, że polecenie jest skierowane do niego. Vernon rzadko używał jego imienia. Bez słowa wstał i wyszedł z kuchni. Kiedy do niej wrócił, zdążył już przejrzeć pocztę. Oddał koperty ciotce Petunii i usiadł na swoim miejscu. Pierwszy raz w życiu on też dostał list. Była to dziwna koperta z logo przedstawiającym cztery zwierzęta: lwa, węża, orła i borsuka wokół litery H. Zaadresowana była jeszcze dziwniej:
Pan Harry Potter
Komórka pod Schodami
Privet Drive 4
Little Whinging
Surrey
Harry pierwszy raz spotkał się z sytuacją, w której list byłby adresowany aż tak dokładnie. Komórka pod Schodami? Skąd nadawca tego listu wie, że Harry mieszka w komórce pod schodami?
- Dudziaczku, ciocia Marge przysłała ci kartkę urodzinową i pieniążki. Możesz sobie sam wybrać prezent od niej. Zobacz, jaka śliczna kartka. To chyba Majcherek? - Harry podniósł wzrok na kartkę, na której znajdowało się zdjęcie paskudnego buldoga w papierowej czapeczce, jaką zwykle nosi się na przyjęciach dla dzieci. Dudley jednak nie patrzył na matkę. Jego małe prosiakowate oczka wlepione były w Harry'ego, a właściwie w to, co trzymał w dłoniach.
- Ma…mamo, on też dostał list!
Harry usłyszał zduszone "och!" cioci Petunii, szelest gazety i chrząknięcie wuja Vernona.
- Ty dostałeś taką samą kopertę - powiedział Harry kuzynowi, wskazując skinięciem głowy na listy w rękach Petunii. W tym samym momencie potężna dłoń Vernona wyrwała mu kopertę, a Petunia odnalazła list z dziwnym logo w pliku, który trzymała w rękach. Po chwili milczącego napięcia rozległ się krzyk kobiety.
- Wyjdźcie z kuchni! Obaj!!
- Ale ja jeszcze nie zjadłem - zaprotestował Dudley płaczliwym tonem. Nie przywykł, by zwracano się do niego takim tonem. Zwykle to on stawiał żądania.
- Wynoście się! - Petunia spiorunowała syna wzrokiem.
Harry wiedział, że jakiekolwiek dyskusje nie mają sensu, więc opuścił pomieszczenie i udał, że idzie do swojej komórki. Jego kuzyn jeszcze protestował, ale matka była nieugięta. Dudley stanął w przedpokoju i głośno narzekał na głód i łamanie praw dziecka, ale odpowiedziało mu trzaśnięcie kuchennych drzwi. Harry położył palec wskazujący na ustach i na palcach zbliżył się do zamkniętych drzwi. Dudley zrozumiał, o co chodzi kuzynowi i przyłożył oko do dziurki od klucza. Harry tymczasem położył się pod drzwiami, usiłując usłyszeć coś przez szparę nad podłogą.
- Mówiłaś, że go nie znajdą. Że nic nam nie grozi. Że jeśli go odpowiednio wychowamy, to będzie normalny! - krzyknął oskarżycielsko Vernon.
- Bo tak myślałam! Zresztą to nieważne! Znaleźli go, wiedzą, że mieszka w komórce pod schodami! - Petunia była przerażona. - Myślisz, że nas obserwują?
- Najwyraźniej. Zgłoszę to na policję. Nie można bezkarnie nękać ludzi. Podglądanie jest zabronione!
- Vernonie, daj spokój! Co powiesz policjantom? Przecież ci lu... ONI mają swoje sposoby, żeby uniknąć sprawiedliwości. Przez nich zginęła moja siostra, a my musimy wychowywać jego. I nikt za to nie odpowiedział. Zresztą to nieważne. Nie mogą go zabrać bez naszej zgody. Obiecałam sobie, że to z niego wyplenię i słowa dotrzymam. Gorzej, że... Że Dudziaczek dostał taki sam list! - w głosie ciotki Petunii było słychać prawdziwe przerażenie.
