Hermiona i Severus idą na spacer, podczas którego są obserwowani
Hermiona sprawdziła godzinę. Było dopiero w pół do piątej. Nie chciała jeszcze wracać do domu i przede wszystkim nie chciała jeszcze rozstawać się z Severusem. Musiała mieć dziwną minę, bo kiedy spojrzał na nią, uniósł pytająco brew do góry.
– Severusie... możemy zostać tu jeszcze trochę? Chciałabym ci coś pokazać – powiedziała niepewnie.
– Coś pokazać...? – powtórzył po niej.
Tego właśnie się bał. Że znajdzie się z nią sam na sam i że znów straci głowę. Do tej pory udawało mu się jakoś trzymać, ale był z nimi Jean Jacques.
– Poprzednim razem nie... nie mogliśmy pójść zobaczyć Paryża, więc może teraz...
Nie „nie mogliśmy", tylko nie chciałeś. Nie każ jej prosić cię drugi raz.
Poza tym... poza tym przecież nie musisz na nią patrzeć, nie musisz się do niej zbliżać. Odsuń się, patrz gdzie indziej i wszystko będzie dobrze.
Skinął głową i twarz Hermiony rozjaśnił radosny uśmiech, więc odwrócił wzrok. Wyciągnęła do niego rękę i kiedy ją chwycił, aportowała ich na Polach Marsowych, niedaleko od Wieży Eiffel'a.
Na trawie siedziało albo leżało pełno ludzi. Niektórzy dorośli coś czytali albo rozmawiali ze sobą, niektórzy zabrali ze sobą piknik i jedli popularny we Francji o tej porze podwieczorek, dzieci bawiły się dookoła. Jednocześnie będąc w magicznym wymiarze nie słyszeli przejeżdżających samochodów i autobusów, tylko zwykły gwar ludzkich głosów. Słońce świeciło już o wiele lżej i wiał lekki wiaterek, który przyjemnie chłodził.
– To jest ta słynna wieża, o której mówił ostatnio Jean Jacques – powiedziała. – Ma ponad tysiąc stóp wysokości... I w mugolskim świecie można wjechać na samą górę.
– Muszą mieć ładny widok – stwierdził Severus, przysłaniając sobie oczy ręką, żeby spojrzeć do góry.
– Kiedyś byłam i mogę ci powiedzieć, że jest wspaniały. Tylko niestety pchają się tam tłumy. Ale jak już jesteś na samej górze, masz cudowny widok. Paryż z lotu ptaka – rozmarzyła się, zamykając oczy.
Severus uśmiechnął się lekko, ale zmusił się, żeby nie spojrzeć na nią. Wydało mu się nagle śmieszne, że wybrała właśnie to, co lubił. Będąc mały, często uciekał z domu, kładł się w trawie i patrzał w niebo. Widząc kołujące po nim wielkie ptaki zastanawiał się, jak to byłoby cudownie móc poczuć się wolnym i być daleko od tego wszystkiego, co go gnębiło. Móc odlecieć. Może dlatego po zakończeniu wojny, kiedy już fizycznie był wolny, kupił sobie sowę. Nie czuł się wolny psychicznie, nie mógł uciec od męczących go koszmarów i wyrzutów sumienia, więc dobrze było, że choć jego sowa mogła latać. Jakby robiła to dla niego. Może dlatego nie trzymał jej w swoich komnatach, ale w sowiarni, żeby mogła latach, kiedy zechce.
– Najpiękniej jest chyba wieczorem – usłyszał Hermionę i wrócił do rzeczywistości. – Kiedy w mugolskim świecie widać tysiące światełek na tle czarnej nocy. Szkoda, że nie możemy tego tu zobaczyć.
Usiedli na trawie i Severus podążył wzrokiem wzdłuż całej wieży, aż do samej góry. Była smukła i urzekała swoim widokiem. Jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Istotnie, widok z samej góry musiał być niesamowity. Spojrzał na niebo i dostrzegł latające wysoko całe stada jaskółek. Trochę po prawej leciał idealnie równy, długi klucz dużych ptaków. Ciekawe, czy należały do czarodziejskiego czy mugolskiego świata... A może tam na górze, gdzie królowała wolność, nie było żadnej różnicy?
Spoglądał na błękitne niebo i dopiero po dłużej chwili zorientował się, że leży na trawie. Przekrzywił głowę na bok i dostrzegł leżącą obok Hermionę, która wypatrywała się w czubek wieży.
