Rok po Drugiej Wojnie Hermiona wpada na trop spisku w samym sercu Ministerstwa Magii. Spiskowcy chcą wprowadzić supremację czystej krwi i wyeliminować inne grupy społeczne. Ich pierwszymi celami są Hermiona Granger i Severus Snape. Czy Hermionie i Snape
Hermiona weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Apartament był cudowny, ale nie czuła się zupełnie na siłach, żeby go podziwiać. Spotkanie udało się znakomicie, otrzymała propozycję pomocy, współpracy i spłynęła na nią niesamowita ulga. Od wczorajszego wieczora wiele się zmieniło. Już nie byli sami, ale mieli pomoc. Portretów, być może pana Patil, francuskiego Ministerstwa Magii... Musiało się udać!
Walcząc z ogarniającym ją nagle zmęczeniem postanowiła napisać do Snape’a.
– Witam, bardzo dobre wiadomości. Udało mi się spotkać nie tylko z Jean Jacquesem Legrandem, ale również z francuskim Ministrem Magii, Charlesem Chevalier. Zaproponowali nam pomoc. Dostałam już specjalne świstokliki, których nikt nie wykryje, więc z Dover mogłabym się przenieść do Hogwartu. I stamtąd polecielibyśmy do Bensona. O której mam się pojawić?
Opadła na olbrzymie łoże z wielkim baldachimem. Narzuta musiała być z jedwabiu, bo była chłodna i śliska w dotyku. Z trudem zmusiła się do odsunięcia jej i wtuliła się w puszystą miękkość pościeli spoglądając na górę baldachimu.
Kiedy poczuła ciepło na placu, otworzyła oczy. No tak, przysnęła! Spojrzała na pergamin przeciągając się.
– Dobrze. Bądź jutro o piętnastej, zanim wyjdziemy wszystko mi opowiesz. Nie sądzę, żebyś mogła się dostać DO szkoły, więc przyleć pod bramę i napisz do mnie to po ciebie wyjdę.
Piętnasta! Bardzo dobrze, będzie mogła sobie pospać i być może pochodzić po Paryżu!
Hermiona wstała i podeszła do okien. Widok w apartamencie był na wymiar mugolski, więc przez chwilę przyglądała się jeżdżącym samochodom i spacerującym ludziom. Potem zasłoniła je zupełnie i wróciła do łóżka. Chciała złożyć pergamin, ale zobaczyła na nim jeszcze jakieś słowa. Jakby Snape napisał je trochę później.
– Bardzo się cieszę, że ci się udało. Teraz odpocznij, bo następne dni będą ciężkie. Jeśli chcesz zjawić się później, to daj znać. Dobrej nocy.
Uśmiechnęła się do siebie. Widać uznał, że jednak warto ją pochwalić! I trochę o nią zadbać! Niesamowite...
– Będę koło piętnastej. Wszystko zależy od godziny przyjazdu pociągu z Francji do Dover. Dziękuję bardzo. I pan też niech odpocznie, panie profesorze. Dobrej nocy! Hermiona
Po następnych paru chwilach, zupełnie jakby musiał zastanowić się nad odpowiedzią, pojawiło się
– Dziękuję. Do jutra. SS
Uśmiechnęła się jeszcze bardziej i w doskonałym nastroju schowała pergamin do pierścionka i zaczęła oglądać apartament. Potem powiększyła swoją torbę, wyciągnęła książkę i zaczęła przeglądac rozmaite zaklęcia. Nigdy nie wiadomo co mogło się im przydać.
Po wyśmienitej kolacji nalała sobie wody do dużej wanny, ale na nowo poczuła się zmęczona, więc nie posiedziała w niej za długo.
Zawsze tak jest, że ciągle marzę o dużej wannie, bo mam tylko prysznic, ale jak wreszcie trafię na taką, to udaje mi się przesiedzieć w niej parę chwil i już wychodzę...
