***
25 sierpnia, niedziela.
Jak co tydzień wstałam nieco później niż normalnie. Rodzice pozwalają mnie i siostrze schodzić w szlafrokach na śniadanie, więc widząc się nawzajem w różowych i szarych strojach uśmiechamy się do siebie radośnie. Rodzice nie są zbyt wymagający, ale mają swoje upodobania i zasady dotyczące pór wstawania, strojów, uczesania... Jest spokojnie.
Do kuchni ściągnął mnie mocny zapach bekonu. Jak go czuję, zawsze jestem pierwsza, chyba nikt tak bardzo jak ja nie uwielbia jego smaku. Nałożyłam sobie większość pasków na talerz, dołożyłam do niego trochę jajka sadzonego, złapałam za widelec i zaczęłam jeść. Rozkoszowałam się każdym kawałkiem z osobna. Im więcej zjadłam, tym bardziej byłam głodna.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęli rodzice po tym, jak większość jedzenia z mojej i siostry miski zniknęła. Byłam otępiała. To już dziś są moje urodziny? Rodzice widząc moją minę, szepnęli tylko "Znowu zapomniała..." i sięgnęli pod stół po prezenty.
Nigdy nie lubiłam urodzin. Dla mnie to najgorsze święto w świecie dziecka jakie można znaleźć.
Sięgnęłam po swój pakunek równocześnie z Amelią. Byłyśmy bliźniaczkami tak podobnymi, że niektórzy nie mogli nas rozpoznać, zważywszy, że jeszcze podobnie się ubierałyśmy. Szarpnęłam za wstążkę, po czym rozerwałam papier. Moim oczom ukazała się przepiękna baletnica, która pod wpływem nakręcenia tańczyła na niebiesko białej podstawce. Uśmiechnęłam się promiennie i wstając szybko z krzesła, uścisnęłam mamę, a potem tatę.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! - krzyczałam, ciągle zachwycając się świetnym prezentem.
- A ty co dostałaś? - zaśmiał się tato.
- Nic wielkiego, świnkę - lampkę, która świeci na kolorowo - westchnęła z uśmiechem. Amelia od zawsze marzyła o tym, aby dostać piłkę nożną. Rodzice jednak zbyt bardzo bali się, że stanie się bardziej chłopięca, przez co nie chcieli jej tego kupić. Poklepałam ją i spojrzawszy na nią znacząco, uśmiechnęłam się przepraszająco. Odwzajemniła wymuszonym uśmiechem i ponownie zaczęła jeść.
Pobiegłam na górę, zastanawiając się, gdzie postawić prezent, aby wszyscy odwiedzający mnie przyjaciele go widzieli. W końcu zadecydowałam, że środek niskiej komody będzie najlepszym miejscem. Położyłam się na łóżku oglądając taniec łabędzi. Z wyimaginowanego świata wyrwał mnie krzyk siostry i zdenerwowane głosy rodziców. Zbiegłam na dół, chcąc zbadać co się dzieje. Sowa z jakąś kartką przyczepioną do nóżki przylatywała do siostry, która przestraszona chowała się za mamą. Nikt nie wiedział co zrobić, tylko ja wpadłam na jakiś pomysł.
- Ona chce, żebyś wzięła tą karteczkę - westchnęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Skąd wiesz? - zapytała płaczliwie.
- Nie chce dać ci spokoju i wyciąga nóżkę z tą kartką, co to może znaczyć? - uniosłam brwi do góry. Rodzice mnie poparli, a zachęcona przez resztę domowników drżącymi rękoma odwiązała list. Sowa natychmiast odleciała, a Mela z ulgą rozłożyła kartkę. Po przeczytaniu zbyt bardzo nie dowierzała tym, co jest napisane, więc wyrwałam jej kartkę i zaczęłam przeglądać wraz z mamą.
HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wieli Czar, Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)
Szanowna Pani A. Collins,
Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Pani sowy nie później niż 30 sierpnia.
Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall
zastępca dyrektora
Czytałam to kilka razy. W końcu uznałam to za żart i zaczęłam się śmiać.
- Co cię tak niby bawi? - zapytała wyniośle siostra.
- Jak to co? Przecież magia nie istnieje, ktoś ci żarty robi.
- Mało prawdopodobne - odezwała się mama. List PRZYLECIAŁ, nie został doręczony przez listonosza.
- No to nawet jeśli, gdzie miejsce dla mnie? Jesteśmy bliźniaczkami, mamo, bliźniaczkami.
- Może tylko jedna osoba w rodzinie może być czarodziejem? - wtrącił się tato.
- Ktoś z was żartuje, a wy mu wierzycie, zabawne. - I śmiejąc się weszłam na górę. Nie długo mogłam, rozmyślać o całej sprawie, bo do salonu ponownie skusił mnie krzyk siostry. Tym razem ja również krzyknęłam. Z zielonych płomieni naszego kominka wynurzyła się dziwnie ubrana postać. Miała na sobie szpiczastą czapkę i płaszcz do kostek, wszystko koloru ciemnej zieleni. Zmierzyła nad zimnym spojrzeniem i zatrzymała się na mnie.
- Dzień dobry, panno Collins - uśmiechnęła się, podając mi dłoń. Uścisnęłam ją drżącymi rękoma. - Dostała już pani list ze szkoły?
- List? Nie, moja siostra go dostała - wskazałam kierunek za nią. Ze zmarszczonym czołem odwróciła się i zapytała:
- Pani ma na imię Amelia?
- Tak - odpowiedziała siostra.
- To kim pani jest? - zwróciła się ponownie do mnie.
- Laura, siostra bliźniaczka Meli.
- I nie dostała pani listu? - kiwnęłam głową. - Dziwne, bardzo dziwne... - szepnęła sama do siebie. - No nic. Proszę mi wybaczyć - uśmiechnęła się i podeszła do mojej siostry. - Nazywam się Minerwa McGonagall, zapoznam cię ze światem czarodziei, do którego należysz od urodzenia - po tych słowach nie wytrzymałam i pobiegłam na górę, do swojego pokoju.
Chciało mi się płakać, krzyczeć, wściekać, śmiać i nie wiadomo co jeszcze. Dlaczego ona jest czarownicą, a ja nie? Przecież to ja się lepiej uczę, ja jestem najżyczliwszą osobą w klasie, ja mam więcej przyjaciół... Ona zawsze była zamknięta na nowe osoby, a ja NIE! Złapałam szybko za długopis i wyrwałam kartkę z zeszytu. Nabazgrałam parę słów i zbiegłam na dół.
- Ja... - zawahałam się. - Czy mogłabyś... czy mogłaby pani przekazać to dyrektorowi? - zapytałam, patrząc na nią błagalnie. Zdziwiona chwyciła liścik, otworzyła i przeczytała w myślach. Ze szklanymi oczami, może ze współczucia, kiwnęła głową i odwróciła się, aby dalej opowiadać o wszystkim Amelii, mamie i tacie. Ponownie wbiegłam na górę, zamknęłam się w swoim pokoju, zawinęłam w koc i zaczęłam płakać. Zasnęłam.
Obudziło mnie wieczorne pukanie do drzwi. Zdezorientowana wstałam i zaliczając upadek otworzyłam drzwi. Stał w nich tato z dwoma kubkami kakao z piankami. Uśmiechnął się, a ja wpuściłam go do pokoju. Bardzo lubię z nim spędzać w taki sposób wieczory.
- Zaraz przyjdzie mama zawołać nas na kolację - odezwał się do mnie. Nic nie odpowiedziałam, tylko chwyciłam kubek z napojem przeznaczony dla mnie. - Nie byłaś na obiedzie - kiwnęłam głową biorąc malutki łyczek. Poparzyłam się w język, ale nie chciałam tego pokazać.
