Zaczyna się nowy rok szkolny w Hogwarcie. Co takiego wywoła zaskoczenie na twarzy wszystkich uczniów?
- Diffindo! - Rozległo się donośne zaklęcie, które ktoś wycelował w miotłę dosłownie w ostatnim momencie. Przedmiot rozpadł się na kilkadziesiąt części obsypując Villemo odłamkami drewna, ale nie wyrządzając większej krzywdy. Skończyło się na kilku zadrapaniach i drzazgach we włosach, za co była wdzięczna losowi. Już drugi raz w ciągu kilku godzin udało jej się wpaść w tarapaty i z nich wybrnąć. Nie wiedziała tylko, czy uznać to za pech, czy raczej szczęście.
Wszyscy do niej podbiegli, ppoczuła, że ktoś położył dłoń na jej ramieniu, ale była tak oszołomiona, że nie mogła się ruszyć.
Dopiero stanowczy głos nauczyciela sprawił, że szybko się pozbierała. Otrzepała ubranie i stanęła za Christianą i kilkoma innymi dziewczynami, tak, by nie rzucać się w oczy.
- Odsuńcie się natychmiast, proszę odejść. – To krzyk profesor McGonagall niósł się po błoniach. Za nią podążali pozostali nauczyciele.
- Kto to zrobił? - zapytała dyrektorka, pokazując na trawę, gdzie wśród drzazg, sterczał w niebo trzon miotły. Czarnowłosa, ze łzami w oczach, podbiegła do nauczycieli. Lamentując, opisała sytuację, jednak przeinaczyła ją tak, że wyszła na tym jako najbardziej poszkodowana. Nikt się z nią nie spierał, zresztą mało kto był świadkiem tego, co się stało, a Villemo dała Christianie znać, żeby nic nie mówiła.
- Ty! - zapiszczała profesor Hopkins, pokazując na jasnowłosego chłopaka z wyciągniętą różdżką – po co ci to chłopaczku, bawisz się czarami?
- Rzuciłem zaklęcie niszczące, pani profesor – odpowiedział spokojnie chłopak, spoglądając dyskretnie na Villemo. Miał bez wątpienia najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziała.
- Nadleciały tu dwie miotły, jedna wbiła się w ziemię, a drugą zdążyłem zniszczyć zanim kogoś zraniła – wyjaśnił nauczycielom spokojnie. Jakimś cudem pominął fakt, że gdyby nie on, Villemo wyglądałaby teraz jak krwisty szaszłyk.
Profesorowie popatrzyli na siebie zdziwieni, ale widać nie chcieli roztrząsać tej sprawy przy uczniach.
- Dobrze, że nikomu się nic nie stało – podsumowała McGonagall – w każdym razie muszę porozmawiać z profesor Hooch i Patriciem na temat tego zdarzenia, wszak miotły były pod ich opieką! Brawo za czujność – dodała na koniec, kładąc swoją pomarszczoną dłoń na ramieniu blondyna.
- Za dziesięć minut proszę wstawić się do Wielkiej Sali, poznacie wyniki testu.
Po tych słowach nauczyciele odeszli cicho, dyskutując między sobą.
Serce jeszcze się nie uspokoiło, kiedy Villemo podeszła do swojego wybawiciela.
- Dziękuję – powiedziała – dziękuję za ocalenie mojego życia...i za dyskrecje.
- Nie ma za co, na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
Powiedział to w taki sposób, jakby znał ją od lat, a najśmieszniejsze było to, że miał racje.
- Nazywam się Artur Ontiera.
- Villemo Grip, a to jest Christiana – przedstawiła swoją koleżankę, która cały czas stała obok i przyglądała się im jak eksponatom z muzeum.
- Jesteście strasznie do siebie podobni, wyglądacie niemal jak rodzeństwo – powiedziała z rozbawieniem na twarzy – nie macie jakiś wspólnych krewnych przypadkiem?
Villemo musiała przyznać koleżance racje, Artur faktycznie miał bardzo podobne rysy twarzy do niej, gdyby nie kolor oczu, mógłby uchodzić za jej rodzonego brata.
