Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Patrzyła mu tak błagalnie w oczy, że w końcu się złamał.
– No dobrze, dam pani parę minut...
Podeszli razem do stanowiska kontroli oznaczonego dużą literą C przy odległej baszcie. Jakiś czarodziej siedzący przy biurku wyciągnął rękę do Hermiony.
– Bonjour Madame. Je peux? (Mogę prosić?)
Hermiona podała mu swoją różdżkę. Ten zaczął ją oglądać, zmierzył, zważył i gładząc lekko wskazującym palcem powiedział beznamiętnym tonem.
– Vigne et ventricule de dragon, vingtsept centimetres.
Skinęła głową potakująco.
Nabił na koniec różdżki czerwonawą piankową kulkę i oddał jej.
– Przed wyjściem proszę oddać nam blokadę.
– Blokadę...? – nie zrozumiała.
– Blokadę. To coś czerwonego. Zwracamy pani różdżkę, ale przez czas pobytu w Ministerstwie nie będzie pani mogła się nią posługiwać.
– Aaaacha... Dziękuję bardzo – w sumie odpowiadało jej to o wiele bardziej, niż pomysł oddania różdżki.
Wielkimi, marmurowymi schodami weszli na drugie piętro i skręcili w prawo. Ściany w holu wyglądały podobnie jak te na dole, ale na ziemi leżał gruby, czerwony dywan tłumiący kroki. Co kilka stóp mijali olbrzymie lichtarze stojące raz po lewej, raz po prawej stronie. Biuro Legranda było na końcu korytarza.
Kiedy weszli do środka, Hermiona aż westchnęła z wrażenia.
Biuro było ogromne. Na wprost drzwi znajdowało się olbrzymie okno, przez które widziała mugolski Paryż – Place de la Bastille, szereg starych domów wzdłuż ulicy, która odchodziła od ronda ocieniona szpalerem drzew, samochody i ludzi... Przy oknie stało ogromne biurko zawalone dokumentami, pod ścianami zobaczyła regały z księgami i na dokumenty i coś, co wyglądało na barek z alkoholem.
– Miałam wrażenie, że jesteśmy w czarodziejskim świecie...? – wyrwało się zaskoczonej dziewczynie.
– Świat za oknem możemy zmieniać. Wystarczy zaklęcie zmienne – wymruczał coś, machnął różdżką i natychmiast za oknem pojawił się dziedziniec Bastylii.
– To.... to niesamowite... My czegoś takiego nie mamy... Tylko Służby Porządkowe mogą zmieniać nam pogodę...
Jean Jacques podszedł do barku.
– Coś do picia, mademoiselle Granger?
– Zwykłą herbatę, jeśli można...
Jean Jacques spojrzał na nią zaskoczony.
– Herbatę? Znaczy się Ice Tea?
– Nie, zwykłą czarną herbatę...
– Czarnej nie mamy... ale mogę posłać po rozmaite herbatki ziołowe i owocowe...
Merlinie, znowu to samo... co za naród... win mają pięć tysięcy, a nie wiedzą, co to normalna herbata...
Ale to nagle przypomniało jej, że od śniadania minęło sporo czasu i poczuła jak ssie ją w żołądku. Dobra, niech daje owocową, żeby coś było...
– W takim razie owocową... byle jaką.
Jean Jacques otworzył drzwi do sąsiedniego biura i coś powiedział, po czym wrócił do Hermiony. Nalał sobie coś do szklaneczki, wyciągnął jakieś orzechy i posypane solą niewielkie kulki i podsunął to jej pod nos.
– Proszę się częstować, herbatę zaraz przyniosą. Niech mi pani powie, co panią tu sprowadza...
Zgłodniała Hermiona poczęstowała się kulkami.
– Po pierwsze, tak jak panu powiedziałam na dole, nasza rozmowa musi pozostać między nami. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że tu byłam. Teraz do rzeczy... Dochodziły do was jakieś słuchy o zmianach w naszym Ministerstwie? Jakieś problemy zdrowotne?
Francuz potrząsnął głową.
– Wiem, że ostatnio wprowadzacie sporo zmian na różnych stanowiskach. Nie jest to jednak nic, co by nas niepokoiło...
– Nie zdziwiło was, że aż tyle się zmienia?
– Zajmujemy się współpracą, a nie szpiegostwem, mademoiselle...
Dziewczyna potaknęła.