Szybko przebrała się w krótką koszulkę na ramiączka i na nowo zanurzyła w cudownie miękką pościel. Nie pamiętała nawet, kiedy położyła głowę na poduszce.
Kiedy weszła do kuchni na Grimmauld Place, Severus Snape siedział przy stole. Stanęła obok niego, więc podniósł głowę i spojrzał na nią, unosząc do góry kieliszek z winem. Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie. Wodziła wzrokiem po jego twarzy zatrzymując się na oczach. Merlinie, ależ one były piękne! Czarne, błyszczące, głębokie... można się było w nich utopić! Promieniały ciepłem i jakby jakąś tęsknotą?
Przysunęła sobie krzesło siadając tuż koło niego, uśmiechnął się i zatraciła się w nich zupełnie.
– Wiesz, że masz cudowne oczy? – zapytała prawie szeptem.
– Zawsze miałem, tylko ty tego nie widziałaś – odszepnął.
– Musiałam być ślepa.
Przyjrzała się całej jego twarzy; kościom policzkowym, orlim nosie, ustom i policzkom, długim rzęsom, które też nagle ją urzekły i po chwili wróciła do oczu.
– Korzystaj z okazji i napatrz się na mnie.
Odstawił kieliszek z winem i uniósł rękę do jej twarzy. Przez chwilę wodził smukłymi palcami po jej policzku, a potem pogłaskał dłonią, a ona wtuliła się w jego rękę.
– Masz szczęście, że ty to ty, od innych od przyszłego tygodnia będę pobierał opłaty...
Hermiona zbudziła się gwałtownie, siadając na łóżku i czując jak mocno bije jej serce. Rozejrzała się dookoła i w półmroku rozpoznała apartament, ten sam, w którym położyła się wczoraj spać. Była sama, zupełnie sama, Severusa Snape'a nie było koło niej, ale nadal czuła na policzku pieszczotę jego palców i ciepło jego dłoni.
Osunęła się na poduszkę z głębokim westchnieniem. Wiedziała oczywiście, że to był sen, a w jej snach wszystkie zmysły działały jak w na jawie: czuła ciepło i zimno, zapachy, smaki, czuła zarówno ból jak i przyjemność. Nie dziwiło jej więc zupełnie, że jego dotyk wydawał się być tak realny. Co ją zaskoczyło to to, że w ogóle mogła o nim śnić i to jeszcze w taki sposób!
Przypomniała sobie cały sen i zrobiło się jej gorąco. Merlinie, chyba zwariowała! Odbiło jej we śnie już zupełnie!
Ale czy na pewno WE ŚNIE?
Pamiętała, że kiedy wczoraj zobaczyła francuskiego Ministra, poczuła mile piknięcie w sercu. Pomyślała wtedy, że po prostu podobał się jej – jego oczy, usta, arystokratyczny nos, kształt twarzy, długie czarne włosy związane czarną aksamitką... Równocześnie odniosła wrażenie, że to nie o to chodziło, tylko o coś innego, ale nie umiała sprecyzować o co. I właśnie teraz zrozumiała, że nie chodzi o COŚ tylko o KOGOŚ innego. Minister przypomniał jej Severusa Snape'a.
Zamknęła na chwilę oczy i mimo woli jego dotyk i ciepło wróciły. W tym momencie mogłaby przysiąc, że był tuż koło niej.
Po odrobinie światła, które dostawało się przez szpary między zasłonami a oknami Hermiona domyśliła się, że musi być już dzień, ale nie miała jeszcze ochoty wstawać, więc zdecydowała się poleżeć jeszcze w łóżku, w miękkiej pościeli i poodpoczywać.
O czym by nie zaczynała myśleć, w końcu i tak wracała do Snape’a. Przed oczami przesuwały się jej różne obrazy.
Kiedy spletli dłonie w czasie Rytuału, kiedy zakładał jej na palec pierścionek... kiedy w lesie pochylił się tak blisko, że jego włosy dotykały jej policzków... i jak trochę później tamtego wieczora otarł jej łzy...
