Dalszy ciąg historii Feldera.
Tak wielkiego hałasu Felder nie słyszał chyba jeszcze nigdy wcześniej. Setki wojowników zaczęły wydzierać się na całe gardło, uderzając przy tym mieczami i toporami o tarcze. Gorfryddyd podniósł swój kostur, na co wszyscy Sasi w całkowitym nieładzie ruszyli w kierunku klasztoru licząc na łatwe zdobycze. Na widok zbliżających się wrogów zamknięte zostały bramy, ale nawet te nie mogły powstrzymać rozwścieczonych wojów. Kilku ścięło toporami pobliskie drzewo, które posłużyło im za taran. Chwilę później wrota zostały wyważone, a Sasi wtargnęli z wielkim rykiem do klasztoru. Felder i Gorfryddyd weszli tam na samym końcu, kiedy szum walki ucichł, aby nie wplątać się w wir mordów i nie stać się przypadkowymi ofiarami.
To, co Felder tam zobaczył, przekraczało granicę okrucieństwa. Odcięte części ciała poszczególnych mnichów latały po całej monastyrze, nie wiadomo było która z nich jest czyją własnością. Chłopak był tym tak onieśmielony, że potknął się o jedną z rąk leżących na ziemi. Upadł, a kiedy podniósł nieco wzrok, zobaczył dosłownie naprzeciwko siebie odciętą głowę. Twarz jej właściciela zastygła w śmiertelnym przerażeniu, z otwartych ust wysuwał się język, oczy były wybałuszone, cera nienaturalnie blada. Na ten widok Felder zwymiotował. Czarodziej podniósł go i jednym machnięciem kostura oczyścił to, co przed chwilą z niego wypłynęło.
- Patrz na to wszystko, chłopcze. Patrz i ucz się - powiedział głośno, trzymając Feldera za gardło.
Weszli do środka. Świątynia nie była bogata: gołe ściany z cegły, pomieszczenie rozświetlane prostymi pochodniami. Stało tam kilka drewnianych ławek i kamienny, jak się zdawało prowizoryczny ołtarz. Na nim stało jednak kilka złotych świeczników i krzyż wysadzany szlachetnymi kamieniami. Przed nim stał mnich. Był bardzo chudy, łysy i blady. Trzymał się dzielnie, choć dygotał z przerażenia. Chwycił krzyż, wystawił go przed siebie tak, jakby chciał się nim zasłonić i mamrotał jakieś dziwne słowa w nieznanym języku. Do świątyni weszło dwóch saskich wojowników, którzy już zamierzali zająć się chuderlawym księdzem, ale kiedy Felder opisał wszystko Gorfryddydowi, ten ich powstrzymał. Podszedł do mnicha i powiedział:
- Dzielny jesteś... Cenię sobie takich jak ty. I dlatego nie zabiję cię. - Na te słowa chudzielec nagle przestał się modlić i położył krzyż na miejscu. - Każę ci obciąć ręce i wydłubać oczy. Będziesz chodził po okolicznych osadach i uświadamiał wszystkim, co ich czeka, jeśli będą stawiać nam opór.
Po tych słowach na twarzy mnicha pojawił się wyraz panicznego strachu, który całkowicie go sparaliżował. Gorfryddyd przyzwał gestem wojów, wytłumaczył im co mają zrobić, a ci wywlekli wrzeszczącego wniebogłosy wielebnego ze świątyni. Ale chwilę później zza drzwi wyszedł inny kapłan, tym razem starzec, z gęstą, siwą brodą i resztkami włosów na głowie. Miał na szyi białą stułę, a w ręku trzymał księgę z krzyżem wygrawerowanym na okładce.
- Wynoście się, pomioty szatana! Wracajcie do piekieł! - krzyczał stary mnich, a Gorfryddyd, który był jedynym Sasem rozumiejącym język Brytów, zaśmiał się.
- Teraz to my tu rządzimy, starcze. I nie wysyła nas wcale żaden czarci pomiot! Ta ziemia jest nasza, bo została nam powierzona przez bogów!
- Precz z waszymi fałszywymi bogami! Pluję na was i waszych parszywych bożków! - Po tych słowach, faktycznie splunął na ziemię. Gorfryddyd wydawał się coraz bardziej rozwścieczony. Już unosił swój kostur, ale Felder go zatrzymał.
- Nie rób tego! - powiedział. - Ten ich Bóg jest naprawdę potężny! Wiele ludów na świecie czci go, lepiej nie sprowadzaj na nas jego gniewu!
Felder wiedział, że na takie uwagi już za późno. Sasi splądrowali świątynię i zabili kapłanów, więc ten Bóg musiał już się na nich gniewać. Niemniej, miał nadzieję że uda mu się nakłonić Gorfryddyda, by jednak się trochę pohamował.
