Severitus | AU 5 tom
Rozdział 9. Punkt zwrotny
W życiu każdego człowieka istnieje punkt zwrotny. Jest to chwila, kiedy człowiek musi sam siebie zaakceptować. Już nie chodzi o to, jakim ma się stać. Chodzi o to, jaki jest i jakim pozostanie. Bardzo niewielu ludzi dostrzega ten moment i wyciąga z niego konsekwencje.
— John Fowles
Od kiedy Severus zaakceptował Pottera jako swojego syna, pogrążył się w pewnym rodzaju apatii. Okropne uczucie pokonania wsiąkało do jego codziennego życia niczym powoli uwalniająca się trucizna. Wiedział, że w rzeczywistości Albus nie pozostawił mu wyboru, a jednocześnie nie miał prawa go za to obwiniać. Nawet jeśli tylko jedna droga działania była możliwa do zaakceptowania, decyzja wciąż należała do niego. To, że nie potrafił postąpić inaczej, nie miało znaczenia.
Aby odzyskać wewnętrzną równowagę, cały swój wolny czas spędził w laboratorium. Warzenie uspokajało go. Poza tym musiał uzupełnić zapasy w składziku oraz udoskonalić eliksir post-Crucio zgodnie z informacjami, jakie przekazał mu Alojzy. Niestety tym razem nie potrafił pozbyć się natrętnych myśli, które nieustannie wracały do wydarzeń ostatnich dni. W końcu, mając dość, poprosił Albusa o pożyczenie myślodsiewni. Przeniesienie jej z Hogwartu do Prince Manor wiązało się z kilkoma niedogodnościami. Dyrektor jednak spełnił jego prośbę bez mrugnięcia okiem.
Stojąc przed kamienną misą, przez moment Severus bezwiednie podziwiał runy wyrzeźbione na jej brzegach. Ten rodzaj artefaktu był niesamowicie rzadki i kosztowny. Podejrzewał, że fortuna Prince'ów pozwoliłaby mu na taki wydatek, ale nie bez znacznego uszczerbku.
We wnętrzu naczynia złożył prawie wszystkie wspomnienia o Lily oraz parę innych, które odżyły w ostatnim czasie. Dopiero wtedy odetchnął z ulgą. W teorii usunięcie ich z pamięci nie było możliwe — nawet po rzuceniu Obliviate wciąż dawało się je odzyskać. Ale umieszczenie ich w myślodsiewni sprawiało, że stawały się wyblakłe i nie aż tak znaczące. Pamiętał wszystko, ale obrazy nie kąsały go za każdym razem, kiedy się na nich skupił. Z cichym westchnieniem pobłogosławił jasność umysłu. W odpowiednim czasie przeniesie je z powrotem na ich właściwe miejsce. Teraz natomiast mógł stawić czoła rzeczywistości i zacząć żyć z konsekwencjami swoich wyborów.
* * *
Tego dnia Korneliusza Knota można było przyrównać do miotającego się po biurze bazyliszka. Mordercze spojrzenia spotykały każdego, kto miał pecha znaleźć się w zasięgu jego wzroku. Jednakże w przeciwieństwie do bazyliszków, Knot nie miał zamiaru nikogo uszkodzić. Mógł naginać zasady i przymykać na pewne sprawy oko, ale nie należał do ludzi gotowych popełnić przestępstwo — nawet jeśli byłoby to przestępstwo w afekcie.
— Dumbledore — wysyczał głosem pełnym wściekłości.
Albus był pod wrażeniem. Tylko Severus Snape potrafił wypowiedzieć czyjeś nazwisko w taki sposób, aby zawrzeć w każdej jego głosce całą nienawiść do świata.
— Tak, Korneliuszu? — zapytał uprzejmie, po czym rozsiadł się wygodniej w wyczarowanym fotelu.
— Wyjaśnij — zażądał minister.
— Co miałbym wyjaśnić?
— Nie rób ze mnie głupca! — wrzasnął Knot i zaczął wędrować z podenerwowanym drygiem od ściany do ściany. — Ty i te twoje machlojki! Kilka dni temu Petunia Dursley kategorycznie odmówiła opiekowania się panem Potterem. Co jej zrobiłeś, że znowu go przyjęła?
— Czyżbyś był niezadowolony z takiego obrotu sprawy?
Knot skrzywił się.
— Nie o to mi chodziło!
— Ależ oczywiście, że o to.
Knot zaczął wymachiwać szaleńczo rękoma, jakby próbował w ten sposób dać upust złości. Z pewnością był to też efekt tego, że nie miał pod ręką swojego cytrynowo-zielonego melonika, na którym mógłby ją wyładować. Godzinę temu kapelusz przeżył całkiem spory atak i teraz leżał w strzępach na biurku.
— Czarodziejski Urząd Rodzinny działał zgodnie z prawem. Nie można na nikim, mugolach czy też nie, wymuszać tak ważnych decyzji…
— Korneliuszu — przerwał mu Albus — wybacz, ale powiem ci to wprost. Jesteś politykiem i jako polityk podejmujesz działania warunkujące dobro twojej kariery. Jednakże Harry jest tylko dzieckiem. Jakkolwiek może ci się nie podobać, nie możesz go traktować jako szansy na społeczny awans.
— I co z tego, że poprzez adopcję poprawiłbym swoją reputację? To nie tak, że byłbym gorszym opiekunem niż tamta mugolka. Ci ludzie już wcześniej wydali mi się dziwni, ale któż wie, co siedzi w głowach mugoli? Jednak ostatnie zachowanie pani Dursley przeszło wszelkie wyobrażenie. Zaatakowała aurorów! Torebką! Wyobrażasz to sobie? Gdyby nie wzgląd na tragedię, jaka spotkała jej rodzinę, wynikłyby z tego bardzo nieprzyjemne konsekwencje.
— I naprawdę to cię tak dziwi? Taka reakcja była raczej do przewidzenia.
Knot zmierzył Albusa nieprzychylnym spojrzeniem.
— Nie można atakować ludzi! Nieważne w jakiej sytuacji! I nie myśl sobie, że zostawię tę sprawę jak gdyby nigdy nic.
— Wcale tego nie oczekuję — odrzekł spokojnie dyrektor i po chwili zastanowienia dodał: — Jeśli oczywiście Petunię znajdziesz.
— Co masz na myśli?
— Doszły mnie słuchy, że zniknęła.
— Zniknęła?
— No tak, choć niezupełnie.
— Jaśniej, Dumbledore!
— Ukrywa się naturalnie. Nie mam pojęcia gdzie, ale to najlepsze wyjście, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Nie czytałeś dzisiejszej gazety? Pisali o tym na pierwszej stronie.
Oczywiście Korneliusz otrzymał poranne wydanie Proroka, ale mocno wytłuszczony nagłówek („Rodzinne więzy przede wszystkim — Harry Potter znów pod opieką Petunii Dursley”) zbulwersował go na tyle, że bez zastanowienia zerwał się z fotela i zafiukał do Wydziału Adopcyjnego. Kiedy sprawdził papiery adopcyjne Harry'ego Pottera, okazało się, że formularz był pusty. Oznaczało to tylko jedno — gazety mówiły prawdę i Potter posiada opiekuna z prawa pierwszeństwa krwi. Aby bliżej zbadać sprawę, rozkazał, by dostarczono mu akta Pottera. Nie mógł sobie przypomnieć, jaką pani Dursley miała jeszcze rodzinę i gdzie mogła chłopca zabrać. Jednak to nie jego pamięć była wadliwa. Dokumenty zostały zapieczętowane Czarem Poufności, a to dowodziło, że ktoś postarał się, aby je utajniono. Knot już wiedział, że wszystko jest kolejnym spiskiem szalonego czarodzieja imieniem Albus Dumbledore.
— Możesz sobie mówić, co chcesz, ale dobrze wiem, że to ty stoisz za jej zniknięciem.
Dumbledore jedynie wzruszył ramionami.
— Udowodnij to.
Otóż to. Parszywy zjadacz cytrynowych dropsów…
— Hogwart?
— Gdybyś przeczytał cały artykuł, czego zapewne nie zrobiłeś z powodu wzburzenia, wiedziałbyś, że Harry nie powróci do Hogwartu. Edukację będzie kontynuował prywatnie.
