Rekord osób online:
Najwięcej userów: 308
Było: 25.06.2024 00:46:08
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
W Hogwarcie rozpoczyna się nowy rok szkolny. Hermiona wraz z przyjaciółkami ma pierwsze zajęcia i...
>> Czytaj Więcej
W Hogwarcie rozpoczyna się nowy rok szkolny. Hermiona wraz z przyjaciółkami ma pierwsze zajęcia i...
>> Czytaj Więcej
O pomocy i determinacji.
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z przyjaciółkami przybywa do Hogwartu, gdzie odbywa się uczta rozpoczynająca nowy r...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Wstawiam kolejny rozdział, bo być może to mnie zmotywuje, żeby tę historię skończyć. Mam nadzieję, że tak ; )
Tak czy inaczej, miłego czytania!
Miejsce otoczono taśmą i tylko ona udowadniała, że jeszcze niedawno ktoś tu mieszkał. Poza tym wszystko przypominało zapomniany przez diabła przedsionek piekła – mimo że ogień został dawno ugaszony, obraz pożogi atakował już przy pierwszym kroku.
Mike niemal widział szalejące płomienie, niemal słyszał rozpaczliwe wołanie hipogryfów. Chociaż jego stopy tylko zamiatały kurz, a pokryte spalenizną zgliszcza niedawno wystygły.
Kupka popiołu. Tyle zostało z jego domu.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała Lily, rozglądając się dookoła z dziecięcą ciekawością.
– U mnie – odparł gorzko Mike. – Wczoraj ktoś wszystko podpalił, skutki masz przed oczami. Pytałaś o miejsce, w którym ostatnio byli, proszę bardzo. Teraz powiedz, jak właściwie chcesz odnaleźć porywaczy.
– Nie ja, tylko tropiciel – rzuciła, a w jej głosie nie znalazła się ni kropla współczucia.
Być może powinno go to rozdrażnić, ale stało się wręcz odwrotnie.
– Kto? – wydukał, kiedy Lily go wyprzedziła i pochyliła się nad jedną z lepiej wyglądających cegieł.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Ktoś teleportował się z głośnym trzaskiem tuż pod lasem, a Mike wyciągnął różdżkę, gotowy do ataku.
– O wilku mowa – rzuciła beznamiętnie Lily, co kompletnie nie pasowało do powagi sytuacji.
Spomiędzy drzew wyszedł czarodziej, trzymający za rękę kilkuletniego chłopca. W miarę, jak się zbliżał, Mike zobaczył, że mężczyzna był młody, a rozwichrzone przez wiatr kruczoczarne włosy związał nieporadnie w kucyk. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost młokosa, a za duża szata szorowała po podłożu, zbierając brud. Obok niego maszerował chłopiec ze złotą czupryną i wielkimi oczami, który z ekscytacji co jakiś czas podskakiwał jak sarna.
– James nie będzie zadowolony, że ciągniesz małego w takie miejsca – rzuciła na przywitanie Lily.
– Mogę też wrócić do domu – burknął posępnie nowoprzybyły, omiatając spojrzeniem otoczenie. Wtedy też dostrzegł Mike’a, a dostrzegł go jasnymi, zielonymi oczami, które auror doskonale znał.
– CIOCIA!
Chłopiec wpadł w ramiona Lily, przeskoczywszy przez szarą zaspę. Dziewczyna posłała mu najcieplejszy ze swoich uśmiechów i potrzepała włosy, ale ich rodzinne uściski nie trwały długo.
– Mike, to jest Al – powiedziała. – Wyśledzi dla nas porywaczy.
Spojrzał na czarodzieja obok i dopiero wtedy połączył wszystkie fakty.
Albus Potter – kojarzył go ze szkoły, musieli się minąć kilka razy. Z tym, że Mike nie pamiętał kiedy i w jakich okolicznościach.
– Czy to jest coś, o czym powonieniem wiedzieć? – zapytał Albus, patrząc podejrzliwie to na Mike’a, to na swoją siostrę.
