Ellisabeth po incydencie w klasie eliksirów trafia do skrzydła szpitalnego. Dziewczyna dowiaduje się coraz więcej na temat wizyty matki w tajemniczej jaskini...
Nie pozwól, by wspomnienia mojego dziecka zostały w jakikolwiek sposób przechwycone czy wyczyszczone....
Stała w ciemnej jaskini...
...na kolumience leżało coś niebieskiego i błyszczącego...
Kobieta... poznała w niej własną matkę...
Błysnęło zielone światło...
ELLIE!!!
Ellisabeth obudziła się gwałtownie. Oddech miała przyspieszony. Usiadła na łóżku. Odgarnęła włosy z twarzy, która była cała mokra. Śniło jej się to, co widziała, gdy wypiła Eliksir Zapomnienia. Stało się to dwa dni temu. Jako jedyna straciła przytomność po wypiciu go. Jej antidotum okazało się bardzo skuteczne, bo gdy go wypiła, ujrzała przed oczami najskrytsze wspomnienia. Snape mimo to nie docenił pracy dziewczyny. Dostała N za zastąpienie zeschniętej powieki hipogryfa bezoarem.
Ellisabeth rozejrzała się po skrzydle szpitalnym. Inni pacjenci spali spokojnie w swoich łóżkach. Dziewczyna wstała i podeszła do okna. Uważała, że odsyłanie jej do pani Pomfrey jest zbędne, ale Mike Wilkes uparł się, więc nie miała wyboru. Nie miała w naturze wdawać się w sprzeczki. Wydawało jej się dziwne, że Gryfon tak bardzo się nią przejmuje.
Spojrzała na księżyc. Była pełnia, więc oświecał jej twarz całym swym blaskiem. Jego światło przypominało światło owego kamienia, którego widziała we śnie. Momentalnie jej myśli zboczyły na inny tor. Myślała teraz o matce. Co robiła w jaskini, dlaczego dotknęła kamienia, co to miało oznaczać? Tyle pytań... Ellie przymknęła powieki i poczuła się niesamowicie bezsilna. Nie znała odpowiedzi na ani jedno z nich. Może zobaczyła to pod wpływem eliksiru? Może ta sytuacja nigdy się nie wydarzyła i to był tylko wymysł jej wyobraźni? W takim razie, czy warto wysyłać sowę do matki? W końcu Helena miała wystarczająco dużo zmartwień w Szpitalu Świętego Munga, gdzie była uzdrowicielką. Ellisabeth usiadła na parapecie i podkurczyła nogi. Położyła głowę na kolanach i wpatrzyła się w księżyc. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
- Panno Ellisabeth Klein! Co to ma znaczyć?!
Ellisabeth obudziła się gwałtownie i uniosła głowę. Jęknęła głośno. Poczuła niemiły ból w karku. Pani Pomfrey stała przed nią ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Wpatrywała się w nią ze złością. Dziewczyna spojrzała na nią niewinnie i rzekła:
- Obudziłam się w nocy i nie mogłam usnąć, więc usiadłam sobie na parapecie i tak jakoś...
- Się przysnęło? - dokończyła za nią pielęgniarka. Parę osób za jej plecami zachichotało cichutko. Pani Pomfrey nie zwróciła na to uwagi. Chwyciła Ellisabeth za rękę i pomogła jej stanąć na nogi. Spanie w niewygodnej pozycji dało o sobie znać. Najbardziej ucierpiał kręgosłup. Nie mogła się wyprostować, więc przygarbiona poszła do łóżka.
- Masz mi dzisiaj nie wstawać z łóżka! Muszę ci przygotować maść łagodzącą ból w kręgosłupie. Żeby mi to było ostatni raz! - powiedziała pani Pomfrey i zamaszystym krokiem ruszyła na zaplecze. Ellisabeth opadła na poduszki i przetarła twarz dłońmi. "Kolejny dzień zmarnowany na bezczynnym leżeniu" - pomyślała. Ostrożnie przewróciła się na lewy bok i na szafeczce ujrzała bukiet różowych kwiatów. Wytrzeszczyła oczy i szybko się podniosła. Kręgosłup przeszył ostry ból. Zignorowała go i sięgnęła po kwiaty. Dołączony był do nich mały bilecik z napisem Wracaj do zdrowia. Kto to mógł przynieść? Ellie odłożyła bukiet na szafeczkę.
Zaczęła się bawić swoim pierścieniem. Dostała go od matki w jedenastą rocznicę urodzin. Mama zaczarowała go, by zawsze idealnie pasował na palec dziewczyny. Spojrzała na małe niebieskie oczko pierścionka. Na jego powierzchni widniała rysa. Ellisabeth zdjęła pierścionek i spojrzała na rysę ze strachem. Jak to mogło się stać? Przecież pierścień był zbrukany magią, nic nie mogło mu się stać. Dziewczyna sięgnęła po swoją różdżkę leżącą na szafce obok kwiatów.
- Reparo!
Zaklęcie odbiło się od pierścienia i ugodziło dziewczynę w twarz. Złapała się za nos i zawyła z bólu. Poczuła w ustach metaliczny posmak. Odjęła dłoń od nosa i na nią spojrzała. Była umazana krwią.
