Rekord osób online:
Najwięcej userów: 308
Było: 25.06.2024 00:46:08
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Strofy spisane z myślą o Tomie R. :)
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
W ułamku sekundy Villemo zatrzymała się. Pierwszy raz w życiu poczuła, co to znaczy być sparaliżowanym ze strachu. Nie była w stanie nawet mrugnąć powiekami, nie mówiąc już o oddechu, który utknął gdzieś w przełyku. Dokładnie czuła uderzenia swojego serca i była pewna, że za kilka sekund straci przytomność. Strach odebrał jej wszystko, łącznie z rozsądkiem i logicznym odbieraniem rzeczywistości. Miała wrażenie, że stoi przed nią demon, wysoki na dwa metry, o potężnych barkach, gotów zmiażdżyć ją uderzeniem pięści. Była w pułapce. Z tyłu czekał na nią Śmierciożerca, a z przodu nieznany potwór z Zakazanego Lasu. Zaczynało szumieć jej w uszach, a serce niebezpiecznie szybko pracowało.
Jakiś dźwięk zaczął przedzierać się przez mgłę, która zasnuła jej umysł.
- Villemo, to ty? - zapytał ten, który stał w wejściu do korytarza. Zamiast warczenia rodem z piekła, usłyszała dobrze znany głos. Wypuściła długo wstrzymywane powietrze i zachwiała się na nogach. Wyciągnęła rękę, szukają podparcia, ale nie trafiła w ścianę. Silna dłoń podtrzymała ją w talii, zanim upadła.
- Już dobrze, uspokój się.
- Artur - szepnęła, wciąż nieco zamroczona. Kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest już sama, strach ustąpił miejsca zmęczeniu.
Trzymał ją chwilę w objęciach, by się uspokoiła, potem odsunął delikatnie i spojrzał w oczy.
- Wszyscy cię od godziny szukają, co ty tu w ogóle robisz!?
Villemo nerwowo spojrzała za siebie, ale w korytarzu nikogo nie zobaczyła. Tylko korzenie i pogłębiającą się ciemność. Chciała krótko opowiedzieć Arturowi co zaszło, ale słowa nie współpracowały z myślami.
- Zobaczyłam Patrika, jak wchodzi do lasu, więc poszłam za nim. Powiedział, że to wszystko, co się dzieje, jest związane ze mną i zaprowadził tutaj. W środku jest wielki ołtarz i totem Taran-Gai, myślę, że chciał w jakiś sposób wskrzesić Voldemorta. Artur, on jest Śmierciożercą! Widziałam jego Mroczny Znak!
Zdawała sobie sprawę z tego, że mówi nieskładnie i chaotycznie, ale z nerwów nie potrafiła zebrać myśli.
Widziała, jak Arturowi napinają się mięcie szczęki, a błękitne oczy stają się granatowe. Puścił Villemo i ruszył wgłąb korytarza. Chwyciła go za rękę i zmusiła by się zatrzymał.
- Nie idź tam, błagam.
- Od dawna podejrzewałem, że Patrik jest związany z Voldemortem — powiedział, zaciskając pięści — Mamy okazję załatwić tego skurczybyka. To on chciał cię zabić Vill! Robił wszystko, żeby nie dopuścić byś go powstrzymała przed powrotem Voldemorta. Albo teraz go załatwimy, albo będziemy wszyscy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Pomożesz mi?
Jego pytanie zbiło ją z tropu. Z jednej strony marzyła, by to wszystko się skończyło, żeby wrócić do bezpiecznego Hogwaru i poprosić o pomoc kogoś dorosłego, bardziej doświadczonego. Z drugiej strony, najzwyczajniej na świecie nie chciała wyjść na tchórza. Wahała się przez chwilę, czując szalejące zmysły, które krzyczały teraz "uciekaj!".
Puchon widząc jej niezdecydowanie, zrobił dwa kroki do wnętrza tunelu.
- Zaczekaj! — krzyknęła - idę z tobą.
Artur szedł przodem, a Villemo cicho opowiedziała mu dokładnie i na spokojnie, co zobaczyła w komnacie na końcu tunelu.
- Wygląda na to, że mamy do czynienia z powiązaniem magii — podsumował Artur.
- To znaczy?
