Spotkanie po latach. Co dalej?
Syriusz biegał po domu zbierając porozrzucane wszędzie książki, pergaminy z zadaniami, które musiał zrobić podczas przerwy świątecznej i wrzucając do torby resztki słodyczy, których nie zdążył zjeść w święta.
- Mamo! Widziałaś moje pióro? – krzyknął, przerzucając poduszki na kanapie.
- Prosiłam cię żebyś spakował się wczoraj, to nie musiałbyś dziś nerwowo wszystkiego szukać.
To mówiąc Holly podała synowi pióro, które leżało na kuchennym stole.
- Wiem, wiem, ale tak dobrze mi się grało z Ronanem w szachy, trzy razy go ograłem! – to mówiąc uśmiechnął się pokazując przerwę między dolną jedynką, a trójką. Wyglądał tak uroczo, że Holly nie mogła się na niego denerwować.
- Bardzo się cieszę, a teraz pakuj to do kufra, bo zaraz musimy wychodzić, jeśli chcesz ruszyć z resztą uczniów, którzy przyjadą pociągiem.
- Chcę! Tom opowiadał, że dostał ruszające się figurki, którymi można sterować i normalnie gra się, jak drużyną quidditcha!
- Cudownie kochanie, ale teraz naprawdę musimy się pospieszyć.
Syriusz pobiegł do pokoju, a Holly westchnęła. Tom i jego rodzina. Dlaczego nigdy nie zapytała jak Tom ma na nazwisko? Może gdyby chociaż wiedziała, że to Weasley to przygotowałaby się jakoś na możliwość spotkania z Jamesem. W końcu, każdy wiązał te rodziny ze sobą. Czy wtedy ruszyłaby się na krok z bezpiecznego domu? Nie wiedziała, jakby postąpiła, ale to już nie miało znaczenia. Spotkali się. Wróciła myślą do tej chwili, gdy ujrzała go po tylu latach.
Patrzyli na siebie tylko chwilę, ale dla niej czas się zatrzymał. Choć wokół oczu pojawiły się drobne zmarszczki to spojrzenie pozostało tak samo przyciągające, tak samo przeszywające. Czuła, jak przez jej ciało przebiegł dreszcz przerażenia, a jednocześnie podniecenia. Ile razy wyobrażała sobie, jakby to było jakby się spotkali? Jak on by się zachował? Co ona by zrobiła? Już nie musiała sobie wyobrażać. James odwrócił wzrok, tak szybko jak się dało, a ona stała jak sparaliżowana. Chciała uciec, ale nie miała jak. Stała między rodzicami Toma – Gwen i Larrym, a ojcem swojego syna i nie wiedziała, co robić. Usłyszała, że ktoś ją o coś pyta. Matka Toma do niej mówiła.
- Holly, znasz Jamesa Pottera? – powtórzyła pytanie, gdy Holly spojrzała w jej kierunku.
- Tak, kiedyś pracowaliśmy razem w ministerstwie – odpowiedziała sztywno.
- O proszę! Taki ten nasz świat mały – zaśmiała się Gwen.
Potaknęła tylko. Na szczęście nie musiała rozwijać tematu, bo właśnie na małej scenie, postawionej specjalnie na tę okazję przed wejściem do banku Gringotta, pojawił się chór z chłopcami w składzie i zaczął śpiewać Jingle bells.
- Jednak żyjesz – usłyszała szept Jamesa. Nerwowo zerknęła, czy ktoś nie słyszał, ale wszyscy skupili się na występie. Zamierzała zignorować mężczyznę, w końcu to nie najlepsze miejsce i moment na wspominki, ale on nie zamierzał ustąpić.
- Myślałem, że zapadłaś się pod ziemię. Szukałem cię wtedy.
Odwróciła się dość gwałtownie, nie zdając sobie sprawy, że zrobiło się, aż tak ciasno, i oparła się o jego pierś, chcąc złapać równowagę. To tłum napierał, bo każdy chciał być bliżej i lepiej widzieć śpiewające dzieci.
- James – szepnęła.
- Nie uważasz, że należało mi się słowo wyjaśnienia? Cokolwiek? – Mówił cicho, głos miał spokojny, ale słychać było, że powróciły emocje, które wtedy nim targały.
- Tak było najlepiej. – Tylko tyle zdołała powiedzieć.
- Może dla ciebie, ty mała, nieczuła egoistko. Ja zastanawiałem się, co ci zrobiłem, że tak mnie potraktowałaś, czy byłem, aż taki okropny? – Głos mu zadrżał, a ona spojrzała na niego nie rozumiejąc. Przecież nie chodziło o niego, tylko o nią. To ona nie była dla niego dość dobra. Patrzyła w jego oczy i szukała odpowiedzi.