Łania... Ta to dopiero miała oczy! A za jej rzęsy zaprzedałaby dusze diabłu! Często słyszała, że zwierzę upodabnia się trochę do właściciela, a właściciel do zwierzęcia. Snape był szczupły i miał czarne oczy, czy to dlatego łania tak wyglądała?
Przypomniała sobie inną scenę z parku sprzed paru tygodni, kiedy przez dłuższą chwilę na niego patrzyła siedząc dość blisko. Już wtedy zauważyła, że ma ładne oczy i rzęsy.
W sumie musiała przyznać, że wyglądał całkiem nieźle. Czy to w garniturze czy w jeansach i luźniej białej koszuli. Sama nawet nie umiała powiedzieć jakiego go wolała. Kiedy zobaczyła go w garniturze, pomyślała, że mógłby pójść na rozkładówkę magazynu mody. A kiedy miał na sobie jeansy i luźną, nie zapiętą aż pod szyję koszulę? Idiotyczny mózg podsunął natychmiast odpowiedź – pasowałby do damskiego odpowiednika Playboya. I natychmiast pojawił jej się przed oczami jego obraz w o wiele bardziej niedopiętej koszuli, odsłaniającej nagi tors.
Parsknęła, rozzłoszczona na siebie za głupie pomysły.
Opanuj się! Jeszcze tylko brakuje, żeby dziś to ci się przypomniało i żebyś zaczęła się czerwienić! Znów będzie się dopytywał co się dzieje, jak wtedy z tą cholerną blondynką!
Poczuła dziwną radość na myśl, że niedługo go zobaczy i jednocześnie idiotyczna wyobraźnia podsunęła kolejną scenę, jak półnagi Snape łapie ją za rękę i zniecierpliwiony przyciska ją mocno do siebie, kiedy ona nie chce odpowiedzieć na jego pytania.
W dole brzucha poczuła rozlewające się ciepło i coś się w niej gwałtownie skurczyło.
– Rusz dupę z tego łóżka i przestań delirzyć! – warknęła do siebie głośno, siadając i odrzucając kołdrę.
Miała trochę czasu, więc pochodziła sobie trochę po mugolskim Paryżu. Koło trzynastej wróciła do czarodziejskiego świata i usiadła na ławeczkę w parku, żeby przeczytać dokładnie instrukcję jak korzystać ze świstoklika, jak zapisać w nim cel i jak aktywować. Niby nic szczególnego, ale robiła to pierwszy raz w życiu. Potem powtórzyła zaklęcie używane do teleportacji w czarodziejskim wymiarze i aportowała się do Calais. Godzina jazdy pociągiem i już była w Anglii, gdzie wreszcie mogła skorzystać ze świstoklika. Zapisała w nim cel, stuknęła różdżką w krążek, szepnęła Transferus i chwyciła do ręki. Poczuła znajome uczucie ciągnięcia w okolicach pępka, świat zawirował jej przed oczami, kolory rozmyły się w różnobarwne smugi i po chwili poczuła jak pada gdzieś na ziemię. Leżała na zielonej, pachnącej trawie i kiedy podniosła głowę, zobaczyła szkolną bramę. Uśmiechnęła się radośnie i syknęła, kiedy spróbowała się podnieść, bo zabolał ją mocno lewy nadgarstek.
Udało się! Wspaniale, ale następnym razem poproszę Jean Jacquesa o jakiś mniej ekspresowy świstoklik. Bo z tym nie tylko ekspresowo przyleciałam do Hogwartu, ale i expresowo zwaliłam się na ziemię...
Paryż,
Tuż po aportacji Hermiony, dwie ulice dalej z dużej kamienicy wyszedł na ulicę jakiś mężczyzna wyglądający jak młody, grecki bóg. Długie, gęste blond włosy spływały lokami do połowy pleców, zaskakująco błękitne oczy wspaniale współgrały z ładnie opaloną, szczupłą twarzą. Już chciał zarzucić na siebie podróżną pelerynę, kiedy z drzwi wyszła, czy też raczej wypadła jakaś kobieta.
