Dalsze losy bohaterów podążających śladem Tengela Złego...
Minerwa McGonagall wystąpiła na przód z różdżką wyciągniętą przed sobą, gotowa w każdej chwili uderzyć zaklęciem w nieznaną postać. Nie wiedziała jednak z kim lub z czym ma do czynienia i jaki atak czy obrona będzie w tym przypadku najlepsza, więc z ostrożności szykowała się na drętwotę. Czuła, że będzie to stanowczo za mało, że zaklęcie nie uchroni ich na długo, miała jednak nadzieję zyskać kilka sekund na podjęcie lepszej decyzji. Neville stanął obok Dyrektorki, krzycząc do dziewczyn, by nie podchodziły. Stały za plecami procesorów, wpatrując się z niedowierzaniem na postać, która pojawiła się dosłownie znikąd.
To, co wyrosło w korytarzu, miało około dwa metry wysokości i było szerokie jak troll. Ciemność, jaka zapadła w chwili, kiedy się zjawiło, nie pozwalała dojrzeć szczegółów, a jedynie zarys potężnej sylwetki porośniętej sierścią. Przerażona Christiana wciąż kuliła się za plecami Longbottoma, ale Villemo, bardziej zaciekawiona niż wystraszona, powoli zrobiła kilka kroków w stronę postaci. Mandragora spokojnie leżała na jej piersi, jakby chciała powiedzieć „nie obawiaj się, on nie jest niebezpieczny".
- Villemo, cofnij się! - zagrzmiała McGonagall, nie spuszczając wzroku z przybysza.
- Pani profesor, ja chyba wiem, kim on jest - odpowiedziała Norweżka, a następne słowa skierowała do przybysza. - Nie jesteś wrogiem, prawda?
Postać poruszyła się, uniosła ręce i ściągnęła z głowy szeroki, włochaty kaptur. Ukazała im się straszna, ale ludzka twarz o wschodnich rysach i długich, szczecinowatych włosach. Był ubrany w skóry porośnięte futrem, które optycznie powiększały jego i tak potężną sylwetkę. Przez ramię miał przewieszony łuk i wiało od niego przenikliwym chłodem, jakby wyszedł właśnie z wielkiej lodówki, albo deportował się wprost z bieguna północnego. Skośne oczy błyszczały w ciemności żółtym blaskiem, tak dobrze znanym Villemo.
- Witaj Dziki Pyłku - potężny głos z obcym akcentem poniósł się korytarzem.
- Tengel Dobry? - zapytała przejęta. Mężczyzna uśmiechnął się, co wyglądało nieco przerażająco.
- Niestety, jestem tylko Mar z Taran-Gai. Ale Tengel Dobry prosił, bym cię pozdrowił. Zresztą nie tylko on, wielu z Ludzi Lodu cię obserwuje i pozdrawia. Widzieli, że macie problem i posłali po mnie, bym pomógł.
Villemo z przejęcia wciągnęła głośno powietrze. Słyszała o Marze, dotkniętym złym dziedzictwem myśliwym z dalekiego wschodu. Pochodził z Taran-Gai, był wspaniałym łucznikiem i potężnym czarnoksiężnikiem. Dzięki pewnej wyjątkowej kobiecie z Ludzi Lodu Mar przeszedł na stronę dobra i pomagał ludziom zamiast ich krzywdzić. Zmarł w 1790 roku. Czytała w rodzinnych kronikach, że w wyjątkowych sytuacjach duchy Ludzi Lodu ukazywały się swoim krewnym, najczęściej by pomóc lub przekazać jakąś ważną informację, ale nigdy by nie uwierzyła, że właśnie ona tego doświadczy.
Wszystkie te informacje przekazała pozostałym członkom grupy ratunkowej, wprawiając ich, delikatnie mówiąc, w osłupienie.
McGonagall już wcześniej opuściła różdżkę, domyślając się, że Mar i Villemo w jakiś sposób są ze sobą spokrewnieni. Wyraźnie czuła niesłychaną więź, która między nimi rozkwitła, mimo że dopiero co się poznali. Poza tym te oczy mogły należeć tylko do Ludzi Lodu, a spojrzenie przybysza było niemal tak łagodne, jak jego norweskiej krewniaczki. Zarówno Minerwę, jak i Neville'a dziwiło to, jak wyrazistym duchem jest Mar w porównaniu z duchami opiekuńczymi domów w Hogwarcie, czy Prawie Bezgłowym Nickiem.
- Czuję się zaszczycona, że mogę cię poznać, Mar. I dziękuję za pozdrowienia. - Villemo czuła się zakłopotana nagłą wizytą ducha jej przodka, szczególnie, że spotkali się w niesprzyjających okolicznościach.