Taki talent, pomyślał z żalem Knot, i tak wielka moc posłana na straty z powodu machinacji szaleńca. Gdyby to on zaopiekował się chłopcem, sprawiłby, że młody człowiek wzniósłby się na wyżyny swoich możliwości. Wystarczyłoby tylko odpowiednie wychowanie i trening. Przecież Potter miał realną szansę na pokonanie Wiadomo-Kogo! Jak ma tego dokonać, kiedy ukrywa się wśród mugoli — z dala od czarodziejskiego świata, jego tradycji i możliwości rozwoju?
To było za wiele jak na jego nerwy.
Knot spojrzał na Dumbledore'a, który siedział w tym swoim odrażająco fioletowym fotelu i beztrosko kręcił palcami młynka. Dopóki Albus nie pozwoli chłopcu wyściubić nosa ze swojej kryjówki, miał związane ręce. W końcu machnął ręką lekceważąco, dając znak, że nie ma nic więcej do powiedzenia. Starszy czarodziej ukłonił się grzecznie i machnięciem różdżki sprawił, że koszmarny fotel zniknął. Następnie w ciszy opuścił gabinet.
* * *
Po rozmowie z ministrem Dumbledore udał się do Prince Manor. Przez medalion przesłano mu wiadomość, że Harry w końcu się obudził. Gdy dotarł na miejsce, nakreślił różdżką nieskomplikowany wzór, rzucając zaklęcie wyciszające. Upewniwszy się, że można swobodnie rozmawiać, zwrócił się do Minerwy — wezwanej na jego prośbę — i Poppy. Przez parę minut dyskutowali cicho, ale nieznaczny hałas od strony drzwi zwrócił jego uwagę. W progu stał odziany w czerń mężczyzna, pozornie niedbale opierając się o framugę ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
— Witaj, Severusie.
— Co z nim? — zapytał Snape natychmiast. Mimowolnie zerknął na czarnowłosego chłopca, ale nie podszedł bliżej. Potter nie wyglądał najlepiej, ale oddychał miarowo.
— Niedawno odzyskał przytomność. Jego pamięć nie wydaje się być naruszona.
Snape zauważył, że Albus ani słowem nie wspomniał o jego stanie fizycznym czy mentalnym ogólnie. No cóż, to, czy Potter będzie zdolny do normalnego funkcjonowania, okaże się na dniach.
— To dobrze — odezwała się McGonagall. — Prawdziwe szczęście w nieszczęściu.
— Rozumiesz, dlaczego wtajemniczyłem cię we wszystko?
Kobieta skinęła twierdząco. Ona, Snape, Poppy i Albus byli jedynymi członkami Zakonu, którzy rezydowali w Hogwarcie. Nawet jeśli prawdę o tożsamości Pottera należało utrzymać w ścisłej tajemnicy, konieczne było także, aby mieć na niego oko podczas nadchodzącego semestru.
— To... ta informacja... muszę przyznać, że nieco mną wstrząsnęła.
Snape prychnął ironicznie. Gdyby tylko nią.
— Liczę na pełną dyskrecję.
— Oczywiście.
Tym razem dyrektor spojrzał wprost na mistrza eliksirów.
— Będziemy musieli zdecydować, komu jeszcze należy o tym powiedzieć.
— Mam nadzieję, że nie myślisz o tym, o czym myślę, że myślisz — wycedził Snape. — Nie zgadzam się absolutnie, aby pozostawiać kwestię mojego bezpieczeństwa w rękach bandy dzieciaków. Wystarczy najmniejszy błąd, a skończę jako obiad dla Nagini i to w przypadku, jeśli dopisze mi szczęście. Jeśli dowiem się, że panna Granger i pan Weasley...
Jednak Snape'owi nie dane było dokończyć, gdyż Dumbledore uciszył go uniesieniem dłoni.
— Spokojnie, Severusie. Nie musisz się obawiać. Prawda o tożsamości Harry'ego nie opuści tego pomieszczenia, jeśli pozostanie choć cień wątpliwości, że jest to bezpieczne. Zapominasz jednak o pewnej osobie. Może Harry jest synem twoim a nie Jamesa, ale wciąż ma tego samego chrzestnego ojca.
* * *
Kiedy Harry ponownie się obudził, było zupełnie ciemno. Przez chwilę znowu czuł zdezorientowanie. Łóżko było zbyt miękkie w porównaniu do tego, na którym spał u Dursleyów, a unoszący się w powietrzu zapach nieznanych ziół, kwiatów i eliksirów wprawiał go w jeszcze większe zmieszanie.
Nagle pod sufitem rozbłysła kula jasnożółtego światła, a na dywanie rozbrzmiały przytłumione kroki. Harry zmrużył oczy, dopiero teraz poznając pomieszczenie, w którym się znajdował. Następnie skupił wzrok na pani Pomfrey — a raczej na niezbyt wyraźnej plamie, która za nią uchodziła. Bez okularów widział naprawdę kiepsko.
— Która godzina? — wychrypiał. Przelotnie zastanowił się, czy jego głos brzmi tak obco, ponieważ dawno go nie używał czy dlatego, że całkowicie zdarł sobie gardło, krzycząc podczas tortur zadanych przez Lucjusza Malfoya.
— Druga w nocy. Spał pan około trzydziestu godzin.
— Trzydziestu? — Harry wiedział, że odpowiedź usłyszał wyraźnie i nie pozostawiała miejsca na pomyłkę. Było to jednak dla niego zbyt abstrakcyjne. Jak mógł tyle spać?
— Proszę się tak nie dziwić i zamknąć usta — odparła matrona niezrażona jego konsternacją. — To normalne w przypadku pacjentów narażonych na działanie Cruciatusa. Szczególne zmęczenie będzie odczuwalne jeszcze przez długi czas.
Harry nie bardzo rozumiał. Z doświadczenia wiedział, że magia potrafi leczyć naprawdę szybko. Skoro dzięki Fawkesowi wyzdrowiał w zaledwie kilka sekund po dziabnięciu przez bazyliszka, a w ciągu trzech dni madame Pomfrey poskładała go po upadku z miotły, to dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Po chwili zauważył, że pani Pomfrey trzyma w rękach coś, co przypominało kształtem i kolorem fiolki z eliksirami. Odruchowo wyciągnął rękę. Drżała tak mocno, iż miał pewność, że nie byłby w stanie niczego w niej utrzymać. Zamknął oczy. Co się dzieje?
Usłyszał ciche westchnienie i spokojne słowa „wypij to, proszę”. Gdy poczuł przy ustach zimno szkła, wykonał polecenie bez sprzeciwu, jednak od razu tego pożałował. Jego żołądek postanowił ogłosić nagłą rewolucję. Czuł, jakby coś pełzająco-skaczącego zaczęło odprawiać w jego brzuchu tańce, a uczucie to było tak gwałtownie, że dreszcz przebiegł mu od kręgosłupa aż po koniuszki palców. Harry zacisnął mocno powieki, z całych sił starając się, aby eliksir pozostał na swoim miejscu.
Kiedy w końcu otworzył oczy, zobaczył, że pielęgniarka bacznie mu się przygląda. Kobieta położyła na jego czole dłoń, po czym mruknęła coś z niezadowoleniem. Machnęła różdżką i już po chwili trzymała w ręku kolejną fiolkę. Harry zacisnął usta i pokręcił głową. Jeśli spróbuje to wypić, nie ma szans — zwróci wszystko w trybie natychmiastowym.
— Proszę nie utrudniać mi pracy. Po tym ustąpią mdłości.
Harry doszedł do wniosku, że jeśli pani Pomfrey jest taka uparta, to już nie będzie jego problemem, że będzie musiała sprzątać cały bałagan po tym, jak zacznie wypluwać z siebie wnętrzności. Z dorosłymi nie należało dyskutować. Wiedział o tym. Tak naprawdę mało kto słuchał tego, co miał do powiedzenia — jakby sam fakt bycia starszym oznaczał, że ma się monopol na bezbrzeżną mądrość.
Wiedząc, że matrona nie ustąpi, połknął eliksir. Mikstura natychmiast stanęła mu w gardle i Harry zacharczał, czując łzy zbierające się w kącikach oczu. Na szczęście cokolwiek mu dała, było skuteczne na tyle, aby nie sprawdziły się jego obawy o zobaczenie na pościeli swojego żołądka wraz z przyległościami.
