Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Hermiona aportowała się dokładnie tam gdzie chciała – na Placu Bastylii. Po środku placu strzelał w niebo wysoki obelisk. Biały cokół ogrodzony był dookoła murem z kolumienkami i tylko w jednym miejscu była brama prowadząca do środka. Coś na podobieństwo złotego ludzika z dużymi skrzydłami zwieńczało wysoką kolumnę. Na rondzie dookoła panował, piekielny dla turystów i zarazem całkowicie naturalny dla Francuzów, chaos. Autobusy, samochody, ciężarówki, motory i rowery jeździły nie respektując żadnych przepisów ruchu drogowego. Po jezdni, zupełnie bezstresowo, chodzili ludzie. Niektóre auta zatrzymywały się po środku albo po to, żeby wysadzić pasażera, albo żeby zastanowić się, gdzie jest właściwy zjazd. Od krawężnika odjeżdżały taksówki i zwykłe samochody, które natychmiast starały się wmieszać między inne. Pomiędzy nimi, w chmurach niebieskawych spalin lawirowały skutery. Wszyscy olewali z góry światła, które podobno miały regulować ruch. Na brukowanej kostce nie było już widać żadnych pasów, więc każdy wybierał sobie własną drogę. Warkot samochodów, porykiwania motorów, hałas skuterów i dzwonki rowerów mieszały się z kakofonią klaksonów i gwarem ludzi. Nad tym wszystkim latały stadami gołębie starając się siadać na każdej wolnej chwilowo powierzchni.
Ten, kto wymyślił słowo BURDEL, trafił w dziesiątkę. W oryginale chodziło raczej o dom publiczny, ale o wiele bardziej pasowało do francuskiego ruchu drogowego w Paryżu. I nie tylko tam, jeśli chodzi o ścisłość.
Hermiona wylądowała dokładnie po środku ronda. Koło niej ze strasznym hałasem przemknął jakiś skuter przyspieszając po to, żeby parę stóp dalej zahamować z piskiem, niemal wjeżdżając w bagażnik jakiejś renówki, która z kolei prawie wbiła się w skręcający nagle autobus.
Pierdzik! ¬pomyślała, kiedy kierowca zatrąbił parę razy, po czym jeszcze głośniej ruszył, odbijając jak szalony na lewo, prosto pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Na kolejny głośny klakson chłopak na skuterze uniósł dłoń w uspokajającym geście i pomknął dalej.
Hermiona starała się nie przejmować jeżdżącymi dookoła wariatami. Dzięki zaklęciu aportowała się co prawda dokładnie na środku ulicy, ale była w świecie magicznym, równoległym do mugolskiego. W innym wymiarze. Ona widziała ich, ale oni nie widzieli jej.
Rzuciła okiem na nowoczesną Operę, która kontrastowała ze starymi budynkami z szarymi, cynkowymi dachami i ruszyła ku monumentowi na środku.
Bez uszczerbku doszła do środka i podeszła do zamkniętej bramy. Nie musiała wymawiać już żadnych zaklęć, w świecie, w którym była, była to po prostu zwykła brama. Popchnęła ją mocno i ta z oporem i zgrzytem ustąpiła, ale równocześnie ta w mugolskim świecie nadal pozostawała zamknięta. Jakby to były dwie różne i tylko jedna z nich się otworzyła.
Przechodząc przez nią i równocześnie wchodząc na nią, Hermiona dała krok do wewnątrz i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, niewielka pusta przestrzeń między betonowym ogrodzeniem i wielkim białym cokołem tuż na wprost niej znikły i znalazła się definitywnie w innym świecie.
Stała tuż przed wielkim, zwodzonym pomostem, którym przechodziło się na długi na jakieś dziesięć jardów most nad pustą, suchą fosą otaczającą Bastylię. Twierdza była olbrzymia. Stojąc z boku, Hermiona widziała dwie narożne baszty i trzy dalsze po lewej, między którymi rozciągał się długi mur, prawie całkowicie bez okien. Wysoka na jakieś 25 jardów, zwieńczona była na górze murem z flankami. Dalej był kolejny pomost do dużego budynku z wieloma wieżyczkami. Wszystko zbudowane było z szaro–brązowego kamienia.
