Logowanie
Facebook
Shoutbox
Współpraca
Najaktywniejsi
1) Alette
2)
fuerte
3)
Katherine_Pierce
4)
Sam Quest
5)
Shanti Black
6)
A.
7)
monciakund
8)
ania919
9)
ulka_black_potter
10)
losiek13
Losowe zdjęcie
Zobacz temat
Walentynki 2013 - Rozdział autobiografii Gilderoya Lockharta
|
|
![]() |
Dodany dnia 23.02.2013 17:52
|
![]() ![]() Pochwały: 24 Postów: 3001 Dom: ![]() Punkty: 23582 Ranga: Niezwyciężony mag Data rejestracji: 29.08.07 |
KONKURS WALENTYNKOWY ![]() News:http://www.harry-...o6740.html http://www.harry-...o6746.html Wyniki: http://www.harry-...l#comments PODIUM 1. kunivers 2. AdiMil 3. Cassidy Praca użytkownika kunivers. Dni zdawały się płynąć w rytmie Zimnego Jeziora, którego brzeg zdobiły czerwone grzbiety naszych namiotów. Idealnie okrągły zbiornik wodny sam w sobie stanowił wielką zagadkę. Zaklęcia obronne, mające ochronić nasze obozowisko zdawały się nie działać prawidłowo. Zewsząd wyczuwało się woń wielkich czarów, jakich świadkiem musiało być to miejsce. Pozbawieni pomocy ze strony zaklęć maskujących, wystawialiśmy dwuosobową wartę, która miała nas ostrzec w razie zbliżającego się niebezpieczeństwa. - Długo go nie ma - stwiedziłem - Żadnych śladów? - Zdawało mi się, że widziałem flarę dziś rano. Spojrzałem na Jonathana ze strachem. - Spokojnie, zieloną - uspokoił mnie. Dokończyliśmy zupę z zamiarem szybkiego położenia się spać. Z namiotu wyrwało nas ciche, nerwowe nawoływanie Edwarda, pełniącego tej nocy pierwszą wartę. Szybko się ubraliśmy i wyszliśmy z namiotu. Przed wejściem czekał na nas Edward. Postawny mężczyzna kucał z różdżką wyciągniętą przed siebie. Gestem rozkazał nam zrezygnować z postawy stojącej. Miał czarne, krótko przystrzyżone włosy, szeroki nos i wielkie, brązowe oczy, do których równolegle rysowała się prosta, kilkucalowa blizna, będąca tematem wielu legend. Jej posiadacz nigdy nie wyjawił prawdy na temat jej pochodzenia. Wyraźnie cieszył się, kiedy ukradkiem usłyszał opowieści o jego domniemanych, bohaterskich czynach. Edward Clarke był niewątpliwie wielkim czarodziejem. O tak! To nie ulega wątpliwości, jednak sądzę, że wiele jego historii, w którcyh odgrywał kluczową rolę, było zmyślonych. Podejrzewam też, że niektóre plotki rozsiewał osobiście. Ot, fałszywy bohater jakich wielu. Chociaż niewątpliwie bardzo pomocny. Cała nasza trójka ukryła się za wielkim, nienaturalnie okrągłym głazem, jednym z wielu na północnym brzegu Zimnego Jeziora. Wychyliłem się, żeby przyjrzeć się źródłu dziwnych dzwięków, jakie zaniepokoiły Edwarda. - Dorwał Marka! - wydusiłem. Jonathan mocniej zacisnął różdżkę w dłoni i rzucił się do ataku. - Nie! Stój! - krzyknąłem, ale ten już biegł, miotając przed siebie zaklęciami ogłuszającymi. Szybka wymiana spojrzeń z Edwardem wystarczyła do podjęcia decyzji. Równocześnie wyskoczyliśmy zza głazu. Wszechobecny strach zakamuflowaliśmy najbardziej bojowymi minami w naszym asortymencie. Wiatr rozwiewał szaty i uderzał nas wonią krwi, przygody i śmierci. Jonathan, kilkanaście metrów przed nami próbował trafić w potwora. Z jego różdżki co kilka sekund wylatywały różnokolorowe strumienie, które przelatywały kilka metrów od celu. Jasne stało się, że nie chce trafić bezpośrednio w stworzenie, tylko odwrócić jego uwagę. Plan zdawał się skutkować. Gryf odwrócił ogromny, orli łeb od nieprzytomnego i krwawiącego Marka i zaczął wypatrywać źródła fajerwerków przelatujących obok niego. Zauważył nas. Wypuścił naszego kompana z przednich, ptasich łap. Mark upadł na ziemię, która nie zwlekając wiele zakryła się kałużą krwi. Z niepokojem wyczekiwałem najmniejszej oznaki życia. Bez rezultatu. Gryf stanął na dwóch nogach i wspomagając się potężnymi machnięciami olbrzymich skrzydeł ruszył do przodu. Jonathan zatrzymał się. Stanął w lekkim rozkroku, prawą nogę wysuwając do przodu, a lewą w tył. Kiedy dobiegliśmy do niego i przybraliśmy podobne pozycje, gryf był już tylko dwieście metrów od