Ku swemu zaskoczeniu czuł, że to było... właściwe. Zaledwie trzy tygodnie temu nie wyobrażał sobie móc leżeć tak koło kogokolwiek, to wspomnienie łączyło się tylko z Lily. Dziś właśnie tego pragnął.
Przez chwilę widział zielone oczy, ale te szybko zbladły i na ich miejscu pojawiły się inne. Czekoladowe. Należące do czarownicy, która leżała koło niego. I w tym momencie Severus zrozumiał z całą wyrazistością, że „Kiedyś" naprawdę minęło.
Czas mijał, a oni oboje leżeli na zielonej trawie, niedaleko innych ludzi, ale pogrążeni w ich własnym kokonie wspomnień i marzeń.
.
Zaledwie parę jardów od nich na ławce siedziała ciemnowłosa i ciemnooka kobieta z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, przyglądająca się dwójce swoich dzieci, które bawiły się na trawie obok. Dziewczynka próbowała zrobić wianek z kwiatków, które przynosił jej młodszy od niej chłopiec. Oboje byli do siebie zaskakująco podobni. Mieli długie, pofalowane, gęste blond włosy i zaskakująco błękitne oczy, które pasowały do matowej karnacji.
– Już jestem – powiedział nagle ktoś za nią i kiedy obejrzała się, zobaczyła swojego męża.
– Xavier! – wyciągnęła głowę, nadstawiając się do pocałunku.
Mężczyzna odrzucił na bok identyczne długie blond włosy i pocałował ją na powitanie.
– Dobrze, że jesteś. Eugenia zaczęła być już głodna, Norbert pewnie też zaraz zgłodnieje.
Dzieci poderwały się z trawnika i dziewczynka podbiegła do niego podskakując radośnie.
– Papa! Zobacz, prawie skończyłam Fianek! – pomachała, rozsypującymi się na boki kwiatkami.
Ucałowała ojca, zaraz po niej zrobił to chłopiec i kobieta wstała z ławki.
– To co, zbieramy się do domu?
– Aportujmy się – zaproponował mężczyzna. – Do domu stąd daleko.
W tym momencie koło nich wylądował gołąb i Norbert podbiegł do niego próbując go złapać. Ptak odfrunął kawałek dalej, więc chłopiec pobiegł za nim.
– Norbert! Chodź już! – zawołała za nim kobieta, podając córce i mężowi ręce.
.
Głośne wołanie sprawiło, że Severus i Hermiona odruchowo podnieśli głowy i spojrzeli w tamtym kierunku.
Malec biegiem dopadł do rodziców i siostry i złapał ojca za rękę. Mężczyzna uśmiechnął się do niego, podniósł głowę i wykonał lekki obrót. Jego oczy przesunęły się po leżącej niedaleko parze i rozszerzyły w nagłym przebłysku rozpoznania. I w tym momencie z głośnym pyknięciem cała czwórka znikła.
.
Severus odwrócił wzrok i napotkał spojrzenie Hermiony. Usiadł prędko i dziewczyna zrobiła to samo. Pomyślał, że skoro już się spotkali, dobrze byłoby porozmawiać o tym, jak chronić jej rodziców. Obietnica pomocy Jean Jacquesa nie zwalniała go z obowiązku szukania jakiegoś rozwiązania.
– Przejdźmy się – zaproponował.
Oboje ruszyli wolno przed siebie i nie zwrócili uwagi na trzask aportacji, który rozległ się za nimi krótko po tym, jak odeszli.
.
Kiedy cała rodzina aportowała się w domu, jasnowłosy czarodziej zatoczył się w panice na ścianę i oparł o nią plecami. Kobieta puściła dzieci rzucając im krótkie:
– Idźcie do kuchni, zaraz zrobimy coś do jedzenia.
Spojrzała na męża i zdziwiła się na widok jego przestraszonej miny.
– Coś się stało...?
Mężczyzna potoczył błędnym wzrokiem dookoła i podjął błyskawiczną decyzję. Ukradkiem wsunął różdżkę do rękawa szaty i uniósł ręce do góry, tak, żeby nie wypadła.
– Muszę tam wrócić... chyba zgubiłem różdżkę...
– Zgubiłeś... – powtórzyła za nim kobieta.