- Niestety nie idzie mi w tej misji zbyt dobrze - przyznała. - Chyba natrafiliśmy na ścianę, dosłownie i w przenośni.
- Czy mogę podejść bliżej? - zapytał uprzejmie Mar, co w zestawieniu z jego wizerunkiem i głębią głosu brzmiało wręcz komicznie.
Minerwa bez słowa odsunęła się pod samą ścianę, robiąc mu przejście. Neville i Christiana poszli za jej przykładem, chociaż profesor niechętnie opuścił różdżkę. Mar zbliżył się do run wyrytych w skale, delikatnie ich dotknął i zaraz cofną rękę, jakby go oparzyły.
- To bardzo potężne zaklęcie zamykające - wskazał na pierwszy szereg rysunków, poczym przesunął dłonią dalej. - Natomiast te obok, to runy otwierające, wystarczy je odpowiednio odczytać.
Villemo była zachwycona, bo kto jak to, ale mieszkaniec Taran-Gai, potężny czarnoksiężnik, musiał sobie z tym poradzić. Już tak niewiele ich dzieliło od dotarcia do komnaty, w której ukrywa się Tengel Zły... Niestety następne słowa Mara zdusiły jej zapał.
- Potrafię je odczytać, ale jako, że jestem duchem, słowa które wypowiem nie będą miały żadnej mocy.
- Czyli ktoś musi po panu powtórzyć - zauważyła przytomnie McGonagall, wymownie spoglądając na Norweżkę.
- Dokładnie tak, szanowna pani. Z całym szacunkiem do waszych umiejętności, ale runy zostały wyryte przez kogoś z Ludzi Lodu, są to zaklęcia czarnoksięskie, rodzaj magii, który dla was może okazać się niezrozumiały. Zaklęcie musi odczytać ktoś, kto nosi w sobie krew Ludzi Lodu.
Villemo zrozumiała, że to jej zadanie, w dodatku musi to zrobić dokładnie, z wyczuciem, zbierając w sobie całą swoją ukrytą moc. Duchy Ludzi Lodu postanowiły im pomóc, więc nie mogła teraz zawieść, była to jedyna możliwa opcja, by posunąć się dalej. Strach i stres zawładnęły jej ciałem, mimo to podeszła zdecydowanie do ściany.
- Jestem gotowa, Mar.
Czarnoksiężnik skinął głową i zaczął czytać. Słowa brzmiały dziwacznie i trzeba było nienaturalnie układać usta i język, by wypowiedzieć niektóre z nich. Villemo bardzo starała się idealnie po nim powtarzać, ale było to trudniejsze niż myślała. Jak tylko pomyślała, że dobrze jej idzie, kolejne słowo wymykało się spod kontroli. W korytarzu roznosił się dźwięk egzotycznych wyrażeń, najpierw wypowiadanych donośnym, gardłowym głosem, a potem cichszym, kobiecym. Minerwa stała wyprostowana jak struna, wyglądała jak zahipnotyzowana wygłaszanymi zaklęciami. Neville i Christiana kucali pod ścianą, wpatrzeni w swoje buty, a na ich twarzach było widać zmęczenie pomieszane z rezygnacją. Villemo natomiast pot ściekał z czoła, puls niebezpiecznie przyspieszył, a język coraz bardziej się plątał.
- Muszę odpocząć - wysapała, czując, że jak nie przestanie, będzie tylko coraz gorzej.
Mar zamilkł, ale nie wyglądał na zawiedzionego. Położył rękę na jej ramieniu i spojrzał głęboko w kocie oczy.
- Dobrze ci szło Villemo, ale mam wrażenie, że za bardzo skupiasz się na powtarzaniu, a za mało na tym, co czujesz.
McGonagall nagle się ożywiła i podeszła do Norweżki.
- To nasza wina. Uczymy młodych czarodziejów dokładnego powtarzania zaklęć, przy których nie trzeba niczego więcej, prócz różdżki. Villemo, zapomnij o tym, czego się nauczyłaś w Hogwarcie, musisz wejrzeć w głąb siebie i odszukać swoją własną magię.
Mar z uznaniem pokiwał głową.
- Lepiej bym tego nie ujął.
Neville i Christiana wstali i podeszli do Villemo.
- Dasz radę, masz w sobie moc!
Norweżka wzięła głęboki oddech, chwyciła w dłoń mandragorę i poczuła napływające od niej ciepło. Przypomniała sobie moment, w którym zaklinała ją w talizman, a słowa same napływały do jej ust. Czuła wtedy, że tchnęła w korzeń prawdziwą moc, która płynęła wprost z jej serca. Była córką Ludzi Lodu, w jej żyłach szalała szamańska krew i nawet jeśli zapomniała o swoich korzeniach, to one wciąż w niej tkwiły, czekając na przebudzenie.
