***
Poczucie winy....
Jeszcze nigdy nie czułam się czemuś winna. Nigdy nie żałowałam podejmowanych decyzji i szłam przed siebie. Mimo kilku potknięć i błędów, byłam świadoma tego, że się starałam i że tak już musi być. Teraz, kiedy patrzę na martwe ciało mężczyzny, którego tak naprawdę ledwo znałam, to czuje jedynie winę. Dowiedziałam się, że jest moim ojcem, a nie zadałam sobie trudu, żeby go poznać. Odszedł, a ja nawet nie wiem kim był. Dyrektorem. To wiedzą wszyscy. A ja chcę wiedzieć jakim był ojcem. Teraz jednak to nie ma znaczenia. W końcu już umarł. Już nie wróci...
Nauczyciele są zdezorientowani chyba jeszcze bardziej niż uczniowie. Jako że to koniec roku, uczniowie są szybciej wysyłani do domów. Pakują się w pośpiechu i uciekają z Hogwartu. Profesor McGonagall stara się mieć wszystko pod kontrolą, ale nie bardzo jej to wychodzi. Dyrektor szkoły odszedł. Pierwszoroczni nie mają pojęcia, co się stało. Ich przerażone twarze i dłonie zaciśnięte na swoich bagażach mija się na każdym korytarzu. Starsi uczniowie pomagają nauczycielom i odprawiają młodszych kolegów na peron. Wielu z nich jest jeszcze w ciężkim szoku. Ale to raczej normalne. Nikt nie ma im tego za złe.
Rosie ciągnie mnie za rękaw ku mojemu dormitorium. Jej oczy są spuchnięte od łez.
- Musisz się spakować - mówi drżącym głosem. - Ariana! Słyszysz mnie?! Musisz pójść na górę i spakować się.
Spoglądam na nią znad potarganych włosów.
- I gdzie mam pojechać? - pytam, powoli wypowiadając każde słowo.
- Byłam z Jace'm u Cole'a. Już wie, co się stało. Powiedział, że możecie pojechać do niego. Udało mi się skontaktować z rodzicami i jadę z wami. Wszystko będzie dobrze, a teraz idź się spakuj.
I Rosallie zostawia mnie pod portretem, a sama zbiega na dół, do lochów. Odwracam się w stronę pokoju wspólnego. Rama obrazu jest odchylona, a Gruba Dama gdzieś zniknęła. Wchodzę do środka. Uczniowie biegają w kółko, pakują ostatnie rzeczy i spieszą się, by zdążyć na najbliższy pociąg. Ja wspinam się po kamiennych schodach do dormitorium. Moje współlokatorki już się wyniosły, więc zostałam sama. Wolno pakuję po kolei każdą rzecz do kufra. Zginął. Zostawił mnie, choć nigdy nie nazwałam go tatą. Dlaczego musiał tak nagle pójść do miejsca, gdzie ja nie mogę dotrzeć? Bo jest arogancki i tchórzliwy. Przez tyle lat nie wyznał mi prawdy, a teraz uciekł. Zostawił szkołę. Zostawił uczniów. Zostawił mnie.
Gdy wychodzę na VII piętro, pozostała trójka już tam jest. Jace trzyma bagaż Cole'a, Rosie ma przewieszoną przez ramię torbę pełną jakiś dziwnych leków. Kiedy znajduję się w zasięgu ich wzroku, Cole od razu do mnie podbiega.
- Jak się trzymasz? - pyta, przyciągając mnie do siebie. Jego ciepłe ramiona to ostatnie, czego mi teraz potrzeba.
- Bywało lepiej - mówię obojętnie. Zerkam na ramię chłopaka. Jest jeszcze obandażowane. To pewnie dlatego Rosie wzięła leki. Krzyk, który dobiegał z Zakazanego Lasu, należał do drugorocznej uczennicy Ravenclawu. Udało mi się wyciągnąć tą informację od Hagrida, który i tak niechętnie mi ją przekazał. Wylądowała w Skrzydle Szpitalnym razem z Cole'm. Jej stan był o wiele gorszy i pewnie jeszcze teraz tam leży. Na jej ciele w kilku miejscach były ślady po kłach.
- A co z tą dziewczyną? - pytam nagle i patrzę w oczy chłopaka. On uśmiecha się delikatnie.
- Starsi uczniowie już ją wzięli ze Skrzydła. Pewnie jest już w pociągu, więc nie masz się o co martwić.
Kiwam głową i opadam na Cole'a.
- Ari?! - wykrzykuje przerażona Rosallie i podbiega do nas. - Co się stało? Słabo ci?
- Nie... Ja tylko....
Nagle tracę władze w nogach i osuwam się na ziemię. Mrok ogranicza mi pole widzenia. Rozmazane twarze, zniekształcone dźwięki, mieszające się zapachy. Zanim zdążę zareagować, odpływam w świat nieświadomości.
***
Równomierne stuknięcia, głuchy łoskot, nierówne podłoże... Budzę się i powoli otwieram oczy. Naprzeciw mnie siedzi Rosie. Śpi. Tak samo, jak Jace i Cole. Jesteśmy w pociągu, za oknami jest niemal czarno.
Powoli podnoszę się z siedzenia i opieram się o ścianę. Nie wiem, ile byłam nieprzytomna. Człowiek traci poczucie czasu, kiedy nie wie, co się z nim dzieje. Spoglądam na niebo. Świeci na nim jedynie księżyc. Gwiazdy gdzieś zniknęły i zostawiły go samego. Teraz pewnie jest mu smutno.
Przykładam dłoń do szyby. Nie wiem, jak mu pomóc. Jest zbyt daleko, żebym mogła go przytulić. Jak pomóc komuś, kto jest od ciebie miliardy kilometrów? Znów opadam na siedzenia i skupiam uwagę na przyjaciołach. Rosallie opiera głowę na ramieniu Jace'a, a ten obejmuje ją ramieniem. Są tacy uroczy, kiedy śpią. Spoglądam na Cole'a. Jest poważny. To do niego nie podobne. Ciekawe, czy każdej nocy tak wygląda. Czy każdej nocy zasypia z kamienną twarzą? Uśmiecham się delikatnie, a potem znów pogrążam się w smutku. Tylko sen może mnie od niego uwolnić. Kładę się więc na fotelach i próbuję zasnąć. Nim jednak zamykam oczy, Cole zaczyna coś mamrotać. Na początku nic nie rozumiem, po chwili jednak niezrozumiałe pomruki układają się w 1 słowo. 3 sylaby. 5 liter. A k i r a. Chłopak, który zdawał się ignorować mnie całe życie, teraz szepcze moje imię przez sen.
Tym razem, mimo okropieństw poprzedniego dnia, zasypiam z uśmiechem na ustach.
O, mój kom będzie pierwszy
FF bardzo mi się podoba, choć jakoś nie pasuje mi to, że Dumbledore był jej ojcem... No chyba, że nie był, a ja coś źle zrozumiałam Generalnie ta część jest dość smutna, choć nie wzruszyłam się aż tak bardzo. Poker face Końcówka jest bardzo fajna.
Jeśli będą następne części, to chętnie przeczytam