Rakowski stał przy kominku w swym gabinecie. Ogień zachłannie pożerał wysuszone drewno, oświetlając przytulne wnętrze. Biuro dyrektora składało się z parteru oraz dwóch „pięterek". Na parterze mężczyzna przyjmował gości. Znajdowała się tam miękka dwuosobowa kanapa, trzy fotele i wielka szafa, której zawartość pozostawała tajemnicą. Nigdy nie otwierał jej w towarzystwie kogokolwiek. Pierwsze piętro było miejscem, gdzie Rakowski załatwiał wszystkie sprawy papierkowe, natomiast ostatni poziom był jeszcze większą tajemnicą, niż szafa na parterze. Żadna obca noga nie stanęła w tym miejscu i nie zapowiadało się na zmianę tego. Między uczniami błądziły różne plotki, często abstrakcyjne i przerysowane. Chłopcy zakładali się o to, który z nich rozwiąże kuszącą zagadkę, jednakże na głośnych, teatralnych zakładach kończyła się cała sprawa.
- Panie dyrektorze, prosił mnie pan... - szepnął Snape, wsuwając się ostrożnie do gabinetu.
- A... Tak. Niech pan usiądzie. – Szerokim gestem wskazał siedziska. Przeszedł się kilka razy wokół kanapy, obok kominka, po czym splótł ręce za plecami i zatrzymał się przed pedagogiem z Hogwartu. – Zapewne dostrzegł pan zachowanie swoich uczniów. Szczególnie wobec naszej perełki, Nataszy. Nie da się nie zauważyć, gdyż natura obdarzyła ją niezwykłą urodą, ponadprzeciętnym talentem, ale... To nie jest wszystko. - Zakaszlnął cicho, siadając na fotelu obok. - Każdy diament kryje za sobą jakąś historię. Radosną, wzruszającą, pełną nienawiści lub tajemnicy. Być może zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Voldemort nie zaatakował nas, tutaj. Wszystkie szkoły mają coś, kogoś cennego, co przyciągnęłoby go niczym magnes, lecz nasz skarb jest jednocześnie potwornym zagrożeniem i on zdaje sobie z tego sprawę.
- Rozumiem. I to jest związane z Nataszą, to... niebezpieczeństwo?
- Tylko i wyłącznie. Proszę potraktować sprawę poważnie. Dziewczyna posiada nadludzką zdolność, która z pięknej, delikatnej panienki tworzy bezlitosną bestię, zdolną do najgorszego, bez cienia skrupułów. Być może to powoduje jej codzienną obojętność. Być może nie chce dopuścić do siebie kogokolwiek, nie wnikam w to. Jej sprawa. Zawsze trzymała chłopców na dystans. Mam nadzieję, iż domyśla się pan, panie profesorze, do czego zmierzam...
- Naturalnie - odparł cicho czarnowłosy. - Może pan liczyć na moją pomoc.
Rakowski odetchnął z ulgą.
- Cieszę się, że jesteśmy w stanie nawiązać nić porozumienia, wie pan... współpracy. Domyślam się trudności z przekonaniem pańskich uczniów, lecz to dla ich dobra. Dla naszego dobra.
- Mam swoje sposoby - uśmiechnął się znacząco Snape.
- Zatem nie zatrzymuję - dyrektor podniósł się ciężko z fotela. - Zapewne ma pan swoje plany.
Severus skinął głową i zniknął za drzwiami pomieszczenia.
***
- Uwielbiam ich! - krzyknęła po raz kolejny tego dnia podekscytowana Iwietta.
- To już wiem - mruknęła Natasza, leżąc na swoim łóżku i wpatrując się w granatowy baldachim. Barwa ta należała do kolorystyki Sojuszu Zaginionego Lądu.
- No tak, ale nie potrafię się powstrzymać. - Brązowe, proste kosmyki uniosły się, gdy dziewczyna podskoczyła i szybko opadła na miękką pościel. Bursztynowe tęczówki zamigotały euforycznie.
- Dlaczego po prostu do nich nie podejdziesz i nie rozpoczniesz rozmowy?
- Co?! - Iwietta zerwała się z łóżka i stanęła jak wryta.