- Być może Patrik chce za pomocą czarów szamańskich, wskrzesić Voldemorta. Nie wiem dokładnie, jakby miało do tego dojść, ale wiem jedno — Obrócił się nagle do niej przodem i spojrzał głęboko w oczy. — jesteś najlepszym przykładem na to, że magia Ludzi Lodu jest równie potężna. Wiem, że masz w sobie uśpioną moc. Czuję to.
Villemo Zatrzymała się, wpatrzona w jego oczy, które świeciły w ciemności żółtym blaskiem. Z ich błękitnej barwy nie został nawet ślad. Jak długo żyła, nie widziała nigdy, by ktoś miał taki kolor tęczówek…chyba że pochodził z Ludzi Lodu. Musiała przyznać, że wyglądał w tym momencie pięknie, choć przerażająco, aż zaniemówiła z wrażenia.
- Widzę, że jesteś w szoku — powiedział Artur, uśmiechając się — Teraz już wiesz, że pochodzę z Ludzi Lodu, ale to nawet lepiej. Musimy trzymać się razem.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? Przecież od początku mogliśmy działać, zamiast dawać się wodzić za nos. - Ruszyli dalej, więc Villemo mówiła teraz do jego pleców. Nie odpowiedział, a jego milczenie wydawało się jej w pewien sposób złowrogie. Zatopiła się więc w swoich myślach. Coś jej nie dawało spokoju, majaczyło gdzieś w zakątkach umysłu i próbowało wyjść na powierzchnię świadomości. Zmysły szalały i od pewnego czasu wysyłały całkiem sprzeczne sygnały. Przestała już ufać samej sobie, miała wrażenie, że coś, lub ktoś wyczarował w jej umyśle kurtynę, która zasłaniała rzeczywistość. Jakby podano jej narkotyk...lub rzucono na nią czar.
Szli dłuższą chwilę bez słowa, Artur z różdżką wyciągniętą przed sobą, a ona, trzymając go za rękę, wpatrywała się w jego szerokie plecy. Nagle oślepił ją blask pochodni, kiedy wkroczyli do szerokiej komnaty z mistycznym ołtarzem pośrodku. Rozglądała się gorączkowo za Patrikiem, bała się, że nagle wyskoczy na nich z ukrycia. Również trzymała różdżkę w pogotowiu, chociaż zdawała sobie sprawę, że w starciu z wrogiem, może nie mieć szans jej użyć. Artur stał wyprostowany i skupiony, czujny niczym drapieżne zwierzę. Jego niepokój Villemo odczuwała jedynie w uścisku dłoni, który stał się niepokojąco mocny.
Nagle zza ołtarza wyszedł Patrik, miał na sobie jedynie spodnie i buty, a tatuaż na jego lewym przedramieniu błyszczał głęboką czernią. Trzymał coś w ręku i obracał, oglądając z każdej strony. Villemo ze zgrozą dostrzegła, że był to flet. Bardzo stary, niemal prymitywny, wyglądał jak kawałek patyka, ale doskonale pasował do reszty wystroju komnaty. Właśnie takie instrumenty szamani używali podczas swoich mistycznych rytuałów.
Patrik był tak zaaferowany znaleziskiem, że nie zauważył dwóch osób stojących u wejścia do pomieszczenia.
- Oddaj mi to — Echo słów Artura odbiło się od chłodnych, wilgotnych ścian. Villemo mimowolnie się wzdrygnęła. Chciała puścić jego dłoń, ale trzymał ją mocno.
Patrik podniósł wzrok i sięgnął za plecy po różdżkę, zrobił to jednak zbyt wolno. Artur pociągnął Villemo z całej siły do siebie, wykręcił jej rękę do tyłu i jednym ruchem sprawił, że ugięły się pod nią nogi, zmuszając do klęku. Wymierzył w jej głowę różdżkę.
- Ruszysz się o centymetr, a jej głowa eksploduje.
Patrik momentalnie zastygł w bezruchu z jedną ręką za plecami, a drugą, w której trzymał flet, wyciągniętą w bok.
- Spokojnie - poprosił nerwowo - Nie rób jej krzywdy. Zrobię, co każesz, tylko pozwól jej odejść.
Villemo oszołomiona próbowała się wyrwać, ale uścisk Artura był jak imadło. Kurtyna przysłaniająca jej umysł powoli się unosiła, a to, co odkrywała było przerażające.