Pielęgniarka nieco mocniej zmarszczyła brwi, co sprawiło, że niemal złączyły się ze sobą. Harry wiedział, że to mogło oznaczać tylko jedno: nie była zadowolona z działania eliksiru. Albo eliksirów, bo dzisiejsza „kolacja” obejmowała liczbę mnogą. Harry szczerze miał to gdzieś. Może mówienie nie sprawiało mu takiego kłopotu jak wcześniej, a ból zmniejszył się do tego stopnia, że nie miał już potrzeby zwijać się w ciasny kłębek — potrzeby, której notabene nie mógł spełnić, gdyż ledwo był w stanie ruszyć palcem. Niemniej miał wrażenie, iż obudził się tylko po to, by ponownie zasnąć. To było łatwiejsze — zamknąć oczy i pozwolić zmęczeniu sobą zawładnąć. Może pewnego dnia obudzi się i pomyśli: czuję się na tyle dobrze, że mogę już wstać. Może rzeczywiście będzie mógł wstać. Nie dane mu było jednak zasnąć. Pani Pomfrey miała inne plany.
— Czy wie pan, czemu Cruciatus jest zaklęciem niewybaczalnym?
Harry'ego tak bardzo zaskoczyło to pytanie, że natychmiast otworzył oczy. Spojrzał na starszą czarownicę, która teraz siedziała na krześle obok jego łóżka. Przez chwilę przeszukiwał pamięć, próbując przypomnieć sobie, czego na ten temat dowiedział się od fałszywego Moody'ego, ale potrafił myśleć tylko o tym, żeby już nigdy, przenigdy nie czuć na sobie tej koszmarnej klątwy.
Pielęgniarka poprawnie zinterpretowała jego brak odpowiedzi i kontynuowała:
— Mówią, że przed zaklęciami niewybaczalnymi nie można się obronić i dlatego zasługują na to miano, ale to nieprawda. Istnieją tarcze tak potężne, że są w stanie odbić zarówno Imperiusa jak i Cruciatusa. Po prostu trzeba być równie silnym czarodziejem, aby potrafić je stworzyć. Gdyby to było kryterium, wtedy tylko Avada Kedavra byłaby niewybaczalna, bo przed nią rzeczywiście nie istnieje żadna ochrona. Albo też nie istniała — dodała, patrząc znacząco na Pottera, bo bądź co bądź, on tę klątwę przeżył. — Ponadto istnieją sposoby obrony, nawet jeśli nie ma się wystarczająco dużo mocy czy umiejętności. Bronią przeciw pierwszej klątwie jest silna wola. Wielu czarodziejom udało się wyzwolić spod jej wpływu i jeszcze wielu w przyszłości się to uda. Bronią przeciw drugiej jest akceptacja. Tylko głęboka świadomość własnego losu i pogodzenie się z nim były w stanie uchronić czarodziejów przed popadnięciem w obłęd. Bo jeśli wszystko, co istnieje, ma swój koniec, to ból również musi minąć. Jestem pod wrażeniem, panie Potter. Tylko dyrektor wierzył, że kiedy się pan obudzi, zachowa pan zdrowe zmysły.
Harry milczał. Więc prawie wszyscy spisali go na straty? Byli pewni, że kiedy ponownie na niego spojrzą, będzie zachowywał się jak rodzice Neville'a? Dopiero teraz zrozumiał napięcie, jakie okazała pielęgniarka, gdy po przebudzeniu zadała mu pierwsze pytanie.
— Teraz również wiemy, że miłość jest bronią przed Avadą Kedavrą. Zatem nie dlatego klątwy te nazywane są niewybaczalnymi. — Zamilkła na chwilę, najwyraźniej zastanawiając się nad następnymi słowami. — Zaklęcie uśmiercające pozbawia życia. Nie ma dla niego wybaczenia. Zaklęcie ujarzmienia woli kradnie prawo do decydowania o sobie i nie ma dla niego wybaczenia. Zaklęcie torturujące odbiera godność i zmusza do odczuwania niewyobrażalnego bólu. Co więcej powoduje konsekwencje, które ciężko przewidzieć. Nie ma dla niego wybaczenia.
Na chwilę zapadła cisza. Harry jedynie wpatrywał się w kobietę, nie ważąc się odezwać nawet słowem.
— Cruciatus, gdy jest używany przez zbyt długi czas, może doprowadzić do szaleństwa, śpiączki, paraliżu, a nawet śmierci. I to tylko czubek góry lodowej następstw, jakie mają miejsce po takim akcie przemocy. I dopóki magia może odbudować każdą kość, a nawet całe kończyny, naprawić najmniejszy siniak czy zadrapanie, kiedy przychodzi do leczenia umysłu, przestaje być użyteczna. — Gdy powiedziała następne słowa, patrzyła Harry'emu prosto w oczy. — Ma pan uszkodzone nerwy, panie Potter, i dlatego pana ciało jest w takim stanie. Profesor Snape uwarzył specjalny eliksir, który ma naprawić wyrządzone szkody. Jednak dopiero gdy odzyskał pan pełną świadomość, będzie można wykonać badania, które potwierdzą na ile uszkodzenia są trwałe.
Harry wzdrygnął się. To nie brzmiało dobrze. Zdecydowanie niedobrze. Ale chyba nie może być aż tak źle, prawda? Nie zwariował jak rodzice Neville'a i nie ma mowy o jakimkolwiek paraliżu, skoro ból, który wciąż odczuwał, nie pozwalał mu zapomnieć o nawet najmniejszej części swojego ciała. Mimo to te słowa były tak cholernie niepokojące, że jedyne, co potrafił zrobić, to skinąć głową na znak, że rozumie.
— Chciałabym zrobić wstępne testy. Tylko kwadrans. Potem będzie pan mógł się przespać.
To było najdziwniejsze badanie, w jakim Harry brał udział. Przez pierwsze pięć minut madame Pomfrey rzucała na niego różne zaklęcia i kazała ocenić, w których miejscach i jakie czuje sensacje oraz nadać im moc w skali od jeden do sześć. Raz było to uczucie zimna w palcach prawej dłoni, a raz łaskotki w lewej stopie. Czasami po prostu wzruszał ramionami, twierdząc, że nic nie czuje. Kolejna część obejmowała sprawdzenie wzroku. Był pewny, że już kompletnie oślepnie od tego błyskania mu po gałkach światłem z różdżki. Uważał, że akurat to badanie było kompletnie bezsensowne, bo przecież i tak był w połowie ślepy.
Ostatnie ćwiczenie polegało na sprawdzeniu jego sprawności i tu zawiódł na całej linii. Ciężko mu było zmusić mięśnie do jakiejkolwiek reakcji. Zgięcie kolan okazało się tak piekielnym wyczynem, iż mogła z nim konkurować tylko wspinaczka na Mont Blanc w japonkach. Wciąż jednak powtarzał sobie, że ten stan jest jedynie tymczasowy.
Mimo wszystko nie mógł pozbyć się myśli, co by było, gdyby Snape nie uwarzył eliksiru. Czy naprawdę obudziłby się jako człowiek obłąkany albo też nie byłby w stanie mówić czy poruszać się? Czy w ogóle miałby jakąkolwiek kontrolę nad ciałem? Kiedy zastanawiał się nad tym, wracało do niego mgliste wspomnienie momentu, w którym zaklęcie zostało przerwane. Pamiętał, że mógł tylko biernie poddawać się temu, co z nim robili. Czy zatem Snape uratował go przed zamienieniem się w bezwładną kukiełkę? Jak wtedy wyglądałoby jego życie?
Badanie, tak jak mówiła pielęgniarka, trwało piętnaście minut, podczas których samopiszące pióro notowało wyniki. Jednakże dla Harry'ego było to jedno z najdłuższych piętnastu minut w jego życiu. Pod koniec czuł się wręcz wycieńczony. Jego przydługie kosmyki przykleiły się nieprzyjemnie do spoconego czoła i karku, ale kiedy opadł na poduszki, nawet nie miał siły się tym przejmować.
