Zło nie zniknęło. Ponad 20 lat po wojnie czarodziejów znów zaczynają tworzyć się spiski. Starym poplecznikom nie podoba się, że inni zrobili z nich margines społeczny i pozamykali w Azkabanie. Postanawiają się zemścić i dokończyć dzieło Lorda Voldemorta
Rozdział zawiera sceny tortur oraz sceny nieodpowiednie dla osób młodych i wrażliwych.
***
Gaunt zmaterializował się nieopodal strumyka. Ruszył na wschód, przez mokrą trawę. Na niebie, oprócz gwiazd, widać było księżyc, jakby jaśniejszy niż zwykle. W oddali rysował się mały pałac. Mężczyzna dostrzegł zadbany ogród i coraz lepiej słyszał szum fontanny. Jakieś sześćdziesiąt jardów od dworu stała ciemna postać i oglądała przechadzające się po posiadłości, okazałe pawie. Był to średniego wzrostu brunet z włosami ułożonymi w lekkiego irokeza. Nawet w ciemnościach można było zauważyć jego ciemną karnację i bliznę na lewym policzku. Nazywał się Rabastan Lestrange.
- Skąd się tu wziąłeś? - rzekł na przywitanie Gaunt.
- O to samo mogę zapytać ciebie, przyjacielu. Przybyłeś odwiedzić Lucjusza? Czy może chciałeś dogłębnie poznać jego żonę?
Gaunt zignorował go i ruszył w stronę Malfoy Manor. Rabastan ruszył za nim.
- Co to za zadyma w Greenwich? Stary Gaunt musiał się wyżyć? W takim razie mam złą wiadomość. To nie byli aurorzy.
Gaunt stanął i spojrzał ze zdumieniem na towarzysza.
- Co ty pleciesz? - zapytał. - Złote szaty, naszywki Ministerstwa Magii. To wystarczający dowód. Nie gadaj głupstw.
- To były falsyfikaty. Podróbki, fałszywki. Nazywaj to jak chcesz - odparł Lastrange, spluwając na ziemię. - To nie byli aurorzy. Chcę się dowiedzieć kto to był. Po to właśnie idę do Lucjusza. Wycisnąć z niego więcej informacji.
Ruszyli razem ku żelaznej bramie.
- Skąd wiesz o tej potyczce w tunelu? - zapytał Gaunt.
- Z wieczornego Żonglera - rzucił krótko brunet. Brama przy posiadłości poruszyła się lekko. Musiała ostrzec domowników, że ktoś się zbliża. Chwilę później drzwi się uchyliły i słychać było męski głos:
- Kto tam?
- Lestrange i Gaunt. Wpuść nas - rzekł ten drugi.
Właściciel głosu podszedł do bramy. Był to Lucjusz Malfoy. Długie, siwe włosy sięgały mu za ramiona. Mimo wszechobecnych zmarszczek, można było zauważyć panikę na jego twarzy.
- To... to nie jest odpowiedni moment na wizyty... Eee... Moglibyście...
- Nie - powiedział ostrym głosem Lestrange.
- Musimy porozmawiać - dodał Gaunt.
Lucjusz chyba chciał coś powiedzieć, ale poddał się i zaprowadził gości na ganek. Gdy weszli do pokoju gościnnego, zauważyli czerwony perski dywan, lustro w złotych ramach i żyrandol z kryształami. Przy kominku stała żona Lucjusza, Narcyza. Miała jasne włosy, smukłą sylwetkę i mimo upływu lat była atrakcyjna. Malfoy trochę się już uspokoił:
- Kochanie, mamy gości. Przyszli porozmawiać, ale długo nam to nie zajmie - wyjaśnił.
Rabastan podszedł szybkim krokiem do Narcyzy i ujął jej dłoń.
- Narcyzo! Wypiękniałaś przez ten miesiąc! Gdyby każda kobieta wyglądała tak jak ty, chodziłbym wszędzie z namiotem.