Hermiona przeszła przez most i weszła do krótkiego, za to wysokiego, dość szerokiego tunelu o półokrągłym suficie i wyszła po drugiej stronie. Nad przejściem, na kamiennej tablicy było wykute „La Porte Saint Antoine”.
Wszędzie dookoła zobaczyła czarownice i czarodziejów, którzy spieszyli w różnych kierunkach. Zdecydowana większość była ubrana w czarodziejskie szaty, na ogół stonowane czarne lub ciemnogranatowe, ale było sporo barwnych, jednolitych albo z kolorowymi dodatkami. Zobaczyła parę pań w eleganckich jedwabnych i jedną w szacie o kolorze krwiostoczerwonym. Oczywiście blondynka, zgroza ogarnia...
Dużo osób wchodziło i wychodziło przez duże drzwi nieopodal, więc Hermiona skierowała się w tamtym kierunku. Dobrze zrobiła, bo było to wejście główne. Nad drzwiami, na dużej białej tablicy zobaczyła napis:
Ministère de Magie
Pod spodem widniał emblemat koguta z profilu, co wcale Hermiony nie zdziwiło, bo wiedziała, że kogut jest symbolem Francji. Co przykuło jej uwagę to to, że kogut trzymał jedną łapę na różdżce z której tryskały większe i mniejsze gwiazdki otaczające go niczym aureola.
Pod spodem widniał emblemat koguta z profilu, co wcale Hermiony nie zdziwiło, bo wiedziała, że kogut jest symbolem Francji. Co przykuło jej uwagę to to, że kogut trzymał jedną łapę na różdżce z której tryskały większe i mniejsze gwiazdki otaczające go niczym aureola.
Wielkie i ciężkie drewniane drzwi otworzyły się przed nią same. Dziewczyna weszła do środka i znalazła się w olbrzymim holu. Ku jej zdumieniu był bardzo jasny – światło wdzierało się przez olbrzymie okna, które z zewnątrz nie istniały. Podłoga wyłożona była pięknym białym marmurem, pod sufitem wisiały olbrzymie kryształowe żyrandole z setkami świec, ściany były z tego samego, szaro–beżowego kamienia, który widziała na zewnątrz.
Zaraz po prawej zobaczyła kontuar z blatem z jakiegoś bardzo jasnego drewna. Na marmurze, dużymi złotymi literami było napisane ACCEUIL. Ten sam napis unosił się w powietrzu wysoko nad głową młodej czarownicy, która w śnieżnobiałej szacie, z szerokim uśmiechem obsługiwała interesantów. Na ścianie za nią widniała wielka tablica z nazwami rozmaitych Departamentów, Wydziałów, Sekcji, imionami szefów, po prawej widniały numery i litery, rzymskie i arabskie, które z kolei można było znaleźć na olbrzymiej mapie na lewo od kontuaru.
Hermiona próbowała dać sobie radę sama. Wiedziała, że ma szukać kogoś o nazwisku Legrand, ale okazało się, że to nazwisko musi być równie popularne we Francji co Smith w Anglii, bo Legrandów znalazła pełno. Zaczęła więc przyglądać się lepiej każdemu z nich. W końcu trafiła.
Jean Jacques Legrand – Departament de Cooperation International de Sorciers
Resp.Sec. Echange de personnes et de matèriels – C II 15
Szybko załapała, że C odnosiło się do numeru baszty, rzymskie II określało piętro, zaś 15 to był numer biura czy gabinetu. Wróciła więc do kolejki na recepcji i czekała chwilę. W końcu przyszła pora zasunąć historyjkę, którą sobie przygotowała.
– Bonjour M'dame, que puis–je faire pour vous? – zapytała uprzejmie młoda czarownica.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo z zaaferowanym wyrazem twarzy.
– Chciałabym mówić z Monsieur Jean Jacques Legrand... to bardzo pilne, proszę pani... – powiedziała z bardzo wyraźnym angielskim akcentem.
