Jean Jacques, Ricky i Charles Chevalier próbują ratować Hermionę
Ricky spojrzał na zegarek, podchodząc do niewielkiej furtki. Dochodziła szósta, więc miał nadzieję, że Hermiona jest już w domu. Zadzwonił domofonem, ale nikt nie odpowiadał.
Merde! Ricky nacisnął jeszcze raz przycisk. Jeśli jej nie będzie to trudno, wrzucę jej kopertę przez drzwi wejściowe, a pogadać pogadamy kiedy indziej.
Nadal nikt nie odpowiadał, więc chłopak wsunął rękę do kieszonki marynarki, ujął różdżkę i wyszeptał Alohomora. Zamek szczęknął i furtka się otworzyła. Wszedł na klatkę schodową i ruszył powoli na górę.
Kiedy dotarł na drugie piętro i zakręcił, żeby podejść do drzwi Hermiony, które znajdowały się po przeciwnej stronie niż kraniec schodów, zobaczył pod jej drzwiami dwóch facetów. Jednego z nich, ze szramami na twarzy, poznał natychmiast. Drugi, młody, w porozciąganym, niechlujnym ubraniu musiał być tym zwariowanym naukowcem z Kliniki.
Mais qu–est ce qu’ils foutent ici??? (Co oni tu do cholery robią?!) Nie zwalniając kroku i odwróciwszy od nich wzrok, przeszedł cały podest, aż do schodów na trzecie piętro i poszedł na górę tym samym miarowym krokiem.
Równocześnie zastanawiał się gorączkowo co zrobić. Jeśli Smith i Watkins stali pod drzwiami mieszkania Hermiony, z pewnością nie oznaczało to nic dobrego! Może to było właśnie to, czego kazał mu szukać Severus Snape?
Musiał się przekonać. Podszedł do okna, z którego miał widok na zewnątrz i udając, że rozmawia przez telefon, zaczął patrzeć, co się dzieje na zewnątrz.
Tam, w bramie na przeciwko! Ten przystojniak to musiał być Stone, a ten drugi... Benson!!! Merde, merde, merde!!!
Ricky rozejrzał się dookoła, szukając jakiegoś pomysłu. Jego wzrok padł na jakąś ulotkę leżącą pod drzwiami mieszkania niedaleko. I nagle przyszło mu coś do głowy.
Używając Geminio, stworzył ze dwadzieścia kopii ulotki i zaczął podchodzić do każdego mieszkania i wkładać ją w drzwi. Potem, przybierając cierpiętniczą minę, zszedł na drugie piętro, wsunął ulotki w drzwi dwóch mieszkań tuż przy zejściu ze schodów i ruszył w kierunku mieszkania Hermiony.
– Panowie tu mieszkają? – spytał, podchodząc do Smitha i Watkinsa. – Mam uloteczkę. Mamy właśnie promocję na nowe okna...
Zbliżył rękę do drzwi i w tym momencie Smith chwycił go za nią i odepchnął do tyłu.
– Znikaj stąd, ale już! – warknął cicho.
Ricky złapał równowagę i odskoczył do tyłu.
– Przecież tylko chcę wam dać ulotkę! – zawołał.
– I zamknij się! – warkot był jeszcze cichszy, co wcale nie oznaczało, że zabrzmiał łagodniej.
Ricky wytrzeszczył oczy i machnął ręką.
– Dobra, już dobra! Spadam stąd! Wariaci, jak Boga kocham... odwaliło wam zupełnie... Znikaj stąd, też mi coś... ja tu pracuję, bando nierobów! Cholera... – oddalił się od nich, mrucząc pod nosem. Miał nadzieję wyglądać jak typowy mugolski roznosiciel ulotek.
Zbiegł po schodach na sam dół i wyszedł na ulicę. Pilnując się, żeby nie spojrzeć w kierunku bramy, otworzył furtkę i poszedł dalej.
Było źle, bardzo źle. Coś się stało, skoro ich czterech pilnowało jej domu! I nie pozwolili się zbliżyć do jej drzwi! Może nawet było ich więcej, ale ich nie zauważył?
