,, Byłam dla ciebie nieodpowiednią miłością kochanie..''
Fale rozbijały się o brzeg z cichym szumem. Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając na niebo pomarańczowo - różowe kolory. Mewy gdzieś w oddali miały swój konkurs pod tytułem ,, która zaskrzeczy głośniej''. Blond włosa dziewczyna siedziała na piasku, przypatrując się niespokojnej tafli wody.
Ciszę, przerwał jej szmer za sobą. Odwróciła głowę i ujrzała wysokiego, przystojnego bruneta, który bacznie jej się przyglądał z uśmiechem. Po chwili w uszach zabrzmiał jego melodyjny głos.
- Co taka piękna dziewczyna robi tutaj sama? - spytał szarmanckim tonem posyłając jej jeden z tych uśmiechów, które w książkach nazywa się firmowymi.
- Poluje na wieloryby - odparła znudzonym głosem, kierując swoje bursztynowe oczy z powrotem na morze. Miała nadzieje, że pan którego imienia nie znała i poznać nie chciała, da sobie spokój i pójdzie.
Nic bardziej mylnego.
- Dobrze... - odparł niepewnie przechylając lekko głowę, przez co parę brązowych kosmyków spadło mu na czoło. - Mogę się dosiąść?
- Jeżeli nie spłoszysz mi wielorybków, to zapraszam. - Machnęła ręką wskazując miejsce obok siebie.
Mężczyzna usiadł obok niej, co przyprawiło ją lekkiego zdziwienia. Miała cichą nadzieje, że weźmie ją za wariatkę i ucieknie gdzie pieprz rośnie. Ten natomiast nie wydawał się zrażony zachowaniem, dziwnym zachowaniem dziewczyny.
- Jestem Patrick - Wysunął w jej stronę swoją dużą, opaloną dłoń.
Blondynka chwilę milczała zanim odpowiedziała. Obiecała sobie odpocząć od facetów, nie pakować się w nowe znajomości, które mogą przynieść kolejny zawód. Ale w dalszym ciągu była tylko kobietą, a owy Patrick był przystojnym facetem.
- Emilly - Uścisnęła jego ciepłą dłoń patrząc mu w oczy. Miały kolor czystego lazuru.
Chłopak wyglądał jakby był wyjęty z hiszpańskiej telenoweli, albo Słonecznego Patrolu. Brązowe włosy sterczały ułożone w artystycznym nieładzie dodając mu uroku, oczy lśniły pięknym błękitem i nutką pewności siebie. Ciało miał opalone, wysportowane, a na lewe przedramię pokryte było tatuażami. I ten uśmiech, przez który Emilly więdły kolana. Do czasu.. aż opamiętała się i cofnęła swoją dłoń.
- Tak więc co robisz tutaj sama? - Ponowił swoje pytanie, przyglądając jej się badawczo.
- Już nie jestem sama - Odparła, posyłając mu spojrzenie mówiące ,, bo ty przylazłeś''.
- Chłopak? Mąż? Kochanek? Gdzie? - Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o dziewczynie, która od razu wpadła mu w oko - Czy może jednak przyjechałaś z przyjaciółkami albo rodziną?
Emilly uniosła jedną brew i odchyliła się do tyłu, opierając na rękach. Przejechała go jeszcze raz wzrokiem od góry do dołu, zastanawiając się czy oby na pewno nie jest jakimś gwałcicielem, zbokiem, porywaczem albo psycholem.
- Przyjechałam sama. Bez chłopaka, męża, kochanka, przyjaciółek i rodziny - Oznajmiła, nie odwracając wzorku od jego uśmiechu, który poszerzył się jeszcze bardziej.
- W takim razie dasz się zaprosić na kolacje? - Spytał z nutką nadziei w głosie
- W takim razie mój chłopak śpi w pokoju - Posłała mu wymuszony uśmiech, na co chłopak skrzyżował ręce na piersi
- Jedna kolacja i dam Ci spokój - Postanowił pójść na kompromis.
Co miała innego do roboty. Pewnie wieczór spędziła by na czytaniu kolejnej książki o miłości i wyzywaniu płci męskiej od niewiernych skunksów i wsuwaniu w siebie ton chipsów. Więc zgodziła się, tłumacząc sobie że dzięki temu upierdliwy, ale też przystojny Patrick da jej spokój.
