Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Wtorek, 19/05
Kiedy Hermiona weszła przez kominek do domu, usłyszała jak dzwoni jej telefon. Rzuciła torbę na ziemię, podbiegła do niego i odebrała.
– Słucham?
– To ja, skarbie. Dzwonię i dzwonię, już myślałem, że nigdy nie odbierzesz – usłyszała głos swojego ojca.
– Przepraszam, tato. Jak zwykle urwanie głowy w robocie.
– Mam dla ciebie dobre nowiny...
Hermiona aż podskoczyła z radości.
– Świetnie! Masz to?!
– Mam, mam. Mogę ci to podrzucić jutro.
Chciała już! Teraz, zaraz! Ale było trochę późnawo...
– O której możesz? Jeśli trzeba, to nawet urwę się z pracy
Perry Granger przypominał sobie przez chwilę zaplanowane na jutro wizyty. W końcu powiedział.
– Koło dziewiętnastej najwcześniej. Może być?
Wszystko mogło być!
Było już po kolacji i Snape siedział, jak często bywało, w gabinecie u Minerwy McGonagall i omawiali przygotowania do SUMÓW i OWUTEMÓW. Tym razem w towarzystwie Flitwicka.
– Egzaminy praktyczne są tylko z Astronomii, Obrony przed Czarną Magią i Opieki nad Magicznymi Stworzeniami – mówiła właśnie Opiekunka Gryffindoru.
– Dopiero w przyszłym tygodniu dadzą nam listę egzaminatorów, a już w tym tygodniu mamy zarezerwować dla nich noclegi...
– Zawsze to samo. Wiem ilu ich zazwyczaj bywa, więc zajmę się tym – machnął lekceważąco malutki czarodziej.
– Dziękuję ci bardzo... – medalion nagle rozgrzał się tak, że prawie parzył.
Snape zamarł na chwilę. Flitwick nie zwrócił na to uwagi, ale Minerwa tak. Zobaczyła, jak siedzącemu na wprost niej młodszemu mężczyźnie rozszerzyły się oczy i ręka odruchowo powędrowała na wysokość piersi. Domyśliła się natychmiast, o co chodzi. Tylko czemu aż tak gwałtownie zareagował?!
Snape wstał nagle.
Merlinie... to musi być coś ważnego. Żeby tylko nic się jej nie stało...
– Przepraszam was na chwilę... – powiewając szatą podszedł szybko do kominka, wrzucił trochę proszku Fiuu i wymruczał „Gabinet Dyrektora”, po czym wszedł w płomienie i zniknął.
Żeby Dumbledore nie wpychał swojego długiego nosa w zupełnie nieswoje sprawy, przeszedł szybko do komnat i dopiero tam zdjął medalion i wyjął pergamin i pospiesznie szepnął „Ostendus”. Kiedy ujrzał pojawiające się litery, czuł jakby kamień spadł mu z serca. Nie jeden, dwa.
– Mam coś, co nam pomoże. Spotkajmy się u mnie jutro o siódmej wieczorem.
Pomyślał, że będzie musiał nauczyć ją kontrolować emocje.
– Scribere.
– Spróbuję, ale mogę się spóźnić. Nie czekaj przed domem. Jaki jest numer twojego mieszkania?
– 15, ale trzeba zadzwonić domofonem.
– Dam sobie radę.
Po czym, żeby móc wrócić do Minerwy i Flitwicka i mieć spokój dodał.
– Muszę kończyć, mam naradę. Do jutra.
Chwilę wpatrywał się jeszcze w pergamin, ale żadne nowe litery już się nie pojawiły. Powinien się cieszyć, ale gdzieś w głębi poczuł się trochę dziwnie. Lekceważony? Nie, to nie było to...
Nie precyzując, o co chodzi, wrócił do gabinetu Minerwy, do planowania egzaminów.