– Nie – odpowiedziała mu bez wahania Lily.
Na pierwszy rzut oka w ogóle nie byli do siebie podobni. On wyglądał jak młodsza wersja swojego ojca w nieco innej charakteryzacji, ona po Harrym Potterze odziedziczyła niewiele. Jednak przede wszystkim Lily należała do osób, które zawsze prą przed siebie, zostawiając innych w tyle. Natomiast jeśli chodzi o Albusa… Mike nie musiał mu się długo przyglądać, by wiedzieć, że na ogół trzymał się z boku; nie podążał za tłumem, ale też mu nie przewodził i nigdy nie pozwalał, by ktoś deptał mu po piętach. Dlatego kiedy bez zbędnych dyskusji zabrał się do pracy, nikt mu nie przeszkadzał. Mike nawet starał się nie patrzeć mu na ręce, chociaż mocno go korciło – tym bardziej, że Albus Potter wykonywał ruchy, których on nie potrafił zinterpretować.
Najpierw chodził dookoła domu, co jakiś czas wzdychając cierpiętniczo lub z politowaniem. Potem mruczał pod nosem zaklęcia, przez co z jego różdżki buchnęły kłęby białego dymu. Potem…
– Wiedziałem, że tu będziesz.
Mike od razu poznał głos Jeroma, ale jego najście było tak niespodziewane, że mimowolnie zadrżał.
– Cześć Al – rzucił swobodnie do ciemnowłosego mężczyzny, a ten na przywitanie podniósł rękę. Jerome schował ręce do kieszeni kurtki i wbił spojrzenie w Mike’a. – No… to wyjaśniaj – rozkazał, przewracając oczami.
– Agnes… – zaczął Mika, ale mu przerwano.
– To wiem. Powiedz mi lepiej, dlaczego jesteś tutaj, a nie na miejscu zdarzenia, co Albus wyczynia i, przede wszystkim, co tu robi jego młodsza siostra.
– Uah, dawno mnie nikt tak nie nazwał – wtrąciła Lily, a w jej głosie wybrzmiała pogarda. – A myślałam, że już skończyłam szkołę.
– Nie czas na to – wycedził Mike. Gdyby mógł sobie pozwolić na pogawędki, zapytałby, skąd Jerome znał Albusa. – Musimy znaleźć Agnes, a Lily wpadła na lepszy trop niż aurorzy. Tyle w temacie. Możesz pójść z nami albo złożyć raport w biurze, do niczego cię nie zmuszam.
– Tak, Mike – warknął Jerome i chyba pierwszy raz w jego głosie wybrzmiewała tak dogłębna irytacja. – Pójdę pisać raport, weź się zastanów, co ty w ogóle pierdolisz.
– Potraficie się teleportować za źródłem? – ich wymianę zdań przerwał Albus, który stanął tuż za nimi, drapiąc się po rzadkim zaroście.
Zarówno Mike jak i Jerome zrobili głupie miny, a Lily skrzyżowała ręce na piersiach.
– Al…
– No?
– Ze znanych mi osób, tylko ty potrafisz teleportować się za źródłem.
Albus wyglądał na szczerze zdziwionego, chociaż po minie Lily Mike wywnioskował, że nie mówiła mu o tym pierwszy raz.
– No nic – westchnął, wzruszając ramionami. – Zrobię dla was świstoklik, ale ani słowa nikomu, bo ojciec mnie wydziedziczy, a ciotka zabije.
Powiedział to bezuczuciowo, chociaż minę miał wyjątkowo posępną. Mimo to Mike nie potrafił powstrzymać parsknięcia.
Rodzinna klika, ta jawna niesprawiedliwość w świecie czarodziejów już nawet go nie dziwiła. To oczywiste, że Albus Potter nie brał pod uwagę, że za stworzenie nielegalnego świstoklika trafi do Azkabanu. Przed łamaniem prawa powstrzymywały go tylko więzy rodzinne… dobrze, że chociaż tyle. Tylko czego Mike miałby się spodziewać? Obserwował swojego szefa przez długi czas i doskonale wiedział, że Harry Potter nie miał za grosz zaufania do przepisów i niejednokrotnie je naginał dla osiągnięcia swoich celów. Jak inaczej mógł wychować swoje dzieci?