- Oszalałeś? Puść mnie natychmiast! - Krzyknęła wściekła, szarpiąc się. W odpowiedzi wykręcił jej rękę jeszcze mocniej, aż zawyła z bólu a z oczu trysnęły łzy. Uspokoiła się w obawie, że jeszcze chwila i połamie jej kości.
- Nie szarp się, mój Dziki Pyłku, bo stracę cierpliwość, a chciałbym jeszcze mieć czas się z tobą zabawić. Najpierw jednak trzeba pozbyć się niewygodnego świadka.
Skierował różdżkę w stronę Patrika, w którego oczach dostrzegła strach i żal. Kurtyna uniosła się do końca i wtedy zrozumiała, jak strasznie się co do niego pomyliła. Było już jednak za późno. Po komnacie poniosło się echo najstraszniejszego zaklęcia, jakie dane jej było usłyszeć.
- Avada Kedavra!
Krzyczała. Żałosny krzyk pomieszany ze szlochem niósł się po komnacie w akompaniamencie szaleńczego śmiechu jej oprawcy. Artur złapał ją za włosy, okręcając je sobie wokół nadgarstka i przeciągnął po zimnej kamiennej posadzce, aż pod sam ołtarz. Nie czuła fizycznego bólu, chociaż zapewne straciła połowę włosów, a siniaki na nogach za jakiś czas pokryją ich większą powierzchnię. Myślami była tylko przy Patriku, którego martwe ciało leżało niczym szmaciana lalka kilka metrów dalej. Chłopak leżał na brzuchu, z głową zwróconą tak, że nie mogła widzieć jego twarzy. Gdy przechodzili obok niego, Artur podniósł z ziemi flet i gwizdnął zadowolony z siebie.
- fiu, fiu, łatwo poszło. Bałem się, że ten czarnuch będzie stwarzał więcej problemów. Dzięki tobie szybko się go pozbyłem.
Villemo zawyła z poczucia winy, co wywołało kolejną salwę śmiechu Puchona. Dotarli do ołtarza i Artur z całej siły pchnął dziewczynę wprost na konstrukcję z płacht, kości i konarów, zza których wysunęły się oślizgłe macki, owijając się wokół Villemo. Z przerażeniem rozpoznała w nich diabelskie sidła. Nie miała już wątpliwości, kto stał za zamachami na jej życie.
- Im bardziej się będziesz wiercić, tym mocniej się zacisną. Drugim razem się im nie wywiniesz, a nie chcę byś za szybko wytrysła flakami. Mam ci coś do powiedzenia.
Villemo zrobiło się niedobrze, ale wreszcie uspokoiła się nieco. Była przyciśnięta do ołtarza tak, że ręce unieruchomione były wzdłuż ciała, a nogi ledwo dotykały podłoża. Pomimo rozdzierającego żalu, nie chciała umierać, wręcz przeciwnie. Pragnęła zrobić wszystko, by śmierć Patrika nie poszła na marne.
Artur stanął na środku komnaty i trzymając flet w jednej ręce, uniósł go nad głowę. Wyglądał jak typowy dotknięty złym dziedzictwem potomek Ludzi Lodu. Jego twarz promieniowała złem, kości policzkowe jeszcze bardziej uwydatnione, pulsowały złowrogo. Oczy żarzyły się siarkowym blaskiem i biła od nich żądza mordu. To nie był ten sam człowiek, którego Villemo poznała. Spojrzał na nią w taki sposób, że poczuła ciarki wzdłuż kręgosłupa.
- Jesteś dla mnie nikim, Dziki Pyłku. Zaledwie skutkiem ubocznym doskonałej krwi Tengela Złego. Ale mamy chwilę dla siebie, więc wyjaśnię ci pewne rzeczy.
Zaczął mówić spokojnym, infantylnym tonem, przechadzając się po komnacie.
- Jak zapewne zauważyłaś, zostałaś przytwierdzona do ołtarza. Tak, tak, dobrze odgadłaś, że jest to ołtarz ofiarny, taki sam, jaki szamani z mojego rodu Orahn-Gai od pokoleń budowali w odległym Taran-Gai.
Artur z zadowoleniem obserwował, jak oczy Villemo robią się coraz większe z niedowierzania.