Gdy zniknął za rogiem, puścił się biegiem, aż wpadł na tyły następnego budynku. Oparł się o ścianę i spróbował zadzwonić do Hermiony. Rozległ się jakiś dziwny, pulsujący sygnał. Merde!!! Rozłączył się i spróbował jeszcze raz. To samo! I jeszcze raz. Ciągle to samo. Ten pieprzony telefon nie działał! Merde, putain, merde!!! Chwilę gorączkowo się zastanawiał.
Sęk w tym, że Jean Jacques powiedział mu wyraźnie, że nie wolno mu używać żadnych czarodziejskich sposobów na komunikację i podróżowanie. Powinien wrócić na dworzec metrem, złapać z powrotem pociąg do Dover i stamtąd wahadło między Dover i Calais. I dopiero stamtąd mógł aportować się do Paryża.
Ale to by trwało zdecydowanie za długo! Musi go dopaść natychmiast! Może Jean Jacques coś wymyśli!
Rozejrzał się bacznie dookoła, sięgnął po świstoklik do Ministerstwa Magii w Paryżu, popatrzył jeszcze raz, czy nikogo nie ma i aktywował go. Szarpnęło go za pępek i znikł.
W następnej sekundzie zwalił się na ziemię na znajomym, wysadzanym kostką dziedzińcu. Podniósł się i pognał do wielkich drzwi wejściowych, po raz drugi dzisiejszego dnia.
W Paryżu, z uwagi na różnicę w czasie była godzina później. Jego zegarek sam się przestawił i wskazywał teraz prawie dwadzieścia po siódmej, nic więc dziwnego, że na Acceuil nikogo nie było. Ricky wbiegł po schodach na drugie piętro i załomotał w drzwi biura Jean Jacquesa. Nikt nie odpowiedział, więc pchnął je i wpadł do środka. Pusto. Wykrzywił się mocno. Merde!!! Pewnie już wyszedł! Podbiegł szybko do portretu młodej czarownicy wiszącego na ścianie.
– Eugenio, Jean Jacques wyszedł już dawno temu? – spytał jej. Oparł się jedną ręką o biurko, zwiesił głowę i próbował złapać oddech.
– Jeszcze nie wyszedł, siedzi na naradzie z Ministrem – odparła dziewczyna spokojnie, przyglądając się mu krytycznie.
– Muszę z nim rozmawiać! Natychmiast! To bardzo ważne!
– Ich narada też jest ważna.
– Eugenio, lecę prosto z Anglii! Nie biegałbym jak kretyn tylko dla rozrywki! Jeśli się nie pospieszymy, ktoś umrze, rozumiesz?! Proszę, znajdź go i przyprowadź! Albo powiedz mi, gdzie on jest!
Eugenia westchnęła i znikła z obrazu. Zanim wróciła, zaczął wreszcie oddychać normalnie.
– Jest w dużej sali konferencyjnej. Powiedział, że wyjdzie przed drzwi – powiedziała z powagą Eugenia, pojawiając się na obrazie.
– Jesteś cudowna, wiesz???!!! – zawołał i nie czekając na odpowiedź, pobiegł na czwarte piętro, do sali konferencyjnej.
Jean Jacques czekał już na niego, przytrzymując drzwi jedną ręką. Wyglądał na zmęczonego.
– Ricky??? Co się dzieje?! Nie mam za dużo czasu...
– Nie pytaj co dokładnie, bo nie wiem, JJ! Pojechałem prosto do Hermiony, a tam cała banda stała pod jej domem i drzwiami! Nie pozwolili mi nawet ich dotknąć – wyrzucił z siebie Ricky. – Cholera, wygląda tak, jakby jej pilnowali.
– Putain, merde!!! – zawołał Jean Jacques, blednąc mocno. – Teraz? Zaraz, jak ci się udało…
– Olałem twoje zakazy i świsnąłem spod jej domu bezpośrednio tutaj! Nie mamy czasu do stracenia!
Jean Jacques zgodził się z nim natychmiast. Zrobił jakiś dziwny pląs, bo chciał biec do swojego biura i równocześnie pomyślał, że przecież trzeba wrócić do sali, żeby powiadomić Ministra. Drzwi załomotały, bo cały czas trzymał rękę na klamce.