Madame Pomfrey pochyliła się nad stosikiem pergaminu i przewróciła parę kartek, analizując dane. Po paru sekundach mruknęła coś, co brzmiało podejrzanie jak „mogło być lepiej” i zmarszczyła brwi najwidoczniej nieusatysfakcjonowana tym, co przeczytała. Jednak gdy uniosła wzrok, jej twarz rozpogodziła się.
— Proszę się nie martwić. To dopiero wstępne badanie, choć z czasem przerodzi się w rutynę sprawdzającą postępy w odzyskiwaniu zdrowia. A teraz kilka rzeczy, które musisz wiedzieć. Ponieważ nerwy są podrażnione, ból szybko nie minie, ale z dnia na dzień będzie zanikać. Również przez przynajmniej kilka najbliższych tygodni mogą pojawić się bóle fantomowe w miejscu uderzenia klątwy. Pamiętasz, gdzie to nastąpiło?
Harry podniósł trzęsącą się dłoń i dotknął swojej klatki piersiowej, mniej więcej tam, gdzie biło jego serce. Nagle coś głęboko w nim szarpnęło się mocno, a w kącikach oczu poczuł pieczenie. Nie zasłużył sobie na to, co go spotkało. Nie zasłużył sobie na żadną z tych rzeczy. Ani na strach, ani na cierpienie, ani na niepewną przyszłość pełną nowych trudności. Gdyby świadomie naraził się na niebezpieczeństwo, mógłby obwiniać tylko siebie i byłoby to w jakiś sposób łatwiejsze. Ale nie zrobił niczego, by znaleźć się w tamtym lesie i być zdanym na łaskę Lucjusza Malfoya.
Przynajmniej żyję, prawda? Jednak ta myśl była w jakiś sposób gorzka.
Harry zamknął oczy, próbując sam siebie przekonać, że wszystko będzie dobrze, że przecież jest teraz bezpieczny, że są ludzie, którzy nie zostawią go samego, że mu pomogą. Powtarzał sobie również, że eliksir Snape'a go wyleczy i kiedyś po całym wydarzeniu zostaną jedynie wspomnienia.
Niespodziewanie poczuł delikatny dotyk czyjejś dłoni na swojej. Spojrzał w górę i zobaczył blady uśmiech pani Pomfrey, próbujący choć trochę dodać mu otuchy.
* * *
Harry spał bez snów i obudził się dopiero późnym popołudniem. Szybko zauważył, że na stoliku obok łóżka leżą jego okulary. Nic nie mógł poradzić na lekki uśmiech z tego powodu. Widać osoba, która uratowała go z rąk Malfoya, musiała je ze sobą zabrać i naprawić. Nagle zastanowił się nad tym. Miał pewność, że jego niespodziewanym wybawcą był mężczyzna i ktoś, kogo zna. Nie potrafił jednak przypomnieć sobie żadnych szczegółów.
Niestety chwila radości z powodu widoku okularów prędko minęła. Jego ręce okazały się zbyt słabe, aby były do czegokolwiek użyteczne. I choć po kilku próbach ostatecznie udało mu się je założyć, nie potrafił pozbyć się głębokiego uczucia porażki.
Nie wiedział, jak długo został pozostawiony sam sobie, ale z pewnością minęło wystarczająco dużo czasu jak na standardy nadopiekuńczej pielęgniarki.
Aby odwrócić uwagę od bólu, który nawet jeśli stał się mniej dotkliwy, nigdy tak naprawdę nie znikał, wpatrzył się w widok za oknem. Okazało się to całkiem miłym zajęciem. W świetle słońca chylącego się ku zachodowi ogród, który rozpościerał się wokół posiadłości, wyglądał po prostu zdumiewająco. Całkowicie różnił się od wypielęgnowanych grządek i równo przyciętego trawnika ciotki Petunii, ale też w niczym nie przypominał bezładu wokół domu Weasleyów. Tutaj wszystko miało swoje miejsce, a jednak porządek ten nie wydawał się być wymuszony. Harmonia — tym właśnie słowem by go określił. Wysokie, smukłe drzewa rosły obok niskich i pokracznych. Brukowane ścieżki przecinała mozaika kwitnących krzewów, a w oddali błyszczała rzeka oraz niewielki staw. O tej porze dnia cały ogród nabierał barwy zieleni tak głębokiej, że aż ciężko było uwierzyć, że nie jest jedynie złudzeniem. Wrażenie to tylko pogłębiał kontrast różnokolorowych kwiatów, zarówno zupełnie zwykłych jak i takich, które Harry widział po raz pierwszy w życiu.
W końcu do jego uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi i w przejściu pojawiła się sylwetka dyrektora. Starszy czarodziej uśmiechnął się łagodnie.
— Witaj, Harry. Musisz mi wybaczyć, ale chwilowo zająłem Poppy. Wróci, gdy tylko porozmawiamy.
Harry nie odpowiedział. Do głowy przyszła mu niepokojąca myśl, że Dumbledore powinien wiedzieć, że nie będzie bezpieczny u Dursleyów. Powinien wiedzieć, że Voldemort w jakiś sposób będzie potrafił przełamać ochronne bariery. Czy to nie dlatego żył na Privet Drive? Aby być poza zasięgiem Voldemorta? Więc czemu musiał patrzeć na śmierć Dudleya? Czemu musiał uciekać w nadziei, że może i tym razem uda mu się przeżyć? I może wtedy łatwo było znaleźć siłę — biec, wciąż biec naprzód, nie myśląc o niczym innym prócz tego, by przetrwać. Jednak teraz pozostała jedynie wina, którą pragnął kogoś obarczyć. Bo to wszystko nie powinno się wydarzyć. To nie miało prawa się wydarzyć.
Uśmiech na twarzy dyrektora przygasł. Stary czarodziej podszedł do łóżka i przysunął sobie jeden z foteli. Kiedy na nim usiadł, fałdy jego atramentowej szaty rozpostarły się wokół niczym wodospad. Harry'emu jednakże bardziej przypominały niebo w letnią noc — od czasu do czasu któraś z wyszytych na tkaninie gwiazd zamigotała i być może to była tylko gra światła, a może po prostu zostały zaczarowane.
— Jak się czujesz?
Harry wzruszył ramionami. Głupie pytanie. Czuł się fatalnie, to oczywiste.
Nagle odwrócił twarz do ściany, pozwalając powiekom opaść. Powoli stawał się zmęczony, a ból się nasilił. Zrozumiał też, że nie potrafi dłużej patrzeć w przenikliwe oczy dyrektora. Dawniej Dumbledore był dla niego ostoją, kimś, kogo obecność dodawała otuchy, bo dopóki był blisko, nie było takiego problem, którego nie dałoby się rozwiązać ani nie istniało niebezpieczeństwo, którego nie potrafiłoby się odegnać. Teraz jego obecność sprawiała, że Harry czuł się, jakby był kryształem, który ma za chwilę spaść i roztrzaskać się na milion odłamków.
A może to już się stało. Może tylko tego nie pamięta. Może to właśnie dlatego ma wrażenie, że stał się kimś obcym, jakby gdzieś głęboko w nim wciąż istniał dawny Harry, ale on już nie potrafił go odnaleźć.
— Harry, spójrz na mnie, proszę. — Tylko pokręcił głową. Nie mógł. Po prostu nie mógł. — Harry...
Nagle jego pierś wypełnił okropny gniew. Harry odwrócił gwałtownie głowę i już otwierał usta, by powiedzieć coś kąśliwego, coś, co dotknęłoby do żywego i sprawiłoby, że dyrektor odejdzie i zostawi go w spokoju.
Jednak cokolwiek chciał powiedzieć, nigdy nie opuściło jego ust.
Sylwetka Dumbledore'a wyrażała coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie widział — była w niej przegrana i prawdziwa, ogromna żałość. Nagle cała złość wyparowała, pozostawiając w nim jedynie pustkę. Kiedy w końcu odezwał się, ledwo poznawał własny głos:
— Czemu Voldemort był w stanie wejść do domu? Widziałem. Tylko on mógł. Nikt więcej.
— Kiedy półtora miesiąca temu Tom użył twojej krwi do rytuału odrodzenia, zrobił to głównie z jednego powodu. Sądził, że tym aktem przełamie wszelką ochronę, jaką dysponujesz. Ale zawsze był ignorantem w tej dziedzinie magii. Mógł dotknąć cię, nie odczuwając bólu, ale to nie wystarczyło, by przekroczył próg twojego domu.