– Czy ma pani umówione spotkanie? – pani sięgnęła po wielką księgę, zapewne z rejestrem wizyt.
– Nie, niestety nie... Nikt nie myślał, że to wypadnie właśnie dzisiaj...
Czarownica podniosła głowę, wyraźnie zaskoczona, ale po chwili wróciła do standardowego zestawu pytań.
– W jakiej sprawie?
Jedno, co było pewne, to fakt, że trzeba było ograniczyć do maksimum liczbę osób we francuskim Ministerstwie Magii, które wiedziały o jej wizycie.
– No właśnie, chodzi o to, że to było zupełnie prywatne... jestem wakacyjnie u ciotki, która jest jego sąsiadką Monsieur Legrand. Powiedziała mi ona, że jak pani Morel rodzi, to ona musi szybko tu przyjść do pana Legrand...
Czarownica nie zrozumiała z tego nic. Przez chwilę zastanawiała się, które z parunastu pytań ma zadać. Kolejka za dziewczyną zaczęła się wydłużać.
– Kto ma przyjść do pana Legranda... Ta pani ciotka?
– Nie, sąsiadka.
– Ta co rodzi?!
– Nie, ona nie jest w ciąży.
– A która ma przyjść?
– No sąsiadka, mówię przecież!!
Kobieta zacisnęła oczy i policzyła do pięciu. Ludzie zaczynali się już lekko niecierpliwić. COŚ przecież musiała zrozumieć, żeby wezwać Jean Jacquesa!
– Przepraszam, ale obawiam się, że nie pani nie rozumiem. Pani Morel rodzi, tak? Kim jest pani Morel?
– Znajoma ciotki... – logicznej i poukładanej Hermionie z trudem przychodziły pokręcone odpowiedzi.
– Nadal nie bardzo...
Czarodziej z tyłu zaczął bębnić palcami o blat.
– Niech się pani spieszy, to miało być później, ale jak widać ona się spieszyła!!!
Oh Merlin...! Pozbyć się tej debilki i to jak najszybciej!
– Wezwą pana Legrand, zejdzie po panią. Proszę tu chwilę poczekać... Pani imię i nazwisko?
– Alex Morel.
Merde, merde, merde!
Czarownica napisała krotki liścik:
Monsieur Legrand
Proszę pilnie stawić się na recepcji. Pani Morel u pana podobno rodzi i jakaś czarownica przyszła pana o tym poinformować.
Mireille
Stuknięciem różdżki wysłała liścik do adresata: błysnęło, karteczka zwinęła się w kulkę, która zaczęła maleć coraz bardziej i po paru sekundach znikła zupełnie. Dała jej plastykową kartę z wypisanym "Alex Morel".
– Pan Morel... przepraszam, pan Legrand zaraz do pani przyjdzie – powiedziała uspokajająco do debilki, po czym z ulgą zwróciła się do zniecierpliwionego pana. – Dzień dobry, w czym mogę panu służyć?
Hermiona stanęła trochę dalej i rozglądała się dookoła ciekawie. Po drugiej stronie ogromnego holu zobaczyła kominki, przez które mogli przybywać czarodzieje, całkiem podobne do angielskich, ale z jakąś szybką z przodu. Przed kominkami, na ziemi wymalowane były trzy duże kwadraty otoczone grubymi, czerwonymi sznurami. Dziewczyna zastanawiała się do czego mogą służyć, kiedy nagle jeden z kwadratów rozjarzył się żółtawym światłem i pojawił się w nim jakiś czarodziej.
Acha, punkty aportacyjne... niezłe! My też moglibyśmy coś takiego zrobić... Trochę to bardziej ... eleganckie niż toalety...
Wind nie zauważyła. W sumie to normalne... W końcu tą Bastylię to oni zbudowali jakoś w XIII wieku, wtedy nikt o tym nie myślał.