- Nie jesteś chyba Anglikiem? - zapytała zaintrygowana.
Artur uśmiechnął się kącikiem ust. Wyglądał jak ktoś, kto ma jakąś tajemnicę, o której każdy by chciał wiedzieć.
- Jestem Szwedem – odpowiedział – ale mam też wschodnie korzenie.
- Ja pochodzę z Norwegii, ale mam dalszą rodzinę w Szwecji. - Villemo poczuła się nagle niemal jak w domu. Cieszyła się, że poznała kogoś ze znanych jej stron.
Jej radość nie trwała jednak długo. Czarnowłosa dziewczyna „anime” podeszła do nich i zakładając za ucho długie pasmo lśniących włosów, wyciągnęła bladą rączkę do Artura:
- Nie miałam jeszcze okazji się przedstawić, nazywam się Roksana. To zaklęcie...to było niesamowite. - Kiedy to powiedziała, przycisnęła dłonie do piersi, niby z przejęcia, ale dziewczyny dobrze wiedziały, czym chciała Arturowi zaimponować. Jej koszula niebezpiecznie się napięła i Villemo z rozbawieniem wyobraziła sobie, jak chłopak dostaje guzikiem prosto w czoło.
Christiana przypomniała wszystkim, że czas wracać do Hogwartu, więc beztroskie myśli szybko się ulotniły, robiąc miejsce tremie.
Chwile później Villemo, Christiana, Artur i Roksana mogli już odetchnąć z ulgą, wszyscy mieli się spotkać w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Dla każdego z nich oznaczało to zaczęcie nowego życia, obranie szczególnej drogi, która jawiła im się niczym jedno, wielkie pasmo przygód.
Villemo siedziała w jednym z przedziałów Hogwart Express i wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest. To, co działo się odkąd przybyła do Anglii, jawiło się niczym jeden wielki sen. Podróżowanie kominkami, sklepy na Pokątnej, lot na miotle, zaczarowany peron 9 i ¾, ogromny parowóz wypełniony uczniami, zaczarowane gazety, to wszystko było tak niesamowite, że wyciskało jej łzy z oczu. Nigdy by nie zgadła, że będzie częścią tego wyjątkowego świata. Już nawet nie pamiętała, co sprawiło, że go odnalazła, czując, że każdy dzień jej życia był po tu, by się tu znaleźć.
- Nie jest nas zbyt wielu – zauważyła Christiana, która usiadła obok Villemo. Na jej kolanach leżał leniwie kot, a ona bezwiednie głaskała go po grzbiecie. - Trzy przedziały uczniów z dopiski. To około piętnastu osób.
- Myślę, że niektórzy po prostu zrezygnowali. Wiele osób jak tylko zobaczyło, że mamy lecieć na tych miotłach, odeszło.
Naprzeciw Villemo siedziało trzech chłopaków, w tym Artur. Wzrok miał utkwiony w przemijający krajobraz za oknem, a na twarzy skupienie. Jego błękitne oczy podążały za uciekającymi górskimi szczytami. Żyła na szyi delikatnie pulsowała pod skórą, a klatka piersiowa unosiła się ledwo zauważalnie. Oddychał spokojnie, ale targała nim tęsknota. Villemo wyczuwała to, tak samo, jak czuła ciepło jego kolana obok swojej nogi, mimo że się nie dotykali. Z jego oczu biła melancholia, a przecież jeszcze przed chwilą wesoło rozmawiali o dziwnym jedzeniu czarodziejów.
Nagle odwrócił twarz w jej stronę. Do oczu powróciła radość, a cień smutku odszedł w niepamięć.
- Krajobraz się zmienia, jest tu na prawdę pięknie.
Drzwi przedziału rozsunęły się i stanęła w nich Klara. Miała na sobie całe Hogwarckie umundurowanie, a na piersi herb Gryffindoru.
- Hej wam! Za dziesięć minut będziemy na stacji Hogsmeade, zbierajcie się. Villemo, jakbyś coś potrzebowała, to jestem w piątce. Narka!- machnęła ręką i odeszła.