- To. Skoro tak ci się podobają, jesteś nimi skrajnie zafascynowana - ciągnęła rzeczowym tonem Natasza - uzasadnioną byłaby próba nawiązania kontaktu, tak?
Szmaragdowe oczy wbiły się we współlokatorkę, dając jej do zrozumienia, że nie znajdzie argumentu "przeciw".
- Natuś, jesteś genialna! - wykrzyknęła brązowowłosa, wprawiając tym razem w osłupienie Nataszę. Tego przecież się nie spodziewała. - Ale...
- Co "ale"?
- Ale idziesz ze mną!
- Koniecznie? - mruknęła znudzona brunetka, przewracając oczami.
- Ktoś musi mnie wspierać. Obecność "autorki pomysłu" - tu zaakcentowała owe słowa - będzie eliksirem odwagi.
Długowłosa nie ciągnęła dłużej tematu; ostatecznie to ona nie miała właśnie tego argumentu "przeciw", dlatego posłusznie opuściła sypialnię z przyjaciółką.
***
Gościom została przydzielona osobna wieżyczka. Mieścił się w niej salon oraz komnaty sypialne: jedna dwu-, druga czteroosobowa i ostatnia, nieco oddalona, była wyraźnie przystosowana do ulokowania w niej profesora, bowiem pełniła jednocześnie funkcję sypialni i gabinetu - dodatkowo miała osobne wyjście z wieży.
Pierwszy pokój zajęły dziewczyny, drugi chłopcy. Tak wynikało z czystych, prostych kalkulacji. Ich bagaże czekały w salonie, pozostało rozpakowanie. Po około godzinie czasu wszyscy zebrali się ponownie w pokoju wspólnym.
- Mają inny system zamknięć, zauważyliście? Kody liczbowe. Podobno gdy ktoś próbuje oszukać, wpisując błędny kod, pojawia się iluzja smoka, która jest zdolna do zadawania drobnych ran - wyrecytowała Hermiona, siadając na fotelu obok kominka.
- Skąd Ty to wszystko wiesz? - zdziwił się z grymasem na twarzy Ron.
- W porównaniu do Ciebie, Ronaldzie Weasley, przed wyjazdem zdobyłam książkę o tej szkole i dokładnie przestudiowałam wszystkie dane. Nie jechałabym w ciemno.
- Sprytnie, sprytnie - złośliwie syknął Draco.
- Spokojnie - wtrącił się Harry, widząc miny odwiecznych wrogów. Stanął przed wszystkimi, rozglądając się po twarzach. - Jesteśmy tu drużyną, więc musimy trzymać się razem. Nie wiemy, co nas tutaj czeka.
- No, Harry dobrze mówi - poparł go rudzielec. Hermiona tym razem jemu posłała gniewne spojrzenie.
Fleur i Wiktor stali pod ścianą, próbując w jakiś sposób przystosować się do nowej sytuacji. Czwórka z Hogwartu znała się już, a oni? Blondynka nieco drżała, usiłowała pokonać atak początkowej paniki. To dopiero pierwszy dzień. Co będzie dalej? "Co nas tutaj czeka"? Wiktor oparł się ramieniem o kolumnę i spoglądał przez okno, z którego widok rozciągał się na pobliskie polany.
- Ej... Krum? - zwrócił się Ron.
- Hm?
- Chodź tu do nas. Fleur... Ty też. Stoicie tak... no... że ten...
- Ron chciał powiedzieć, że będzie mu miło, gdy usiądziecie z nami - wyratował go Harry.
- Dzięki, stary - szepnął rudy.
- Nie ma sprawy.
Skupili się w kole: na fotelach, dywanie, kanapie. Patrzyli ukradkiem po sobie, czekając kto pierwszy podejmie jakiś temat.
- Moglibyśmy pozwiedzać - rzuciła Hermiona.
- Myślisz, że możemy stąd wyjść tak poza zajęciami? - wyjęczał Ron.
- Warto spróbować - odezwał się nagle Wiktor. Mimo pozornie groźnego wyglądu, ukrywał w sobie typową, ludzką ciekawość, jak każdy z nich, chociaż co do Francuzki pewności nie było. Najwidoczniej cała sytuacja przerastała ją. Nie była psychicznie gotowa na następny krok.