– Xavier?! Przecież ci mówiłam, że dziś urządzamy urodziny Eugenii! Więc mowy nie ma o żadnych wyjazdach!
– Ależ chérie, dziś mam bardzo ważne... – kiedy otworzył usta, widać było, że ma ładne, białe zęby.
– Nic nie jest ważniejsze, niż dziesiąte urodziny twojej córki!
– Postaram się wrócić...
– Nie! Powiedziałam NIE! I nawet nie próbuj mi wciskać tych twoich historyjek o misjach mających na celu zbawienie świata, wiem, że w tej twojej cholernej mugolskiej fabryce robicie wiosła!
Mężczyzna chciał wyraźnie coś powiedzieć, ale kobieta wskazała mu energicznie drzwi wejściowe.
– Jeśli wyjdziesz, to już nie będziesz miał do czego wracać! Ostrzegam...
Xavier westchnął i powlókł się z powrotem do domu. Och, te kobiety... czemu one wszystkie są takie same?!
Po krótkiej chwili czekania wyszedł do niej Snape i otworzył bramę. W swoich tradycyjnych, nietoperzych szatach wyglądał niemal zupełnie jak profesor Snape, którego pamiętała ze swoich lekcji. Prawie zupełnie, bo nie skrzywił się na jej widok i nie odezwał się oschłym tonem. Zamiast tego wyciągnął rękę na powitanie.
– Dzień dobry panno... czy raczej mademoiselle Granger – powiedział miękko.
– Bonjour, monsieur le professeur Snape – uścisnęła ją ze śmiechem.
– Dobrze się czujesz ? Wszystko w porządku ?
– Doskonale... choć może nie. Lądując upadłam na ziemię i chyba zwichnęłam sobie nadgarstek.
Udało jej się nie zarumienić na jego widok, bo wytłumaczyła sobie, że głupie sny mogą przytrafić się każdemu, a jej późniejsze pomysły były bezpośrednim wynikiem snu i tyle. Nie była przesądna, tak jak jej mama, więc nie wierzyła, że pierwszy sen w nowym miejscu się spełnia.
Ale kiedy wziął jej lewą rękę w obie dłonie, żeby sprawdzić co się stało, poczuła, że się czerwieni. Zaniosła się więc udawanym kaszlem, tak jak sobie zaplanowała na wszelki wypadek. Hermiona Granger miała pomysły na każdą okazję.
– Co ci się... – Snape przestał poruszać jej dłonią na boki.
Zaczerwienioną twarz przypisał atakowi kaszlu, więc nie zwrócił na to uwagi. Przez chwilę wyginał jej dłoń i ugniatał w różnych miejscach, ale nie była ani złamana, ani zwichnięta.
– Nic ci się nie stało. Musiałaś mocno uderzyć się padając. W moich komnatach mam maść uzdrawiającą, powinna pomóc. Chodź, idziemy.
Ruszyła za nim mając nadzieję, że będzie mogła sobie sama tą maść wmasować, bo gdyby zrobił to on... byłoby to wielce niewskazane.
Tuż przed gargulcami strzegącymi wejście do gabinetu dyrektora wpadli na parę siódmoklasistów stojących w pustym korytarzu z bardzo dziwnymi minami. Hermiona mogła tylko przypuszczać, że się całowali i nie zdążyli uciec czy się schować. Snape widać myślał to samo, bo zatrzymał się przed nimi przybierając jakże jej znany wyraz twarzy! Stanął i skrzyżował ręce na piersi.
– Panno Hopkins, panie Muphry....czy mogę wiedzieć, co robiliście w korytarzu wiodącym bezpośrednio do mojego gabinetu? – ten cichy głos też doskonale pamiętała!!