W końcu gestem kazał Ricky’emu czekać i wszedł do sali. Jeden z jego kolegów właśnie coś wyjaśniał, ale przerwał mu.
– Panie Ministrze, Xavier, najmocniej proszę o wybaczenie, ale muszę was opuścić. Mam szalenie ważną sprawę do załatwienia.
Charles Chevalier spojrzał na niego badawczo.
– Ważniejszą niż ta, o której dyskutujemy?
Jean Jacques kiwnął niecierpliwie głową.
– Nie mogę o niej w tej chwili rozmawiać. Ale jestem pewien, że pan zrozumie, jak będę mógł to wyjaśnić. A teraz naprawdę muszę już iść. To... nie może czekać...
– Dobrze, idź już. Przyjdę do ciebie za chwilę.
– Dziękuję!
Jean Jacques zatrzasnął za sobą drzwi i z Rickym ruszyli pędem na dół.
– Powiedz dokładniej, co się stało – mówił Jean Jacques, zbiegając po dwa stopnie.
– Chciałem z nią porozmawiać i dać jej twoją kopertę... – Ricky zeskoczył z ostatnich stopni. – I pod jej drzwiami zobaczyłem Smitha i Watkinsa... – zeskoczył na kolejny podest. – Nie pozwolili mi nawet dotknąć jej drzwi, rozumiesz?! A przed domem stał Benson i Stone. Udawałem, że roznoszę ulotki i chciałem im dać jedną, ale kazali mi się zamknąć i spadać.
– Spadać? Gdzie? – nie zrozumiał Jean Jacques, wpadając do gabinetu.
– Och, to takie popularne określenie na „wynoś się stąd”.
Jean Jacques wsunął ręce we włosy i zaczął chodzić po biurze. Po chwili widać podjął decyzję, bo zatrzymał się nagle.
– Lecę tam. Teraz. Powiesz Ministrowi, jak przyjdzie, że to dotyczy Hermiony i wyjaśnisz mu, o co chodzi!
– Gdzie lecisz, oszalałeś?! Przecież tam jest Benson!
W tym momencie drzwi otworzyły się i wszedł Minister. Ricky natychmiast go poznał i ukłonił mu się nisko.
– Witam – odpowiedział mu Minister i natychmiast zwrócił się do Jean Jacquesa. – Jean Jacques, co się dzieje?
– Tu chodzi o Hermionę Granger, panie Ministrze! Ricky – Jean Jacques wskazał rudzielca – właśnie wrócił z Londynu. Odkryli ją! Czwórka z tych, przeciw którym ona i Severus walczą, obstawiła jej dom i jej pilnują! To znaczy, że ją odkryli! Że wiedzą o niej! Więc w każdej chwili mogą ją zlikwidować!
Ze zdenerwowania mówił chaotycznie, ale Minister natychmiast wszystko zrozumiał.
– Bardzo dobrze zrobiłeś, nie czekając. Trzeba ją stamtąd wyciągnąć. Natychmiast.
„Natychmiast” było powiedziane bardzo stanowczym tonem, co trochę otrzeźwiło Jean Jacquesa. Spróbował się skoncentrować i myśleć logicznie, choć nie było to łatwe. Wbił znów wzrok w podłogę, jakby to mu pomagało.
– Ricky, czy ona już wróciła do domu?
– Nie wiem. Kiedy do niej dzwoniłem, nikt nie odbierał, ale może już teraz jest.
– Może ich jeszcze nie wypuścili z Ministerstwa? – powiedział z nagłą nadzieją Jean Jacques i po sekundzie oklapł. – Ale w takim razie jeszcze tam jest, co na jedno wychodzi. Mogą ją dopaść w Ministerstwie.
– Jak to „wypuścić”? Zamknęli tam kogoś? – zdziwił się Ricky.
– Z pewnością nie – zaopiniował równocześnie Minister. – Nie sądzę, żeby zrobili to na oczach dziesiątek ludzi.
– Dziś w południe ktoś zamordował ich Ministra – wyjaśnił Jean Jacques Ricky’emu. – W jego własnym gabinecie.
Ricky zaklął paskudnie. Jean Jacques rzucił nerwowo okiem na zegarek i aż jęknął w duchu, bo czas płynął nieubłaganie. Pospieszmy się... Merlinie, pospieszmy się!!!