- O nie, jego niech zabiorą, ale mojego syna nie tkną swoimi brudnymi paluchami! Muszę iść do pracy. Przenieś rzeczy chłopaka do tej sypialni, w której są stare zabawki Dudley'a. Nie możemy im dać powodów, żeby nas nękali. A mogą zacząć, jeśli pomyślą, że źle go traktujemy. I spal te listy, może odpuszczą. Jak wrócę z pracy, pomyślimy co robić dalej - Vernon pocałował żonę w policzek i ruszył w stronę drzwi. Harry i Dudley w ostatniej chwili zdążyli schować się za uchylonymi drzwiami komórki. W chwilę po wyjściu męża, Petunia wyszła w kuchni i drżącym głosem zawołała:
- Chłopcy, czas do szkoły, autobus zaraz przyjedzie!
W rękach nadal trzymała dwie koperty z kolorowym logo. Dudley podjął jeszcze jedną próbę odzyskania swojego listu, ale odpowiedziało mu groźne spojrzenie matki. Harry nawet nie próbował negocjować. Wiedział, że decyzja została podjęta i zanim dotrze do szkoły, z jego listu, pierwszego jaki dostał w życiu, zostanie kupka popiołu.
Przez kilka kolejnych dni poranki wyglądały podobnie - w przedpokoju lądował plik takich samych kopert, z dnia na dzień coraz grubszy. Vernon czekał pod drzwiami, by chwycić przesyłki i bez przeglądania ich, wrzucić do palącego się już w kominku (pomimo lata) ognia. Tuż po zakończeniu roku szkolnego Vernon podjął decyzję o wyjeździe na rodzinne wakacje. Dalekie to jednak było od cudownego wypoczynku. Dursley'owie codziennie zmieniali miejsce noclegu, a Vernon wyglądał jakby był przestępcą starającym się zgubić trop ścigających go stróżów prawa. Listy jednak nie przestały przychodzić - czy to był hotel, czy pensjonat na odludziu, czy przyczepa kempingowa w lesie - koperty nadal się pojawiały. Komuś musiało bardzo zależeć, żeby dotarły do adresatów. Petunia już właściwie się nie odzywała, machinalnie wykonując wszystkie czynności, a Vernon wzrokiem szaleńca starał się wychwycić sytuacje choć w najmniejszym stopniu odbiegające od przyjętej przez niego normy. Któregoś dnia Vernon zaprowadził rodzinę nad brzeg ogromnego jeziora. Poinformował przerażoną Petunię, że przy pomocy łódki dostaną się do chatki na małej wysepce. Wiatr się wzmagał, więc jezioro było coraz bardziej niespokojne. Kiedy dotarli do wysepki, byli już całkowicie przemoczeni. Vernon wyjrzał przez okno. Na ciemniejącym niebie było widać pierwsze błyskawice.
- No, jest szansa, że tu będziemy mieli spokój - powiedział bardziej do siebie niż do swojej rodziny.
- Ver... Vernonie... - zaczęła nieśmiało ciotka Petunia.
- Nie martw się, kochanie. Nie znajdą nas. A jak znajdą, to i tak nie będą mieli się jak tutaj dostać. Przecież nie przylecą - zaśmiał się, mrużąc małe oczka. Jego żony ten żart nie rozbawił. Przypomniała sobie miotłę, która stała przed laty w pokoju jej młodszej siostry, wolała jednak nie denerwować męża.
