Hermiona wraz z Ronem wybierają się do Australii, aby odszukać rodziców Hermiony i przywrócić im pamięć.
Wydawać by się mogło, że ze względu na planowany wyjazd do Australii, najbardziej zdenerwowanymi tym faktem osobami, powinny być Ron i Hermiona. Jak się jednak dość szybko okazało, było to bardzo mylne stwierdzenie. Molly Weasley z każdym dniem zamartwiała się coraz bardziej, nie mogła sobie wyobrazić, jak ta dwójka poradzi sobie w całkowicie nieznanym kraju, jakim sposobem odnajdą rodziców Hermiony, a już najbardziej przerażała ją metoda podróży, którą wybrała dziewczyna. Samolot? Cóż to za przeklęta maszyna? Jakby nie było innych, normalnych środków, którymi można było się tam dostać, tak dobrze znanym czarodziejom. Jak się szybko jednak okazało, nikt nie podzielał jej obaw, a przede wszystkim jej mąż był niesamowicie podniecony na myśl o tym, że jego najmłodszy syn wraz ze swoją dziewczyną polecą tym niesłychanym podniebnym pojazdem. Molly Weasley nie miała wątpliwości, że gdyby nie praca i inne obowiązki, to Artur Weasley najchętniej wybrałby się z nimi w tę podróż.
Ron i Hermiona mieli wykupione bilety do Sydney na jutro. Mieli wylecieć z Londynu o dość wczesnej porze. Oboje pakowali ostatnie rzeczy potrzebne im do podróży, a co chwila mogli liczyć na wsparcie pani Weasley.
– Hermiono, naprawdę nie ma innego sposobu, aby dostać się do Australii? – spytał Ron niepewnym tonem. Gdy Hermiona spojrzała na jego minę, była pewna, że jego mama odniosła częściowy sukces, przekonując do swego zdania syna.
– Ron… – zerknęła na niego z politowaniem. – Już ci to tłumaczyłam. Jak sobie to wyobrażasz? Być może ministerstwo, gdybyśmy poprosili Kingsleya o pomoc, mogłoby nam zorganizować jakiś świstoklik, ale sam wiesz, ile mają teraz pracy. – Zerknęła na Rona, a kiedy popatrzyła, że zaczął otwierać usta, dodała. – Teleportacja też odpada. Nie byłam w Australii, więc nie jestem w stanie teleportować się tam, gdzie byśmy chcieli. Mogłoby się to źle skończyć.
– Dobrze, już dobrze, Hermiono, tak tylko zapytałem – odpowiedział Ron zrezygnowanym tonem, wracając do sprawdzania swojego plecaka.
Późnym wieczorem, kiedy byli pewni, że są na pewno przygotowani do podróży i po dość hucznej kolacji, udali się do swoich łóżek, aby wyspać się przed jutrzejszą podróżą. Hermiona długo nie mogła zasnąć, Ginny, z którą dzieliła pokój spała już od dobrych dwóch godzin, lecz jej myśli krążyły wokół rodziców. Czy uda jej się ich odnaleźć? Nie brała innej możliwości pod uwagę, ale musiała sama przed sobą przyznać, że nie miała bladego pojęcia, gdzie ich szukać. Znała tylko kraj, do którego się udali. A kiedy ich znajdzie i cofnie zaklęcie, czy rodzice jej kiedykolwiek wybaczą? Działała dla ich dobra, bała się, że coś by się im mogło stać w innym wypadku, ale wiedziała, że nie było to do końca w porządku. W końcu zataiła cały swój plan przed nimi, a teraz gdziekolwiek by nie żyli, nie mieli pojęcia, kim byli naprawdę, jak również nie wiedzieli o jej istnieniu. Tak, Hermiona wcale nie zdziwiłaby się, gdyby rodzice mieli do niej uraz. Nie mogła powstrzymać łez napływających jej do oczu. Już niedługo przekona się, jak skończy się ta cała historia. Cieszyła się, że nie będzie tam sama, że Ron pojedzie razem z nią.
* * *
Podróż samolotem upływała im bardzo szybko, lotnisko w Sydney było coraz bliżej. Hermiona spojrzała jeszcze raz na zegarek, według planu zostało im około kilkunastu minut lotu. Ona sama wyglądała na zrelaksowaną, nie była to jej pierwsza podróż takim środkiem transportu, ponieważ latała często na wakacje z rodzicami. Dużo bardziej w trakcie podróży poddenerwowany był Ron, choć niejednokrotnie sam wyrażał swój zachwyt, jak pomysłowi potrafią być mugole. Dzięki obecności Hermiony podróż znosił dużo łatwiej, niż gdyby musiał ją odbywać samemu. Od jakiegoś czasu zaczął nawet coraz częściej patrzeć przez szybę, co na początku było w ogóle nie do pomyślenia.