– Są dwie możliwości – rzekł Minister, opierając się o brzeg fotela. – Albo jeszcze nie wróciła, w takim razie trzeba ją ostrzec, albo wróciła i trzeba ją stamtąd wyciągnąć.
– Do Ministerstwa nie wejdę, bo dla nich jestem mugolem. JJ też nie może, bo Benson natychmiast go rozpozna, jeśli tam będzie – zaprotestował Ricky. – Ba, żaden z was nie wejdzie, bo was poznają.
– Świstoklik do niej do domu? Można by na nią czekać i jak tylko wróci, uciec razem z nią.
– Niestety nie, panie Ministrze. Nikt do niej nie wejdzie bez haseł do osłon na obu wymiarach...
Jean Jacques uderzył wściekle pięścią w otwartą dłoń.
– Że też nie spytaliśmy jej o hasła!
– Kominek? – próbował dalej Minister.
– To samo. Bez haseł nie da rady. Pewnie dlatego te zbiry siedzą przed jej domem, bo nie mogą się dostać do środka.
Minister potarł skronie. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciężki. Westchnął i zaczął szukać innego wyjścia.
– Można ich jakoś powstrzymać?
– Musielibyśmy pójść całą grupą... Widziałem czterech, ale może było ich więcej?
Jean Jacques pokręcił głową coraz bardziej zrozpaczony.
– Poza tym doszłoby wtedy do pojedynku w świecie mugoli. Cholera! – jęknął, łapiąc się kolejny raz za włosy, niepomny na towarzystwo Ministra.
Charles Chevalier spojrzał na niego, ale nic nie powiedział. Sam zaczynał czuć to samo.
– Poza tym za długo by to trwało. Nie mamy czasu...
Jean Jacques dopowiedział sobie resztę. Dopadną ją, jak tylko wejdzie do domu.
Z nich wszystkich Ricky był chyba najmniej zdenerwowany, bo najmniej znał Hermionę. Była dla niego tylko jedną z wielu osób, które chronił czy ubezpieczał. Na całe szczęści, bo to pozwoliło mu myśleć trzeźwiej.
– Ktoś jeszcze zna jej hasła?
Jean Jacques kiwnął głową.
– Severus Snape – zmarszczył brwi. – Ale w Hogwarcie też nie możemy pojawić się przy pomocy świstoklika ani się aportować. W żadnym wymiarze. Sowa odpada, a nasze teleportery nie... Pieniądze!!! – zawołał nagle i rzucił się do biurka. – Jak mogło mi to natychmiast nie przyjść do głowy! – rozrzucał na boki pergaminy, księgi, rozmaite notatki, zamaszystym gestem odgarnął na bok plik listów i złapał mały skórzany woreczek. Jednocześnie starał się im wyjaśnić, o co mu chodzi. – Hermiona dała mi i Severusowi monety, na które rzuciła zaklęcie Proteusza! To, co którekolwiek z nas napisze na swojej, pojawi się na innych! W ten sposób możemy skontaktować się z Severusem!
Minister wyprostował się z nagłą nadzieją.
– W ten sposób możemy ostrzec Mademoiselle Granger!
– Dokładnie! – poparł go Ricky. – Nie traćmy czasu na szukanie hasła, jeśli możemy ją ostrzec!
Obaj otoczyli Jean Jacquesa, który wydłubał monetę, starego mugolskiego franka. Nie było na nim wiele miejsca, więc niewiele się namyślając, napisał do niej tylko jedno, jedyne słowo i dorzucił znaczek Legranda. Potem osunął się na fotel.
– Teraz pozostaje nam tylko czekać – powiedział pełnym napięcia tonem.
– Już? – spytał zdumiony Ricky. – Ja nie widzę tu nic szczególnego... Jak ona ma to dostrzec?
– Bo teraz jej moneta zrobi się ciężka i poczuje ją. Jeśli oczywiście zawsze nosi ją w kieszeni... – dodał z trwogą.
Trójka mężczyzn pochyliła się i wpatrzyła w błyszczącą monetę. Nie mogli zrobić już nic więcej. Minister westchnął ciężko, a Jean Jacques na nowo złapał się za włosy.