Czwartek, 21/05
Snape stał oparty o ścianę budynku na wprost budynku, pod którym znajdowało się Ministerstwo i udawał, że przegląda Timesa. Miał na sobie elegancki czarny garnitur z białą koszulą i białym, wąskim krawatem. Nie padało, nie było zimno, więc płaszcz przerzucił przez lewą rękę. Nie miał pięćdziesięciu mugolskich strojów, ale mógł do woli zmieniać kolory, więc liczył na to, że nikomu nie wpadnie w oko.
Mugol, w którego się przemienił, miał dość gęste blond włosy, dodatkowo wydłużył je sobie trochę, żeby móc włożyć do ucha pluskwę. Nie, nie pluskwę. To coś innego. Pluskwa siedziała w kieszeni.
Miał bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony był zły. Severus Snape bawił się w mugolskiego szpiega! Używając ich przedziwnych urządzeń, których działania za nic nie mógł pojąć!
Z drugiej zgadzał się z Granger, że warto było spróbować. Ich metody nie sprawdzały się, a bez nich nie mogli nic zrobić.
„Co panu szkodzi... panie profesorze... jeśli się nie uda to trudno, ale jest szansa na to, że wreszcie ich złapiemy...” – mówiła mu wczoraj. Nalegała, prosiła, robiła duże oczy, jakby sądziła, że takie sztuczki na niego działają.
W końcu poddał się.
Przez sobą miał wyjście z toalet. Koło godziny dwunastej bardzo niemrawy ruch przybrał trochę na sile. Dopiero po prawie pół godzinie z obdrapanych drzwi wyszły dwie osoby, które go interesowały. Ruszył za nimi dyskretnie i lawirując między przechodniami szedł dłuższy czas większymi i mniejszymi uliczkami.
Merlinie, spacerów im się nagle zachciało...
Ledwo ominął jakąś kobietę z dziecięcym wózkiem, która zawołała za nim „Uważaj jak chodzisz, ofiaro losu!” i po chwili wszedł do eleganckiej restauracji, wyraźnie dla zamożniejszych obywateli. Obaj panowie właśnie siadali w kącie, z dala od innych, wolnych stolików. Normalnie w takiej sytuacji dzień był już stracony, bo nie miał szansy nic usłyszeć.
Pozwolił się posadzić na drugim końcu dużej sali i zaczął zwracać uwagę na kelnerów. Kręciło się ich kilkoro. Ubrani byli w białe koszule i czarne kamizelki z czarnymi muszkami. Bardzo dobrze, będzie trzeba przemienić krawat na muszkę i zmienić kolor. No i podszyć pod jakiegoś, który jest zbudowany mniej więcej jak ja.
Nie chciał tracić wiele czasu, więc nie był wybredny. W ostateczności przemieniłby się nawet i w kobietę, ale wtedy musiałby się bawić w przebieranie. Na widok wychodzącej z kuchni potężnej kelnerki doszedł do wniosku, że ZDECYDOWANIE nie będzie wybredny!
Mężczyzna, który do niego podszedł, mógł się nadać. Był trochę niższy, ale równie szczupły. Niósł już w ręku tacę z filiżanką z czerwonymi śladami na brzegu. Podał Snapowi kartę dań i już zamierzał odejść, kiedy ten zawołał za nim.
– Przepraszam, mógłby mi pokazać pan, gdzie są toalety?
– Za rogiem w prawo, proszę pana...
– Nie przeszkadzałoby panu pomóc mi tam dojść...? Trochę mi słabo i...
Kelner skłonił się lekko.
– Ależ naturalnie, że nie. Proszę za mną.
Snape odłożył gazetę na stół i ruszył niepewnym krokiem. Kelner postawił tackę na stoliku obok i szedł wolno z boku, być może gotów go podtrzymać w razie potrzeby. Otworzył przed nim szeroko drzwi i gestem pokazał dwie kabiny w środku.