- Zaskoczona? Nie wyglądam jak mieszkaniec dzikiej, syberyjskiej tajgi? No cóż, mój ojciec co prawda był szamanem czystej krwi, ale matka miała w sobie geny Ludzi Lodu pochodzących z Norwegii. Była potomkinią twojego krewniaka Vendela, który nieźle sobie poczynał na Syberii i spłodził kilka dzieci, nawet o tym nie wiedząc.
Villemo znała tę historię i faktycznie nikt nie miał pojęcia, że na wschodzie żyją jeszcze jacyś Ludzie Lodu.
- Czas się przedstawić, nazywam się Man- Chan. - To mówiąc, ukłonił się teatralnie, udając że ściąga z głowy kapelusz.
- Kiedy byłem chłopcem, do naszej osady przybył tajemniczy mężczyzna w złotej masce. Nie wiem, co obiecał mojemu ojcu, ale w zamian za to, obcy otrzymał mnie.
Artur zrobił krótką pauzę, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Jak widzisz, nie byłem ukochanym dzieckiem tatusia. W każdym razie wychowałem się wśród dziwnych ludzi, nazywanych Śmierciożercami. Było więcej takich dzieci jak ja, zabranych z rodzinnych domów, szkolonych do bycia posłusznym Voldemortowi. Jednym z nich był nasz przyjaciel Patrik.
Villemo mimowolnie spojrzała na ciało leżące zaledwie kilka metrów od jej stóp. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Niestety, nie każdy wytrwał w nauce i posłuszeństwie dla Pana i tak na przykład ten tutaj zdrajca, uciekł jakiś czas po tym, jak ja przybyłem. Wyrzekł się bycia Śmierciożercą, ale zrobił to za późno, bo zdążył otrzymać znak. Jak widać wstydził się go do końca swojego życia.
- Jesteś potworem! Jak mogłeś zabić niewinnego człowieka! - krzyknęła Villemo, szarpiąc się z emocji, co spowodowało zaciśnięcie się pętli wokół jej szyi i brzucha.
- Lepiej panuj nad sobą, bo nie przeżyjesz do końca opowieści - upomniał ją Artur, celując w nią różdżką.
- Po śmierci Voldemorta Śmierciożercy zniknęli. Jedni powrócili do normalnego życia, inni popełnili samobójstwo. Ja natomiast znalazłem w tym wszystkim drugą szansę, sposobność, by powołać do życia innego mistrza. Kogoś, dla kogo byłem i jestem prawdziwym dzieckiem i najwierniejszym sługą.
- Tengela Złego - szepnęła Villemo z twoją.
- Tak! - wrzasnął Artur, aż podskoczyła. - Mam wszystko, co jest mi do tego potrzebne. Jestem jednym z najbardziej obciążonych złym dziedzictwem, urodziłem się z umiejętnością zaklinania i czarowania. Dzięki temu potrafiłem latami karmić nimi las, aż sprawiłem, że stał się chory, zaczarowany, śmiertelny dla wszystkiego, co tu kiedyś żyło. Wyrzeźbiłem flet, a dzięki opowieściom moich babek z pokolenia na pokolenie, zdołałem nauczyć się melodii, która może przywrócić Tengela Złego do życia. Ale to nie wystarczyło. Przeszukałem każdy zakamarek tego przeklętego lasu i znalazłem to -
Wyciągnął z kieszeni spodni mały, połyskujący kamyk.
- To kamień wskrzeszenia. Dzięki niemu i melodii Tengel Zły powstanie, a ja stanę u jego boku.
Śmierciożercy sądzili, że wskrzeszę Voldemorta, wysłali znaki poprzez tatuaże, dając sygnał do startu. Ale co mnie obchodzi ten gadzina? Nic! On nigdy nie był i nie będzie moim panem. To Tengel Zły jest moim ojcem i władcą, a ja jego najwierniejszym sługą!
On jest totalnie szalony, pomyślała Villemo z przerażeniem. Gorączkowo zastanawiała się, jak uciec, ale sidła trzymały ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać. Artur zaczął przygotowywać się do swojego rytuału. Wyciągnął spod skóry renifera małe naczynie wypełnione szkarłatnym płynem. Villemo nie miała wątpliwości, że to krew, zastanawiała się tylko, czyja. Puchon zanurzył w niej dłoń i zaczął kreślić czerwone znaki na podłodze komnaty. Właśnie powstawał sporej wielkości krąg, kiedy Villemo zaczęła go zagadywać, by wybić z rytmu.