— Więc czemu? — powtórzył Harry.
Dumbledore milczał przez dłuższą chwilę, rozważając pytanie, i do Harry'ego nagle dotarło, że czarodziej nie wiedział. Robił wszystko, aby był bezpieczny, ale to zwyczajnie nie wystarczyło.
— Jedyny powód, jaki przychodzi mi do głowy, to taki, że nie uważałeś domu na Privet Drive za swój własny. To ofiara twojej mamy miała stanowić największą ochronę; więzy rodzinne są silniejsze od samej krwi. I nawet jeśli zostanie odebrana, wciąż można czerpać ochronę z poświęcenia, miłości, opieki i przynależności. Krew jest nie tylko źródłem mocy, ale przede wszystkim jej przekaźnikiem. To właśnie stanowi prawdziwą podstawę magii krwi.
Po tych słowach cisza osiadła na nich woalem zrozumienia. Harry już wiedział, jakie padną następne słowa. Wszystko było jasne. Zawinił każdy — Dumbledore, bo wierzył, że Dursleyowie zaopiekują się nim i przyjmą w pełni do rodziny; Dursleyowie, bo nigdy nie postarali się traktować go z miłością i szacunkiem; i on, bo z powodu uczucia osamotnienia i pragnienia przynależności zaakceptował Hogwart jako swój dom, gdy tylko przestąpił jego mury.
— Dlaczego, Harry?
Był na to pytanie przygotowany, ale i tak przerwało tamę, która nigdy nie powinna nawet pęknąć.
— A dlaczego nie? Wuj Vernon mógł mówić, że przygarnęli mnie „z dobroci swoich serc” — przedrzeźniał Harry, naśladując głos wuja — ale dla nich zawsze byłem tylko podrzutkiem; chłopcem zostawionym pod ich drzwiami, bo nikt inny go nie chciał. Z jakiegoś powodu nie oddali mnie do sierocińca, ale to był wybór, jakiego pragnęli. I żyłem w tym domu, choć przez pierwsze jedenaście lat nie miałem nawet własnego pokoju czy łóżka. Tylko schowek i materac. Trochę żałosne, prawda? — Harry roześmiał się, choć śmiech ten nie miał w sobie ani odrobiny radości. — Dursleyowie gardzili wszystkim, co było niezwykłe i magiczne, a więc gardzili także mną! Oczywiście łudzili się, że będę normalny, ale jak miałem spełnić ich oczekiwania? Byłem czarodziejem, nie mugolem. Gdy pierwszy raz zobaczyłem Hogwart, gdy pierwszy raz poczułem, jak to jest mieć własne miejsce na ziemi, dlaczego miałbym traktować Privet Drive jako swój dom?
Dumbledore wpatrywał się w Pottera w taki sposób, jakby zobaczył go po pierwszy raz w życiu. Harry odczuł przelotny wstyd po swoim wybuchu i tym wszystkim, co powiedział, ale gniew krążący w jego żyłach nie pozwolił mu rozrosnąć się i w pełni rozwinąć. I gdy patrzył hardo na zdumionego dyrektora, zadał sobie pytanie czy ten człowiek, jeden z najbardziej mądrych i potężnych czarodziejów na świecie, zdawał sobie sprawę, że pokrewieństwo nie zawsze wystarczy.
W końcu Dumbledore odwrócił wzrok.
— Powiedziano mi, że pytałeś o Petunię. — Harry potwierdził. Już wczoraj chciał wiedzieć, czy był powodem jeszcze jednej śmierci. — Obecnie jest pod opieką mojego przyjaciela, magomedyka, a jej życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Zaoferowałem jej schronienie, które przyjęła. Jednak ze względu na ostatnie wydarzenia i żałobę po stracie syna i męża, pani Dursley zrzekła się praw do opieki nad tobą. Obawiam się, że wini czarodziejski świat za to, co ją spotkało.
— Rozumiem.
I Harry naprawdę rozumiał. Ciotka miała rację. Przyjęcie go pod swój dach nie przyniosło jej niczego dobrego. Gdyby żyła tak, jak zawsze tego pragnęła — bez dziwactw, magii i czarodziejów, Voldemort nigdy nie napadłby na jej dom, a wuj Vernon i Dudley nie byliby teraz martwi.
Kiedy Harry zamknął oczy, pogrążając się we własnych myślach, Albus wstał z krzesła i skierował się ku drzwiom. Zanim wyszedł, spojrzał ostatni raz na drobną figurkę chłopca leżącą na łóżku. Dotychczas wydawało się, że wszystko, co go spotyka — każde niebezpieczeństwo, przeszkoda czy przewrotność losu, nie jest w stanie nim zachwiać.
Odradzał się jak feniks z popiołów. Ale nawet feniksy kiedyś umierają.
* * *
Następne dni wyglądały podobnie. Większość czasu Harry przesypiał, a gdy budził się, dawano mu do wypicia eliksiry i poddawano badaniom. Wkrótce zauważył, że z każdą kolejną próbą jego sprawność poprawia się, ale nie były to zmiany, które napawałyby go optymizmem. I chociaż pani Pomfrey nie komentowała jego porażek, podejrzewał, że tylko odwleka czas, kiedy będzie musiała powiedzieć mu prawdę. Nieraz, gdy budził się w nocy, jego myśli przepełnione były lękiem — lękiem o to, że już nigdy nie będzie mógł wstać o własnych siłach i że jego życie już nigdy nie będzie takie jak przedtem.
Pewnego razu samopiszące pióro całkowicie przestało notować, co jeszcze bardziej wzmogło złe przeczucia Harry'ego. Tego dnia szło mu fatalnie, więc w końcu opadł sfrustrowany na poduszki, bez słowa wgapiając się w sufit.
— Panie Potter… — zaczęła madame Pomfrey.
— To jest bez sensu — odpowiedział bezbarwnie. Miał już dość. Naprawdę miał już dość.
Tym razem pielęgniarka odpuściła mu, pozwalając na chwilę samotności. Ponownie przyszła dopiero następnego dnia rano, aby dać mu eliksiry i wznowić ćwiczenia, które znał już na pamięć. A on wykonywał je z nową determinacją, starając się nie myśleć o tym, co się stanie, jeśli jego wysiłki okażą się niewystarczające.
Pomagano mu we wszystkim — a przede wszystkim karmiono go i myto. Ręce wciąż miał słabe i okropnie drżące, więc każda próba utrzymania łyżki czy mydła kończyła się niepowodzeniem. Czasami Harry miał ochotę z tego powodu krzyczeć, a czasami poddawał się wszystkiemu ze zrezygnowaniem. Szybko także przekonał się, że dużo trudniej jest zaakceptować pomoc od osób, których pomocy nie oczekiwał.
Kiedy w progu pokoju pojawił się Snape, Harry wręcz podskoczył z zaskoczenia. Wszystkiego się spodziewał, tylko nie zobaczenia tego człowieka przed pierwszym września. Czy nie powinien teraz odpoczywać na jakiejś plaży? Chociaż nie. „Snape” i „plaża” to antonimy. Pewnie każde wakacje spędza w jakieś ponurej, oślizgłej pracowni, warząc eliksiry lub wymyślając paskudne testy dla uczniów. Obecność znienawidzonego nauczyciela po raz kolejny podsunęła Harry'emu pytanie, w czyim domu się znajduje. Ciężko mu było sobie wyobrazić, że ktokolwiek z własnej woli zaprosiłby Snape'a do swojego domu, a jeszcze bardziej abstrakcyjna była myśl, że Snape takie zaproszenie przyjmuje. Nigdy jednak nie miał okazji o to zapytać, ponieważ wciąż zbyt wiele się działo.