– No i co? Podróż samolotem chyba nie jest wcale taka zła? – zapytała z przekąsem Hermiona, widząc, że jej chłopak czuje się coraz pewniej.
– Myślałem, że będzie gorzej – przyznał Ron z uśmiechem na twarzy. – Całkiem pomysłowi są ci mugole, chociaż nie umywa się to do mioteł, teleportacji czy nawet świstoklików.
– Ron, cicho! Dookoła nas wszędzie są mugole – przerwała mu Hermiona, rozglądając się dyskretnie po innych pasażerach samolotu.
– Masz rację, przepraszam Hermiono. – Ron wrócił myślami do bardziej pilnych spraw, które pojawią się po wylądowaniu na miejscu. – Hermiono, co zrobimy, kiedy już będziemy w Sydney?
– Tak jak ci mówiłam, znajdziemy najbliższy hotel i się tam zameldujemy, zostawimy bagaże, wzięłam sporo moich oszczędności, miałam odłożone trochę mugolskich pieniędzy. Musimy jeszcze je wymienić gdzieś w kantorze na dolary australijskie.
– A co to?
– Waluta obowiązująca w Australii, funtami z Anglii za wiele byśmy nie zdziałali – zauważył słusznie Hermiona.
– Rozumiem – zgodził się Ron, który próbował sobie to wszystko w głowie uporządkować. – A później?
– Potem zacznie się ta najtrudniejsza część planu, będziemy musieli jakoś zacząć szukać moich rodziców. Myślałam o tym długo, zaczniemy od wizyty na policji oraz w miejscowych placówkach państwowych. – Ron wyglądał, jakby nie miał większego pojęcia o czym mowa.
– Mogłabyś to powiedzieć jakoś bardziej zrozumiałym dla mnie językiem – uniósł brwi. – Kim jest ta palincja?
– Policja, Ron! Policja. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, to coś w jakimś sensie na wzór aurorów, natomiast instytucje państwowe to coś na kształt naszego ministerstwa magii.
– To znaczy, że ci pa…
– Policjanci!
– Policjanci, zajmują się łapaniem przestępców? – pytał Ron, myśląc o aurorach.
– Też, ale nie tylko, zajmują się również innymi rzeczami, próbują pilnować obowiązującego prawa i porządku, łapią złodziei, zajmują się poszukiwaniem zaginionych osób itp. – wyrzuciła z siebie Hermiona, chcąc, by jej chłopak miał, chociaż jakiekolwiek pojęcie jak wygląda świat z perspektywy mugoli.
– Więc nam pomogą? – dopytywał się z nadzieją w głosie Ron.
– Mam taką nadzieję – przyznała Hermiona, ale jej mina zdradzała, że nie jest tego taka pewna.
– Hermiono? – Ron szybko się na tym poznał.
– Och… Im też nie wolno zdradzać miejsca zamieszkania pierwszym z brzegu osobom. Muszę ich jakoś przekonać, że jestem ich córką, czy kimś z rodziny, żeby w ogóle chcieli mi pomóc, a moi rodzice aktualnie nic nie wiedzą o żadnej córce – dodała Hermiona ze smutkiem wyrysowanym na twarzy. Zauważyła, że Ron zaczął coraz bardziej zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Znajdziemy ich, Hermiono, nie w ten, to inny sposób. Na pewno nam się uda – próbował pocieszyć ją Ron, łapiąc ją za rękę.
– Wiem, musimy… – zdołała tylko wykrztusić z siebie Hermiona, odwzajemniając uścisk. Chwilę później rozległ się głos stewardessy informujący o tym, że za parę minut samolot będzie zbliżał się do lądowania.
– Mam się czego bać? – zapytał Ron z uśmiechem.
– Nie, za chwilę będziemy na miejscu, będziesz to miał za sobą – odpowiedziała Hermiona.