Narcyza zachichotała i ucałowała Rabastana niebezpiecznie blisko
ust. Gospodarz otworzył kredens i sięgnął po wino.
- Na pewno słyszałeś co się stało w Greenwich. Wyjaśnij mi to.
Lucjusz przełknął ślinę i podał Gauntowi kieliszek napełniony trunkiem.
- Więc, Panie Gaunt, to projekt Weasley'a. Postanowił stworzyć oddział
niewyszkolonych aurorów do mniej ważnych zadań. Według nich, zło zniknęło. Stąd ich nieopatrzność.
Lucjusz spojrzał z nieukrywaną zazdrością na Rabastana, który właśnie bezczelnie komplementował biustonosz jego małżonki, dotykając jedwabny materiał.
- To wiele wyjaśnia - zamyślił się Gaunt. - Lucjuszu, musimy mieć kogoś w
Ministerstwie. Rabastan się nie nadaje, bo przecież dla Ministerstwa jest martwy. Ale wiem, kto pasuje idealnie.
Lucjusz spojrzał ze strachem na swego rozmówce.
- Chyba nie myślisz o...
- Tak, o nim właśnie myślę. - Gaunt odstawił pusty kieliszek na stół. - Draco będzie się do tego najbardziej nadawał. Twoja w tym głowa Lucjuszu, żeby chciał. Jeśli tego nie zrobisz, ja to zrobię po swojemu, ale może już być boleśnie. Rabastanie, czas na nas.
Narzucił płaszcz i stanął obok drzwi, zerkając jak jego towarzysz żegna się z Narcyzą. Nagle odezwał się Lucjusz:
- Ale... panie Gaunt. Dobrze pan wie, że Draco dostał pracę dzięki Potterowi. I...niemądrym było by, gdyby teraz miał szpiegować narażając siebie i całą rodzinę.
Odpowiedział mu Lestrange, kierujący się do wyjścia:
- To niech twój syn zdecyduje, po której jest stronie. Po raz drugi zresztą.
Po tym zdaniu obaj mężczyźni wyszli na zewnątrz i ruszyli w stronę bramy. Gaunt zaczął wyrzuty:
- Jak zwykle odwalam czarną robotę.
- Nie przesadzaj...
- Ja musiałem z nim rozmawiać, a ty zajmowałeś się jego żoną. Wychwyciłeś choć jedno słowo, które on powiedział?
- Wychwyciłem więcej niż ci się wydaje. Dowiedziałem się też wielu ciekawych rzeczy. Chociażby o Lucjuszu.
- Od Narcyzy? Co takiego?
- Jego żagiel nie daje mu wypłynąć na pełne morze.
Gaunt przewrócił oczami z niedowierzaniem.
- A tak bez żartów, to wiem, że Huckelbert porwał Lunę Lovegood.
- Tą całą redaktor Żonglera?
- Tak, dokładnie tą. Zadowolony z informacji? Mogę cię do niej deportować - wystawił lewą dłoń i czekał na ruch Gaunta, który po chwili położył na niej swoją dłoń.
- A Lucjusz naprawdę ma z tym problemy.
Znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu, niezdarnie rozjaśnianym przez dwie wygasające pochodnie. Pyknięcie, spowodowane aportacją, zrobiło lekkie echo i prawie natychmiast z jedynych widocznych drzwi, wyszedł Yan Huckelbert. Potężny, dobrze zbudowany mężczyzna bez szyi z kruczoczarnymi włosami i krótkim nosem. Wychodząc z pomieszczenia, zapinał rozporek w swych wytartych jeansach. Rabastan nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Gaunt spojrzał krytycznym wzrokiem na Yana:
- Czy każda kobieta jaką zaliczasz, musi być martwa albo związana?
