Norris podejrzewa Hermionę i Severusa, <br />
wojskowi szukają w Google Fasolek wszystkich smaków Bertieggo Botta, a w Hogwarcie zaczynają się przygotowania do wizyty Smitha
Norris nie mógł zasnąć. Długo wiercił się w łóżku, w końcu wstał i zszedł do salonu, gdzie nalał sobie szklaneczkę Ognistej i sącząc alkohol zaczął rozmyślać nad tym, co się stało.
Na własne oczy zobaczył mugoli i zrozumiał, że nie uda im się ich pozbyć bez zwracania na siebie uwagi. Nie było więc możliwości spotkania się z prasą i sprowadzenia tam Komisji, której domagał się Snape. I Lovegood. Teraz trzeba było tylko wymyśleć jakiś sensowny powód, dla którego jednak szkoły nie można otworzyć. Nie w tym roku. W przyszłym na pewno się uda! Osobiście ukryje zamek i rzuci wszystkie niezbędne zaklęcia, które powinien rzucić ten Auror od siedmiu boleści...
Norris kolejny raz uniósł do ust szklaneczkę do ust. Snape. Jutro udupią go na całego. Pozbędzie się wreszcie tego porąbanego bohatera wojennego. Powinni już dawno mieć go w garści, ale poprzednim razem mu się udało, bo stłukła się fiolka ze wspomnieniami. Nawet nie wie, ile miał wtedy szczęścia.
Tym razem pewnie będzie się cieszył, że nie będzie konkurencyjnej szkoły... ale długo się nie pocieszy...
Kolejny raz ma szczęście, sukinsyn jeden...
Norris zamarł ze szklaneczką przy ustach. Kolejny raz...
To zabrzmiało dziwnie. Cóż za zbieg okoliczności... Bo przecież nie może to być nic innego...
Pokręcił głową, dopił resztę whisky i wrócił do łóżka. Jednak „zbieg okoliczności" nie dawał mu spokoju. Gryzł się z tym przez długie minuty i w końcu zdecydował, że jutro każe Nigelowi sprawdzić eliksir. Tak na wszelki wypadek, dla spokoju.
Środa, 29.07
Kilku wojskowych siedziało po obu stronach długiego, lśniącego nowością drewnianego stołu i spoglądało na telefon konferencyjny, stojący wśród plątaniny kabli od laptopów i normalnych komputerów, dodatkowych dużych ekranów oraz projektorów.
– Zajmijcie obszar G–20 i przestańcie wchodzić w strefę wymiany ognia między jednostkami lądowymi! – mówił właśnie pułkownik Pettersen.
– Będziemy musieli zmienić lokalizację północnej bazy powietrznej – ostrzegł major Brigs.
– Więc zmieniajcie, od jutra otwieramy Operację Opera i przez przynajmniej tydzień musimy mieć czyste pole.
– Zaraz, gdzie chcecie przesunąć bazę? W środę przychodzą hełmy kevlarowe, nie będziemy przecież przenosić ich okopami! – wtrącił się podpułkownik Adams.
Podporucznik Robert Fox uniósł oczy do góry, wyłączył na chwilę mikrofon i mruknął do pozostałych.
– Jak zwykle, Adams budzi się z ręką w nocniku – po czym na powrót włączył mikrofon.
– Panie pułkowniku, w obszarze GX–4 jest strefa wolna od ognia – rzucił kapitan King.
– Słyszał pan, majorze?
– Wykluczone! – zawołał równocześnie kapitan Mills i głośnik telefonu aż zapiszczał. – Tam mamy naszą stację nasłuchową! Wasze samoloty stworzą interferencje na paśmie 150 MHz!
– Nie możecie przesunąć Operacji Opery o kilka dni?
– Nie, bo w harmonogramie mamy potem Operację KOFOR z członkami NATO.
– Przecież w OPERZE macie jeździć na noktowizji, w ciągu dnia nie powinno wam to przeszkadzać?
– Ale w dzień mamy scenariusz podgrywki i działań obronno–opóźniających.