***
"Dla strachliwych nie ma tu miejsca" - taki napis ujrzeli na jednym z obrazów, zaraz po wyjściu z wieży. Zamknęli ostrożnie drzwi, aby nikt nie usłyszał. Każdy głośniejszy dźwięk odbijał się od ścian i niósł po korytarzu. Nie chcieli narażać się na gniew Snape'a czy gospodarzy. Wprawdzie byli gośćmi, posiadali specjalne przywileje, jednakże niespodzianki regulaminowe lub czyjaś fanaberia mogły pojawić się na każdym kroku. Ciężko być na nowym miejscu.
Nie wiedzieli dokąd pójść, dlatego rozpoczęli kolejną naradę.
- Przydałaby się mapa - szepnął Ron, rozglądając się po ciemnym holu.
Nadeszła noc. Księżyc rozsyłał srebny blask. Niestety w tej części zamku olbrzymie okna były rzadkością. Zastąpiono je mniejszymi, które nie dawały zbyt wiele światła, dlatego w korytarzu panował półmrok.
Usłyszeli czyjeś kroki. Początkowo niewyraźnie, lecz z sekundy na sekundę hałas narastał, był coraz bliżej. W końcu z ciemności wyłoniły się dwie sylwetki. Delikatne stukanie drobnych obcasików o posadzkę zdradziło postaci.
- Mogliby zamontować jakieś pochodnie - mruknęła podirytowana Iwietta. Jaskrawy promień wystrzelił w kierunku stropu, formując się w jasną kulę, która zawisła nad uczniami niczym żyrandol.
- A mogliśmy użyć Lumos - po raz kolejny skmentował Ron, patrząc wymownie na Hermionę, niezbyt zadowoloną z faktu ośmieszenia.
Spojrzenia gości powędrowały w stronę dziewcząt i bez trudu rozpoznali w nich Nataszę z przyjaciółką. Wyraźna radość zapanowała w męskiej części towarzystwa. Co niektórym zauroczenie kompletnie przyćmiło zdrowy rozsądek...
- Witajcie w naszym zamku - zaświergotała Iwietta, którą od środka łaskotało mrowie motylków.
Rozpoczęła się spontaniczna, ożywiona dyskusja, w której udział brali głównie Hermiona, Harry, Ron i właśnie Iwietta. Czasem dorzucił coś Draco. Rozmawali głównie o swoich szkołach, wymieniając się informacjami. Natasza obserwowała zajście z pewnego dystansu, oparta o ścianę. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Obce palce zsuwały się powoli po ręce, zatrzymując się na dłoni, by wraz z nią stworzyć swoistą więź, która miała połączyć poruszone kiełkującym uczuciem serca.
Świat zawirował w szmaragdowych oczach. Niestety, uczucie radości nie było jedynym. Pojawiło się coś jeszcze - żądza krwi.
- Potter, Weasley, Malfoy, Krum za mną! - Surowy głos urwał przyjacielską schadzkę.
Snape wyminął grupę i udał się do swojej komnaty. Za nim posłusznie podreptała wymieniona czwórka.
Zapadła cisza. Hermiona patrzyła bezradnie na oddalających się, Iwietta przełknęła głośno ślinę. Żadna z nich nie mogła rozszyfrować zachowania profesora.
Podoba mi się! Nie mam czasu długo pisać, więc będzie króciutko i z góry autorkę za to przepraszam, ale jednak bardzo chciałam zdążyć skomentować ten rozdział. Piszesz bardzo dobrze, praktycznie czytam to jak książkę. Mało jest idealizowania tej panny idealnej, więc tym bardziej mi się podobało. Snape jest taki "snape'owaty", Krum to samo! To jego patrzenie w okno, no przecież to jak Krum Rowling! Iwietta dodaje temu opowiadaniu nutkę rozbawienia (trochę jak damska wersja Rona z HP), Hermiona oczywiście musiała przeczytać książkę na temat tej szkoły... Magia. Tutaj jest magia. Naprawdę warto przeczytać ten rozdział, pozdrawiam!