Podniosła się z piasku, upewniając się że jej różdżka jest w bezpiecznym, niewidocznym dla tego mugola stojącego przed nią miejscu. Otrzepała tyłek i nogi z piachu i ruszyła za opalonym alvaro.
Restauracja mieściła się na plaży, dzięki czemu z tarasu na którym właśnie siedzieli były piękne widoki. I nie chodziło dziewczynie tylko o morze. Twarz Patricka w świetle księżyca i świeczek postawionych na stole wyglądała jeszcze seksowniej niż wcześniej. Emilly starała się z całego serca, żeby chłopak odinteresował się jej osobą. Wiedziała, że spotykanie się ze zwykłym mugolem jest ciężkie. Potem przychodzi rozstanie bo on nie akceptuje tego, że twoje naczynia same myją się w zlewie, albo że stringi jak gdyby nigdy nic, spokojnie dryfują sobie w powietrzu przez mieszkanie i trzeba wymazywać mu pamięć.
- To powiesz mi coś o sobie? - Od myśli oderwał ją, jego delikatny głos - Jak na razie wiem tylko, że jesteś Emilly i zajmujesz się polowaniem na delfiny..
- Wieloryby - Poprawiła go, powstrzymując uśmiech.
- No właśnie - Machnął ręką. - Uczysz się?
- Skończyłam już szkołę - odparła, wspomnieniami wracając do wspaniałego Hogwartu gdzie spędziła najlepsze lata życia. - Mam już 24 lata. Pracuje. - Dodała, spodziewając się kolejnego pytania - A Ty gdzie pracujesz?
- Jestem architektem - Powiedział Patrick z dumą w głośnie - Prowadzę firmę ojca. Gdybyś potrzebowała kiedyś projektu mieszkania czy domu to wal śmiało - Zaśmiał się cicho, nie spuszczając wzroku z brunetki - A ty czym się zajmujesz?
- Polowaniem na wieloryby - mruknęła i upiła łyk wody. Widząc jednak minę chłopaka wybuchła śmiechem. - Piszę artykułu do pr.. aaawdziwej gazety - Mało brakowało a by się wydało.
- Jesteś brytyjką prawda? - Przechylił głowę w bok by lepiej się jej przyjrzeć.
Miała lśniące blond włosy lekko za ramiona, brązowe oczy oraz opaloną cerę. W oczy rzuciły mu się piegi, które miała na małym nosku. Z nimi wydawała mu się jeszcze słodsza niż była. Rzadko spotykał takie dziewczyny jak ona. Nie miała makijażu, doczepianych włosów, kolorowych paznokci dłuższych od rozmiarów własnej inteligencji, ubrana była w zwykłą koszulkę i spodenki które pozostawiły mu bardzo wiele do wyobraźni. Nie to co u niektórych dziewczyn.
- Owszem. Mieszkam w Londynie - odpowiedziała twardym głosem, odciągając spojrzenie Patricka od swoich piersi - A Ty skąd jesteś? Nie masz hiszpańskiego akcentu.
- Mieszkam w Irlandii. Ale z pochodzenia jestem brytyjczykiem. Często bywam w Londynie.
***
W mieszkaniu panował chaos. Odkurzacz jeździł po całym domu, naczynia myły się w zlewie. Czarny kot wylegiwał się na kanapie, a Emilly stała przed szafą wyrzucając z niej po kolei każdy ciuch.
- To nie, to też nie. Jezus a to w ogóle moje?! - Przerzucała przez swoje ręce rozmaite ubrania.
Chciała wyglądać idealnie. Zresztą jak za każdym razem, kiedy przyjeżdżał. Wyjęła w końcu z szafy czarną obcisłą sukienkę na długi rękach i pomaszerowała do łazienki, w dalszym ciągu bijąc się z myślami, czy aby na pewno to dobry strój. Kiedy skończyła się szykować w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Wyleciała z łazienki jak poparzona, ukrywając wszystko co wskazywało by na to, że coś tu dzieje się niezgodnie z naturą. Pchnęła różdżkę pod łóżko i podeszła do drzwi, poprawiając włosy.