- Pani Pomfrey! - zawołała Ellisabeth.
Pielęgniarka wypadła ze swojego pokoiku. Spojrzała na dziewczynę i krzyknęła:
- Dziecko! Do jasnej anielki! Coś ty zrobiła?!
Ellie wzruszyła ramionami. Chciała odpowiedzieć, ale w tym momencie zaczęła się krztusić. Pani Pomfrey pobiegła do siebie i wróciła z jakimś pudełkiem w dłoniach. Wyjęła z pudełka małą tabletkę. Dziewczyna skręcała się konwulsyjnie. Dostała ataku astmy. Próbowała nabrać powietrza, jednak tamująca gardło krew uniemożliwiała jej to. Pozostali pacjenci utworzyli wokół jej łóżka szczelne kółko. Wpatrywali się w nią z zaciekawieniem wymieszanym ze strachem. Ellisabeth chwyciła się za gardło. Brakowało jej powietrza. "Świetnie! Astmo, zwyciężyłaś!" - przeszło jej przez myśl. Nagle obraz zaczął się stopniowo rozmazywać. Dźwięk stał się niewyraźny. Słyszała tylko urywane krzyki pani Pomfrey.
- Idźcie po Dumbledore'a!
I ogarnęła ją ciemność.
***
Znajdowała się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały portrety kobiet i mężczyzn, ubranych w przepiękne szaty. Ich oblicza były przesycone dumą. Drewniana podłoga pokryta była cieniutką warstwą kurzu, który unosił się w górę gdy stawiała kolejne kroki. Mimo wszystko nie zaczęła kaszleć, jak to zwykle jej się zdarzało. W kącie pokoju znajdował się mały, drewniany stolik. Na nim leżał jakiś maleńki przedmiot. Ellisabeth podeszła do stołu i wzięła go do ręki. To był pierścień z niebieskim oczkiem. JEJ pierścień. Dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdumienia. Na pierścieniu nie było rysy. "Co on tutaj robi?" - pomyślała gorączkowo. Wtem za masywnymi drewnianymi drzwiami usłyszała czyjeś kroki. Pospiesznie odłożyła pierścień na miejsce i rozejrzała się wokoło. Nie było tutaj żadnej bezpiecznej kryjówki. Drzwi otworzyły się cicho i do pokoju weszły dwie kobiety. Pierwsza z nich była garbatą staruszką chodzącą o lasce. Jej włosy były śnieżnobiałe. Ubrana była w zwiewne szaty a na jej dłoniach podzwaniały liczne bransolety. Drugą była... "Mama?!" - Ellisabeth wpatrywała się w matkę zaskoczona. Helena miała na sobie zieloną suknię, która idealnie podkreślała jej szczupłą sylwetkę. Czarne włosy miała upięte w wysoki kok. Kobiety zdawały się jej nie zauważać. Staruszka podeszła do stolika w kącie i wzięła z niego pierścień.
- Proszę bardzo. Zgodnie z umową – powiedziała i podała przedmiot Helenie. Kobieta już miała wziąć pierścień, gdy staruszka szybko cofnęła rękę. – A zapłata?
Kobiety patrzyły sobie w oczy przez dłuższą chwilę. W końcu Helena rzekła:
- Kasandro, mówiłam ci, że nie teraz.
- A kiedy? Umawiałyśmy się, pierścień za dziewczynę.
- Nie było mowy o mojej córce.
- Heleno, co mogłam mieć na myśli mówiąc: "Twoją zapłatą będzie pierwsze istnienie, które będziesz trzymała dokładnie za dziewięć miesięcy"?
- Nie oddam ci mojego dziecka! Możesz zapomnieć o naszej umowie!
Kasandra uśmiechnęła się i spokojnie powiedziała:
- Moja kochana, dobrze wiesz, że jeśli nie wywiążesz się z umowy, umrzesz. Złożyłaś Wieczystą Przysięgę.
Helena spojrzała na nią mściwie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i szybkim ruchem wyciągnęła różdżkę.
- Avada Kedavra!
Błysnęło zielone światło i staruszka padła martwa na posadzkę. Pierścień, który trzymała w ręce potoczył się z łoskotem po podłodze. Ellisabeth wydała okrzyk przerażenia. Helena nie usłyszała go. Schyliła się i podniosła pierścień z ziemi. Wpatrywała się w niego przez chwilę a potem schowała go do kieszeni. Rzuciła ostatnie spojrzenie na leżącą kobietę. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Westchnęła głośno i powiedziała, wciąż patrząc na martwe ciało staruszki:
- Nikt ani nic nie zdoła mnie powstrzymać.
I szybkim krokiem opuściła pokoik.
***
Ellisabeth wzięła gwałtowny wdech. Tym razem powietrze gładko popłynęło do płuc. Gardła nie tamowała już krew. Dziewczyna otworzyła oczy. Nadal znajdowała się w skrzydle szpitalnym, tyle że teraz jej łóżka nie otaczało kółeczko ciekawskich uczniów. Teraz stała przy nim zmartwiona profesor McGonagall i dyrektor Albus Dumbledore.