Po skromnej kolacji Dursley'owie i Harry ułożyli się do snu. Harry leżał na legowisku w rogu dużej izby, nie mogąc zmrużyć oka. Szum wody i odgłos grzmotów skutecznie uniemożliwiały mu zaśnięcie. Zastanawiał się, która może być godzina. Miał już 11 lat, czy do jego urodzin zostało jeszcze kilka albo kilkanaście minut? A może nawet godzina? Nie pamiętał, o której dokładnie przybyli na tę wyspę. Przez niebo przetoczyła się kolejna błyskawica, tuż po niej rozległ się potężny huk. Nie, to nie brzmiało jak grzmot. Było o wiele bliższe, bardziej jak uderzenie, jak odgłos wyważanych drzwi. Do Harry'ego dotarł lodowaty podmuch wiatru. Chłopiec spojrzał w stronę, z której czuł chłód. Tam, gdzie powinny być drzwi, stał teraz potężny mężczyzna. Chyba to był mężczyzna. W blasku błyskawic wyglądał jak niedźwiedź grizzly albo olbrzym. Harry zamrugał, przekonany, że to sen, ale chłód jaki odczuwał sugerował, że to dzieje się naprawdę.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - z gardła Dudley'a leżącego nieopodal Harry’ego wydobył się krzyk zagłuszający odgłosy burzy.
- Cholibka... Chyba za mocno walnąłem - wysapał olbrzym, podnosząc drzwi i zakładając je z powrotem na zawiasy. - Zamknij się, łeb mi przez ciebie pęknie! - odwrócił głowę w stronę Dudley'a, który nie przestawał krzyczeć.
- Kim pan jest?! Proszę wyjść, to teren prywatny! - na wpół przytomny wuj Vernon zwlókł się z łóżka i stanął naprzeciw nieproszonego gościa.
- Aaa, nie przedstawiłem się. Rubeus Hagrid, Strażnik Kluczy i gajowy w Hogwarcie. Dziecko, uspokój się! - ostatnie zdanie krzyknął do Dudley'a, który tym razem umilkł. Nie wiadomo, czy posłuchał polecenia, czy zwyczajnie zabrakło mu tchu. - No, tak lepiej. Mógłby ktoś włączyć światło?
- Proszę wyjść! Nie życzymy sobie odwiedzin kogoś takiego jak... jak ty!
- Jak ja? Co masz na myśli? - zapytał Hagrid z uprzejmym zainteresowaniem. Kiedy zrobił krok w stronę Vernona, ten cofnął się pod ścianę. - Och, Durlsey, Dursley. Myślałem, że będziesz bardziej gościnny.
- Wiem po co przyszedłeś, ale nie pozwalam ci z nimi rozmawiać. Nie możesz zbliżyć się do mojego syna bez mojej zgody! - Vernon znów poczuł przypływ odwagi.
- No i co mi zrobisz? Myślisz, że taki mugol jak ty jest w stanie przeszkodzić mi w czymkolwiek? - Hagrid parsknął śmiechem i usiadł na pryczy wuja Vernona. - Poczekamy aż burza minie, bo teraz i tak nie ma szans na wydostanie się z tej wyspy. Rano porozmawiamy. Dobranoc.
Harry nie zmrużył oka, przez całą noc wpatrując się w krzaczastą brodę i ogromny brzuch unoszący się i opadający w rytm miarowych oddechów olbrzyma. Hagrid? Powinien kojarzyć to nazwisko? Harry nic nie rozumiał z nocnych wydarzeń, zastanawiał się czy to nie pomyłka. Ale wuj Vernon wyglądał, jakby rozumiał coś z tej niespodziewanej wizyty. Czy to przed Hagridem uciekali od kilku tygodni? Wuj Vernon walczył przez chwilę na krześle z opadającą głową, ale w końcu zasnął w tej niezbyt wygodnej pozycji. Harry nie słyszał chrapania swojego kuzyna, więc wiedział, że nie tylko jemu nie udało się zasnąć.
Krótko po wschodzie słońca Hagrid przeciągnął się z donośnym ziewnięciem i wstał ze swojej pryczy. Harry był już na nogach, a w chwilę później wstali też Dursley'owie.
- No to chyba czas się zbierać, musimy jakoś dostać się do Londynu - powiedział Hagrid.