- Patrick! - powiedziała radośnie, kiedy ujrzała w progu wysokiego bruneta
Mężczyzna wręczył jej kwiaty i ucałował w policzek na co zarumieniła się lekko. Zaprosiła go do środka, rozglądając się czy przypadkiem czegoś nie ominęła i chłopak domyślił by się, że jest czarownicą. Usiedli przy pięknie zastawionym stole, a potrawy na nim roznosiły przemiękną woń pobudzając kubki smakowe. Emilly była w szoku, że skrzaty aż tak się postarały. To był dla nich oboje ważny dzień. Minęły okrągłe dwa lata od ich pierwszego spotkania i tej szalonej miłości.
- Nie mogłem się doczekać, aż znowu spróbuje twoich arcydzieł kuchennych - mruknął, zaciągając się zapachem potraw.
Uśmiechnęła się delikatnie. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że to nie ona gotuje, tylko robią to skrzaty, o których istnieniu dowiedział się z bajek dla dzieci i nie wierzy w ich istnienie. Postanowiła nie ciągnąć tematu, tylko nałożyła sobie trochę kurczaka z ryżem.
- Więc jak idzie budowa tego nowego hotelu we Włoszech? - zaczęła rozmowę, by przerwać ciszę jaka zapanowała wokół nich.
- Bardzo dobrze. Na jesieni myślę, że ekipa budowlana odda już budynek do dyspozycji - odpowiedział dumny i otwierał usta by coś dodać, jednak przeszkodziło mu stukanie w szybę. - Co to? - spytał, wyraźnie zdezorientowany
Blondynka niestety doskonale wiedziała, co to. Sowa przyleciała do niej w najmniej odpowiednim momencie. Wiedziała, że uparte stworzenie będzie pukać do póki jej nie wpuści.
- To gołąb - odparła szybko, próbując obmyślić jakiś plan.
- Gołąb? - spytał, patrząc na nią jak na idiotkę.
Ta tylko pomachała twierdząco głową z lekkim uśmiechem. - Mógłbyś pójść do kuchni i znaleźć coś, co by odgoniło to ptaszysko, proszę? - spytała go uroczym głosem.
Kiedy Patrick wyszedł z pokoju, dziewczyna podbiegła do okna wpuszczając upierdliwą sowę do środka.
- Sobie moment wybrałaś koleżanko - szepnęła odwiązując liścik z nogi ptaka.
Kiedy usłyszała kroki, chciała wygonić sowę. Jednak poczta to poczta. Nie zapłacisz - nie wyjdę, czy tam wylecę.
- Przeklęte stworzenie - fuknęła pod nosem i zaczęła rozglądać się za galeonami.
W tym samym czasie do pokoju wszedł Patrick. Stanął oniemiały w progu widząc latającą sowę w salonie swojej ukochanej. Musiał przyznać, że to dość niecodzienny widok. I nie chodziło tylko o latającą sowę. Nigdy nie widział zakłopotania, ani przerażenia na twarzy blondynki. A w tym momencie były przerażona, zakłopotana i przerażona.
- Puchaty ten gołąb - powiedział z lekkim śmiechem na co i Emilly odetchnęła z ulgą.
- Nie wiem co to ptaszysko tu robi... - skłamała, na co sowa zahukała obrażona.
- W mojej torbie są herbatniki. Przyniesiesz mi je? - spytała, chcąc pozbyć się gościa z salonu.
Kiedy została sama, zapłaciła sowie i zamknęła okno. Usiadła na krześle i wytarła ręką pot z czoła. Na całe szczęście chłopak był tak głupi, że uwierzył w przypadkowe odwiedziny... sowy...
Czuła się coraz gorzej okłamując go. Ale nie potrafiła wyjawić mu prawdy. Bała się, że skończy się jak ostatnio. Jej uwagę od myśli odciągnął kawałek pergaminu, który ściskała w dłoni. Rozwinęła je i od razu rozpoznała pismo swojego ojca.
,, Droga Emilly. Chciałbym, żebyś zjawiła się w naszym domu jeszcze w ten weekend. Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Śmierciożercy odrodzili się na nowo.