Gdy Harry upewnił się, że z jego wzrokiem jest wszystko w porządku (a przynajmniej dopóki ma na nosie okulary) i mroczna sylwetka stojąca w drzwiach nie jest jedynie przywidzeniem, do jego głowy przyszło kolejne pytanie: co Snape tu robi? Z myślodsiewni Dumbledore'a dowiedział się, że był śmierciożercą, ale przeszedł na jasną stronę i został szpiegiem. Harry nie do końca wierzył w jego nawrócenie, więc nie ufał mu, a poza tym ten człowiek był po prostu zły — inaczej tego określić nie można było. Wprawdzie pewne zamieszanie wprowadzał fakt, że to właśnie Snape stworzył dla niego leczniczy eliksir. Harry jednak doszedł do wniosku, że dyrektor po prostu kazał Snape'owi go zrobić. Gdyby mistrz eliksirów odmówił, naraziłby na szwank swoją rzekomą lojalność, więc właściwie nie miał wyboru.
Gdy Snape podszedł do jego łóżka, a pani Pomfrey otworzyła drzwi do łazienki, odpowiedź na drugie pytanie uderzyła Harry'ego z prędkością błyskawicy. Otworzył szeroko oczy, będąc w stanie jedynie w szoku wpatrywać się w Snape'a. Mężczyzna, widząc jego reakcję, uniósł brew w wyjątkowo sarkastyczny sposób.
Pierwsza myślą jego otępiałego umysłu było: czemu Snape!? Wiedział, że pani Pomfrey nie powtórzy łazienkowego incydentu. Podczas pierwszej kąpieli okazało się, że zaklęcie lewitujące i delikatność nie idą ze sobą w parze — a przynajmniej nie w poziomie akceptowalnym przez Harry'ego. Całe wydarzenie zniósł katastrofalnie. Seria nagłych bodźców zaogniła jego już i tak przewrażliwione nerwy i przez chwilę myślał, że zemdleje od nagłego bólu. Widział, że okropnie zmartwił tym pielęgniarkę. Podejrzewał, że jeszcze nigdy nie opiekowała się pacjentem po aż tak dużej dawce Cruciatusa. Nie dziwił się temu. Przecież miała do czynienia głównie z uczniami. Niegroźne zaklęcia, przeziębienia, upadki z miotły były jej głównymi problemami. Co prawda ostatnie lata w Hogwarcie obfitowały w bardziej skomplikowane przypadki jak spetryfikowanie ducha czy wwielosokowanie się w kota. Jednak nawet to nie mogło konkurować z byciem torturowanym niemal na śmierć.
Harry był zbyt zszokowany całą sytuacją, by choćby pomyśleć o proteście. Dopiero kiedy mężczyzna podniósł go, zmuszając tym, by owinął ramiona wokół jego szyi, przypomniał sobie cały szereg nienawistnych słów, jakie wielokrotnie od Snape'a usłyszał. Natychmiast spiął się, przygotowując na jakieś szyderstwo czy kpinę. Mistrz eliksirów jednak cały czas milczał, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. To było zdecydowanie dziwne, ale Harry nie miał zamiaru narzekać. Cała sytuacja była wystarczająco krępująca.
Gdy tylko Snape położył go w wannie, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Harry wpatrywał się w otwarte drzwi, aż madame Pomfrey weszła do łazienki, zamykając je. Dwoma ruchami różdżki sprawiła, że jego piżama znikła, a kurki odkręciły się, wypuszczając ciepłą wodę. Nawet jeśli pielęgniarka już widziała go nago, nie znaczyło to, że czuł się z tym w jakimkolwiek stopniu komfortowo. Starając się nie rumienić z zażenowania, przeklinał w duchu, że nie potrafi teraz wykonać tak zwykłej i prostej czynności jak mycie.
W taki to sposób czynności łazienkowe stały się dla Harry'ego najbardziej znienawidzonymi. Przez cały czas bardzo starał się choć w minimalnym stopniu odzyskać kontrolę nad swoim życiem i w końcu piątego dnia udało mu się wyprosić, aby pani Pomfrey zostawiła go samego. Siedział w wannie pełnej ciepłej wody i różnokolorowych bąbelków (był całkiem pewien, że użyto jakiegoś magicznego płynu — to niemożliwe, aby każda bańka miała zupełnie inny kolor), patrząc na matronę na w pół błagalnie a na w pół ze zdeterminowaniem. Kobieta spojrzała na niego sceptycznie, ale po chwili przewróciła oczami i potrząsnęła głową, dając znać, że tym razem ustąpi upartemu nastolatkowi. Zanim jednak wyszła, rzuciła na niego zaklęcie. Harry zmrużył oczy — czyżby obawiała się, że utopi się w wannie? Już miał wyrazić swoje oburzenie, gdy nagle uchwycił w lustrze własne odbicie. Ze zdziwieniem przyjrzał się mu.
Lustro musiało tu wisieć przez cały czas, ale wcześniej był tak zaabsorbowany całą sytuacją, że dopiero teraz zawrócił na nie uwagę. Jego drugie „ja” patrzyło na niego, unosząc brwi. To był zdecydowanie on: te same zielone oczy ukryte za okrągłymi okularami, szczupła twarz i włosy sterczące we wszystkich kierunkach. Jednak coś w tym obrazie było nie tak. Nie mógł jednak stwierdzić, w czym tkwił problem. Harry przyjrzał się odbiciu wnikliwiej. Wyglądał naprawdę mizernie. Wprawdzie nie zauważył żadnych blizn, więc madame Pomfrey wyleczyła go dokładnie, ale niezwykła bladość na twarzy oraz kości wyraźnie odznaczające się pod skórą zdecydowanie mu się nie podobały.
Nie mając ochoty dłużej patrzeć na siebie w takim stanie, przeniósł wzrok na swoje ręce. Wciąż drżały, gdy próbował je unieść, ale już dawno podjął decyzję, że nie da się pokonać przez zwykłe mydło. Przez pierwsze kilka chwil próbował je uchwycić, używając obu dłoni.
Co było do przewidzenia, wciąż wyślizgało mu się i uciekało pod wodę. Dopiero, gdy użył myjki (miał ochotę pacnąć się w czoło, że wcześniej o tym nie pomyślał), zdołał się umyć. Wiedział, że jego kąpiel należała do najbardziej nędznych, ale przynajmniej madame Pomfrey nie będzie mogła mówić, że nie da sobie rady. Zachęcony tym małym triumfem postanowił wypuścić wodę. Obok leżał pluszowy ręcznik, więc równie dobrze mógł sam się wysuszyć. Przez dłuższy czas mocował się z kurkiem, który za nic nie chciał drgnąć. Puścił dopiero po ostatnim szarpnięciu, ale impet sprawił, że Harry poleciał do tyłu, wpadając pod wodę. W następnej sekundzie jego jedyną myślą było, że nie może oddychać. Próbował wyciągnąć głowę ponad powierzchnię, ale nie potrafił się na niczym wesprzeć. Nagle wanna okazała się za duża, zbyt śliska i już zaczynał panikować, gdy czyjeś silne ramiona chwyciły go i wyciągnęły. Harry przez dobrą chwilę parskał i kaszlał, podczas gdy ktoś klepał go po plecach, a ktoś inny osuszał włosy. Gdy otworzył załzawione oczy, ujrzał rozzłoszczonego mistrza eliksirów mruczącego pod nosem „głupi bachor”. Cóż, przynajmniej jedna rzecz wróciła do normy. Snape znowu zachowywał się jak… no cóż… Snape.
* * *
Ósmego dnia Harry poddał się. Nic nie wskazywało na to, że będzie mógł chodzić. Od trzech dni nie robił żadnych postępów. Pani Pomfrey tłumaczyła mu, że potrzeba czasu, ale on po prostu wiedział, że tak już pozostanie. Nie potrafił wyjaśnić skąd ta pewność, ale przeświadczenie, że ma rację, było tak namacalne jak gładkość pościeli, którą czuł pod palcami.
Pani Pomfrey w końcu wyszła, zostawiając go samego. Harry wpatrzył się tęsknie w ogród, zastanawiając się, jak ma żyć takim życiem. We wszystkim trzeba mu pomagać i nawet gdyby miał swoją różdżkę, nie mógłby używać magii, ponieważ do każdego zaklęcia potrzebne są precyzyjne ruchy. Czując się bardzo nieszczęśliwie, prawie przegapił skrzypnięcie otwieranych drzwi. Gdy odwrócił głowę, zobaczył, że do pokoju weszła pielęgniarka wraz ze Snape'em. Przez dłuższą chwilę nauczyciel jedynie przyglądał się mu. Harry próbował nie skręcać się pod tym intensywnym spojrzeniem, choć miał wielką na to ochotę.