- To ty włamałeś się do mojego pokoju? - Zapytała, chociaż dobrze znała odpowiedź.
- Szukałem Skarbu Ludzi Lodu, to oczywiste. Jak tylko się ciebie pozbędę, wezmę co do mnie należy.
Jakie to typowe dla obciążonego złym dziedzictwem - pomyślała Villemo - Każdy z nich uważał, że ma jedyne i słuszne prawo do tajemnych zbiorów Ludzi Lodu. Pragnęli wykorzystywać je do czynienia zła, a na to nie można było pozwolić.
- Skoro chciałeś się mnie pozbyć, dlaczego uratowałeś mnie przed tymi spadającymi miotłami?
Artur przerwał rysowanie i otarł spoconą twarz, rozmazując na niej krew. Wyglądał przerażająco, ale głos miał spokojny.
- Na początku czarowałem twoją miotłę, żebyś spadła do tego przeklętego lasu. Kiedy się nie udało, próbowałem nabić cię na jedną z nich, ale Patrik zobaczył mnie jak się kręcę przy składziku z miotłami. Musiałem cię uratować dla zmyłki. Nie mogłem ryzykować, że ten dureń zezna przeciwko mnie, kiedy tęgie głowy będą dociekać okoliczności, w których zginęłaś.
Villemo z trudem powstrzymała się, by zwyzywać go od najgorszych kanali. Musiała jeszcze zyskać nieco czasu.
- A wtedy, kiedy zginęła mi różdżka? Zabrałeś ją, jak siedzieliśmy w Wielkiej Sali.
- Błąd! - odpowiedział triumfalnie i uśmiechnął się w jego mniemaniu uwodzicielsko - Pamiętasz jak wcześniej w pokoju wspólnym PRZYPADKOWO na ciebie wpadłem? - Villemo skrzywiła się na to wspomnienie - Zaczepiłem się guzikiem o twoje włosy. Jeden sprawny ruch i już miałem twoją różdżkę.
Dziewczyna musiała przyznać, że idealnie zagrał swoją rolę. Wykorzystał nawet ich podobieństwo do siebie, dzięki czemu zyskał w Villemo niemal bratnią duszę. Nawet Christiana wciąż powtarzała, że wyglądają jak rodzeństwo. Niewiele się pomyliła, wszak mieli te same, piękne a zarazem przerażające geny.
Teraz wreszcie ją dopadł i chociaż starała się odwrócić jego uwagę, wciąż nie miała pomysłu jak wydostać się z tej sytuacji.
Artur podszedł do ołtarza i spod skór reniferów wyciągnął duży kocioł z wodą. Postawił go na środku krwistego okręgu i zaczął wkładać pomiędzy cynowe nóżki gałęzie. Zaklęciem rozpalił pod naczyniem ogień i już po chwili w komnacie czuć było odurzający zapach podgrzanych ziół i ziemi. Artur wciąż dorzucał jakieś składniki, recytując pod nosem zaklęcia w języku, którego Villemo nie znała. Wszystkiego, czego używał, zgromadził latami w tym miejscu, ukrywając pod ołtarzem. Doprawdy dobrze się przygotował.
Narysował na pergaminie jakieś znaki, najprawdopodobniej runy, o których znaczeniu Villemo wolała nie myśleć. Uniósł papier nad kotłem, wycelował w niego różdżką i zaklęciem podpalił. Kawałki pergaminu razem z popiołem wpadły do naczynia, a zaraz potem wydobyła się z niego zielona, śmierdząca para.
- Już niedługo. Jeszcze został nam jednej element, ofiara — wydyszał i zbliżył się ku niej z szaleństwem w oczach.
- Proszę, nie rób tego — wyszeptała błagalnym głosem, chociaż wiedziała, że go nie powstrzyma.
Przyłożył do jej twarzy koniec rozgrzanej do czerwoności różdżki i przeciągnął ją wzdłuż policzka. Villemo krzyknęła, z rany wylała się krew. Artur czekał, aż dostatecznie dużo ścieknie jej po różdżce i wrócił do kotła. Villemo miała mroczki przed oczami, kiedy próbowała dojrzeć co robi jej oprawca. Nie mogę stracić przytomności — pobudzała się w duchu — muszę myśleć i się uwolnić.