S.M. ''
Doskonale wiedziała, co to oznacza dla niej, jej rodziny i całego świata czarodziei. W dzieciństwie ojciec zawsze powtarzał, kim byli tacy ludzie. Ludzie bez skrupułów i empatii. Jak jej pradziadek Lucjusz.
***
Święta Bożego Narodzenia były jej ulubionym okresem. Kochała ubierać choinkę, śpiewać kolędy i piec pierniczki. Uwielbiała klimat tych świąt. Był magiczny bez krzty magii. Te święta miały być dla niej wyjątkowe. Ponieważ zaprosiła na kolacje do rodziców Patricka. Uprzednio oczywiście informując ich, że chłopak jest zwykłym człowiekiem i nie wierzy w magię.
Siedzieli przy stole wesoło gaworząc o przeszłości. Rodzice dziewczyny opowiadali mu wstydliwe rzeczy z jej dzieciństwa, omijając oczywiście fragmenty którym towarzyszyła magia. Nagle Patrick podniósł się z miejsca i zabrał głos.
- Chciałbym skorzystać z okazji, że jesteśmy tu razem i chciałbym o coś spytać – powiedział wychodząc zza stołu. Podszedł do Emilly i uklęknął przed nią. – Czy Ty, Emilly Rose Malfoy, zostaniesz moją żoną? – spytał, a ciszę, jaka zapanowała, przerwał dźwięk upadającego sztućca.
Emilly siedziała, wpatrując się z szeroko otwartymi oczami w bruneta. Kochała go całym sercem, ale wiedziała że jest on całkowicie oddalony od jej prawdziwego świata. Uważa ją za normalną dziewczynę, wychowaną przez normalnych rodziców. A przecież było inaczej...
Jednak zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, w mieszkaniu zapanowała ciemność.
- Co się dzieje? – spytała cicho Rose przytulając się do ramienia męża.
Trzask wybitych szyb i kawałki szkła lecące z okien dały im do zrozumienia, że spokój w jakim żyli od kilkunastu lat, został zburzony. W pomieszczeniu pojawiło się kilka osób w maskach i czarnych pelerynach trzymających różdżki w ręce. Patrick podniósł się z kolan i spojrzał pytająco na swoją partnerkę. Ta tylko pokręciła lekko głową wyjmując różdżkę.
- Proszę, proszę, proszę. Cóż to za rodzinne święta. Co, Malfoy? - odezwał się jeden z zamaskowanych ludzi, celując w blondyna różdżką.
- Wynoście się – przecedził przez zaciśnięte zęby mężczyzna i również wycelował różdżką w śmierciożerce.
- Co tu się dzieje do cholery?! – Brunet odzyskał zdolność mówienia, na co wszystkie oczy zwróciły się w kierunku niego. Ten tylko przełknął głośno ślinę, kiedy zamaskowany typ wolnym krokiem zaczął zmierzać w jego stronę.
- Czyżby to mugol? – syknął, przyglądając się mu uważnie. – Rozczarowałeś mnie Scorpius. – Pokręcił głową i uniósł różdżkę.
Na szczęście Emilly była szybsza i już po chwili rzucała zaklęcie, dzięki czemu różdżka mężczyzny poturlała się pod kominek. Złapała za rękę Patricka i uciekła z nim na piętro, zamykając drzwi na klucz.
- O co tu chodzi Emilly, co?! Co to za jakiś śmieszny kabaret?! – krzyknął, kiedy tylko wzrok dziewczyny spoczął na nim.
- Nie krzycz. – Uniosła dłoń, lekko się krzywiąc. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa. – Wszystko Ci wyjaśnię, tylko musimy stąd wyjść – powiedziała błagalnym tonem i wyciągnęła do niego rękę. – Zaufaj mi i zamknij oczy.
Zdezorientowany do granic możliwości i wkurzony chwycił jej rękę, i wykonał prośbę. Już po chwili stali tam, gdzie wszystko się zaczęło. Na plaży.
- J.. Jak ty to.. jak?!
Złapała go za ręce, wciągając powietrze. Wiedziała, że czeka ich trudna rozmowa. Zaczęła mu tłumaczyć wszystko od początku. Powiedziała mu o magii, o Hogwarcie, o rodzicach i dziadkach. O przeszłości swojej rodziny i o tym kim byli ci ludzie.