Albus wyciągnął z kieszeni figurkę centarura i wymruczał nad nią zaklęcie.
– Działa tylko w jedną stronę, ten bardziej skomplikowany ściągnąłby Ministerstwo Magii.
– Akurat! – prychnęła Lily. – Żaden urzędnik nie wytropi tunelu.
– Optymistyczna wizja, Lily, ale jeśli któryś z nich zatrzyma przesył, wpadniecie w próżnię, a ja będę musiał emigrować do Tybetu. Dlatego świstoklik zabierze was do źródła, wrócicie przez teleportację albo… no… coś wymyślicie. Tylko Lily – spojrzał na nią przenikliwie – jeśli nie dostanę od ciebie wiadomości w ciągu godziny, sam przejdę się do domu…
– Ojciec wyjechał.
– … Jamesa.
– Co?! Nie! – Lily tupnęła nogą, przypominając w tym oburzoną nastolatkę.
Albus złapał wpół biegnącego dookoła chłopca, ignorując przy tym siostrę.
– Al, godzina to za mało – powiedziała już o wiele spokojniej. – Nie wiemy, gdzie dokładnie prowadzi ślad, czy nie czeka na nas jakaś blokada informacyjna. Daj mi czas do wieczora, jeśli nie skontaktuję się z tobą, zrobisz, co uważasz za słuszne.
Niechętnie kiwnął głową, ale podał figurkę Mike’owi.
Była ciepła, ale poza tym całkiem zwyczajna.
– Expecto patronum! – Z różdżki Jeroma wyleciał srebrny jastrząb. – Znajdź Eve – powiedział do frunącego patronusa, tak pięknego, że pozostali z trudem oderwali od niego wzrok.
– Radzę się pospieszyć, bo świtoklik odlatuje za dziesięć sekund – rzucił beznamiętnie Albus, wpatrzony w miejsce, w którym zniknął srebrzysty obłok.
Lily i Jerome podskoczyli do figurki i położyli na niej dłonie, a Mike poczuł, jak z nerwów przewraca mu się w żołądku. Był to jednak zdrowy stres, oczyszczający umysł, napędzający do działania. Dlatego przyjął zdeterminowany wyraz twarzy i już po chwili świstoklik zajaśniał i pociągnął ich w nieznane, powodując przedziwne skurcze w okolicach pępka.
Świat wirował dookoła nich, ale trwało to nie dłużej niż kilka sekund. Zaraz stanęli na brudnym chodniku, między dwiema, starymi kamienicami.
Jerom zachwiał się niebezpiecznie, ale udało mu się zachować równowagę. Dotknął palcami skroni i wziął głęboki oddech.
– Musieli tu być – rzuciła pewnie Lily. – Al potrafi wytropić ślad nawet po kilku formach przemieszczenia, więc o ile sobie nie poszli, znajdziemy ich.
– Nigdzie nie poszli – stwierdził Mike. – Jeśli planowali porwanie, z pewnością przygotowali jakąż bazę. Problem polega na tym, że nawet jeśli twój brat potrafi podążać za wielopunktowym śladem, to my niekoniecznie.
– Jak już powiedziałam…
Figurka ponownie zajaśniała i zanim zdążyli cokolwiek zrobić, przenieśli się w kolejne miejsce, tym razem na przycmentarną polanę.
– Podwójny przesył – skomentował Jerome. – Niesamowite.
– To nie koniec – powiedział Mike, widząc, jak figurka po raz kolejny zaczyna błyszczeć.
Świstoklik zabrał ich w nowe miejsce, ale tym razem w trakcie lotu figurka rozsypała się w proch, a oni uderzyli boleśnie w leśną ziemię.
– Potrójny – wybełkotał Jerome, łapiąc za wystający korzeń. – Zaraz się porzygam.