Po wylądowaniu na miejscu jak najszybciej udali się do kantoru, aby wymienić pieniądze, a następnie do hotelu, który już wcześniej wypatrzyła Hermiona. Nie był co prawda najwyższej klasy, ale nie było również powodu do narzekań, dziewczyna nie chciała wydawać większości oszczędności na zakwaterowanie, ponieważ nie wiedzieli dokładnie, ile czasu przyjdzie im spędzić w Australii, a pieniądze na pewno przydadzą się również na inne rzeczy. Ron stał za Hermioną, czekając, aż dziewczyna zakwateruje ich u recepcjonistki. Sam rzucał okiem na wystrój hotelu, nie mógł powiedzieć złego słowa, nie powinno być im tu gorzej niż w Norze czy Hogwarcie.
– Pokój dwuosobowy z jednym, dwoma łóżkami? – pytała recepcjonistka, zerkając na Hermionę.
– Eee… – dziewczyna spojrzała niepewnie na Rona, po czym nie widząc po nim żadnej podpowiedzi, odparła. – Z dwoma łóżkami – dodała, rumieniąc się lekko.
– Na ile dni?
– Na razie na trzy, ewentualnie istnieje możliwość przedłużenia pobytu? – pytała Hermiona, sama nie wiedząc, ile czasu przyjdzie im tu spędzić.
– Oczywiście, jeśli tylko nie będzie rezerwacji. Dobrze, w takim razie przejdźmy do płatności – odpowiedziała recepcjonistka. Hermiona zrealizowała płatność, po czym otrzymała klucze do ich pokoju znajdującego się na trzecim piętrze.
– Dobrze, załatwione, chodźmy na górę, rozgościmy się, rozpakujemy, a potem zastanowimy się co dalej – oznajmiła Hermiona, odwracając się do Rona. Po chwili doszła do wniosku, że winna jest mu wyjaśnienie, więc dodała, próbując jednak na niego nie patrzeć w tym momencie. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że wybrałam pokój z dwoma łóżkami?
– Co? Och… – Ron teraz domyślił się, o co dziewczynie chodzi. – Nie, oczywiście, że nie, no co ty, Hermiono?
– Cieszę się, nie wiem jak ty, ale według mnie, to by było jeszcze za wcześnie – powiedziała, teraz już czerwona na twarzy, mając nadzieję, że to zakończy temat. Szczerze mówiąc, do tej pory nie dzielili nawet ze sobą jednego pokoju, aczkolwiek podczas poszukiwania horkruksów była w jednym namiocie z nim i Harrym, jednak wtedy były inne okoliczności i jej to nie przeszkadzało. Teraz myśl, że mieli mieć pokój razem dla siebie, wprawiała ją w pewne zakłopotanie, być może ze względu na to, że ich związek niedawno oficjalnie się dopiero zaczął.
– Które to piętro? – spytał Ron, powodując, że Hermiona wróciła myślami do teraźniejszości.
– Trzecie.
– Które? Tyle chodzenia? – Ron wyglądał, jakby czekała go podróż pod dużą górę.
– Och, nie musimy wchodzić, są inne sposoby, zobaczysz – dodała Hermiona, z pełnym zadowolenia uśmiechem, wiedząc, że za chwilę jej chłopak zobaczy kolejne rzeczy, dzięki którym mugole ułatwiają sobie życie.
Na górę pojechali windą, Hermiona nie mogła ukryć po raz kolejny satysfakcji, kiedy Ron zachwycał się kolejnym wynalazkiem mugoli. Nie potrafiła powstrzymać się przed zwróceniem mu na to uwagi, lecz chłopak zbył to machnięciem ręki, ciesząc się tym, co widział i zwracając uwagę na to, że rzeczywiście niektóre rzeczy można by przenieść do społeczności czarodziejów. Pokój był dość mały i skromny, ale przytulny z ich własną łazienką. Poza nią i dwoma łóżkami znajdował się tam również maleńki stolik, telewizor, dwa krzesła i mała szafka.
– Będzie nam to musiało na razie wystarczyć – stwierdziła niepewnie Hermiona, patrząc na reakcję Rona. Kiedy jednak ten nie wyrażał sprzeciwu, położyła torebkę na łóżku i poszła otworzyć okno, by przewietrzyć pokój. – Nie będzie nam tak źle.
– Masz rację, Hermiono – przyznał Ron, również odkładając ich torby i siadając na łóżku. – To, co teraz?
– Musimy się odświeżyć po podróży – oświadczyła bez wahania Hermiona. – Ja rezerwuję łazienkę, a ty zajmij się rozpakowaniem bagażu, jeśli będziesz tak miły – mrugnęła do niego okiem i uśmiechnęła się, i nie czekając na odpowiedź, skierowała się do łazienki. – Potem pomyślimy co dalej – dodała, zamykając za sobą drzwi.