- Ellisabeth! Dzięki Bogu! Już dobrze - wykrzyknęła profesor McGonagall i podeszła do dziewczyny. Usiadła na skraju łóżka i położyła jej dłoń na czole. - Jak się czujesz?
Ellie wzięła głęboki wdech i poczuła ból w klatce piersiowej. Normalne po ataku.
- Dobrze - zdołała wychrypieć. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Jej własna matka zabiła tę kobietę. Zabiła ją, by dostać pierścień. Czyżby naprawdę był tak cenny? Jego wartość była większa niż życie drugiego człowieka? Zanim się zorientowała, po jej policzkach pociekły łzy. Profesor McGonagall spojrzała na nią ze strachem.
- Ellie, już wszystko w porządku, jesteś bezpieczna... - powiedziała i chwyciła dziewczynę za rękę. Poczuła przypływ przyjemnego ciepła. Profesor McGonagall, która jest niezwykle surową nauczycielką, trzymała ją teraz za rękę w iście matczynym uścisku. Do tego zdrobniła jej imię, czego nigdy nie robi. Ellisabeth uśmiechnęła się do niej przez łzy. Załkała cicho. Mimo pocieszającej obecności profesor McGonagall, nie mogła pozbyć się myśli, że jest córką morderczyni.
- Czy mogłaby pani podać mi ten pierścionek? - zapytała słabym głosem Ellisabeth i wskazała palcem na leżący na szafce przedmiot. Minerwa spojrzała na pierścionek i wzięła go do ręki. Przyglądała mu się przez chwilę i podała dziewczynie.
- Accio!
Pierścień wyśliznął się z rąk kobiety i pomknął prosto w ręce Albusa Dumbledore'a. Minerwa spojrzała zaskoczona na dyrektora.
- Albusie, co ty wyprawiasz? - zapytała marszcząc groźnie brwi.
- Ellisabeth, skąd masz ten pierścień? - zapytał dyrektor. Zignorował pytanie profesor McGonagall, która teraz siedziała niezadowolona i wpatrywała się w niego z mieszaniną ciekawości i złości.
- Dostałam go od matki na jedenaste urodziny - odpowiedziała dziewczyna i znowu zaczęła szlochać. Dumbledore oglądał pierścionek ze wszystkich stron, aż w końcu zapytał:
- Co to za rysa? Kiedy się pojawiła?
- Nie wiem. Zauważyłam ją dzisiaj. Profesorze, skąd ona się wzięła? Przecież był nafaszerowany magią, jak mógł ulec zadrapaniu?
Dumbledore zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem a potem podszedł do łóżka i oddał jej pierścionek.
- Już więcej nie próbuj go naprawiać ani w żaden sposób używać na nim zaklęć - powiedział stanowczo. - Muszę to skonsultować z Sybillą...
Ostatnie zdanie wypowiedział cichym szeptem, jednak Ellisabeth bardzo dobrze go usłyszała.
- Panie profesorze, profesor Trelawney będzie wiedziała co się z nim stało? - zapytała dziewczyna gwałtownie wstając. Tym razem kręgosłupa nie przeszył ból. Maść łagodząca pani Pomfrey widocznie zaczęła działać.
Dyrektor tylko spojrzał na nią swoimi przenikliwymi oczami, odwrócił się i wyszedł ze skrzydła. Ellisabeth dopiero teraz zauważyła, że w skrzydle nie ma nikogo oprócz niej.
- Pani profesor, gdzie pozostali pacjenci? - zapytała Ellisabeth.
- Och, pani Pomfrey wyjątkowo szybko ich wyleczyła, aby nie musieli być świadkami zaistniałej sytuacji - odpowiedziała profesor McGonagall.
Ellisabeth spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Jakiej dokładnie sytuacji? - zapytała dziewczyna. Nie była do końca pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź.
- Twojego ataku. To był niezbyt miły widok...
Wtem znikąd pojawiła się pani Pomfrey z tymi samymi tabletkami, które trzymała zanim Ellisabeth odpłynęła.
- Minerwo, muszę cię poprosić, byś wyszła. Panna Klein potrzebuje teraz solidnego odpoczynku - powiedziała pani Pomfrey i podała dziewczynie tabletkę. - Połknij. Złagodzi ból w klatce piersiowej.
Ellisabeth posłusznie połknęła tabletkę. Profesor McGonagall podniosła się z krzesła i uśmiechnęła się nieznacznie do dziewczyny.
- Wracaj do zdrowia - powiedziała i wyszła.
Ellisabeth spojrzała na swoją szafkę. Nadal leżały na niej kwiaty z bilecikiem.
Na początku kilka powtórzeń, które rzuciły mi się w oczy. Poza tym jeden zasadniczy błąd, jak zauważyłam, to to, że na początku McGonagall siedzi na skraju łóżka, a potem wstaje z krzesła. Niby taki banał, ale jest to zasadniczy błąd.
Oprócz tego chyba nic nie rzucało się w oczy. Historia strasznie zsjmująca. Bardzo intryguje mnie wątek jej matki. Jestem ciekawa, jak to dalej rozwiniesz. Weny życzę