Artur poczekał cierpliwie, aż ostatnia kropla krwi skapnie z różdżki do wywaru, który pienił się i buchał kłębami oparów.
- Historia lubi się powtarzać. Tak jak kiedyś sam sławny Harry Potter był świadkiem odrodzenia swojego pana, tak ty teraz będziesz patrzeć na to, jak ja wskrzeszam swojego. Swoją drogą pomyśl tylko, staniesz twarzą w twarz z protoplastą naszego wspaniałego rodu. Czy to nie zaszczyt?
Z kotła wydostało się już tyle pary, że Villemo prawie nic nie widziała. Artur majaczył jej, jako zielonkawy cień wśród dymu, nie miała pojęcia, jaki będzie jego następny krok. Pod kamuflażem z oparów stał z wyciągniętą dłonią, w której trzymał kamień wskrzeszenia. Skupił się na pragnieniu by Tengel Zły ukazał mu się z zaświatów. Z kłębów pary zaczął formować się jakiś kształt. Najpierw przypomniał mały kokon, który z każdą sekundą rozrastał się, aż osiągnął wielkość niskiego człowieka. Po chwili dym uformował się w płaską głowę, zgarbione ciało i długie, chude kończyny zakończone szponami. W przeraźliwie pomarszczonej twarzy dokładnie można było dostrzec parę żółtych jak siarka, świecących oczu.
Villemo mimowolnie jęknęła. Tengel Zły ukazał się przed nimi jako duch, ale był tak przerażający, że oddech uwiązł jej w gardle. Gdy sądziła, że gorzej być już nie może, do jej uszu dobiegła osobliwa melodia. Jeżeli do tej pory się bała, to teraz była na śmierć przerażona. Artur dmuchał w mały, prymitywny flet, wydobywając z niego szczególną pieśń. Każdy z Ludzi Lodu doskonale zdawał sobie sprawę, co ta melodia oznacza. Było to zaklęcie, które setki lat temu Tengel Zły ułożył, jako swoiste hasło do obudzenia go z magicznego snu. O ile jego duch ukazał się dzięki kamieniowi wskrzeszenia, o tyle ten dźwięk miał sprawdzić, że zły przodek stanie się żywy i prawdziwy. Echo niosło muzykę po całej komnacie i wprawiało ściany w wibrację. Villemo czuła, że cały ołtarz trzęsie się pod wpływem energii, której źródło znajdowało się nad kotłem. Oczy Norweżki zaszły łzami, podrażnione ostrym zapachem zgnilizny i siarki, które Tengel Zły roztaczał w koło.
Nagle wszystko eksplodowało jasnym blaskiem. Kocioł roztrzaskał się na kawałki, Artur uderzony siłą podmuchu, odleciał kilka metrów do tyłu, przerywając swoją grę. Pod wpływem nagłego światła Diabelskie sidła skurczyły się i cofnęły pod ścianę, a Villemo, uwolniona, ciężko upadła na podłogę. Nabrała głęboko powietrza, ale zaraz zakaszlała, dusząc się zielonym dymem, który wypełnił komnatę. Na kolanach okrążyła ołtarz i schowała się pod skóry reniferów. W komnacie zapadła totalna, przerażająca cisza.
Czytam Twoją serię od kilku rozdziałów i to chyba pierwszy, w którym rzeczywiście trochę mi przeszkadza, że nie znam sagi o Ludziach Lodu. Czuję, że przez to część rzeczy mi umyka.
Niemniej jednak, był to rozdział trzymający w napięciu i z dwoma zwrotami akcji, których się nie spodziewałam.
Po drugie nie spodziewałam się śmierci Patryka... Jakoś myślałam, że uda mu się razem z Vilemo uciec sprzed ołtarza ofiarnego, może nie będzie łatwo, albo i tak nikt nie pokona Artura, ale nie, że Patryk zginie. Choć dzięki temu nawiązanie do Czary Ognia jest jeszcze wyraźniejsze. Po prostu zrobiło mi się smutno czytając to.
Poza tym podoba mi się wartka akcja i dobre opisy. Rozdział był wprawdzie dość długi, ale tu nie było gdzie ani po co go przerywać. Taka objętość tekstu jest akurat.
Wiem, że komentarzy nie jest wiele, ale czuję, że zbliżasz się już do końca tej historii i mam nadzieję, że się nie zniechęcisz, a pozwolisz czytelnikom poznać zakończenie