Kiedy wreszcie konferencja dobiegła końca, starszy chorąży sztabowy Daniel Zabrinky odłączył się i oparł wygodnie na krześle.
– Ale bajzel. Pogonili nas za bardzo i teraz się wszystko pieprzy.
– Zawsze się pieprzyło, jeszcze nigdy nie widziałem manewrów, które zaczęłyby się bez problemów – odparł uspokajająco porucznik John Tempelton.
Ze stojącej w kącie radiostacji dobiegł jakiś skrzek i po chwili zamilkł. Tempelton wstał i włączył radar i na nowo rozległo się miarowe, cichutkie popiskiwanie z głośnika obok.
– Na początku to normalne, zobaczymy, co będzie za tydzień. W tej chwili mam wrażenie, że idziemy pełnym gazem prosto na ścianę.
Podporucznik Alexander Brown zapalił papierosa i wydmuchnął dym w stronę sufitu.
– Danny, podrzuć tu te kolorowe ciućki...
Zabrinsky popchnął na środek duży talerz od zupy pełen kolorowych fasolek. Z początku, kiedy znaleźli dwie duże torebki słodyczy, rzucili się na nie, ale bardzo szybko zaczęli uważać, co biorą. Mieli wrażenie, że każdy z cukierków ma inny smak – niektóre były wyśmienite, niektóre takie sobie, niektóre zaś po prostu obrzydliwe.
Fox wybrał sobie jeden o pomarańczowym kolorze i włożył do ust.
– Smakuje jak przecier marchewkowy mojego małego – powiedział po zastanowieniu. – Może być.
Brown sięgnął po innego i przy okazji wziął do ręki torebkę, którą pierwszego dnia wyłowili z kosza na śmieci po tym, jak Templeton, po zjedzeniu jednego zaczął nagle pluć na ziemię.
– Hmmm... mój smakuje jak mydło...
– Skąd wiesz? Jadłeś kiedyś? – zaśmiał się Zabrinsky.
– Tak, jak byłem mały, mój ojciec przywiózł jakieś mydełko z hotelu. Wiecie, takie małe i ładnie wyglądało i pachniało. Więc spróbowałem je zjeść...
– I jak? – Zabrinsky przechylił się i zaczął grzebać w talerzu. – Wiecie co, dobrze byłoby to zamówić na przyszły tydzień. Przynajmniej będziemy mieli się czym zająć jak Petterson, Brigs i Adams będą się obrzucać błotem na kolejnym conf–callu. Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta... nigdy o czymś takim nie słyszałem.
– Czekaj, sprawdzę w internecie, może mają jakieś inne odmiany... wczoraj trafiłem chyba na skwaśniałe mleko.
Pozostali podjechali do niego na krzesłach. Google nic nie znalazł. Owszem, wyrzucił pełno propozycji fasolek, kilka stron zespołu dziecięcego "Fasolki" i strony ogrodnicze.
– Sprawdź tego Bertiego Botta...
Zobaczyli dziesiątki linków do stron na facebooku różnych Bottów i Bertich, poniżej jakieś strony drukarni Bott i Syn, ale nie było nic odnoszącego się do cukierków.
– Jakiej to jest produkcji? – Fox sięgnął po torebkę i zaczął ją oglądać z każdej strony.
Po chwili popatrzył lekko zdumiony na resztę.
– Co jest?
– Wygląda jakoś dziwnie... Nie ma kraju producenta ani EU, nie ma listy składników... ani wartości energetycznej...
– A jest data przydatności do spożycia? – Brown zatrzymał rękę z cukierkiem w połowie drogi do ust.
– Też nie ma...
Sięgnął po cukierki i przyjrzał się jednemu uważnie.
– To wygląda tak, jakby ktoś zmielił różne składniki, dowalił jakiegoś konserwantu i uformował takie coś...
Radiostacja zaskrzeczała na nowo i usłyszeli, jak ktoś zaklął paskudnie. Wszyscy z wyjątkiem Browna się roześmiali, ale ten popatrzył na nich dziwnym wzrokiem.