Dziewczyny, Artur i dwóch innych chłopaków zaczęli pakować do swoich walizek wszystko, co powyciągali w drodze. Christiana umieściła swojego kota Puszka do klatki, na co on nie zwrócił większej uwagi i nadal leżał.
- Podałaś mu środki nasenne? - spytała Villemo zaglądając przez kraty transportera.
- On cały czas śpi, większego leniwca nie widziałam – oburzyła się Christiana – ten kocur zupełnie do mnie nie pasuje, nie wiem, po co mi go mama kupiła.
- Jest bardzo mądry, też bym sobie tak poleżał, jakbym mógł – zaśmiał się Artur i ku zdziwieniu dziewczyn kot odpowiedział mu na to miauknięciem.
Christiana zerknęła na zwierzaka zaskoczona:
- Niesamowite, a ja myślałam, że jest niemową.
- Daj mu trochę więcej ciepła niż głaskanie go od niechcenia – zauważył Artur – porozmawiaj z nim czasem.
- Przecież to nie było od niechcenia! Głaskałam go całą drogę, ale gadać do niego nie będę, wybacz.
- Widać stracił od tego głaskania sporo sierści i chęci do życia.
Christiana kopnęła Artura w kostkę.
- Bo to typowy facet, wiecznie mu mało, albo źle! Nie jestem z tych, co to niańczą mężczyzn, by było im dobrze.
- Tak, to widać od razu.
Villemo z przyjemnością obserwowała ich rozmowę i nie próbowała ukryć rozbawienia. W duszy przyznawała Arturowi rację, ale nie miała zamiaru się wtrącać.
Pociąg zwolnił. Zaczął mozolnie wtaczać się na stację Hogsmeade, więc uczniowie pościągali swoje bagaże i stłoczyli się na korytarzu.
Wreszcie lokomotywa stanęła, drzwi się otworzyły i tłum wyszedł na rozgrzany słońcem kawałek bruku. Ktoś donośnym głosem nawoływał do siebie pierwsze klasy i Villemo zobaczyła ogromną postać, wystającą z dwa metry ponad głowy uczniów, rozczochraną i roześmianą. Wyglądał nieco groźnie, ale miał wspaniałe podejście do dzieci, bo chwilę później raźno ruszyli w stronę jeziora, podśpiewując wesołą piosenkę.
Ktoś mocno pociągnął Villemo za rękaw.
- Widziałaś kto tam był? - zawołała Klara, a wyglądała, jakby najadła się tony szaleju – dzieci Harry’ego i Ginny, oraz Rona i Hermiony! W Londynie widziałam ich wszystkich na peronie, masakra, na pewno trafią do domu lwa, tak jak ich rodzice, nie mogę się doczekać.
- Musisz mi ich kiedyś pokazać – poprosiła Villemo, chociaż tak naprawdę wcale jej na tym nie zależało, chciała po prostu zrobić kuzynce przyjemność.
Klara podskoczyła z zachwytu, krzyknęła „To narka!” i pobiegła do swoich znajomych z roku.
Nauczyciele poprowadzili wszystkich uczniów do rozwidlenia dróg. Stało tutaj kilkanaście powozów zaprzęgniętych w piękne konie. Miały na grzbietach derki w kolorach domów, dzięki czemu każdy wiedział, gdzie ma usiąść. Uczniów, którzy nie mieli jeszcze przydziału, w tym Villemo, poproszono, aby zajęli miejsce w powozach z końmi o złotych narzutach i to oni ruszyli jako ostatni, pnąc się drogą w kierunku majestatycznych murów Hogwartu.
Podróż minęła niespodziewanie szybko. Mimo że trasa biegła lekko pod górę, a w każdym wozie siedziało z dziesięcioro uczniów, konie zdawały się nawet nie zmęczyć, napojone eliksirem dodającym siły i energii. Zanim rozmowy zdążyły na dobre się zacząć, byli już pod murem otaczającym szkołę.