- Czyli goście, którzy wyznają uprzedzenia tego no Voldzia, chcą się na was zemścić za to, że nie żyjecie według ich przekonań? – spytał, kiedy jako tako oswoił się z informacjami.
- Dokładnie. Uważają, że nasze nazwisko mówi samo za siebie i powinniśmy dalej wiernie pomścić ich pana – odparła, bawiąc się różdżką.
- To wszystko jest takie niemożliwe... – mruknął, chowając twarz w dłoniach.
Dziewczyna nie wiedziała, co robić. Przysunęła się bliżej do niego, gotowa pożegnać się z nim i wymazać mu pamięć. Jednak kiedy tylko chłopak przycisnął ją, mocniej do siebie usłyszała przy uchu.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie...
- Jakie pytanie? – zdziwiła się, odsuwając się od niego
- Czy zostaniesz moją żoną?
***
Stała przed lustrem wygładzając biały materiał sukni. Nadal nie wierzyła w to, co się właśnie dzieje. Wychodzi za mąż, za miłość swojego życia. Po mimo tajemnic i kłamstw on nadal chciał z nią być. To miał być najlepszy dzień w jej życiu. Wpięła biały welon w swoje włosy i jeszcze raz wygładziła sukienkę.
- Już jest dobrze. Chodź bo się spóźnimy – odezwała się Rose, oparta o futrynę.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się cieszę mamo... – odparła cichym głosem, wsuwając na usta uśmiech.
- Ja też córeczko. – Kobieta odwzajemniła uśmiech i razem udały się na ceremonie.
Ołtarz znajdował się na plaży, dzięki której mogli się poznać. Wszystko było jak z bajki. Białe krzesła przystrojone były fiołkami, na stole prezentowały się przepyszne potrawy, a orkiestra stała gotowa, zacząć odgrywać marsz weselny.
W końcu Emilly pojawiła się i ceremonia rozpoczęła się. Tuż przed przysięgą, cała sielanka legła w gruzach. Demony przeszłości nie ustąpiły. Znowu pojawili się śmierciożercy. Rzucali zaklęciami na lewo i prawo. Raniąc i zabijając gości. Dźwięki ślubnego hallelujah zamieniły się w przeraźliwy krzyki i płacz. Białe krzesła leżały połamane, a fiołki zdeptane. Przepiękny dzień zamienił się w piekło.
Cisza wydawała się być zbawieniem po koszmarze, jaki się tu zdarzył. Martwe ciała gości leżały na ziemi, cicho opłakiwane przez bliskich. Suknia panny młodej zszarzała, a makijaż spływał ze łzami. Wtedy wiedziała, że jej rodzina została przeklęta i nigdy nie będzie miała prawa mieć normalnego życia. Nie chciała niszczyć go również Patrickowi. Podniosła się z ziemi i wolnym krokiem ruszyła w stronę niedoszłego męża. Słysząc za sobą kroki, odwrócił się w jej stronę i posłał uśmiech. Uśmiech pełen bólu i cierpienia. Złożyła na jego ustach pocałunek, pełen miłości, uczuć, ale również bólu. Wcisnęła mu w rękę obrączki i odsunęła się na krok.
- Kocham Cie, Patrick – powiedziała, ocierając łzę
- Ja Ciebie też kocham, Emilly – Odpowiedział cichym głosem, jak gdyby próbował tłumić nim płacz.
- Byłam dla ciebie nieodpowiednią miłością kochanie.. – Szepnęła, patrząc w jego piękne błękitne oczy. Oczy, które tak kochała...
Łzy spływały jej po policzkach zabierając ze sobą każde wspomnienie, każde ukłucie bólu, które czuła gdy unosiła różdżkę.. .
- Obliviate...
Zacznę od tego. No po prostu mistrzostwo
Gdzieniegdzie pojawiły się drobne błędy i powtórzenia, ale nie to zrobiło najbardziej moją uwagę. Zaciekawił mnie "młodzieżowy ton" tego opowiadania. Tyle nawiązań do współczesnych czasów, że nigdy nie powiedziałabym, że to jest w świecie magii.
Historia z jednej strony nieprawdopodobna, a z drugiej bardzo możliwa. Na samo zakończenie jakoś posmutniałam.