– Oczywiście, już się biorę za torby – westchnął Ron, kiedy drzwi się zamknęły, nie próbując się nawet kłócić, w końcu pojechał z Hermioną, by ją wspierać, a nie przysparzać jej kolejnych kłopotów i nerwów.
* * *
Swoje pierwsze kroki skierowali do najbliższego posterunku policji. Hermiona pocieszała się w myśli, że nowym miejscem pobytu rodziców jest Australia, ponieważ przynajmniej język nie był dla nich problemem. Bez trudu mogli się porozumiewać z mieszkańcami kraju. Po drodze podziwiali miejscowe atrakcje, Hermiona obiecała Ronowi, że kiedy załatwią najpilniejsze sprawy, to na pewno znajdą trochę czasu na zwiedzanie najciekawszych miejsc. Gdy doszli do posterunku policji, chłopak chciał jej towarzyszyć, ale Hermiona znając jego skłonność do łatwego denerwowania się oraz to, że rozmowa z policją na pewno nie będzie należała do łatwych, wolała nie ryzykować. W końcu Ron nie na co dzień miał do czynienia z mugolami i mógł przez przypadek powiedzieć parę słów za dużo. Po długim przekonywaniu go, by pozostał przed wejściem i zaczekał na nią, weszła sama do środka, szykując się na niełatwą rozmowę. Nie chciała się uciekać do zastosowania czarów, gdyby jej się nie udało, chciała to zostawić jako swoją ostatnią deskę ratunku. Wiedziała więc, że będzie musiała dobrze odegrać swoją rolę i być bardzo przekonująca. Posterunek, na który się udała, był dość pokaźnych rozmiarów, gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że pomieszczenie było odnawiane nie dawniej niż jakieś pięć lat temu. W środku krzątało się już w korytarzu kilku policjantów oraz paru interesantów. Zanim jednak dobrze się rozejrzała, dostrzegła ją już młoda policjantka o blond włosach, która najwyraźniej pełniła tutaj role informatorki i osoby pierwszego kontaktu z interesantami.
– Dzień dobry, pani. W czym możemy pomóc. – Hermiona obejrzała się, a kiedy upewniła się, że pytanie było skierowane do niej, podeszła do jej stolika.
– Dzień dobry – odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. – Potrzebuję pomocy.
– Słucham panią? – zachęciła ją młoda policjantka, sprawiając wrażenie sympatycznej osoby.
– Chodzi o dość nietypową sprawę… – zaczęła Hermiona, nie wiedząc za bardzo jak kontynuować. A przecież myślała o tej rozmowie przez parę ostatnich godzin. – Chodzi o moich rodziców, poszukuję ich, wiem, że są tutaj w kraju.
– A więc chodzi o poszukiwanie zaginionych osób? – Hermiona niepewnie skinęła głową. – Dobrze. – Policjantka zerknęła na komputer, a potem zamyślona spojrzała w korytarz prowadzący w głąb posterunku. – Myślę, że młodszy aspirant John Smith jest teraz wolny, mógłby zająć się tą sprawą. Pokój nr sześć, tutaj na parterze. Proszę iść tym korytarzem i trzecie drzwi po prawej stronie.
– Dziękuję pani – Hermiona podziękowała i udała się we wskazanym kierunku, wiedząc, że najtrudniejsza rozmowa dopiero przed nią. Z każdym krokiem czuła jakby niewidzialna pętla zaciskała jej się na gardle. Udała się jednak we wskazane miejsce i spojrzała na numer szósty znajdujący się na drzwiach, nim zapukała i weszła do środka. – Dzień dobry – przywitała się.
– Dzień dobry, niech pani usiądzie – policjant wskazał jej krzesło przed swoim biurkiem. – Młodszy aspirant John Smith, w czym mogę pani pomóc?
– Hmm… To dość nietypowa sprawa, sama nie wiem, od czego zacząć… – zaczęła niepewnie Hermiona, spoglądając na niego nieśmiało.
– Proszę śmiało mówić – próbował ją zachęcić wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z uśmiechem na twarzy.