– Wczoraj zjadłem jeden, który miał... nie wiem, taki gówniany smak... myślicie, że... – powiedział wolno i splunął na ziemię.
Pozostali parsknęli śmiechem.
– To nawet nie wygląda na Made in China... Zresztą byłoby napisane.
Brown na wszelki wypadek odsunął od siebie talerz od zupy, zaciągnął się mocniej papierosem i strzepnął go do popielniczki.
– To tak, jakby ktoś chałupniczo robił cukierki i je sprzedawał... Nie wiadomo skąd on bierze składniki i czy to cholerstwo nie jest przeterminowane.
Reszta też nagle straciła ochotę do dalszej degustacji. Wyglądało na to, że Snickersy i Marsy wrócą do łask.
– Ci, co to tu zostawili, mieli kiepski gust. Ale bardzo mi się podobają te zielone rękawiczki, które znalazłem. Moja stara mówiła, że to jest skóra krokodyla, ale wątpię, bo nie widziałem jeszcze krokodyli o jasnozielonej skórze.
– Teraz różne podróby robią, czasem to straszny chłam – mruknął Tempelton. – Wiecie, gdzie oni się podziali? Ci, co tu byli? Bo musiało to być całkiem niedawno, sądząc po stanie sypialni.
– Pewnie jacyś nielegalni emigranci zrobili sobie tu jakiś hotel albo co. Każda legalna firma już by nas wywaliła stąd na zbity pysk.
– Bez elektryki? – spytał z powątpiewaniem Fox, zerkając przez okno na grube kable, które zostały niedawno pociągnięte aż do zamku, żeby doprowadzić tu prąd.
– A po cholerę im to? Zobacz, jak pięknie się tu zainstalowali, sukinsyny jedne. Mogą gotować paląc w piecu, wystarczy, jak ukradną gdzieś jakiś generator, to sobie mogą tu świecić światło... nie ciągną gazu, prądu, nikt by tu ich nie odkrył.
– Mi by się nie chciało palić w piecu – mruknął Brown.
– Nie masz innych zmartwień? Pod wieczór mamy przed sobą trzydzieści mil biegu z pełnym obciążeniem bojowym i boję się, że ci sadyści każą nam jeszcze śpiewać w trakcie... – odparł Tempelton i zmienili temat i zaczęli wyżywać się na dwóch nowych oficerach, którzy zdecydowanie postanowili ich zabić już w pierwszym tygodniu.
Severus już w pół do dwunastej był gotowy do wyjścia do Londynu, żeby podsłuchać Norrisa i Lawforda. Nie miał żadnych wątpliwości, że będą chcieli sobie pogadać. Wczoraj nie rozmawiali, najwyraźniej coś im wypadło, tym bardziej dziś powinni pójść na lunch. Szczególnie, że zdaniem Albusa coś się wczoraj wydarzyło, skoro Smith i Lawford idąc do Norrisa byli przerażeni i wychodząc, Smith był w jeszcze gorszym stanie.
Pomimo, że planował podsłuchiwać ich będąc w drugim wymiarze, na wszelki wypadek przebrał się za mugola i przygotował wielosokowy z włosem jakiegoś starszego pana. Wolał być przygotowany na każdą okazję.
Pluskwa była gotowa w kieszeni garnituru, a magiczny pergamin leżał przed nim, gotowy do użycia.
Minerwa, trochę zdenerwowana, siedziała na fotelu pod oknem i próbowała czytać, ale co chwila spoglądała to na zegarek, to na swojego kolegę, który wyglądał na wcielenie spokoju.
Dwie po dwunastej w portrecie pojawił się Dumbledore.
– Severusie, czas na ciebie. Idą w kierunku toalet – powiedział szybko.
Severus kiwnął głową pisząc szybko do Hermiony „Dwunasta dwie. Wychodzą. Bądź gotowa punktualnie o piątej", schował szybko pergamin w medalionie i spojrzał na Minerwę.
– Zaraz powinna się pojawić Hermiona – i wyszedł prędko do komnat.