– Nie wiem – odparł trochę bezsensownie. – Zaraz wracam, tylko rzucę okiem.
Przyciskając mocno ręce do siebie obrócił się i deportował z domu, z powrotem na Pola Marsowe.
Kiedy wylądował dokładnie w tym samym miejscu, z którym stał jeszcze minutę temu, trawnik przed nim był pusty. Rozejrzał się szybko dookoła i zobaczył oddalającą się parę. Widział ich od tyłu; wysokiego, szczupłego czarnowłosego mężczyznę ubranego całkowicie na czarno i niższą od niego kobietę o długich do połowy pleców, brązowych, splątanych włosach. Miała na sobie wąskie mugolskie jeansy i luźną bluzkę w łososiowym kolorze.
Od tyłu nie poznałby ich, ale miał przed oczami ich twarze, które widział zaledwie sekundę, ale które poznał natychmiast.
Granger?! I Snape?
Nie odważył się podbiec do przodu, żeby popatrzeć na nich jeszcze raz, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że oni nie mogli go poznać.
Merlinie... co oni robią w Paryżu?!
Skamieniały stał przez chwilę patrząc za oddalającą się parą i dopiero ściekająca po plecach stróżka zimnego potu sprawiła, że się otrząsnął. Zmuszając do przybrania spokojnego wyrazu twarzy aportował się do domu.
– Xavier? No i jak, kochanie, znalazłeś ją? – dobiegł do głos żony z kuchni i po chwili ukazała się w drzwiach jej głowa.
– Oui, chérie. Znalazłem ją – westchnął.
.
Szli chwilę w milczeniu.
– Słyszałaś, co powiedziałem Jean Jacquesowi na twój temat – odezwał się z końcu Severus.
– Myślisz, że... – Hermiona spojrzała na niego, nie zatrzymując się.
– Myślę, że czas o tym pomyśleć – powiedział na pozór spokojnym głosem.
Dziewczyna skinęła głową.
– Zastanawiałam się już tyle razy, co zrobić z rodzicami, ale pojęcia nie mam. To znaczy pomysłów mam pełno, ale za każdym razem muszą znów porzucić dom, pracę i ukrywać się gdzieś... najlepiej tak, żebym ja nie wiedziała, gdzie.
– Rozmawiałem trochę z Minerwą na temat mojego domu w Spinner's End. W mugolskiej części miasta. Minerwa zaproponowała ukryć go rzucając Zaklęcie Fideliusa.
– I można byłoby tam ukryć moich rodziców?
Severus ominął kępę kwiatów i na nowo zbliżył się do Hermiony.
– Tak, ale to ty byłabyś Strażniczką.
– Przecież jeśli mnie złapią...
– A ciebie ukryłby Jean Jacques. Wtedy twoi rodzice byliby bezpieczni.
Dziewczyna uniosła w górę brwi, bardzo w jego stylu.
– To znaczy, że zostałbyś sam, tak?
Severus zatrzymał się w miejscu i spojrzał na nią bardzo poważnym wzrokiem.
– Doskonale wiesz, co ci grozi, jeśli choćby tylko zorientują się, że coś wiesz. I nawet jeśli ty się ukryjesz, dosięgną cię przez twoich rodziców. Nie chodzi tylko o twoje życie, ale i ich.
Hermiona zastanawiała się chwilę gorączkowo. Dał jej wybór między jej rodzicami i nim. Nie chciała ich narażać, ale za nic w świecie by go nie zostawiła. I nagle przyszło jej do głowy rozwiązanie.
– Bardzo dobrze. Przygotujemy twój dom i tam przeniesiemy ich zanim nie wyślemy ich do Jean Jacquesa – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Powiedziałam ci już raz i powtórzę. Nie zostawię cię.
Severus wpatrywał się w nią i dwie różne części jego umysłu toczyły ze sobą bitwę. W końcu on też podjął decyzję.
– Dobrze, tak zrobimy. Ale musimy w takim razie opracować jakiś plan i dla ciebie.
Potaknęła. Na to mogła się zgodzić.
– Co mi przychodzi do głowy już teraz: masz zawsze mieć ze sobą dwie różdżki, to po pierwsze. Po drugie nigdy i nigdzie nie wolno ci przebywać samej. Najlepiej, żebyś też nie była za długo tylko i wyłącznie w towarzystwie Rockmana i Aylin. Staraj się być zawsze otoczona ludźmi – powiedział niedopuszczającym sprzeciwu głosem. – Poza tym masz zawsze mieć przy sobie monety kontaktowe. I zastanowię się nad resztą warunków.