W powietrzu roznosił się zapach mżawki i coś dziwnie szumiało.
Villemo otworzyła oczy ze zdumienia. Otwór, który stanowił bramę i w którym ostatnio widziała potężne katy, wypełniony był teraz wodą. Lała się z góry na dół, znikając gdzieś w ziemi, a wypływając wprost ze sklepienia w przejściu.
- Drodzy uczniowie, oto przed wami Wodospad Złodzieja – oznajmiła dyrektorka szkoły, z nie ukrywanym błysku w oku. Zdziwienie na twarzach uczniów było niemal namacalne w powietrzu.
- Jest to najnowszy środek bezpieczeństwa, który tutaj zastosowano. Każdy uczeń, nauczyciel i inni pracownicy, a także goście, będzie wystawiony na jego działanie. Dzięki temu będziemy mieli pewność, że nikt niepowołany, na przykład pod wpływem eliksiru wielosokowego, nie dostanie się do środka. Tak samo, nikt kto jest pod wpływem działania zaklęcia Imperius, nie dostanie się na teren szkoły. Dzieje się tak dlatego, bo Wodospad Złodzieja zmywa z każdego wszelkie zaklęcia i uroki.
Przechodzimy powoli, cztery osoby. Po drugiej stronie profesor Flitwick będzie wszystkich osuszał. Zapraszam!
Uczniowie zaczęli przechodzić przez wodospad. Trwało to dosyć wolno, bo wielu uczniów miała pewne opory przed wejściem wprost w spadającą wodę, głównie dziewczyny. Villemo słyszała rozmowy typu „Mój piękny kolor włosów, o nie!”, albo „Dopiero co zmniejszyłem sobie uszy”.
Przyszła kolej na uczniów z dopiski. Villemo, Christiana, Artur i jakiś trzęsący się chłopak ruszyli przez wodospad. Norweżka poczuła, jak woda zalewa ją z każdej strony, a po chwili silny podmuch ciepłego wiatru nie pozostawił na niej ani jednej kropli. Wyglądali dokładnie tak samo, jak wcześniej. Mimowolnie przyglądali się sobie nawzajem, a Villemo z radością odkryła, że Artur naprawdę ma takie błękitne oczy.
Za nimi, w towarzystwie koleżanek przeszła Roksana. Dziewczyny patrzyły na siebie niemal ze łzami w oczach, zasłaniając koszulki rękami. Zdecydowanie guziki na piersiach czarnowłosej nie opisały się już tak bardzo, a wręcz zwisały smętnie.
Christiana i Villemo nie mogły powstrzymać śmiechu, natomiast Artur wypalił z chłodną kalkulacją:
- Wodospad zmył z nich nie tylko biust, ale i pewność siebie. Sfrustrowana kobieta może być bardziej niebezpieczna, od przemądrzałej, lepiej uważajcie.
- Tak, na gołe klaty, to już nie mam co się umawiać – zaśmiała się Christiana, ale zaraz spoważniała – popatrzcie, coś tam się dzieje.
Villemo i Artur spojrzeli w kierunku wodospadu, gdzie powstało jakieś zamieszanie. Dwóch nauczycieli trzymało za ręce jakiegoś starszego człowieka, który mocno się wyrywał i miotał przekleństwami. Wyraz jego twarzy świadczył o szaleństwie, tak samo jak kurczowo trzymany brudny plecak.
- O co chodzi, czemu mnie trzymacie? – krzyknął piskliwie– Ja muszę do szkoły, chce do szkoły.
- Zabierzcie mu plecak i różdżkę, szybko - zakomenderowała profesol Hopkins.
- Nie ma różdżki. - To był głos Nevilla Longbottona.
- Pożałujesz tego stara babo- Intruz wyrwał jedną rękę i wycelował palcem w stronę dyrektorki.
Więcej nie usłyszeli, bo profesor McGonagall potraktowała go Petrificus Totalus i kazała wezwać Ministerstwo.
Przeczytałem już dawno, ale nie miałem siły skomentować. Na początek ten zwrot "krwisty szaszłyk"