– Przedmiot nie wytrzymał – wydyszała Lily, z trudem podnosząc się na nogi. – Ale musimy być niedaleko.
Znaleźli się w otoczeniu wysokich drzew, w większości sosen. Dookoła nich leżały szyszki i suche igły, a przejścia między konarami strzegły gęste paprocie. W zasięgu wzroku nie znajdowało się nic szczególnego.
– Jesteś pewna? – zapytał powoli Mike, rozglądając się na boki. Szukał jakiś widocznych śladów, ale nic nie przykuło jego uwagi.
– Nie, ale założenie opcji przeciwnej do niczego nas nie zaprowadzi.
Poszli przed siebie, chociaż Jerome zrobił to z lekkim ociąganiem. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierosów i włożył jednego do ust.
– Naprawdę? – Mike miał ochotę złamać mu szczękę.
– Muszę pomyśleć – wyjaśnił Jerome, marszcząc brwi. Naprawdę, wyglądał na ledwie obecnego. Myślami musiał być już daleko stąd.
Ich marsz zamienił się w krok spacerowy, ale to dało Mike’owi więcej czasu na badanie terenu wokół nich… chociaż tak naprawdę tracili cenne minuty, które mogą przesądzić o życiu Olivera.
Nagle Jerome zatrzymał się, a tlący się papieros wypadł mu w ust wprost na suche igły. Nieprzejęty, podwinął rękaw i wbił spojrzenie w nadgarstek.
– Co jest? – Mike podszedł do niego, chociaż kiedy dostrzegł miejsce, w które wpatrywał się Jerome, wiedział, że nie potrzebuje żadnej odpowiedzi.
Sam zrzucił szatę i dotknął palcami skóry na ręce. Zaklęcie namierzające przestało działać.
Jerome położył różdżkę płasko na dłoni, która zaczęła się obracać przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Dopiero kiedy auror wymruczał nad nią serię inkantacji zatrzymała się, wskazując w sam środek lasu.
– Tam rzucono najsilniejszy urok w ciągu ostatnich trzech godzin – powiedział i puścił się biegiem.
Ruszyli za nim, mijając kolejne drzewa, które zamieniły się w kolorową plamę.
Mike starał się zachować trzeźwy umysł, bo z każdej strony powinni spodziewać się ataku. Przemieszczanie się w takim tempie osłabiało ich czujność, ale deptanie w kółko… stracili już dość czasu.
Musieli wspiąć się na wyżynę, w całości zasypaną przez liście klonu, przez co już po chwili wszyscy dyszeli, z trudem łapiąc oddech. Jednak tam, na ich drodze pod górę, Mike odnalazł pierwszy ślad.
Już zamiecione w wielu miejscach liście zwróciły jego uwagę. Uszkodzenia na konarze drzewa nie mógł zignorować.
– Ktoś tędy uciekał – wysapał, łapiąc się za bok. – Musiał rzucać zaklęcia na oślep.
Poszli dalej, co jakiś czas odnajdując te same znaki. Na samym szczycie wzgórza Jerome ich zatrzymał, chociaż droga dla nich i tak się skończyła. Przed sobą mieli tylko stromy spad, na którego dnie płynął porośnięty trawą strumyk.
Lily stanęła na krawędzi, jakby testując lęk wysokości, a Mike pochylił się nad poplamionym krwią kamieniem.
– To tutaj – rzucił Jerome. – Tutaj ktoś rzucił najsilniejsze zaklęcie… – zamilkł, kiedy spojrzał w dół.
Mike stanął obok niej, ale to, co zobaczył, sprawiło, że zabrakło mu powietrza.
– AGNES! – zawołał Jerome, mijając krawędź i stając wprost na stromej ścianie. Złapał za wystający korzeń, żeby nie stracić równowagi, ale rozsądek nie przebił się ponad instynkt, dlatego zaczął schodzić w dół, co jakiś czas zsuwając się niebezpiecznie po suchym piachu.