Gaunt nie czekał na odpowiedź i przechodząc obok zażenowanego Huckelberta, udał się do pokoju. Zaraz za nim wkroczył Lestrange, ciągle chichocząc z poprzedniej sytuacji. W rogu zauważyli leżącą kobietę. Miała długie jasne włosy, które zasłaniały całą twarz. Obok niej leżał egzemplarz Żonglera na którym widać było twarz, bardzo podobną do jej twarzy. Te same oczy, takie same usta, tylko w rzeczywistości brak było tego specyficznego uśmiechu, widocznego na zdjęciu. Gaunt tylko omiótł wzrokiem słowa na pierwszej stronie i wychwycił najważniejsze zdanie: "Zaginęła Luna Lovegood - redaktor naczelna Żonglera." Klęknął przy dziewczynie i odgarnął jej włosy z twarzy. To bez wątpienia była ona.
- Porozmawiajmy.
Spojrzała na niego swymi przepełnionymi łzami oczyma, jakby miała nadzieję, że jej koszmar już się skończył. Trzepało nią z zimna, miała na sobie tylko kawałek szmaty, przewinięty przez biodro. Spojrzała także nieśmiało na Rabastana, lecz ten, obrócony w drugą stronę wertował jakiś
notatnik.
Gaunt ponownie obrócił jej twarz w swoją stronę.
- Słyszysz mnie?
Znów spojrzała na niego, jakby chciała mu przekazać swoje myśli, ale nie odezwała się. Gaunt zamachnął się i uderzył ją w twarz. Prawy policzek natychmiast poczerwieniał, a z oczu poleciały kolejne łzy.
- Zacznij odpowiadać albo będzie gorzej.
Nie podniosła głowy. Rabastan podszedł i gwałtownie szarpnął jej głowę do góry.
- Zaczniesz współpracować? - spytał, ściskając mocno jej brodę ręką.
Blondwłosa, jakby z niechęcią, jakby coś ją powstrzymywało, pokręciła lekko głową, w lewo i prawo. Gaunt wyjął z kieszeni swój nóż. Pokazał go Lunie.
- Nie zmienisz zdania? - zapytał, końcówką ostrza prawie dotykając jej oka. Nie odpowiedziała. Lestrange wziął zamach i kopnął kobietę prosto w twarz. Upadła, a z jej nosa natychmiast popłynęła krew. Gaunt wyciągnął jej rękę w górę i włożył nóż, odrywając paznokcia od ręki. Po całym pomieszczeniu rozległ się najpierw wrzask kobiety, a później jej szloch. Lestrange wstał i przydepnął jej uszkodzoną dłoń, wymuszając kolejny krzyk.
- Co godzinę będziemy przychodzić i pytać o to samo. A więc zastanów się.
I wyszli z pokoju, wciąż słysząc płacz kobiety.
Piszesz bardzo specyficznie. Tak twardo i bez ceregeli opisujesz wszystko dokładnie. Z drugiej strony, niektóre rzeczy zostawiasz w domyśle, jak np. o żaglu Lucjusza (biedaczek!) czy o gwałcie na Lunie.
Wprowadziłeś nową postać, która pomaga jakby nieco odetchnąć, czytając ten fick. Pisałam Ci już, ale strasznie przypomina mi Flokiego z "Wikingów". Nawet czytając kwestie Lestrange, czytam zwariowanym głosem Flokiego, haha ;D
Podobało mi się przedstawie dalszego życia Malfoy'ów, czyli totalny upadek ich pychy i dumy. Co prawda, ich posiadłość nadal jest odpicowana, ale Draco pracuje u swojego szkolnego wroga, a Narcyza ma gdzieś Lucjusza. Smutne, ale ja zawsze byłam zwolenniczką teorii, że Narcyza kochała jedynie syna i tutaj jest to chociaż troszkę pokazane.
Ciężko mi się za to czytało scenę z Luną. Bardzo lubię tą postać, jest dla mnie ucieleśnieniem delikatności i wyobraźni. Trochę jak motyl. A tutaj bardzo, bardzo brutalnie ją potraktowałeś. I analizując oba części tego ficku, będę w kolejnej bała się doczytać do końca, bo zawsze robisz mocne końcówki. Boję się co jeszcze wymyślisz!