– To, co teraz panu powiem... – zaczęła, ale potrząsnęła głową. – Całkiem przez przypadek wpadłam w pracy na trop spisku ośmiu wysoko postawionych urzędników Ministerstwa. Spisek ma na celu pozbycie się czarodziejów niemagicznego pochodzenia i zepchnięcie na margines półkrwi czarodziejów. Aby to osiągnąć, ludzie ci zaczęli obsadzać kluczowe stanowiska "swoimi", przejmując w ten sposób faktycznie władzę w rządzie. Z tego, co wiem, w planach mają dalsze zmiany. W tej chwili mają kontrolę na czarodziejską prasą i radiem i mogą manipulować opinią społeczną. Mają dojścia w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Św. Munga, tak, że mogą wprowadzić w życie plan polegający za poddaniu wszystkich kobiet mugolskiego pochodzenia permanentnej antykoncepcji. Wynaleźli już eliksir poronny, który zamierzają podawać kobietom, które nie noszą dziecka czystej krwi. Pod pretekstem przeprowadzenia kampanii zdrowotnej zaplanowali już obowiązkowe badania wszystkich kobiet w Wielkiej Brytanii. Mają dojścia w Departamencie Wiedzy i Zdolności Magicznych, tak więc od września do Hogwartu będą przyjmowane wyłącznie dzieci, których oboje rodzice obdarzeni są magią. Pozostali mają ponoć trafić do innej szkoły, która będzie istniała tylko na papierze. Chcą przejąć między innymi Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, żeby móc szantażować i pozbywać się tych, którzy sprawiają im problemy. Parę dni temu przejęli kontrolę na Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który jest w naszym kraju ponad wszystkimi innymi departamentami, z wyjątkiem Departamentu Tajemnic. Innymi słowy mają już w ręku władzę wykonawczą i sądowniczą i pozbywanie się niewygodnych nie będzie sprawiać już żadnych problemów. Poza tym oznacza to, że mogą teraz zacząć używać Imperiusa na tych, których potrzebują do osiągnięcia ich celów. Niebawem będą też mieli większość ustawodawczą.
Jean Jacques siedział nieruchomo, że szklanką w ręku i półotwartymi ustami. W jego brązowych oczach malował się szok.
– Oh put... Jak... to znaczy... czemu nie zaalarmowaliście waszego ministra? (pełne „oh putain” – fr. O, kurwa)
– Na początku chcieliśmy zebrać jakieś dowody, żeby nie przychodzić z pustymi rękami. W tej chwili... być może jest już pod wypływem Imperiusa...
– A... wasi Aurorzy? Nie mogliście iść z tym natychmiast do Aurorów?!
– Szef Biura Aurorów, Teddy Smith, jest jednym z nich. Gdybyśmy poszli zgłosić to Aurorom, chwilę później przełamanoby nam różdżki i wylądowalibyśmy dożywotnio w Azkabanie. W najlepszym wypadku.
– Kiedy mówisz "my", kogo dokładnie masz na myśli?
– Mnie i Severusa Snape’a, dyrektora Hogwartu. Oboje jesteśmy w to zamieszani. On, bo potrzebują go do ograniczania przyjmowania do Hogwartu i warzenia eliksirów poronnych i permanentnej antykoncepcji.
– Severus Snape...
– Już znaleźli sposób, żeby zmusić go do współpracy. Smith zamordował pięcioosobową mugolską rodzinę używając Avady Kedavry i sfabrykowali wspomnienie, które udowadnia, że zrobił to Severus Snape. Ja, bo z różnych powodów chcą mnie zabić, ale nie chcą tego robić teraz, wolą jeszcze trochę poczekać...
Jean Jacques jednym ruchem wychylił do dna to, co miał w szklaneczce.
– O Merlinie... i wy dwoje... próbujecie jakoś im... uciec?
– My dwoje próbujemy im przeciwdziałać. Mamy parę pomysłów, żeby udaremnić ich plany, ale... potrzebujemy pomocy. Mamy coraz bardziej związane ręce. Jeden z nich pracuje w Departamencie Transportu Magicznego, więc nie możemy ani ze sobą rozmawiać, ani się przemieszczać używając Sieci Fiuu, świstoklików czy teleportacji. Żeby tu przyjść, musiałam przyjechać do Calais mugolskim pociągiem. Możemy spotykać się wyłącznie w mugolskim świecie. Nie mamy już nikogo, do kogo możemy się zwrócić bez obawy o natychmiastowe aresztowanie. Potrzebujemy pomocy... jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.
– I nie zastanawialiście się na tym, żeby uciec?
– Cóż... jeśli uciekniemy to nie będzie tam już nikogo kto mógłby ich powstrzymać...
– Putain de merde – powiedział bardzo dosadnie Jean Jacques.
Odstawił szklaneczkę na stół i podrapał się po głowie. Odezwał się dopiero po długiej chwili.
– Powiedz mi, czemu miałbym ci wierzyć?