Mike wyciągnął różdżkę i asekurował go, chociaż jego głowę jakby wypełnił gęsty dym.
Na dnie widział ciemną plamię, dziwny kształt przypominający człowieka. Nie widział go po raz pierwszy. Upadek z takiej wysokości zamieniał ciało w kupę połamanych kości i rozgniecionych organów. Tylko że ten kształt jeszcze nigdy nie przypominał jego przyjaciółki.
– Agnes… – wydyszał, nie mogąc ruszyć się z miejsca. – To niemożliwe.
Lily złapała go za rękę, pozornie chcąc dodać mu otuchy, chociaż kiedy Mike zrobił krok, żeby zejść tam gdzie Jerome, zatrzymała go w miejscu.
Prawdopodobnie to ją ocaliło.
Najpierw Mike usłyszał szelest, tuż za plecami….a potem spomiędzy liści wystrzelił jasny promień, wymierzony wprost w głowę Lily.
Pociągnął ją gwałtownie na ziemię, a kiedy urok przeleciał nad ich ciałami, ruszył w pościg.
Biegł za mężczyzną, w brązowym kombinezonie, który okazał się wcale nie wolniejszy od niego.
– Drętowota! – rzucił Mike, ale chybił. Zaklęcie trafiło w drzewo, łamiąc gałąź i sypiąc dookoła drzazgi.
To spowolniło jego cel… na tyle, że mógł dostrzec, że ten człowiek na pewno nie pochodził z tego kraju.
Skoczył wprost na niego, zwalając ich na ziemię, przez co oboje przeturlali się na dół uderzając po drodze o wystające korzenie i kamienie.
Mężczyzna z trudem podniósł się z ziemi, ale Mike kopnął go w kostkę, przez co ten upadł na plecy. Nie dał już rady wstać, bo jego ręce oplotły sznury.
– Gdzie jest chłopiec?! – wrzasnął Mike, wypluwając krew.
– Nic nie rozumiesz, gówniarzu – wybełkotał.
Wtedy Mike poczuł silny ból z tyłu głowy. Zobaczył już tylko ponury uśmiech jego przeciwnika i upadł na ziemię, tracąc przytomność.
Pierwszym, co poczuł, był zapach wilgoci połączonej ze smrodem środków czystości z niższej półki. Potem pojawiło się pulsowanie w miejscu uderzenia i drażniące dzwonienie w uszach.
Otworzył oczy.
Leżał na zimnej posadzce w ciemnym pomieszczeniu, przypominającym dawny schron. Niewielki dopływ światła zapewniało małe okienko po drugiej stronie, dzięki niemu zobaczył biały but Lily, ale poza tym wszystko pogrążone było w mroku.
Świadomość powracała powoli, leniwie. Przypominał sobie wydarzenia jak daleki obserwator, aż przed oczami zobaczył obraz zamordowanej Agnes i zagotował się ze złości.
– Mike Rogers – usłyszał głos wydobywający się z cienia. Nie mógł jednak dostrzec jego posiadacza, więc zaczął wierzgać się na ziemi, żeby złapać odpowiednią pozycję. Choćby usiąść.
Był związany. Jego ręce zaplątano za plecami w drut, który boleśnie wbijał się w skórę.
Z ciemności wyszła kobieta o kwadratowej głowie i szerokich barkach. Miała męską budowę, ostre rysy twarzy i krótko ścięte włosy. Gdyby nie melodyjny głos, wziąłby ją za mężczyznę.
Zaraz za nią w centrum pomieszczenia stanął człowiek, którego Mike ścigał w lesie. Jego spuchnięty nos wykrzywiał twarz, ale trudno go pomylić z kimkolwiek innym.
– Kto by pomyślał, że auror trafi aż tutaj – powiedziała kobieta z dziwną formą sentymentu w głosie, jakby byli starymi znajomymi.
– Czyli co? – prychnął wściekle. – Będziesz się teraz pławić w zwycięstwie?