– Chodzi o moich rodziców. Ja… chciałabym ich odnaleźć. Wiem, że są tutaj w Australii, od jakiegoś roku, nazywają się Wendell i Monika Wilkinsowie. Ja wychowywałam się w rodzinie zastępczej, z tego, co wiem, zostawili mnie, kiedy byłam mała. – Hermiona razem z Ronem ustalili, że najlepiej będzie przyjąć wersję, że dziewczyna szuka swoich biologicznych rodziców, których jeszcze nigdy nie miała okazji poznać, stwierdzili, że to zwiększy ich szanse na pomoc ze strony policji. – Niedawno dowiedziałam się prawdy od moich przybranych rodziców, nie mogłam w to uwierzyć. – Hermiona wyrzucała z siebie tą zmyśloną historię, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. John Smith słuchał jej uważnie, lecz na razie jej nie przerywał. – Zaczęłam ich szukać w kraju, moi przybrani rodzice znali ich imiona i nazwiska. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że przeprowadzili się niedawno do Australii, tutaj niestety mój ślad się urwał. Chciałabym bardzo ich odszukać, chciałabym ich spotkać ten pierwszy raz w życiu, porozmawiać z nimi, bardzo mi na tym zależy. Pomyślałam, że może państwo mogliby mi jakoś pomóc. – Hermiona spojrzała policjantowi prosto w oczy, jej spojrzenie było pełne błagania o pomoc, miała nadzieję, że to pomoże.
– Rozumiem i współczuję pani, domyślam się, że ta cała sytuacja wiele panią kosztuje – odpowiedział po chwili John Smith, mając nadzieję, że z tonu jego głosu można wyczytać współczucie. – Mogę prosić o dowód? – zapytał, po czym Hermiona wręczyła mu dokument. – Hermiona Granger? Nosi pani nazwisko po przybranych rodzicach?
– Tak, wzięli mnie pod opiekę, gdy byłam jeszcze niemowlęciem i dali mi swoje nazwisko. Naprawdę, proszę mi uwierzyć, niech pan mnie zrozumie, nie mam pojęcia, gdzie ich szukać – Hermiona zaczęła szlochać, co wzbudziło żal w sercu pana Smitha.
– Chciałbym pani pomóc, jednak nie jest to takie proste. Widzę, że pani intencje są szczere, jednak nie możemy na co dzień podawać danych o miejscu zamieszkania obcym osobom. – Hermiona chciała się wtrącić, ale mężczyzna przerwał jej podniesieniem ręki. – Niech pani mi da dokończyć. Tak jak mówię, w normalnych okolicznościach, nie możemy przystać na taką prośbę, jeśli nie chodzi o rodzinę, jeśli osoba rzeczywiście nie zaginęła. Tutaj mamy jednak do czynienia z niecodzienną sytuacją, niemniej mogę tylko wierzyć pani na słowo. Proszę zrozumieć i mnie.
– Rozumiem, że to nietypowa prośba, jednak nie mam już pomysłów co robić… – westchnęła zrezygnowana Hermiona, jakby całkiem się poddała.
– Zapiszę pani dane, może spróbuję porozmawiać z przełożonymi, ale niczego nie obiecuję. Jak mogę się z panią skontaktować?
– Obecnie zatrzymuję się w hotelu Paradise, tutaj niedaleko, pokój trzysta siedem – odpowiedziała Hermiona.
– Dobrze, tak jak mówię, porozmawiam z przełożonymi, ale nie będzie to łatwe, przepraszam panią, na pewno się skontaktuję, jak będę coś wiedział.
– Dziękuję panu i mam nadzieję, że jednak się panu uda, bardzo mi na tym zależy, do widzenia. – Hermiona wstała i udała się do drzwi, kiedy jednak pan Smith skierował wzrok na komputer, wycelowała w niego różdżką i rzuciła cicho zaklęcie Confundus. Miała nadzieję, że w ten sposób przynajmniej zmusi mężczyznę do wykorzystania wszelkich możliwości, jakie miał, by pozytywnie rozpatrzeć jej prośbę. Miała wyrzuty sumienia, ale musiała odnaleźć rodziców. Opuściła budynek i znalazła Rona czekającego na nią z niecierpliwością na najbliższej ławce. Podeszła i usiadła obok niego. Chłopak od razu rozpoznał, że rozmowa musiała się odbyć nie w pełni po myśli jego dziewczyny. Objął ją i dopiero zapytał o szczegóły. Hermiona opowiedziała mu o wszystkim, łącznie z przyznaniem się do rzucenia zaklęcia Confundus na policjanta. Ron wiedział, ile dla niej znaczy wykorzystywanie magii wśród nieświadomych niczego mugoli. Kiedy już Hermiona doszła do siebie i się trochę opanowała, postanowili wrócić do hotelu na obiad, mając nadzieję, że być może za parę godzin otrzymają jakieś informacje.
Podoba mi się ta część rozdziału, dobrze się czyta. Idę czytać kolejną