Chłopak otworzył usta, ale nic nie powiedział.
– My... my tylko... – wyjąkała dziewczyna i zamilkła.
– Zadałem wam pytanie i mam nadzieję, że otrzymam odpowiedź – jadowity ton głosu obudził w Hermionie kolejne wspomnienia i jednocześnie poczuła się szczęśliwa, że to nie do niej się tak zwraca.
Chłopak widać coś wymyślił, bo podniósł głowę i spojrzał zakłopotany w oczy swojego dyrektora.
– My się zgubiliśmy... i chcieliśmy właśnie zawrócić, żeby pójść do naszego pokoju wspólnego...
– Zgubiliście się. Tak... – jednym ruchem różdżki Snape poprawił rozluźniony krawat dziewczyny, a następnie zapiął szatę chłopaka. – Poproszę profesor Sprout, żeby odjęła pięć punktów od Humpelhuffu za wasze zachowanie. Lepiej zrobicie, jak wrócicie do siebie. Albo wyjdziecie na dwór. Wyjątkowo piękny dzień.
Po czym obrócił się od nich i szybkim krokiem podszedł do gargulca. Hermiona zamarła z wrażenia, bo to nagle przypomniało jej podobną scenę... „W taki piękny dzień nie powinniście tutaj siedzieć”... Zobaczyła natychmiast jego twarz z pokrętnym uśmieszkiem i uniesioną szyderczo brew.
Merlinie, jak to dobrze, że tym razem to nie mi się oberwało... myślała, kiedy wstąpiła na ruchome schody, które zabrały ich na górę i Snape otworzył drzwi i przepuścił ją przed sobą.
Hermiona przywitała się z Dumbledorem i Dilys, która uśmiechnęła się szeroko na jej widok. Snape zniknął na chwilę w swoich komnatach, po czym wrócił z maścią, którą jej podał i zawołał profesor McGonagall przez kominek. Dziewczyna odkręciła słoiczek i wzięła na palce trochę gęstej, białawej mazi o mocnym, szpitalnym zapachu i zaczęła wmasowywać w lewy nadgarstek. Czekając na Minerwę, Snape przywołał różdżką dzbanek z herbatą i filiżanki i pierwszą nalał dla Hermiony.
– Dziękuję bardzo, panie profesorze. Nareszcie normalna, czarna herbata! – westchnęła, z przyjemnością wąchając unoszący się z porcelanowej filiżanki aromat.
Dumbledore zaśmiał się na to wesoło, a Snape uniósł pytająco brew, stawiając kolejną filiżankę na stoliku, dla Minerwy, która zaraz miała przyjść.
– Francuzi prawie nie pijają czarnej herbaty tylko rozmaite herbatki owocowe. Herbatę piją jak są chorzy. Już nie raz słyszałam „źle się czujesz? jesteś chory? może napijesz się herbaty”. Moją ciotkę trzeba było nauczyć, co ma kupować na nasz przyjazd. Chodząc do różnych jej znajomych zawsze nosiłam kilka saszetek ze sobą. I do tego nie wystarczy im ją dać, ale trzeba pilnować jak ją parzą! Kiedyś znajoma ciotki po prostu odkręciła wodę z kranu, nalała ciepłej do szklanki i włożyła saszetkę... Poważnie, oszaleć z nimi można! Swoją droga – zwróciła się bezpośrednio do Snape’a – oni chcieliby, żeby następnym razem pan też do nich przyjechał... Więc będziemy musieli pamiętać o herbacie.
Snape, który najbardziej lubił mocną, gorącą i słodką, pomyślał, że to będzie pierwsza rzecz, jaką spakuje do swojej podróżnej torby.
Minerwa weszła przez kominek, przywitała się serdecznie z Hermioną i zajęła się swoją filiżanka. Hermiona zaś zaczęła opowiadać ze szczegółami całą wizytę we Francji. Ledwie skończyła, posypały się pytania.
CDN...