W ciągu sekundy zniósł osłony na gabinet dyrektora, przeniósł się do drugiego wymiaru i aportował do Londynu, przed wyjście z toalet z Ministerstwa.
Po podsłuchanej rozmowie przeniósł się do normalnego wymiaru i poszedł na obiad. Potem zaś przeniósł się do mieszkanka Hermiony i czekając na jej powrót z pracy zrobił sobie porządną herbatę i zaczął spisywać podsłuchaną rozmowę zastanawiając się równocześnie nad znaczeniem niektórych słów.
Tuż przed piątą na kominku buchnęły zielone płomienie i weszła przez nie Hermiona.
– Już jesteś. Bardzo dobrze – Severus podniósł się z kanapy i schował do kieszeni notatki.
– Powiedziałam Rockmanowi, że źle się czuję – odparła dziewczyna. Swoją drogą była to prawda, była dość zdenerwowana.
Pociągnął ją do jej sypialni, zamknął drzwi i pocałował na powitanie.
– Dzień dobry, panno Granger.
– Dzień dobry, panie profesorze – mruknęła cichutko, trochę się rozluźniając.
– Jest pani gotowa na zmianę czasu?
Wyjął z kieszeni niewielką klepsydrę na długim łańcuszku i podał ją dziewczynie.
– Pięć obrotów, tak? – spytała.
Usiedli na brzegu jej łóżka blisko siebie, dziewczyna zarzuciła im łańcuszek dookoła szyi, ale Severus przytrzymał jej rękę.
– Poczekaj, mamy jeszcze chwilę – spojrzał na zegarek, który pokazywał minutę po piątej.
Przez ponad dwie minuty całowali się, sprawdzając co chwila czas.
– Już – powiedział w końcu Severus. – Spotkamy się za chwilę – pogłaskał ją jeszcze po policzku.
Dziewczyna obróciła klepsydrę pięć razy. Wszystko rozmyło jej się zupełnie przed oczami, kolory zawirowały i kiedy otworzyła oczy, siedziała sama na kanapie w salonie.
W dzikim pośpiechu sięgnęła po przygotowany już świstoklik i aktywowała go. Wiedziała, że lada chwila wejdzie z pracy na obiad.
Profesor McGonagall odłożyła książkę na kolana i utkwiła wzrok w drzwiach do komnat Severusa. Po krótkiej chwili otworzyły się i wszedł Severus.
Parę sekund później coś zawirowało koło biurka i pojawiła się Hermiona.
– Dzień dobry, pani profesor – powiedziała na widok Opiekunki swojego domu i podeszła się przywitać.
– Witaj, Hermiono. Wszystko w porządku? – Minerwa spojrzała na Severusa pytającym spojrzeniem.
Potaknął i postawił osłony w gabinecie. Hermiona zobaczyła Dumbledora na portrecie i podeszła bliżej.
– Witam, panno Granger – odparł były dyrektor. – Bardzo się cieszę, że cię widzę. Tym bardziej, że wyglądasz zdecydowanie lepiej niż ostatnim razem.
I nie ma się co dziwić. Hermiona uśmiechnęła się radośnie, choć trochę nerwowo.
– Wolałabym, żeby był już wieczór i żeby wszystko dobrze się skończyło – westchnęła.
Dumbledore potarł nasadę nosa czubkami palców.
– Cierpliwości, moja droga. Opracowaliście dobry plan, więc pozostaje mieć nadzieję, że wszystko potoczy się tak, jak powinno. Przy okazji chciałem ci pogratulować wspaniałego pomysłu. Bardzo... ślizgoński, powiedziałbym – zaśmiał się cichutko na widok jej miny.
Severus spojrzał na nich.
– Nie chciałbym przerywać waszej rozmowy, ale może odłóżmy ją na później – zaproponował. – Teraz czas zacząć realizować ten wspaniały pomysł.
– Masz świętą rację, Severusie. Nie przeszkadzam.
Minerwa odesłała książkę różdżką na półkę i spojrzała odruchowo na zegarek.
– Spokojnie, mamy czas.