- To nie czas i miejsce na takie rozmowy.
- To powiedz kiedy i gdzie – powiedział twardo i wiedziała, że nie odpuści. Zresztą czy był sens uciekać? Teraz łatwo by ją znalazł, a ona nie zamierzała znów wszystkiego rzucać.
- Po feriach świątecznych. W Hogsmeade, na skraju lasu przy Wrzeszczącej Chacie. Dziesiąty stycznia, siedemnasta.
- Dobrze. Nie uciekaj, bo tym razem cię znajdę.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił w stronę sceny. Próbowała skupić się na występie syna, ale całą sobą czuła obecność Jamesa za plecami. Choć dotykał jej tylko chwilę, choć dzielił ich jej gruby płaszcz, sweter i jego rękawiczki, czuła jego dotyk. Jej ciało pamiętało, jak dotykał je wiele lat temu i znów za nim zatęskniło. Wiedziała, że ten dzień wszystko zmieni. Ta magiczna chwila, gdy spotkali się spojrzeniami. Skupiła spojrzenie na synu, który z uśmiechem śpiewał ulubioną kolędę. Co jeśli się wyda, że James to jego ojciec? Poczuła, jak wewnętrznie wpada w panikę. Jak ona im to wytłumaczy? Może jednak powinna znów uciec? Ale dokąd? Mieli z Syriuszem swoją bezpieczną przystań, nigdzie nie będzie im lepiej. Jej syn ma rodzinę, posklejaną z przyjaciół, ale to ludzie, którzy ich kochali. Nikt z nich nie zasłużył, by to wszystko zniszczyć, bo ona się boi. Nie. Koniec z uciekaniem. Ma czas na to, by wszystko zaplanować. Póki, co James nie wie, że ona ma dziecko, więc nie ma się czym martwić. Później. Na spokojnie.
Gdy tak stała, uciekając myślami w przyszłość, występ się skończył i nim się spostrzegła usłyszała krzyk.
- Mamo! Ale było super, prawda? – Syriusz z Tomem biegli ku nim, podnieceni swoim pierwszym publicznym występem.
- Mamo? – James powtórzył po jej synu, a ona poczuła, jak przeszedł ją dreszcz. Jednak nie miała czasu. Los nie dał jej tym razem szansy na ucieczkę.
Chłopiec chwycił ją za rękę, nie widząc targających nią emocji.
- Mamo, możemy iść na gorącą czekoladę? Proooooszę. – Spojrzał na nią błagalnie, a ona skinęła głową i wyciągnęła kilka sykli z kieszeni.
- Lećcie, ale pamiętaj, że wracamy na obiad do domu! – rzuciła za nimi, ignorując Jamesa.
- Gwen, Larry… – zwróciła się do rodziców Toma – bardzo miło było was w końcu poznać. Uciekam jeszcze do znajomych, ale mam nadzieję, że spotkamy się wkrótce.
- Oczywiście kochana, pa! – Gwen pomachała jej ręką i skupiła się na rozmowie z inną kobietą, której Holly nie znała.
Odwróciła się, by odejść i znów na niego wpadła. Stał twardo czekając na wyjaśnienia.
- James…
- Czekam.
- Umówiliśmy się. Po świętach. Proszę cię…
Zacisnął zęby, a na czole pojawiła mu się zmarszczka, której kiedyś nie miał.
- Tylko dlatego, że nie jest to dobre miejsce – powiedział cicho, ale usłyszała, w nim wzburzenie. Powstrzymywał się tylko siłą woli. – Spróbuj uciec, a nie ręczę za siebie.
Przełknęła nerwowo ślinę.
- Nie zamierzam uciekać.
Stała w swojej kuchni i chociaż minęły dwa tygodnie, ona dalej słyszała twarde nuty w jego głosie. Nie zamierzała uciekać. Dziś Syriusz wraca do szkoły, a ona po południu spotka się z jego ojcem.
- Jestem gotowy – przerwał jej rozmyślania chłopiec.
- To chodź, urwisie – powiedziała, całując go w czubek głowy.
--------------------------------------------
Totalnie nie spodziewałam się, że wrócę do tego opowiadania, ale ostatnio tak mnie naszło, więc stwierdziłam, że czemu nie. Mam nadzieję, że jeśli przeczytacie to nie zawiedziecie się, aż tak mocno...
O kurczę, nie spodziewałam się że napiszesz kolejny rozdział po takim czasie. Wstyd się przyznać, ale zupełnie nie umiałam sobię na początki przypomnieć, o czym było twoje ff, ale wystarczyło cofnąć się do pierwszego rozdziału i już wszystko sobie przypomniałam