— Potter, powiem to raz, bo nie mam zamiaru się powtarzać i liczę, że moje słowa będą zrozumiałe nawet dla kogoś z tak niskim poziomem inteligencji jak twój. Pomfrey poinformowała mnie o braku progresu w działaniu eliksiru i twoich obawach. Nie będę cię czarować, są uzasadnione. Ponieważ pracuję nad udoskonaleniem formuły, wkrótce będzie można ją przetestować. Jednak nim do tego dojdzie, muszę zbadać twój umysł. Jeśli chcesz wyzdrowieć, pozwolisz mi na to. Czy to jest jasne?
W tej chwili Harry o niczym innym bardziej nie marzył.
— Tak.
— W takim razie spójrz mi w oczy i w miarę możliwości nie ruszaj się. Tak będzie łatwiej.
Snape wyciągnął z rękawa różdżkę i ten nagły ruch wystraszył Harry'ego. Zamiast wykonać polecenie i patrzeć mężczyźnie w oczy, niespokojnie obserwował, jak jej koniec zostaje wycelowany w jego twarz. Pomimo że zgodził się, by Snape grzebał mu w głowie, nic nie mógł poradzić na przemożne pragnienie ucieczki. Zmusił się, by pozostać nieruchomo, lecz nie potrafił powstrzymać się od zaciskania dłoni na pościeli.
Zamiast rzucić zaklęcie, mistrz eliksirów obniżył różdżkę, a jego twarz przybrała dziwny wyraz. Następnie przeniósł wzrok na Poppy. Harry natychmiast odetchnął głęboko. Nie bardzo rozumiał swoją reakcję. Przecież to nie było tak, że nie został ostrzeżony. Poza tym madame Pomfrey rzucała na niego zaklęcia niezliczoną ilość razy i jakoś nigdy nie panikował. Z drugiej strony przy pielęgniarce czuł się bezpiecznie. Był przekonany, że nigdy go nie skrzywdzi. Co do Snape'a nie miał takiej pewności.
Po chwili nauczyciel schował różdżkę. Harry ze zdziwieniem spojrzał mężczyźnie w oczy, próbując zrozumieć, czemu to zrobił. Przez sekundę bał się, że może Snape zrezygnował i jego jedyna szansa na wyzdrowienie przepadła. Jednak wkrótce zrozumiał, że Snape po prostu nie musi używać różdżki. Zaklęcie dotknęło jego czoła i rozprzestrzeniło się po całym ciele. Wrażenie było niezwykle dziwne i przypominało biegające po skórze mrówki. Po niedługim czasie sensacja sięgnęła głębiej i Harry wzdrygnął się, gdy niewidzialne palce zaczęły obmacywać mu mózg. Już miał ulec pokusie wiercenia się i uwolnienia od tego nieprzyjemnego uczucia, kiedy Snape przerwał zaklęcie.
— Myślę, że już wiem, w czym tkwi problem. Muszę przyznać, Potter, że jesteś prawdziwą życiową sierotą. Jeśli ma coś pójść źle, to tylko w twoim przypadku. O ironio, wciąż masz więcej szczęścia niż rozumu.
Harry nie wiedział, co ma odpowiedzieć na takie oświadczenie, więc nie powiedział nic. Snape odwrócił się na pięcie i z łopotem szat opuścił pomieszczenie.
* * *
Nowy eliksir był gotowy już następnego dnia. W wyglądzie niczym się różnił, ale smak miał zdecydowanie bardziej obrzydliwy. Harry skrzywił się, pielęgnując dziecinnie przekonanie, że Snape robi tak paskudne mikstury jedynie z czystej złośliwości. Mistrz eliksirów przez cały czas go obserwował, ale Harry nie zwracał na to uwagi. Wciąż próbował pozbyć się paskudnego smaku, który nieprzyjemnie osiadł mu na języku.
Nagle pociemniało mu w oczach, a w głowie i piersi poczuł palący ból. Wrzasnął na całe gardło, czując, jak czysty ogień przepływa przez jego żyły. I to potworne uczucie wcale nie cofało się, a wręcz przeciwnie, pełzło po nim, konsumując kolejne części jego ciała. Snape go otruł. Był tego pewien. Snape go otruł. I przez jedną straszną chwilę ogarnęła go panika. Nie chciał umierać, a przede wszystkim nie chciał umierać w ten sposób.
Jednak ból skończył się tak nagle, jak się zaczął. Świadomość Harry'ego skurczyła się do dzikiego bicia własnego serca i ciężkiego, urywanego oddechu. Był w stanie tylko leżeć z mocno zaciśniętymi powiekami, bojąc się otworzyć oczy, bojąc się zrobić cokolwiek. Obok toczyła się rozmowa, ale docierał do niego jedynie zlepek nieuporządkowanych słów.
— …powiedzieć.
— Nie miałem pojęcia… będzie tak gwałtowny.
— Jak… taki eliksir… Severusie?
Głos Snape'a był tak lodowaty, jakby obiecywał bolesną śmierć:
— …jest eksperymentalny i tylko dzięki niemu… Wiedziałaś, z czym trzeba się liczyć…
— Ale mimo to…
— Oszczędź mi.
— Harry?
Dźwięk jego imienia zadziałał na Harry'ego jak kotwica. Powoli otworzył oczy.
— Opisz, jak się czujesz, Potter — zażądał Snape.
Harry słyszał słowa, ale dla niego były jedynie zwykłymi dźwiękami, które nie niosły żadnego znaczenia. Miał wrażenie, jakby znajdował się w centrum chaosu złożonego z nieskładnych doznań i uczuć. W tej chwili nie było nic stałego, żadnej spójnej myśli, może oprócz próby zaakceptowania wstrząsu, jakiego dopiero co przeżył.
— Znowu jest w szoku — mruknęła pielęgniarka. — Tak to kończą się eksperymenty.
— Słyszysz mnie, Potter?
— Tak. — Słyszał. Tyle wiedział.
— Umiesz odpowiedzieć, jak się czujesz?
— Ja… nie wiem.
Pani Pomfrey spiorunowała Snape'a groźnym spojrzeniem.
— Severusie, daj mu chwilę. Musi wpierw do siebie dojść. Teraz niczego ci nie powie.
Po kilku minutach Harry wciąż był roztrzęsiony, ale przynajmniej potrafił odpowiedzieć na zadane mu pytania. Następnie Snape zbadał mu umysł, a kiedy skończył, wyjaśnił:
— Eliksir wpływa na organizm dość agresywnie, ale działa poprawnie. Dwie dawki na dobę będą wystarczające.
Harry pokręcił gwałtownie głową. Nie ma szans, żeby jeszcze kiedykolwiek wypił to świństwo.
— Jeśli chcesz wyzdrowieć, będziesz robił, co powiem, nawet jeśli to oznacza ból — odezwał Snape bezdusznie. — To jest tylko twój wybór. Niewątpliwie jednak pocieszy cię fakt, że reakcja po jego zażyciu złagodnieje. W końcu nie odróżnisz tego eliksiru od wersji, którą piłeś wcześniej.
* * *
Snape nie mylił się. Z czasem picie eliksiru stało się całkiem znośne, a zmiany, jakie po nim nastąpiły, zaskoczyły nawet samego Harry'ego. Już dziesiątego dnia potrafił wykonywać większość normalnych czynności. I chociaż wciąż nie był w stanie chodzić, wierzył, że jego życie wraca do normy.
Ponieważ nie spał już tak dużo jak wcześniej, zaczął zasypywać panią Pomfrey pytaniami, które już dawno chciał zadać. Nie tylko był odcięty od wszystkich wiadomości z czarodziejskiego świata i nawet nie wiedział, czy z jego przyjaciółmi jest wszystko w porządku, ale też nikt nie kwapił się, by cokolwiek mu wyjaśnić. Pielęgniarka wyraźnie unikała niektórych odpowiedzi, a kiedy zapytał, czy mógłby przejrzeć ostatnie egzemplarze Proroka Codziennego, otrzymał głównie te sprzed ataku na Privet Drive.