- Już ci mówiłem, że oni nigdzie nie pojadą! - Vernon podjął kolejną próbę negocjacji.
- Myślałem, że to sobie wyjaśniliśmy. Zresztą jak chcesz. Twój syn może zostać, ale mam obowiązek dostarczyć Harry'ego Pottera na Pokątną - olbrzym był już wyraźnie znudzony protestami Dursley'a.
- On jest pod naszą opieką i nigdzie z tobą nie pójdzie. Wybraliśmy dla niego szkołę, nie będzie zadawał się z takimi dziwakami jak wy!
- Och, doprawdy? Dziwakami? A jak nazwiesz swojego spasionego synka? - olbrzym wskazał na przerażonego Dudley'a siedzącego w kącie chaty. - Z niego też wyrósł dziwak, wiesz?
- Nieprawda! Ten list to pomyłka. My jesteśmy normalni, Dudley też! - Vernon poczerwieniał na twarzy. Petunia zakryła twarz dłońmi i zaczęła cicho łkać.
- Oczywiście, możesz nie zgodzić się na jego wyjazd do Hogwartu, ale to nie sprawi, że stanie się inny, w twoim języku: normalny. To sprawi, że nie nauczy się panować nad swoją mocą i będzie robił rzeczy, których nie będzie chciał, albo których wy byście nie chcieli. Zamienić irytującego kolegę w mysz? Dlaczego nie? Podpalić wzrokiem samochód sąsiadów - proszę bardzo. Rodzice na coś nie pozwalają - dlaczego nie sprawić żeby stali się kijankami? Tego chcesz? - Hagrid spojrzał na Dursley'a pytająco. - Pomyśl co powiedzą sąsiedzi, kiedy przez okna waszego domu zamiast twarzy twojej i twojej żony, będą wyglądały dwa hipogryfy. Albo kiedy ich dzieci zamienią się w ogniste kraby.
Twarz wuja Vernona stała się kredowobiała. Wpatrywał się tępo w Hagrida, po chwili przeniósł wzrok na swojego syna (który słuchał słów gościa z coraz większym zainteresowaniem - Harry pomyślał, że wizja zemsty na rodzicach, którzy nie będą chcieli spełnić jego zachcianki, spodobała się jego kuzynowi), a w końcu na żonę.
- To twoja wina! Ona była taka sama, splamiona, i ty też jesteś! Przeniosłaś to na mojego syna! - rzucił oskarżycielskim tonem w stronę Petunii.
- Nigdy nie mów, że Lily Potter była splamiona! - z końcówki różowego parasola w rękach olbrzyma wystrzeliły złote iskry. - Była jedną z najodważniejszych czarodziejek, jakie miałem przyjemność znać!
- Pan... Pan znał moją mamę? - Harry nie mógł wytrzymać w milczeniu, rzadko ktokolwiek wspominał o jego mamie.
- Oczywiście, Harry. O twojej mamie słyszał cały czarodziejski świat. To znaczy o całej twojej rodzinie - o twojej mamie, tacie i przede wszystkim o tobie - wyjaśnił Hagrid, a kiedy zwrócił się w stronę Harry'ego, jego twarz złagodniała.
- Ale... Jak to? Dlaczego? Jaki czarodziejski świat? - Harry nie rozumiał kompletnie nic z wydarzeń minionej nocy i poranka oraz rozmowy, którą ten wielki facet przeprowadził z wujem Vernonem.
- Ten stary mugol nic ci nie powiedział? Zresztą, mogłem się domyśleć. Ale ty? - tym razem skierował twarz w stronę ciotki Petunii. - Jesteś jej siostrą. Wiedziałaś kim była i kim jest jej syn. I, na gacie Merlina, musiałaś zauważyć, że twój syn jest taki sam!
Petunia teraz siedziała bez ruchu, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Ale o co chodzi?! Kim była moja mama?! - Harry krzyknął, nie mogąc już znieść tego owijania w bawełnę.