Zaczęła czytać runy sama, nie czekając na Mara. Pamiętała słowa, które musi wypowiedzieć, ale tym razem starała się obudzić w sobie energię. Czuła, że ma w sobie światło, które pragnie się wydostać na zewnątrz, tak jak wtedy, kiedy walczyła z Diabelskimi Sidłami. Jej słowa niosły się echem po korytarzu, aż czuła pod stopami wibracje. Zamknęła oczy, więc nie widziała twarzy swoich towarzyszy, które wpatrywały się w nią z zachwytem. Villemo cała lśniła. Emanował z niej błękitny blask, który powiększał się z każdym kolejnym powtórzeniem sekwencji run.
- Etner da Est ah no finat...
Ze ściany przed nimi sypały się drobne kamyczki, a w powietrzu unosił się pył wywołany drganiem.
- Etner ap el arap su finat.
Skały rozmywały się na ich oczach, jak gdyby były tylko mirażem z rozedrganego powietrza, za którym widzieli dalszą część korytarza. Villemo otworzyła oczy, ale nie przestała czytać run, bojąc się, że zaklęcie przestanie działać. Nawet nie zauważyła, że poświata roztaczająca się wokół pochodzi z niej samej. Spojrzała na Mara, który z uznaniem kiwał jej głową.
- Villemo, wystarczy. Wspaniale ci poszło.
Zamilkła, a cisza, jaka zapadła w korytarzu, niemal dźwięczała w uszach. Otarła pot z czoła i rozluźniła się, dumna z tego, czego dokonała.
- Oświadczam wszem i wobec, nie znam lepszej czarodziejki - przerwała ciszę Christiana i mocno uścisnęła przyjaciółkę.
- Jestem pod wrażeniem - przyznał Neville, a profesor McgGonagall z uznaniem skinęła głową.
Villemo szczęśliwa sukcesem podeszła do Mara, by mu podziękować, ale zatrzymała się w pół kroku. Jego sylwetka stała się przezroczysta, tak że mogła zobaczyć korytarz, który się ciągnął za jego plecami.
- Moja misja została spełniona, muszę wracać - powiedział czarnoksiężnik, będący już ledwo cieniem na tle skał. - Zaszczytem było was poznać i jestem przekonany, że Tengel Zły będzie zdziwiony, jak potężnych ma przeciwników. Duchy Ludzi Lodu będą wam towarzyszyć i wspierać, w miarę swoich możliwości.
- Dziękuję Mar. Wszyscy dziękujemy, nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili. - Villemo otarła łzę, która niespodziewanie potoczyła się po policzku. W tej krótkiej chwili zapragnęła zniknąć razem z nim i dołączyć do reszty Ludzi Lodu, bo tęsknota za rodziną spadła na nią tak nagle i intensywnie, że wyparła wszystko inne. Mar posłał nie tylko pełne zrozumienia spojrzenie, ale również przekazał uspokajającą, wspierającą energię. Wszystko będzie dobrze.
Ukłonił się, poprawił łuk na swojej piersi i zniknął, jak gdyby pochłonęła go mgła, pozostawiając po sobie chłodny powiew syberyjskiego wiatru.
Długo się zbierałam do przeczytania tego rozdziału, oj dużo za długo. Na szczęście nareszcie znalazłam czas, siadłam i pochłonęłam kolejne słowa, które wypłynęły spod palców Klaudii, bo zawsze warto je przeczytać.
Villemo może liczyć na pomoc dobrych ludzi i dobrych duchów - cieszy mnie to jako czytelniczkę. Wprawdzie w samym rozdziale nie było wartkiej akcji, ale pojawienie się niespodziewanej pomocy od Ludzi Lodu uważam za bardzo pozytywny akcent. W takiej sytuacji, która zastała naszych bohaterów, to bardzo pomysłowe, by dodać do akcji same duchy przeszłości. Skoro z jednym z nich mają walczyć, to dobrze, że inny im pomaga.
Wkradło się kilka literówek, przyznam, że rozbawiło mnie, gdy na początku dziewczyny stały za plecami procesorów zamiast profesorów
Mam nadzieję, że doprowadzisz tę historię do końca. Wiem, że ruch na stronie jest mierny i nawet ja, choć czytałam poprzednie rozdziały, tę część skomentowałam dopiero po miesiącu. Mimo wszystko, mam nadzieję przeczytać historię Villemo do końca.