- A zatem ten Bóg jest taki potężny? - zapytał czarodziej, opuszczając swój kostur.
- On jest największym ze wszystkich! - krzyknął stary mnich.
- Dobrze więc, skoro tak uważasz, to i my będziemy oddawać mu cześć. - powiedział Gorfryddyd, na co starzec opuścił swoją księgę. - Co musimy zrobić?
- Musicie zostać ochrzczeni! - powiedział doniosłym głosem kapłan.
- Że co? - zwrócił się czarodziej bardziej do Feldera.
- Każą wam wejść do beczki i będą polewać was wodą. - wyjaśnił Felder, który widział już kilkakrotnie jak chrześcijanie przyjmują innych do swojej wspólnoty?
- Chcą nas umyć? - zapytał nieco drwiącym tonem Gorfryddyd. - Uważają, że śmierdzimy?
- Najwyraźniej...
- Dobrze zatem... - powiedział mag, kiedy w końcu przestał się śmiać. - Jeśli udowodnisz mi jak wielki jest twój Bóg, dam ci się umyć i nakażę to samo wszystkim moim ludziom.
Starzec wyglądał na usatysfakcjonowanego taką propozycją. Gorfryddyd, który choć był ślepy, jakimś cudem zdawał się wiedzieć co kto czuje w danym momencie, uśmiechnął się.
- Staniesz zatem tutaj, starcze, a moi ludzie rzucą nożami w twoim kierunku. Jeśli twój Bóg naprawdę jest taki potężny, powinien cię ocalić, prawda?
Mnicha zatkało. Już zamierzał coś powiedzieć, ale strach wydawał się całkowicie go paraliżować. Mniej więcej to samo w tym momencie odczuwał Felder. Zobaczył, jak starzec bezgłośnie porusza ustami, najwidoczniej wzywając pomocy swojego Boga. Chłopak nie mógł na to patrzeć, zacisnął więc mocno powieki. Usłyszał tylko jak kilka noży przecina powietrze i wbija się w ciało mnicha. Coś ciężkiego upadło na ziemię jakiś metr przed miejscem, w którym Felder stał, a potem rozległ się śmiech i dźwięk uderzania ostrzy o kamień i drewno. Otworzył oczy i zobaczył martwe ciało starego mnicha, zakrwawione i przebite nożami, a dookoła Sasi śmiali się wniebogłosy. Mnóstwo ostrz rzuconych w starca chybiło, ale stało się to zapewne dlatego, że wojowie już nawet przestali w niego celować, tylko zanosili się śmiechem.
Felderowi drgały wargi, a nogi zamieniły się w galaretę. Gorfryddyd chwycił go za ramię, po czym wyprowadził chłopaka na zewnątrz, mówiąc do swoich ludzi kilka słów, które wywołały powszechną aprobatę. Rozpoczął się festiwal rabowania.
***
Chciałbym zarówno ten rozdział, jak i całą serię zadedykować Bad wolf. Może to będzie przynajmniej częściowym podziękowaniem za jej pomoc w tworzeniu tego fanfika. Jest ona tak naprawdę współautorką tej serii, bo choć pomysły na fabułę są moje, bez jej udziału historia ta nie mogłaby być tym, czym jest. Bez jej pomocy jako korektorki to, co tutaj czytacie byłoby jedną wielką grafomanią. Jeśli zatem, w co wierzę, będziecie oceniać tę historię pozytywnie, wiedzcie że jest ona jej współautorką.
Będzie mi tak strasznie smutno jeśli to, co mi napisałeś, okaże się prawdą.
Kocham tą serię. Naprawdę dzięki tej baśniowej otoczce łatwo wczuć się w opowiadanie. Ta brutalność podkreśla tylko jak autentycznie ta historia brzmi. Idealnie pasująca do tamtych czasów, które właśnie widzę jako okres pełen rabunków, gwałtów, rozrywek polegających na zabijaniu osób należących do społeczności żyjącej w podbijanych akurat wioskach. I, po raz setny napiszę w tym komentarzu to, co piszę w każdym pod Twoimi fanfickami, kocham twój styl.
Przy rezerwowaniu pierwszego komentarza (haha, w końcu!) widziałam zielone napisy i wiedziałam, że to będzie dedykacja, ale nie chciałam czytać żeby mieć niespodziankę. Naprawdę się nie spodziewałam, że będzie dla mnie. Byłam przekonana, że masz kilka osób, które pomagają Ci przy pisaniu historii Feldera i że mój wkład nie jest tak istotny przy tym. Dziękuję Ci, zrobiło mi się tak strasznie miło, że okłamujesz innych o moim współautorstwie, że nawet nie wiem jak Ci to wynagrodzić