Moja praca eliminacyjna z IV TFF. W kategorii humor, bo ja to w ogóle taka zabawna jestem.
Nigdy nie miał zbyt wielu kolegów. Rówieśnicy zwykli omijać go szerokim łukiem, obgadywać po kątach, przezywając narcyzem i samolubem. Mówili, że nie umie zrobić nic poza wywoływaniem sensacji wokół własnej osoby. Kpili z niego i rzucali zdegustowane spojrzenia, starali się okazać swoją niechęć tak bardzo, jak tylko potrafią kilkuletnie dzieci. Niejeden pewnie czułby się samotny, odrzucony, wykluczony z towarzystwa, gorszy.
Ale na pewno nie Gilderoy Lockhart!
Bo Gilderoy Lockhart już w wieku ośmiu lat był najpopularniejszy w całej piaskownicy. Święcie przekonany, że wszyscy zazdroszczą mu jego lśniącego uśmiechu, niczym z okładki popularnego czasopisma, jego śnieżnobiałych zębów, którymi błyskał na prawo i lewo, idąc przez podwórko, jego przepięknie ułożonej, połyskującej w świetle słońca fryzury, jego wymyślnych, szytych na miarę szat. Podczas, gdy dzieciaki bawiły się w ziemi i brudziły się niemiłosiernie, Gilderoy dorastał w rosnącym poczuciu samouwielbienia, które wciąż podsycała pani Lockhart. Była ona bardzo dumna z syna, ponieważ już od najmłodszych lat przejawiał zdolności magiczne, czego niestety nie okazywały jej córki. Cieszyła się niezmiernie z faktu, że wreszcie choć jedno wydane przez nią na świat stworzenie jest takie jak ona i zawsze bardzo starała się, żeby Gilderoy miał wszystko, co było mu potrzebne i jeszcze więcej. W końcu każda matka chce, aby jej dzieci stały się w przyszłości kimś wielkim, choć w tym wypadku było to może odrobinę niezdrowe.
W każdym razie gdy tylko Gilderoy nauczył się pisać, zaczął rozdawać swoje autografy wszystkim po kolei i gdzie popadnie. Nawet nie pytał nikogo o zdanie. Sam wysyłał sobie po kilkadziesiąt walentynek, a potem nawet sam sobie dziękował za pamięć i okazane uwielbienie. Zawsze każdemu powtarzał, że kiedyś stworzy Kamień Filozoficzny, zostanie kapitanem angielskiej drużyny Quidditcha i poprowadzi ją do zwycięstwa w Mistrzostwach Świata, a następnie zostanie najmłodszym w historii Ministrem Magii - mama tak mówiła, więc to musiała być prawda! Przecież nigdy nie kłamała, a z wróżbiarstwa była za czasów szkolnych całkiem niezła.
Próżność i duma rosły w małym Gilderoyu, podczas gdy planował swoją świetlaną przyszłość i ogromną sławę. Jednak około miesiąc po jego ósmych urodzinach coś uległo zmianie w jego planach i do głowy przyszedł mu nowy pomysł na zdobycie rozgłosu. Co prawda bycie najmłodszym ministrem magii i jednoczesne prowadzenie do zwycięstwa angielskiej drużyny Quidditcha mogło zabierać trochę czasu, ale przecież stać go było na coś więcej!
***
Siedział sobie właśnie na kanapie przed telewizorem, oglądając mugolskie wiadomości już po raz któryś w swoim życiu i dotarł do niego pewien istotny fakt - ważne persony płci męskiej zazwyczaj miały żony, z którymi pokazywano je w mediach. Co prawda nie uśmiechało mu się dzielić z kimś swoją wspaniałość i sławę, ale co zrobić, jak mus to mus, jeśli tego właśnie oczekiwały tłumy wiernych fanów, to mógł się dla nich trochę poświęcić. Już nawet wiedział, jakim prezentem może zdobyć każdą ośmiolatkę na świecie.
- Mamo! - zakrzyknął, a pani Lockhart natychmiast zjawiła się w pokoju.
- Tak, kochanie?
- Idę szukać żony, muszę wyglądać lepiej niż zwykle!
Kobieta popatrzyła na syna z pobłażliwym uśmiechem i delikatnie pogłaskała go po głowie.
- Mój mały mężczyzna! Tylko pamiętaj, wybieraj mądrze, musisz mieć kogoś na swoim poziomie.
Mama zrobiła go na bóstwo jeszcze bardziej niż zwykle (o ile było to możliwe), a on otworzył album pełen swoich zdjęć i wybrał to zdecydowanie najlepsze, na którym uśmiechał się łobuzersko i puszczał oczko, po czym pięknie (na tyle, na ile potrafi chłopiec w tym wieku) się na nim podpisał.
Gilderoy Lockhart
Przyszły Kawaler Orderu Merlina Pierwszej Klasy
I Dziesięciokrotny Laureat Nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu Tygodnika "Czarownica"
Po raz ostatni zerknął do lusterka przed wyjściem, błysnął perfekcyjnym uzębieniem i wyszedł szukać swojej wybranki.
Znalazł ją w piaskownicy przed jej domem - szczupła, wysoka jak na swój wiek i bardzo zgrabna ośmiolatka z pięknymi, złotymi warkoczami. Co prawda nie była piękniejsza od niego, jednak z drugiej strony - przecież nikt nie był. Nie przyćmi jego urody, ale też nie wstyd się będzie z nią publicznie zaprezentować.