W tym momencie Snape zachwiał się i osunął na ścianę, wyciągając równocześnie różdżkę. Młody chłopak podskoczył do niego i nie miał nawet czasu zorientować się, co się dzieje.
– Sanarum menrium – szepnął Snape.
Zaklęcie nie oszałamiało całkowicie, po prostu zamraczało na krótki okres czasu. W uproszczeniu zamieniało chwilowo w bezmyślne warzywo. Złapał kelnera pod pachy i na wpół podprowadził, na wpół zaniósł do najbliższej kabiny. Zamknąwszy sedes i posadziwszy go na nim, wyrwał mu parę włosów – ten nawet nie zareagował. Wrzucił je do małej fiolki z eliksirem wielosokowym i kiedy wreszcie ten przybrał trochę mętny, białawy kolor, wypił go paroma łykami.
Po chwili w kabinie znajdowało się dwóch takich samych mężczyzn. Stojący machnął różdżką na swój krawat i na czarna muszkę.
– Nigrum, simile – ten natychmiast zmienił kolor na czarny i zawiązał się.
Wyszedłszy z kabiny mruknął jakby od niechcenia „Colloportus”, zamek przekręcił się i teraz na zewnątrz widać było czerwony pasek przy klamce. Sięgnął do kieszeni po małą plastykową torebkę, w której tkwił malutki, cieniutki, niemal przeźroczysty drucik, który Granger przykleiła do czegoś podobnego do czarodziejskiej taśmy samoprzylepnej. Przystanął przy najbliższym stoliku, przykleił to od środka koszyczka z solą, pieprzem i karafką z sosem vinaigrette i poszedł prosto do stolika Norrisa i Lawforda.
– Panowie wybaczą... podam świeżą sól – powiedział ugrzecznionym tonem i zamienił koszyczki.
– Proszę przy okazji przynieść nam świeże pieczywo – zażyczył sobie Lawford.
– Oczywiście, proszę pana, już przynoszę.
Wrócił szybko do toalety i upewniwszy się, że nikogo nie ma, otworzył drzwi i wśliznął się do kabiny. Z innej kieszeni wyjął fiolkę, z której pociągnął zdrowego łyka i po chwili wrócił do poprzedniej postaci.
– Obliviate... – pochylił się nad patrzącym nieprzytomnym wzrokiem mężczyzną. – Za chwilę oprzytomniejesz. Ostatnią rzeczą, jaką będziesz pamiętał to to, że po podaniu menu do stolika numer siedem poszedłeś do toalety. Acha, i masz przynieść chleb tym, co siedzą w rogu po lewej od wejścia.
Machnął różdżką i wyszedł błyskawicznie zamykając za sobą drzwi.
Zanim opuścił restaurację, wyjął z kieszeni pluskwę... nie, to coś drugiego. I włożył sobie to do ucha, zasłaniając je lekko włosami. Natychmiast usłyszał wyraźną rozmowę.
Wyszedł szybko na ulicę i usiadł na pobliskiej ławce, tyłem do restauracji. Będzie słyszał jak wychodzą.
Kelner otrząsnął się i otworzył oczy. Chwilę wpatrywał się w drzwi kabiny, a potem zaskoczony na zapięte spodnie. Niepewnie podniósł się patrząc przez ramię na opuszczoną klapę od toalety. Obudź się, debilu! Mało brakowało, a zsikałbyś się w gacie!
Snape wsłuchiwał się w rozmowę patrząc bez zainteresowania na przejeżdżające samochody. Towarzyska pogawędka go nie interesowała, ale kiedy temat uległ zmianie na o wiele bardziej interesujący, aż pochylił się do przodu, jakby to mogło pomóc mu się skupić.
Granger była po prostu genialna! Działało! Niestety na tym dobre wieści się kończyły.
Z konieczności został w Londynie do wieczora. Czekając, aż dziewczyna wróci z pracy, wstąpił do Klubu Twórców Eliksirów.
CDN...