– Obiecuję – odpowiedziała.
Cóż, łatwiej powiedzieć niż zrobić...
Przechadzali się jeszcze trochę w milczeniu i Severus doszedł do wniosku, że potrzeba im jakiegoś lżejszego tematu przed pożegnaniem się. Pokazał jej ławkę niedaleko i usiedli na niej.
– Nie mówiłem ci jeszcze, że od września zamierzam wprowadzić nowy przedmiot w Hogwarcie.
Hermiona zainteresowana usiadła lekko bokiem, obrócona w jego stronę.
– To coś w rodzaju Historii Nowoczesnej, zaczyna się dwadzieścia lat temu i obejmuje obie czarodziejskie wojny.
– Powstanie i upadek Czarnej Magii, tak?
– I tak i nie. Chciałbym położyć nacisk na to, co działo się wtedy, kiedy pojawił się Czarny Pan i urósł w siłę i ile kosztowało zakończenie tych wojen.
– Przecież to stanowi część Historii Magii? – nie zrozumiała Hermiona. – Chcesz zlikwidować ten przedmiot?
Severus potrząsnął głową.
– Nie, profesor Bins nadal będzie ją wykładał. I dodatkowo, od czwartej klasy, będzie wykładana Historia Nowoczesna. Myślę, że trzeba uczulić młodzież już w tym wieku czym kończą się wygórowane ambicje, czy chore przekonanie, że czysta krew jest lepsza.
Gdybym wiedział wtedy, jak to wszystko będzie wyglądać, z pewnością nie przystałbym do Śmierciożerców. I nie zrobiłbym wielu innych rzeczy.
– To jest bardzo dobry pomysł – powiedziała dziewczyna. – Jestem pewna, że ci, którzy przez to przeszli... którzy byli tym naprawdę dotknięci, nigdy tego nie zapomną i zrobią wszystko, żeby to się nie powtórzyło. Być może gdyby Scott albo Stone albo... nie wiem, Watkins na przykład... Gdyby wiedzieli kiedyś, jak daleko sięgnie ten ich cholerny spisek, może też by do niego nie przystali? – Hermiona poprawiła się na ławce. – Masz już jakiegoś nauczyciela?
– Rozmawiałem z trzema w zeszłym tygodniu i w zasadzie już się zdecydowałem. Jeden z nich był zdecydowanie lepszy niż pozostała dwójka.
– O czym... na czym polegała ta rozmowa?
– Sprawdziłem ich znajomość w tej dziedzinie – to było najbardziej oczywiste. – Umiejętności organizacji pracy, bo wbrew powszechnemu mniemaniu wielu osób, dzień pracy nauczyciela nie kończy się po ostatniej lekcji i przede wszystkim umiejętność ciekawego opowiadania. Prosiłem, żeby powiedzieli mi, jak wyobrażają sobie prowadzenie lekcji. Czy dopuszczają dyskusję, czy też ograniczają się do dyktowania tematu lekcji.
Hermiona pomyślała o profesorze Binsie, który najwyraźniej nie przeszedłby egzaminu u Severusa.
– No i jaki był ten najlepszy?
Severus uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu na wspomnienie tej rozmowy. Pamiętając Rookwooda, który potrafił opowiadać godzinami o niczym i to w porywający sposób, poprosił każdego z kandydatów o opowiedzenie mu o czymś banalnym. Kiedy Henry Dicks uprzedził go, że w takim razie opowie mu o porannym parzeniu herbaty, obiecał sobie, że pozwoli mu zacząć i nie wyrzuci natychmiast, ale da mu dwie minuty. Po czym z niedowierzaniem wziął udział w parzeniu i piciu wyimaginowanej herbaty. Był zachwycony. To był dokładnie ktoś, kogo potrzebował. Ktoś, kto będzie potrafił zafascynować młodzież i uczynić ten przedmiot nie godziną słuchania jednym uchem opowieści jakiegoś starszego czarodzieja o tym, co się kiedyś stało, ale przeżywania tego osobiście.
Opowiedział to Hermionie, która aż uniosła w górę brwi ze zdumienia. Severus Snape bawiący się w parzenie herbaty?!