Harry'ego oczywiście najbardziej interesowało, co się wydarzyło po ujawnieniu Voldemorta, więc ze stosiku gazet wybrał ostatni numer. Pierwsza strona ukazała mu zdjęcie zniszczonego Privet Drive. Pośród gruzów krzątali się magomedycy, aurorzy i pracownicy ministerstwa modyfikujący pamięć mieszkańcom osiedla. Na ruchomej fotografii ulica wyglądała jak po wybuchu gazu — szyby w pobliskich domach były roztrzaskane, tynk sypał się w niektórych miejscach, a w innych ziały dziury, najprawdopodobniej po zabłąkanych klątwach. W środku tego pobojowiska stał dom pod numerem czwartym, który przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy — niegdyś zadbany, teraz był jedynie kupką sczerniałych cegieł.
Harry westchnął. Pani Pomfrey już go poinformowała, że dom Dursleyów spłonął. Przez jeden koszmarny moment był pewien, że utracił jedyne pamiątki po rodzicach — pelerynę niewidkę i album ze zdjęciami. Oprócz różdżki i miotły, które zostały zniszczone podczas ucieczki, reszta jego rzeczy pozostała w kufrze zamkniętym w schowku pod schodami. Pielęgniarka jednak szybko wyjaśniła mu, że oba przedmioty ocalały. Dowiedział się, że takie artefakty jak płaszcze niewidzialności są zbyt przesiąknięte magią, aby niemagiczny ogień mógł je zniszczyć. Jego album natomiast został zabezpieczony kilkoma podstawowymi zaklęciami ochronnymi — tymi samymi, które są nałożone na wszystkie książki w bibliotece Hogwartu. Harry jeszcze nigdy nie był bardziej wdzięczny Hagridowi za przezorność, choć pozostało dla niego tajemnicą, czy olbrzym wykonał zaklęcia swoim parasolem czy zwyczajnie poprosił o to któregoś z profesorów.
Z kolejnym westchnieniem, Harry wrócił do artykułu Chłopiec, Który Przeżył porwany?
Prorok donosił, że pięćdziesięciu aurorów próbowało wznieść osłony antyaportacyjne, chronić mugoli, którzy przypadkowo znaleźli się w pobliżu oraz obezwładnić śmierciożerców i samego Voldemorta. Wspominano też, że w walce pomagała pewna organizacja zwana Zakonem Feniksa, choć nikt nie potrafił stwierdzić, kto tak dokładnie do niej należał. Ostatecznie było pięć ofiar śmiertelnych (dwoje śmierciożerców, jeden auror i dwoje mugoli). Śmierci dwóch ostatnich Harry sam był świadkiem. Pojmano też czworo śmierciożerców, dokładnie tych, którzy zaatakowali Harry'ego w parku. Biorąc pod uwagę konsekwencje całego wydarzenia, cała walka trwała śmiesznie krótko, bo zaledwie kwadrans.
Przynajmniej już nikt nie będzie wątpił w słowa Dumbledore'a, pomyślał ponuro.
Przeczytał jeszcze kilka następnych stron i w końcu odłożył gazetę. Jedyną pozytywną rzeczą, jakiej się dowiedział, była wzmianka o aresztowaniu Lucjusza Malfoya i postawieniu mu zarzutów o śmierciożerstwo i udział w ataku. Po raz pierwszy Harry poczuł ulgę. Nie był pewny, czy zniósłby wiadomość, że ktoś taki jak Malfoy żyje na wolności. Wyobrażenie, że odwiedzając Pokątną czy inne czarodziejskie miejsce, mógłby w każdej chwili się na niego natknąć, było zbyt straszne, by nawet o tym myśleć.
* * *
Harry wciąż miewał wizje o Voldemorcie, ale tym razem przestały być źródłem jakichkolwiek informacji. Krystalicznie ostre obrazy zostały zastąpione niewyraźnymi, zupełnie jakby spoglądał na nie przez grubą, przydymioną szybę. Już nie budził się z krzykiem, a ból blizny nie oślepiał go. Tak też było tej nocy i przez długą chwilę wpatrywał się w bezczynnie sufit, zastanawiając się, co tym razem Voldemort planuje.
Ponowny sen nie chciał przyjść, więc Harry postanowił, że spróbuje przejść do łazienki samodzielnie. Do tej pory zawsze ktoś musiał go podtrzymywać. Nie chciał jednak wołać pani Pomfrey w samym środku nocy. Poza tym przyszedł najwyższy czas, aby zaczął radzić sobie sam.
Przerzucił nogi poza krawędź łóżka i zadrżał, gdy stopy dotknęły zimnej podłogi. Wspierając się na kolumience, stanął chwiejnie. Zrobił krok do przodu i… natychmiast upadł. Prawe biodro zapulsowało nieprzyjemnie i był pewny, że jutro rano pojawi się na nim sporej wielkości siniak. Przez chwilę jedynie leżał na podłodze, oddychając głęboko przez nos i czekając, aż ból zelżeje. Niezawołanie pani Pomfrey nie było dobrą decyzją. Czemu zawsze musi wpadać na tak genialne pomysły?
W końcu Harry rozejrzał się, spoglądając w górę. Łóżko z tej perspektywy wydawało się być strasznie wysokie. Kto by przypuszczał? Podźwignął się do siadu i nieszczęśliwie rozejrzał się po raz kolejny. Jedyne wyjście, jakie mu pozostało, to pełznąć lub zawołać panią Pomfrey. Przełknął swoją dumę i postanowił zrobić to drugie. Zanim jednak otworzył usta, w skórę połaskotała go obca magia. Jakimś sposobem od razu wiedział, co to oznacza. To musiało być zaklęcie, które dawało pielęgniarce znać, że jej potrzebuje.
Jednak to nie ona pojawiła się w drzwiach. Ta wysoka, odziana w czerń sylwetka mogła należeć tylko do Snape'a. A więc to nie do końca tak działa, pomyślał z przygnębieniem. Mężczyzna wszedł do pokoju bez słowa i spojrzał na Harry'ego w taki sposób, jakby był bardzo interesującym insektem.
— Powiedz mi, Potter, czemuż to uznałeś towarzystwo podłogi za atrakcyjniejsze od łóżka?
Och, jak ten mężczyzna działał mu na nerwy! Harry skrzywił się, marszcząc jednocześnie nos, co dało bardzo dziecinny wyraz. Kiedy był poirytowany i zmieszany jednocześnie, taka mina pojawiała się u niego bezwarunkowo.
— Chciałem iść do łazienki, w porządku? Naprawdę myślałem, że dam sobie radę.
Snape prychnął.
— Myślenie nie należy do twoich mocnych stron, więc zostaw je mądrzejszym. Nie mam zamiaru zbierać cię z podłogi więcej niż raz.
— Proszę się nie martwić — odezwał się Harry butnie. — Jestem pewien, że za tydzień mnie tu nie będzie i zobaczy mnie pan dopiero pierwszego września.
O dziwo, Snape nic nie odpowiedział, a tylko chwycił go za ramię i doholował do łazienki. Przez chwilę Harry zastanawiał się, czemu mężczyzna nagle zamilkł. Doszedł jednak do wniosku, że któż wie, co dzieje się w głowie Nietoperza z Lochów. Nie było sensu snuć domysłów.
Wszem i wobec ogłaszam, że razem z tym rozdziałem wyczerpałaś limit długości jednej części FF na tej stronie. Dobrze, że ucięło się w połowie słowa, to chociaż wiedziałam, że czegoś brakuje. Doczytałam sobie resztę z Twojego bloga, więc innym też polecam tam zajrzeć, bo dość istotne rzeczy dzieją się w dalszej części (której tutaj nie wyświetliło).
Ogólnie to nadal jestem pod wrażeniem. Przeczytałam wszystko jednym tchem, choć ilość tekstu na początku przytłaczała. Jesteś mistrzynią we władaniu słowem, masz ode mnie pełne uznanie. Co mi się podobało? Pani Pomfrey, jej ciepło, kompetencja; Severus Snape, jego zewnętrzny chłód, a wewnątrz ciepło (eliksir dla Harry'ego, pomoc w nocy, zaopiekowanie się nim) i także sam Harry, a dokładniej jego bezbronność i niewinność. Ciekawa jestem, co skłoniło Lily do spoufalania się ze Snape'em oraz ciekawa jestem przemiany wyglądu Harry'ego. Fajnie czytać kawał tak dobrego tekstu.