– Po pierwsze dlatego, że nie mam żadnych powodów, żeby kłamać. Niczego nie zyskam, ani u siebie ani tu, opowiadając wam wyssane z palca historyjki. Po drugie, żeby udzielić nam choćby niewielkiej pomocy nie musicie wplątywać waszego Ministerstwa w tą sprawę. Nie oficjalnie. Po trzecie jesteście najbliżej nas... jeśli cała ta sytuacja się rozwinie i wymknie im spod kontroli, być może niektórzy czarodzieje zdecydują się uciec właśnie do was. Być może zaleje was powódź czarodziejów mugolskiego pochodzenia? I tych półkrwi? Po czwarte... czarodzieje z Francji przybywają też do Anglii... Być może nasi przyjaciele zdecydują się zająć również i wami? Ale przede wszystkim możesz mi wierzyć, że nie kłamię. Zarówno ja jak i Severus Snape, razem z Harrym Potterem ryzykowaliśmy życiem, żeby ocalić nasz kraj przed Lordem Voldemortem. Po co mielibyśmy teraz wymyślać jakieś bajeczki... myślisz, że nie mamy już dość...?! – ostatnie zdanie Hermiona wypowiedziała prawie podniesionym głosem.
Jean Jacques skinął głową, podniósł się i podszedł do jednego z portretów wiszących na ścianie, których Hermiona wcześniej nie zauważyła. Stuknął w ramę jednego z nich, młodej, poważnie wyglądającej czarownicy w szpiczastej tiarze.
– Eugenio, przekaż proszę Ministrowi, że muszę koniecznie się z nim zobaczyć. Natychmiast.
– Natychmiast?! Jean Jacques, jak ja mam mu to wyjaśnić? Nie możesz tak po prostu... – zaoponowała.
– Powiedz mu, że mamy sytuacje kryzysową. Tak kryzysową, że "natychmiast" to już i tak późno – uciął ostro Jean Jacques.
Eugenia zniknęła z obrazu. W tym momencie weszła do biura młoda dziewczyna z tacą z dużym porcelanowym czajnikiem z gorącą wodą i dużą filiżanką na spodeczku. Obok leżały różne kolorowe saszetki z herbatkami owocowymi i mała kostka czarnej czekolady.
– Prosił pan o herbatkę...
– Postaw tu. Dziękuję.
Jean Jacques chodził poddenerwowany przed portretem. Hermiona przejrzała saszetki i wybrała w końcu mieszankę czarnej herbaty i suszonej brzoskwini. Herbata zdążyła się już zaparzyć i po biurze rozszedł się cudowny zapach, kiedy na obrazie pojawiła się Eugenia w towarzystwie eleganckiego mężczyzny, na widok którego Jean Jacques wyprężył się bez mała po wojskowemu.
– Monsieur le Ministre...
– Jean Jacques, proszę mi powiedzieć, co się dzieje? – powiedział ten surowo.
– Panie Ministrze, proszę o wybaczenie, ale to jest sprawa... wyjątkowo ważna...
– Dobrze. Mów, proszę.
Jean Jacques wskazał ręką Hermionę, która odruchowo podniosła się i zbliżyła do portretu.
– Panie Ministrze, pozwoli pan, że przedstawię... Mademoiselle Hermiona Granger z Brytyjskiego Ministerstwa Magii..
Francuski Minister skłonił się jej lekko.
– Niezmiernie mi miło panią poznać... A teraz do rzeczy, Jean Jacques...
– Mademoiselle przybyła do nas z bardzo nieoficjalną wizytą i przywiozła szokujące wiadomości, którymi muszę się z panem podzielić. Sprawa jest krytyczna. Nie u nas, u nich – Jean Jacques kiwnął ręką w stronę, która, jak domyślała się Hermiona, wskazywała na północny zachód. A może po prostu chciał w ten sposób podkreślić, że rzecz nie dzieje się we Francji. – Jednak sądzę, że powinien pan wiedzieć, ponieważ być może ma to jakiś związek z tym co dzieje się w Paryżu...
Minister potarł policzki, następnie rzucił okiem na zegarek i powiedział w końcu.
– Krytyczna, mówisz... Dobrze. Za dziesięć minut w moim gabinecie – po czym zniknął z obrazu.
Hermiona osunęła się na fotel. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była spięta i zdenerwowana. Nadal trzęsącą się ręką nasypała cukru i zamieszała herbatę dzwoniąc bardzo niekulturalnie łyżeczką. Tym razem trzęsę się chyba z ulgi.
– Jean Jacques.. Chciałam bardzo, naprawdę bardzo podziękować... To...
– Wypij tą herbatę, musimy iść. Minister nie ma zwyczaju czekać....
Dziesięć minut wystarczyło na szybkie wypicie herbaty, błyskawiczną wizytę w toalecie i dojście do gabinetu Ministra.
CDN...
Ach albo aha. Nie łączymy tych dwóch słów w jedno.
Na tym fragmencie dostałam ciarek. Bardzo przemyślany pomysł, o wiele lepszy od zabijania, jak to Voldemort chciał, bądź wykluczania z magicznego świata.
Ogólnie rzecz biorąc omijałam tę serię szerokim łukiem. Za dużo rozdziałów, komu chciałoby się to czytać?
Ale ten rozdział... wow. Przeczytam z pewnością wcześniejsze, bo podoba mi się współpraca Hermiony z francuskim MM. Jestem ciekawa czemu Snape żyje, jak to się stało, że przeżył, dlatego koniecznie przeczytam poprzednie części.