- Dobrze, że pytasz - zaśmiał się - ta pani opowiadała nam o nierealnych rzeczach i niebawem całą rodziną, bez niej - dodał, widząc moje spojrzenie - pójdziemy na jakąś ulicę... czekaj jak to było... Pokrętną? Tak chyba tak... A nie, nie! Pokątną! Tak, na Pokątną! Pójdziemy tam całą rodziną i zrobimy zakupy.
- Tato - powiedziałam nieco rozbawiona - w Londynie nie ma Przekątnej.
- Podobno jest. Zobaczymy. W każdym razie sprzedają tam te jakieś miotły, różdżki i inne. Będzie fajnie - dał mi kuksańca w brzuch.
- Tak, będzie - westchnęłam rozmarzona.
- Kolacja!
- No widzisz, mówiłem - spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się, ponieważ nigdy nie miałam dość patrzenia na jego powiększone sztucznie przez okulary oczy. Chwycił mnie za ramię i razem wyszliśmy z pokoju. Zasiadłam przy stole i zauważyłam tylko jak rodzice wymieniają wspomnienia.
- Chyba tam nie pojadę... - powiedziała Amelia, grzebiąc łyżką w budyniu.
- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona, w głębi serca bardzo się cieszyłam.
- Nie zostawię tutaj mojej siostry - odważyła się na mnie spojrzeć. Jej pomniejszone oczy przez promienny uśmiech nadal miały kolor mocno zielony. Blond włosy opadające na ramiona pięknie komponowały się z jasną cerą dziewczyny. Nagle coś mnie zdenerwowało.
- Powiedziała wam...
- O czym? - zdziwiła się mama. Blond kosmyk spadł jej na niebieskie oczy. Zawsze gdy się denerwowała, gwałtownym ruchem zaczesywała włosy do tyłu. - O czym miała nam powiedzieć, kochanie?
- O moim liście! - krzyknęłam, wstając od stołu. Zrobiłam to z taką siłą, że krzesło odbiło się od ściany i upadło głośno na podłogę. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Pobiegłam, szlochając do pokoju. Tylko tam, pod grubym kocem, mogłam się poczuć bezpiecznie. Wytarłam oczy, które po chwili ponownie były mokre. Rzuciłam się na materac. Coś przykuło moją uwagę. Spojrzałam w tamtym kierunku i zauważyłam, że baletnica bez nakręcania zaczęła tańczyć. Jasne, to pewnie sprawka Amelii. Zdenerwowałam się i otworzyłam drzwi. Prezent wyrzuciłam na schody. Cały popękał, stłukł się, a gdy spadł z ostatniego stopnia, nie można było poznać czym był przedmiot przed tak okrutnym zniszczeniem. Zamknęłam się w pokoju i położyłam się na podłodze. Obfite łzy w końcu ponownie wprowadziły mnie w świat snów.
Niby fajnie się czyta, ciekawy pomysł z siostrami bliźniaczkami, nie mniej jednak czegoś mi tu brakuje. Rozumiem, że to nie była ani trochę magiczna rodzina - ot, tacy zwykli Kowalscy. I nagle przylatuje sowa z listem i już wszyscy zaczynają we wszystko wierzyć, jadą na zakupy na Pokątną. Mama przekonuje drugą córkę, że przecież sowa przyleciała, to magia istnieje. Nie wiem, dla mnie to strasznie naciągane. I niezbyt rozumiem końcówkę. O jaki list chodzi? O ten, który Laura dała McGonagall czy jeszcze o jakiś inny? Nie jest to sprecyzowane, dlatego końcówka jest dla mnie coś dziwna.
Będę to wałkować do skutku. Przecinki! Dwa czasowniki = przecinek. (oczywiście pomijając spójniki typu oraz, lub, i. Mnóstwo musiałam ich dopisać. Poza tym, nie ma czegoś takiego jak piłka nożna jako przedmiot. Jest piłka nożna jako sport, a piłka co najwyżej może być do piłki nożnej albo do nogi.