– Nie – odpowiedziała za nią Lily. Mike widział tylko jej stopy, ale po głosie wyczuł, że nie została poważnie zraniona. – Wyjaśni nam motywy swojego postępowania. Doskonale wie, że przegięli. Zbyt wielkie zostawili za sobą ślady, w dodatku zabili aurora. Kolejna śmierć tylko ich pogrąży, mój ojciec wyciągnie ich choćby spod ziemi, nawet na krańcu świata.
Kobieta spojrzała bezpośrednio na dziewczynę, z zagadkowym wyrazem twarzy. Nie wyglądała na przejętą, ale też nie zaprzeczyła.
– Wiecie o tym, prawda? – Lily zwróciła się do niej. – Wasza jedyna szansa to wzruszająca, bohaterska historia, a jesteście przekonani, że postępujecie słusznie, nie?
– Proszę, rozpieszczona córeczka bohatera narodu zabrała głos – skomentowała to kobieta bez cienia emocji. – Myślisz, że usuwam wszelkie ślady po to, by rozsiewać informacje w świat?
– Informacje, które usuwasz, już posiadamy. Wiemy o praktykach rozszczepienia duszy. Czyli co? Pobawiliście się, ale nie wyszło, więc teraz próbujecie zniszczyć dowody…
– Nie! – wrzasnął mężczyzna. – Nigdy nie paralibyśmy się czymś tak okropnym! Jak możesz…! – zamilkł, kiedy napotkał spojrzenie swojej partnerki.
– Chyba widzisz nas w złym świetle, Lily Potter. My nie uczestniczymy w tym procederze. To my go zatrzymaliśmy.
Zamilkła na chwilę, napawając się wrażeniem, które zrobiły jej słowa. Przymknęła powieki, powracając wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat.
– Chciałaś wzruszającej, bohaterskiej historii? Dorośnij. Tym, co nas jeszcze trzyma przy życiu jest prawda… a prawda wygląda tak, że praktyki rozszczepienia uszy nie są niczym nowym – rzekła spokojne. – Zawsze znalazł się jakiś do cna zły czarodziej, który eksperymentował z czarną magią. Aż pewnego dnia uzbierała się grupa badaczy… setki badaczy, którzy podeszli do sprawy, jak do misji. – zaczęła nerwowo krążyć po pomieszczeniu, co jakiś czas rzucając im chłodne spojrzenie. – Ich masowa próba dokonania podziału duszy skończyła się niczym innym tylko górą trupów. Świetnie to zorganizowali – parsknęła – odpowiednich źródeł szukali po całym świecie i tam porywali. Jeśli rodziny okazywały się problematyczne, zabijali.
– W międzyczasie zbierali naczynia. Tutaj problem był mniejszy, wystarczyło zdrowe, silne ciało. Tylko że naczyń potrzebowali więcej. Większość z nich pochodziła więc z zapomnianych terenów, najlepiej ogarniętych wojną, gdzie zaginięcia i mordy nie robiły żadnego wrażenia. Wietnam, Irak, Bałkany… ale mniejsza z tym. Kogo interesuje życie bezimiennych?
Mike zwęził wargi, ale nie przerwał jej.
– Proces rozszczepiania trwał godziny, jeśli nie dni. Wyciągnięcie fragmentu duszy wbrew woli to ogromne cierpienie, ale zamknięcie go w klatce? Niewyobrażalne. Przystosowanie to już tygodnie męki, aż pewnego dnia masz przed sobą takie… coś. Jaźń połączoną ze źródłem, nieśmiertelna, rozwijająca się w błyskawicznym tempie. Broń przyszłości. Na razie licha, ale kiedyś… – zamilkła, zaciskając zęby w niemym bólu, który niemal z niej wypływał.
– Gdzie w tym wszystkim ty? – przerwał ciszę Mike, kiedy wreszcie udało mu się usiąść i oprzeć plecy o chłodną ścianę.