Hermiona wróciła do domu dopiero o szóstej. Była wściekle głodna i straszliwie zmęczona. Zapewne z głodu zaczęła ją boleć głowa, więc pierwszą rzeczą po wyjściu z kominka było wypicie całej fiolki eliksiru przeciwbólowego. Następnie poszła do kuchni, włączyła światło, bo z powodu grubych firanek zaczęło być już ciemnawo i wstawiła do mikrofalówki resztkę spaghetti bolognese, którą znalazła w lodówce. Z trudem opanowała się i doczekała, aż makaron się podgrzeje. Szczerze mówiąc, miała ochotę zjeść wszystko na zimno, z plastykowym pojemniczkiem włącznie.
Wypuścili ich dopiero po wpół do szóstej. W Atrium była cholerna kolejka do kominków i nawet przyszło jej do głowy, że mogłaby wyjść na górę przez toaletę i aportować się do domu, ale z daleka już widać było, że kolejka do toalet była taka sama. Normalne, wszyscy pracownicy Ministerstwa wychodzący o tej samej porze...
Dosłownie pożarła makaron i dopiero wtedy zrobiła sobie herbatę. Czekając aż się zaparzy, pogłaskała łaszącego się do jej nóg Krzywołapa i nagle poczuła, jakby ktoś wrzucił jej coś ciężkiego do ukrytej kieszeni.
Sięgnęła do niej i na samym dnie znalazła ciężką monetę. Obróciła ją pod kątem do okna i odszukała wiadomość.
R U N!! L ̈ ̤ ˥
Wytrzeszczyła oczy, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, co czyta. W następnej to do niej dotarło, ale nadal nie rozumiała do końca. Mam uciekać??? Ale dlaczego... co się dzieje..?
Ogarnął ją strach, ale taki trochę bez przekonania. Raczej coś na kształt zaniepokojenia.
Musiała się upewnić. Stuknęła różdżką w monetę.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
NOW!!!
Merlinie...Potoczyła bezradnym wzrokiem dookoła. Miała uciekać teraz? Zaraz? Przecież w domu była bezpieczna... Nagle przypomniała sobie dziwnego lumpa na klatce schodowej sprzed paru dni i coś zaczęło do niej docierać. Wiedziała, że Severus prosił Ricky’ego o sprawdzenie, co się dzieje dookoła nich, żeby upewnić się, że dziwne wizyty Smitha u Norrisa nie mają z nimi nic wspólnego. A może jednak miały? Przecież ten lump mógł być kimś innym, tylko wypił wielosokowy...?
Nagle poczuła się zdecydowanie mniej bezpiecznie u siebie w domu. Rozejrzała się niepewnie i po raz kolejny stuknęła różdżką w monetę.
OK. 2Sev.
Wyciągnęła magiczny pergamin i w tym momencie usłyszała jakiś hałas na klatce schodowej. Serce nagle podeszło jej do gardła i dźgnęła pergamin różdżką, pisząc równocześnie do Severusa, jak i do profesor McGonagall.
– Opuśćcie osłony!!!
Jean Jacques odetchnął głośno z ulgą i osunął się bezwładnie w fotelu.
– Udało się – powiedział, uśmiechając się. – Merlinie, udało się.
Kosmyk włosów opadł mu na twarz, ale chwilowo nie miał nawet siły unieść ręki, żeby go odgarnąć.
Ricky spojrzał jeszcze raz na monetę, na której widniało OK. 2Sev i również się uśmiechnął.
– JJ, ten pomysł z monetami był genialny! Będę musiał go wykorzystać!
Minister również odetchnął, choć nie okazał tego po sobie.
– Jean Jacques, bardzo się cieszę, że się udało, ale nie zapomnij, że na górze czekają na nas pewne sprawy do dokończenia. Idziemy. Weź ze sobą tę monetę, może Mademoiselle Granger będzie chciała jeszcze się z tobą skontaktować. Ricky – odwrócił się do rudzielca. – Bardzo panu dziękuję. Doskonale się pan spisał.
Ricky wyprostował się jak struna.