- Harry, twoja mama była czarodziejką. Twój ojciec był czarodziejem. I, co jasne, ty też jesteś czarodziejem. I, niestety, to ścierwo też - wyjaśnił, machając parasolem w stronę Dudley'a. - Kiedy do Hogwartu zostaje przyjęty mugolak... To znaczy czarodziej, mający niemagicznych starych, pracownik Hogwartu pojawia się żeby powiedzieć co i jak, zabrać na ulicę Pokątną i pomóc skompletować wyprawkę. Rozumisz - szaty, różdżkę, książki, kociołek...
- Obawiam się, że właśnie nie rozumiem. Zaszła pomyłka - Harry nie do końca nadążał za słowami olbrzyma, a jego mózg nie radził sobie z przetwarzaniem informacji.
- Zrozumisz, jak już tam będziemy. Pojedziemy do Londynu, pójdziemy na Pokątną i wszystkiego się dowiesz... Dowiecie - poprawił się, zwracając się tym razem do obu chłopców. - Najpierw pójdziemy do Banku Gringotta, twoi starzy zostawili ci trochę kasy, kupisz se co ci będzie potrzebne. A ty - te słowa skierował się do cioci Petunii - będziesz tam mogła wymienić mugolskie pieniądze... Te, fumpy, tak?
- Funty - poprawił machinalnie Harry. Nadal nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, ale czuł, że to nie jest żart. To wszystko jest zbyt skomplikowane, a wuj Vernon włożył zbyt dużo wysiłku na ucieczkę przed tym, by to mógł być żart. Harry był przekonany, że od teraz, od dnia jego jedenastych urodzin, zmieni się jego dotychczasowe życie. Nie wiedział jeszcze jak bardzo, ale na myśl o tym, o wyprawie na ulicę Zakątną po... Kociołek? I różdżkę? Dobrze usłyszał? Na myśl o tej wyprawie czuł bardzo miły dreszcz podniecenia. Uszczypnął się boleśnie w dłoń, by nabrać pewności, że nie obudzi się w swojej starej komórce pod schodami.
Nie obudził się. Nadal siedział przed nim olbrzymi facet, który uśmiechał się do niego spod krzaczastej brody.
Bardzo ciekawa miniaturka i jeszcze ciekawszy pomysł ;> W życiu mi do głowy nie przyszło, że Dudley mógłby być mugolakiem. Był taki normalny i obrzydliwie zwyczajny, także gratuluję pomysłowości.
Do minusów zaliczyłabym dialogi. Czasami bardzo się w nich gmatwasz, czasem ciężko zrozumieć, o co w nich chodzi. Często też piszesz właśnie w dialogach za długie zdania, gdzie naturalnie mówiąc byłaby tam przerwa równa kropce na papierze. Rozumisz.
Absolutnym hitem jest dla mnie to, że wzięłaś pod uwagę wszystkie możliwości, o które moglibyśmy się z Tobą kłócić. Chodzi mi o np. wytłumaczenie, czemu niby Petunia wcześniej nie odkryła daru Dudziaczka, skoro przecież żyła pod jednym dachem z czarownicą. Naprawdę fajnie, że nam to wyjaśniłaś. Ogromnym plusem jest też niemal idealne odwzorowanie charakteru bohaterów. Jak czytałam kwestie Dudley, to aż się uśmiechnęłam. Normalnie, jak z książki. Bardzo mi się to podobało.
Nie rozumiem tylko, czemu nazywasz Lily "czarodziejką". Rowling używała słowa "czarownica" i ono chyba lepiej pasuje. Miałam olbrzymią ochotę to poprawić, ale uznałam, że to pewnie było zamierzone, a więc widocznie tak chciałaś (choć mi się nie podoba!). Ogólnie jest to naprawdę ciekawa miniaturka, zachęcam wszystkich do przeczytania ; )