Hermiona wyjęła z kieszeni kopertę z włosami brunetki i torebkę galaretki. Severus przyniósł jej gorącą wodę w miseczce, które przygotowali wczoraj i dziewczyna rozpuściła proszek w niewielkiej ilości wody. Kiedy jedli razem w saloniku niewielki obiad, sprawdzała od czasu do czasu konsystencję galaretki, która zaskakująco szybko gęstniała.
– Myślę, że za chwilę będzie dobra – powiedziała prawie pod sam koniec obiadu, kiedy z łyżki ściekła gęsta, przeźroczysta strużka.
Severus natychmiast otarł usta i odsunął talerz.
– Minerwo, nie przeszkadzaj sobie... – wstał i podszedł do drzwi do sypialni.
Hermiona wzięła ze sobą miseczkę i poszła prosto do łazienki. Severus przebrał się szybko w zwykłą czarną szatę, wziął krzesło i przyszedł do niej. Ustawił je przed lustrem, pochyliwszy głowę zebrał włosy i skręcił kilka razy dookoła palców. Hermiona przypięła je swoimi wsuwkami i zaczęła wcierać w nie już tężejącą galaretkę. Posmarowała krótsze włosy i zaczesała je na pozostałe. Czasem musiała moczyć ręce, żeby poprawić wymykające się kosmyki. Kiedy wreszcie uporała się ze wszystkimi, ułożyła na płasko włosy na czubku głowy, przypięła je trochę inaczej, wtarła w nie resztę galaretki i umywszy ręce nałożyła mu perukę.
– Robisz to równie sprawnie, co fryzjerka – powiedział Severus patrząc w lustro.
– Jaki jest sens zakładania czarnych kłaków na czarne kłaki? – spytało lustro zanim Hermiona otworzyła usta, żeby odpowiedzieć.
– Możesz wyrażać się trochę bardziej elegancko? – mruknęła do lustra. – Obróć się do mnie... – poprosiła Severusa.
Obrócił się posłusznie w jej stronę i podniósł głowę. Poprawiła perukę nasuwając ją troszkę głębiej na czoło i poprawiła specjalną taśmę o kolorze skóry. Potem sprawdziła uważnie, czy nigdzie nie wystaje choćby jeden włos i nie chcąc odklejać na nowo peruki musiała kilka z nich ogolić używając brzytwy Severusa.
– Nic mu to nie pomogło – powiedziało lustro, kiedy skończyła poprawiać perukę.
– Chcesz powiedzieć, że wyglądam równie źle, co przedtem? – upewnił się Severus, przyglądając się sobie.
– Wyjąłeś mi te słowa z ust!
Hermiona spojrzała wpierw z bliska, a potem z większej odległości na Severusa i kiwnęła głową.
– Wygląda to tak, jakbyś miał trochę większą głowę – oceniła z wahaniem. – Ale nie sądzę, żeby Smith przyglądał ci się podczas ostatniej wizyty tak dokładnie, jak ja od jakiegoś czasu.
Severus uniósł lekko brew i uśmiechnął się kącikiem ust.
– To byłoby nad wyraz... niepokojące – przyznał. – Chodź, spytamy profesor McGonagall, czy ona widzi coś nie tak.
Ale zanim Hermiona obróciła się, żeby umyć ręce, Severus uniósł jej prawą dłoń i pocałował czubki palców. Przez chwilę całował jeden po drugim, biorąc je delikatnie do ust i dziewczyna umiała tylko zamknąć oczy i oprzeć się o niego, bo inaczej nie byłaby w stanie ustać.
– Ta twoja galaretka nie ma żadnego porządnego smaku – mruknął w końcu rozbawiony na widok jej całkowicie nieprzytomnej miny i zanotował w myślach, że najwyraźniej to jest coś, co Hermiona bardzo lubi.
Dziewczyna spojrzała na niego oszołomiona i nie wiedziała, co powiedzieć.
– Umyj ręce i chodź – obrócił ją w kierunku umywalki.
Miał nadzieję, że to jej pomoże wrócić do normalnego stanu. Lepiej, żeby Minerwa jej nie widziała, kiedy wygląda tak jak teraz...