– To ja dziękuję, panie Ministrze. I cieszę się, że to się tak skończyło. – Czasami jego akcje kończyły się zdecydowanie mniej cudownie, ale nie był to najlepszy moment na rozmowę o tym.
Minister uścisnął mu rękę i kazał wracać do domu odpocząć. Jean Jacques z trudem wstał, mrugnął do chłopaka i poklepał go po ramieniu.
– Miałeś genialny pomysł, żeby... jak to mówiłeś? Olać? Moje instrukcje. Inaczej w tej chwili byłbyś jeszcze w mugolskim metrze! Dziękuję ci, naprawdę!
Otworzył drzwi przed Ministrem i wyszli na korytarz. Faktycznie, na górze czekali na nich koledzy z innych Departamentów i Sekcji, żeby zdecydować, co zrobić w obliczu zabójstwa brytyjskiego Ministra Magii.
Severus siedział w gabinecie Minerwy z Filiusem, Pomoną i Horacym i omawiali nowy system szlabanów. Miał już zdecydowanie dość obecnego, który nie tylko nie trzymał w ryzach młodzieży, ale i sprawiał, że mieli mniej czasu na naukę. W związku z tym na kolejne lekcje przychodzili nienauczeni, rozumieli coraz mniej, więc łapali kolejne kary i tak dalej... i odnosił wrażenie, że niektórzy właśnie w ten sposób staczali się do grupy tych mniej zdolnych, a bardziej rozrabiających. Błędny krąg. Jego propozycją było dawanie w ramach szlabanów dodatkowych zajęć, dodatkowych prac domowych z przedmiotów, w których byli słabi.
Minerwa i Severus drgnęli jednocześnie, kiedy medalion i bursztynowy wisior poparzyły ich. Minerwa skrzywiła się lekko z bólu, ale Severus zacisnął zęby i odsunął medalion ręką przez tkaninę szaty.
Coś się stało! Coś z Hermioną! Cholera...!!! Zdecydowanie, dzisiejszy dzień należał do ciężkich i zaczynał już marzyć o tym, żeby się skończył. Serce znów zaczęło walić mu w piersi. Sam już nie wiedział, które z nich właśnie się denerwuje. Być może oboje.
Porozumiał się z Minerwą wzrokiem i zrozumiał, że ona myśli o tym samym.
– Minerwo... muszę... – nie dokończył.
Oboje wstali i przeszli do jej komnat. Równocześnie wyjęli pergaminy i przeczytali wiadomość od Hermiony.
– Merlinie! Opuszczaj natychmiast! Ja idę do siebie! – syknął Severus do Minerwy i wypadł z jej komnat.
– Skończymy jutro – powiedział, nawet nie patrząc na trójkę, wpatrzoną w niego w zdumieniu, drżącą ręką sypnął trochę proszku Fiuu do kominka i wskakując w zielone płomienie, warknął „Gabinet dyrektora!”
Minerwa w odruchu paniki zdjęła osłony z całego zamku.
– Już!
Po czym wyszła z komnat prosto do kominka i sypiąc proszek, mruknęła jakieś przeprosiny i znikła.
Filius, jedyny, który domyślał się, co się dzieje, zeskoczył z krzesła.
– Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale sądzę, że musieli się czegoś dowiedzieć... może w sprawie Shacklebolta? W każdym razie do jutra...
Hermiona czekała w napięciu na odpowiedź. Na klatce coś się działo, ktoś tam chodził. Czasem to się zdarzało, ale dziś, teraz, odbierała to zupełnie inaczej. Kątem oka obserwowała drzwi, a szczególnie klamkę. Nic się nie ruszyło... Ale nie chciała do niej podchodzić. Zaczęła się bać. Wolała zostać w oświetlonej kuchni niż iść do ciemnego przedpokoju, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że to jest całkowicie irracjonalne. Tak jakby z ciemności mogło się coś wynurzyć i ją porwać...
Przywołała świstoklik, który leżał na półeczce w korytarzu i zaprogramowała go na Hogwart. I co chwila zerkała na pergamin.
Nagle pojawiły się na nim słowa Już! Równocześnie z klatki schodowej dobiegło jakieś wołanie, więc nie zastanawiając się, zgarnęła pergamin, aktywowała świstoklik i zniknęła w wirze barw.