– Zobaczę, jak da sobie radę przez pierwsze parę miesięcy i jeśli będzie mu dobrze szło, najprawdopodobniej powierzę mu prowadzenie Historii Magii.
– Jeśli tobie się spodobał, musi być naprawdę wspaniały!
– Jedyny problem, jaki w tej chwili mam, to brak odpowiedniego podręcznika. Do omawiania pierwszej wojny możemy jeszcze używać choćby Powstania i Upadku Czarnej Magii, ale potem nie ma już nic.
Hermiona zrobiła niepewną minę.
– Czemu jej nie napiszesz? Nikt nie ma takiej wiedzy, co ty.
– Nie będę pisał żadnych książek – parsknął Severus.
Dostawał wiele propozycji napisania albo biografii, albo właśnie książki o obu wojnach. Za każdym razem odmawiał. Był kimś, kto stronił od publicznej uwagi i okres jego procesu i zaraz po nim wspominał jak pasmo koszmaru. Nie wiedział już, które artykuły w prasie wolał, te robiące z niego znienawidzonego mordercę, czy też te, w których uchodził za bohatera, zbawcę i męczennika. Po procesie na krótki czas zapadł spokój, ale potem został odznaczony Orderem Merlina i na nowo widział swoją twarz, gdzie tylko się nie obrócił.
– A czemu ty żadnej nie napiszesz? – spytał i rozbawił go wyraz zaskoczenia i oburzenia na twarzy Hermiony.
– Ja?! Ja miałabym napisać książkę?! – zawołała i ściszyła głos, bo kilka siedzących koło nich par obejrzało się na nią. – Mowy nie ma!
Severus wzruszył ramionami.
– W ciągu zeszłego roku pojawiło się parę. Przeczytałem wszystkie, choć raczej należy powiedzieć, że zmusiłem się do przeczytania. Stek bzdur, poprzeinaczane fakty i autor wykreowany na bohatera – powiedział z pogardą.
– A ten nowy nauczyciel nie może czegoś napisać?
– Może i by mógł, ale kiedy zacznie uczyć w Hogwarcie, nie będzie miał na to czasu.
Hermiona miała wrażenie, że Severus był trochę zmartwiony z powodu braku podręcznika. Co się dziwisz. Chce wprowadzić nowy przedmiot, wyraźnie mu na tym zależy, bez tego uczniowie nie będą mieli się z czego uczyć.
Nagle zaświtał jej w głowie pewien pomysł. Mogłaby mu pomóc! I w ten sposób mieć pretekst do widywania go częściej!
Starając się nieudolnie ukryć radość spojrzała na niego.
– A gdybym tak... sporządziła coś na podobieństwo notatek z lekcji? Napisałabym, co się wtedy działo, rok po roku, ale nie w formie książki, ale właśnie notatek. Nie tylko Harry i Ron uczyli się z moich notatek z lekcji.
Severus podniósł głowę i zamarł z wyrazem nadziei w oczach.
– Hermiono... To jest doskonały pomysł! – powiedział. – Twoja pomoc byłaby nieoceniona!
– To nic takiego... lepsze niż nic...
– Gdybyś mi w ten sposób pomogła, byłbym bardzo... szczęśliwy. Zgodziłabyś się?
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i potaknęła. Udało jej się! Będzie mogła go widywać!
– Pod jednym warunkiem! Że mogę liczyć na twoje poprawki i komentarze!
Na widok rozradowanych, brązowych oczy Severus również się uśmiechnął. Merlinie, mógłbyś się na nią patrzeć całymi dniami...
Ogarnęła go nagła chęć przytulenia jej, żeby jej podziękować i równocześnie dotarło do niego, że znów zaczął tracić zdrowy rozsądek, więc zmusił się do odwrócenia wzroku.
– Oczywiście, że możesz liczyć. Bardzo ci dziękuję.
– Zacznę już dziś wieczorem, więc za kilka dni będziesz miał pierwsze... szkice. Do poprawki – obiecała. Za kilka dni będzie mogła się z nim zobaczyć...
– Chodź, wracajmy już.
Dziewczyna wstała raźno i rozejrzała się dookoła. Odnalazła w torbie świstoklik międzykontynentalny, zapisała w nim adres jej mieszkania i wyciągnęła do niego rękę. Spletli razem palce i świsnęli do Londynu.