Za punktami aportacyjnymi zobaczyła wejścia do trzech tuneli. Nie udało jej się przeczytać, co było napisane nad każdym z nich, ale nad jednym widziała coś na podobieństwo pociągu. Domyśliła się, że były to przejścia do innych punktów w Paryżu, którymi można się było dostać do Ministerstwa. Jednym z nim był na pewno osławiony Gare de Lyon, z którego korzystał Rockman.
Nie miała czasu zobaczyć wiele więcej, bo do kontuaru podszedł nagle szybko szczupły mężczyzna o prostych, sięgających do ramion brązowych włosach, z cienkim wąsikiem, ubrany w czarną szatę i zamienił parę słów z czarownicą. Ta wskazała mu palcem Hermionę. Pan oderwał się od lady i podszedł do niej.
– Jean Jacques Legrand – przedstawił się. – Czy to pani...
– Hermiona Granger, Brytyjskie Ministerstwo Magii, Biuro Badań Naukowych z Departamentu Chorób Magicznych – ta wyciągnęła do niego rękę.
Facet zamarł na chwilę, po czym spojrzał z wahaniem na czarownicę na recepcji i obrócił się do Hermiony.
– Mademoiselle Granger...?! Przepraszam, nikt mnie nie uprzedził...
– Całkowicie zrozumiałe, to nieoficjalna wizyta.
– Tak, oczywiście... – facet rozejrzał się na nowo. – Proszę mi wybaczyć, nie mam czasu, ktoś tu na mnie czeka...
– W sprawie tego porodu, tak? Proszę zapomnieć, to byłam ja.
Mężczyzna uścisnął rękę Hermiony, wyraźnie zaskoczony i trochę zagubiony.
– Wszystko panu wyjaśnię. Muszę zobaczyć się z panem, to bardzo pilne. Ale nie chciałam o tym mówić na recepcji. Prawdę mówiąc moja obecność tutaj powinna zostać między nami...
Tym razem Legrand wyraźnie się zaniepokoił. Przychodzi jakaś baba, podając fałszywą tożsamość ściąga go na dół, potem przedstawia się jako Hermiona Granger i każe mu znaleźć czas na prywatną rozmowę bez świadków...
Hermiona znalazła jedno jedyne rozwiązanie. Podała mu swoją różdżkę, trzymając ją za drugi koniec.
– Zdaję sobie sprawę, że to bardzo dziwna sytuacja. Proszę, to jest moja różdżka. Może pan ją trzymać. Tylko proszę, niech pan znajdzie dla mnie trochę czasu...
– Mademoiselle Granger... Nie jest to najlepsza pora... Może w przyszłym tygodniu będę mógł...
– Proszę dać mi pięć minut. Potem zdecyduje pan czy odkładamy to na przyszły tydzień czy nie... Proszę...
CDN...
No i tutaj nie czułam natłoku dialogów nad opisani, ani opisów nad dialogami!
Pod spodem widniał emblemat koguta z profilu, co wcale Hermiony nie zdziwiło, bo wiedziała, że kogut jest symbolem Francji. Co przykuło jej uwagę to to, że kogut trzymał jedną łapę na różdżce z której tryskały większe i mniejsze gwiazdki otaczające go niczym aureola.
Pod spodem widniał emblemat koguta z profilu, co wcale Hermiony nie zdziwiło, bo wiedziała, że kogut jest symbolem Francji. Co przykuło jej uwagę to to, że kogut trzymał jedną łapę na różdżce z której tryskały większe i mniejsze gwiazdki otaczające go niczym aureola.
Ahaaaa....
Ograniczać do minimum
Och. Wiem, że Oh jest coraz popularniejsze, ale wciąż jednak nie jest poprawne.
Dialog między Hermioną, a osobą z recepcji mnie bardzo rozbawił. Aktorska gra Granger żeby wytrącić z równowagi przeciwnika, zdobyć przewagę , zmieszać i zdobyć co chce? Ona jest genialna
Aha Takie podstawowe błędy?
Tę.
Nagle szybko, nagle szybko, nagle szybko. Nie wiem czy tak wiele razy przeczytałam to zdanie, że wydaje mi się nielogiczne, czy ono rzeczywiście takie jest.
Całość jednak przypadła mi do gustu. Więcej takich!