- Witam, mademoiselle - oświadczył nonszalancko, chwaląc się swoim francuskim. Te kilka słów, których się do tej pory nauczył, potrafił wymówić tak idealnie, jak idealny był on sam. Niemniej dziewczynka nie wyglądała na zadowoloną jego obecnością, po prostu popatrzyła dziwnie i wróciła do zabawy wiaderkiem i łopatką. Gilderoy mimo wszystko nie poczuł się urażony, czego oczekiwać po zwykłych, przeciętnych ośmiolatkach? Na pewno nie była tak inteligentna jak on, ale był pewien, że wykaże większe zainteresowanie, gdy już usłyszy propozycję.
- Przychodzę z ofertą.
Dziewczynka westchnęła i uniosła wzrok.
- Otóż mam dla ciebie prezent, tylko nie krzycz za bardzo z radości - powiedział pewnym siebie tonem, po czym wcisnął rozmówczyni zdjęcie z autografem i zrobił minę identyczną jak na fotografii - to powinno zadziałać. Blondyneczka wstała z piasku, podnosząc wiaderko i łopatkę. Gilderoy z zażenowaniem spostrzegł, że była cała ubrudzona i nawet się nie otrzepała, czyli była ewidentnym brudasem. Chyba jednak nie mógłby żyć z kimś tak wysoce niezadbanym. A te jej paznokcie to była istna tragedia! Czy ona w ogóle wiedziała czym jest manicure? Cóż, raczej nie była tą odpowiednią - przemknęło mu przez myśl. Skrzywił się.
- Moja mama mówi, żebym z tobą nie rozmawiała, bo jesteś zbyt samolubny, a to niedobrze - oznajmiła dziewczynka przemądrzałym tonem, po czym oddała mu zdjęcie i w podskokach udała się do swojego domu. Ośmiolatek tylko wzruszył ramionami - to jej strata, jego przecież stać na kogoś lepszego. Aż wzdrygnął się na samą myśl, jakim cudem mógł sobie wmawiać, że to dla niego dobra kandydatka na żonę? Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak ślepy był jeszcze minutę temu, wyobrażając sobie, że to dziewczyna na jego poziomie. Takiej to teraz ze świecą szukać, wszystkie takie obdartusy i jeszcze do tego bez dobrych manier i umiejętności zachowania w towarzystwie. A ta blondynka była jednak okropnie brzydka i te zęby miała jakieś takie wystające... Wyglądała jak ghul.
Ghul! No tak! Ghule były kluczem do sukcesu!
Gilderoy Lockhart z powrotem przykleił sobie nieskazitelnie piękny uśmiech na usta i przeszedł przez podwórko jak zwycięzca, otwierając z hukiem drzwi do domu.
- Mamo! Jestem genialny! - zakrzyknął już w progu. Kobieta wyszła z salonu i pocałowała chłopca w czoło.
- Oczywiście, kochanie. Jesteś najgenialniejszy! Jak ci poszło szukanie?
- Trafiłem na jakiegoś wyjątkowo głupiego ghula. - Machnął lekceważąco ręką. Pani Lockhart na początku nie zrozumiała, o czym chłopiec tym razem mówi, ale po chwili uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Nie była ciebie godna, mój mały ministrze magii.
- Wiem, ale za to mam już pomysł na tytuł dla mojej książki.
Pani Lockhart nieco się zdziwiła, bo o tym jeszcze nie słyszała, ale była przekonana, że to coś równie wspaniałego jak jej syn. To cudowne, że miał aż takie ambicje, a jej matczynym obowiązkiem było go wspierać, czyż nie?
Gilderoy tymczasem doszedł do wniosku, że może niektórym przydałby się poradnik, jak znaleźć małżonkę, a przecież on miał już (przed chwilą zdobyte) doświadczenie i sprawdzoną metodę! To, że jeden ghul był na tyle głupi, żeby się nie zgodzić, nie oznaczało, że wszystkie takie są, nieprawdaż? Postanowił więc podzielić się swoimi przeżyciami i trikami z innymi w formie książki. A potem następnych książek, ach, odbiorcy będą go kochać!
- Co to za pomysł, słoneczko?
- Uwaga... - Chłopiec wziął głęboki wdech, odczekał chwilę, żeby stworzyć napięcie, po czym z dumą wykrzyczał swój pomysł na tytuł. - Jak zaprzyjaźnić się z ghulami! Wiesz, taki poradnik dla nieopierzonych. Nie wszyscy sobie radzą, a wbrew pozorom niektórzy chcą mieć takiego ghula w domu.
Mama, będąc w lekkim szoku, poprawiła fryzurę i popatrzyła uważnie na Gilderoya, który chyba właśnie uznał istoty płci żeńskiej za ghule. Może było to lekko zbyt "niemiłe", a może nawet bardzo "niemiłe" i pewnie nie przysporzy mu fanek, ale nie mogła podcinać mu skrzydeł, był taki szczęśliwy!
- Mamo? - spytał ośmiolatek z szerokim uśmiechem pełnym samozadowolenia. - Genialne, prawda?
Pani Lockhart bardzo powoli dobierała słowa, wyglądając na lekko zestresowaną i zaniepokojoną.
- Tak, to... bardzo oryginalny tytuł.
Biedna, jeszcze nie miała pojęcia, że książka o takim tytule naprawdę ujrzy światło dzienne.
Ff napisane jest bardzo ładnie i należy to docenić oraz podziwiać. Jednak wybór bohatera, od razu sprawia, że nie miałem nadziei na cokolwiek zaskakującego lub nawet pozytywnego z jego strony. Więc łączę się z wszystkimi czytelnikami, oraz autorką w bólu, lecz nie nadziei