– Moja wnuczka została źródłem – odpowiedziała kobieta. – Zabili mi syna, jego ciężarną żonę. Byłam aurorem, tak jak ty, nie mogłam tego tak zostawić. Z tym że poleganie na rządzie na nic się nie zdało, tylko tonęłam we własnej goryczy. Aż pewnego dnia odezwali się do mnie inni, którzy ucierpieli w podobny sposób i stworzyli organizację. Tacy jak Howard – wskazała na mężczyznę stojącego obok – jego siostra bliźniaczka została naczyniem. – Pozwoliła sobie na chwilę ciszy, pełnej niepotrzebnej dramaturgii. W tym czasie słuchacze mogli poukładać w głowie historię, ocenić jej prawdziwość.
Mike nie wątpił, że kobieta mówiła prawdą… ale to niczego nie zmieniało.
– Naszą misją zostało zatrzymanie tych obrzydliwych, okrutnych praktyk – skończyła wyniośle.
– A zatrzymujecie je, mordując tych, którzy zostali rozszczepieni wbrew ich woli? Tak jak ten chłopiec. Dowiedzieliście się, że Helen Watterson miała stać się dla niego naczyniem, więc ją zabiliście, a teraz…
– Błądzisz po omacku. Helen Watterson była tylko strażniczką, doskonale wyszkoloną wśród swoich. Naczynie dla duszy tego chłopca nie zadziałało, odrzuciło go.
Mike przypomniał sobie słowa Lily i obrzydliwą zjawę, która zaatakowała go dwukrotnie. Kiedy o niej myślał, nie dziwił się, że została odrzucona. On sam za nic w świecie nie chciałby mieć w sobie czegoś takiego.
Tylko co do cholery oznacza słowo „strażniczka”?
– I gdzie jest teraz to ciało? Ten człowiek, który miał stać się naczyniem? – zapytał powoli, nie będąc pewnym, czy tok jego rozumowania był słuszny.
– Mam nadzieję, że w grobie, ale nie ja go pochowałam.
– Więc jego też zabiliście – warknął, ledwie panując nad emocjami.
– Nie można zabić tego, co nie żyje – odpowiedziała mu tajemniczo, wywołując tym tylko większą złość.
– Co… – zaczął, ale przerwała mu Lily.
– Mike, ona chce ci powiedzieć, że w tym całym procederze naczyniem dla duszy miał być trup.
Ten rozdział - przyznaję - trochę mną wstrząsnął.
Nastawiony na akcję, na zmiany, na wprowadzenie czegoś nowego.
Wstrząsnął głownie z powodu Agnes. Z niewiadomych przyczyn musiała skojarzyć mi się z kimś... powiedzmy "bliskim" (wiesz, co mam na myśli) i jej śmierć po prostu mną rąbnęła.
Pamiętam, że czytałam ten rozdział na lotnisku i w tym momencie po prostu wszyscy znikli, przestałam ich dostrzegać i mogłam tylko w popłochu powtarzać "Boże jedyny, tylko nie to!".
Z drugiej strony przez to jeszcze bardziej podoba mi się ten fick. Ostry, z ciekawą akcją, a nie słodkie opowiadanko Disneya, gdzie niby wszystko się komplikuje, ale na koniec wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Bardzo podoba mi się fakt, że pojawia się całkowicie nowy wątek - inna grupa ludzi, która stara się przeciwdziałać.
I mam przeświadczenie, że Agnes uciekała przed tymi, którzy rozdzielają dusze, a nie przed tymi ludźmi, którzy złapali Lili, Mike'a i Jeroma.
Znów muszę przyznać, że Lily jest fajna. Inna niż ta dziewczyna, którą wyobrażałam sobie na samym początku.
Pytanie, czy teraz Jerome, Mike i Lily zyskali wsparcie i ci ludzie będą próbować im pomóc. To podkręca akcję, stwarza szereg nowych możliwości i jednocześnie nie zdradza w żaden sposób zakończenia
Natomiast zdecydowanie nie podoba mi się to, co napisałaś:
Nie ma opcji, żebyś nie skończyła!!!!
Ja tu czekam!!!
Uściski!
Anni