nas. - Jakiś plan, Gideroy? - Edward starał się nie spuszczać różdżki z pędzącej bestii. - To bydle ciężko nawet lekko zranić. Trzymamy dystans. Ściągamy uwagę na siebie, a Jonathan biegnie do Marka. Przytaknęli. Sto metrów. Różdżki w pogotowiu. Jonathan przygotowuję się do sprintu. Pięćdziesiąt metrów, rozluźniam ramiona. Edward nerwowo porusza nadgarstkiem. Delikatny uśmiech rozjaśnia moją twarz, kiedy w końcu mogę na żywe oczy zobaczyć tę grecką legendę. Z mroku wyłaniają się ogniste barwy. Czerwień ostrego jak brzytwa dzioba równie ostrych szponów przechodzi w pomarańcz piór na szkrzydłach i szyji. Masywne, ciemnożółte lwie łapy pchają go ku naszej trójce równie mocno, co żądza mordu kierująca tym gatunkiem. Czterdzieści metrów. - DEPULSO - IMPEDIMENTA - DRĘTWOTA Trzy zaklęcia odrzuciły go do tyłu. Jednak jeden zamach skrzydłami wystarczył do pełnego ustabilizowania postawy. Dwa, do uniesienia go ponad ziemię. Kolejne pozwoliły mu lecieć w naszą stronę. Serie zaklęć chybiały. Stwór z większości tych, które zdołały w niego trafić, nic sobie nie robił. Ciekawy czar, Sectumsempra, o którym niedawno usłyszałem, nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Zaczął krążyć nad nami najwyraźniej bawiąc się naszą bezradnością. - Musicie go ściągnąć na ziemię - stwierdził Jonathan - Nie mam jak do niego podejść! Nerwowo przytaknąłem szukajać ucieczki z tego martwego punktu. Gryf najwyraźniej szykuje się do ataku, bo zwiększa wysokość i kieruje swój dziób ku nam. Edward nerwowo rozglądał się w okó siebie, jakby oczekując, że zbawienie nagle wyłoni się zza horyzontu. Jonathan swój wzrok przemieszczał między Markiem, a gryfem. Ptakopodobniee stworzenie osiągnęło planowany pułap, bo przestało unosić się do góry. Prawie pewne było, że zaraz zaatakuje. Korzystając ze stałej pozycji potwora zaczęliśmy miotać w niego zaklęciami. Kilka z nich osmaliło pióra na skrzydłach. Były to największe szkody, jakie udało nam się wyrządzić. - Stop! - krzyknąłem, kiedy stało się jasne, walką nic nie wskóramy - Wstrzymać ogień! Moi towarzysze dostosowali się do polecenia. - Kiedy powiem, pobiegniesz do Marka. A ty, rób to, co ja. Kreatura rozpoczęła atak. - Czekać! Pikowała na nas z zawrotną prędkością. - Czekać! Jego dziób był już dwa metry nad nami. - PROTEGO - ryknąłem wyciągając różdżę nad głowę. Gryf uderzył dziobem w niewidoczną barierę, odbił się od niej i spadł na ziemię. - BIEGNIJ! - Jonathan z całych sił popędził ku leżącemu w czerwonej kałuży Markowi. Cofnąłem zaklęcie tarczy. Nieprzytomny gryf leżał przed nami bez ruchu. - Żyje - stwierdził Ed - Zaraz się ocknie. Wycelował różdżkę w orlą głowę. - Avada Kedavra - Zielone światło trafiło prosto w powiekę. Spojrzałem na towarzysza najpierw z akceptacją, a później z przerażeniem, kiedy zobaczyłem, że ugodzone oko mrugnęło! Nie było czasu na zbadanie tej anomalii. Zaklęciem rozwarłem mu dziób. - Aguamenti - strumień wody zalał głowę gryfa. Zaczął się krztusić. Edward dołączył do mnie. Po chwili, już całkiem bezwładna głowa przekręciła się w brudnej kałuży wody. *** Wyczarowaliśmy piękną trumnę dla Marka. Była złota. Jego ulubiony kolor. Transmutowana w drewno. Odcięta głowa gryfa zdobiła ją niczym galion na dziobie statku. Praca użytkownika Adimil Nie ukrywam, wielokrotnie w moim krótkim, aczkolwiek wyjątkowo owocnym życiu, byłem świadkiem sytuacji, kiedy nawet najsłabsze instynkty przetrwania, brały górę nad człowiekiem. Widziałem czarodziejów, którzy ogłuszali własnych przyjaciół, aby goniący ich wściekły wilkołak zadowolił się właśnie tym nieprzytomnym. Widziałem młodzieńców gotowych oddać życie za swoje wybranki, a w przypadku ataku spragnionego wampira, zostawiali je spetryfikowane zaklęciem, po czym sami uciekali. Z nieukrywaną dumą mogę rzec, że gdy i ja stanąłem oko w oko z możliwością ucieczki lub zostaniem na miejscu i odparciem przeciwnika, wybierałem zawsze drugą możliwość - szczegóły w Podróżach z Wampirami i Włóczęgach z Wilkołakami. Choć raz... Nie opisałem nigdy przygody, którą za chwilę podzielę się z wami, a był to jeden z najgorszych koszmarów z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Umieszczenie ghula w czajniczku od herbaty (szczegóły w Jak zaprzyjaźnić się z Ghulami) to doprawdy bułka z masłem. Jeszcze bowiem nigdy wcześniej nie czułem jak najpodlejsze instynkty chcą przejąć nade mną kontrolę. Ale zacznijmy od początku... Było to sierpniowe popołudnie, a ja zajmowałem się polerowaniem mojej różdżki. Znajdowałem się w chacie pewnego wieśniaka, który podobno słyszał o ogromnym stworze terroryzującym okoliczne wsie. Wydobyłem z niego potrzebne informacje na temat prawdopodobnego miejsca jego pobytu i byłem właśnie zajęty szykowaniem mojego sprzętu do nieuniknionej walki. I wtedy to się stało. Dach chaty, w której właśnie przebywałem, został zmieciony przez wielki kolczasty ogon. Nie byłbym sobą, gdyby takie wydarzenie mnie przeraziło, wszak nie raz potwory demolowały pomieszczenia, w których akurat się znajdowałem (po więcej detali zapraszam do lektury Roku z Yeti i Wędrówek z Trollami), ale stary wieśniak, który mnie gościł, nie posiadał tak stalowych nerwów. Wrzeszczał przeraźliwie, pół wsi się zleciało ledwie w kilka minut, a wszyscy jęli powtarzać: "Smok, to był smok!" Nim zdążyłem wyprostować fałdki mojej liliowej szaty i poprawić niesforny kosmyk moich włosów, poczwara zaatakowała ponownie. Tłumy cofnęły się do tyłu - pomijając mojego gospodarza, który najprawdopodobniej zemdlał. Ja nie ruszyłem się z miejsca. Stałem pośrodku rumowiska, a kreatura przysiadła na resztkach płotu. Może i nie jestem tchórzliwy, ale z ulgą zaobserwowałem, że to wcale nie był smok, a jedynie ogromna wywerna. Świdrowaliśmy się wzrokiem. Wierzcie mi lub nie, ale pierwszy raz widziałem tak ogromną wywernę - musiała przeżyć w ukryciu wiele dziesięcioleci. Wtedy pierwszy raz w moim życiu, poczułem TO. Cichy głosik w mojej głowie, mówiący mi, żebym zostawił starca stworowi, a sam ratował siebie. Przez całe długie cztery minuty toczyła się we mnie wewnętrzna walka. Kto wie czybym nie poddał się instynktowi przetrwania, gdyby wywerna nie zaatakowała. Rzuciła się na mnie machając swoimi błoniastymi skrzydłami. Nie mam pojęcia co się wtedy stało. Poczułem ból w ramieniu i już wiedziałem, że moja liliowa szata nadaje się tylko na śmietnik. Obudziłem się cztery dni później. Według relacji świadków, w chwili ataku potwora, wystrzeliłem zaklęciem odruchowo. A wiedzcie moi kochani czytelnicy, że znam parę naprawdę potężnych zaklęć. W każdym razie wywerna rozpadła się na milion małych kawałeczków tuż po tym jak rozorała mi pazurami lewe ramię. Była to jedna z poważniejszych ran jakich doświadczyłem. Gorączka nie mijała jeszcze wiele tygodni, a ryzyko zakażenia spędzało mi sen z powiek. Do dziś nie wiem czy nie zostawiłbym wieśniaka na pastwę losu, nie wiem czy moja dobroć zwyciężyłaby z zakodowanymi w każdym z nas instynktami. I pewnie nigdy się nie dowiem, bo już nigdy później cichy głosik w mojej głowie nie odezwał się ani razu. Z dumą mogę zaznaczyć na koniec tego rozdziału, że mroczniejsza część mnie samego dała za wygraną i ukryła się w najgłębszych zakątkach mej świadomości. Praca użytkownika Cassidy "Portret Gilderoya Lockharta" Rozdział 1 Lustro Prawdy Pewnego niezwykle mroźnego dnia, a było to w styczniu, przyszedł na świat chłopiec o niebywałej urodzie. Dorastał w zamożnej rodzinie, a na nazwisko było jej Lockhart. Już w drugim roku swoich urodzin na jego rumianej twarzyczce można było dostrzec uwodzicielski błysk w oku i nadzwyczaj piękny uśmiech. Gęste, jasne włosy odziedziczył po swej matce w kwiecie wieku, a błękitne oczy po ojcu. Jednak anielski wygląd nie odzwierciedlał charakteru malca, bowiem chłopiec uwielbiał płatać figle swoim rodzicom. Dorastał w sprzyjającej atmosferze, stawiając rpierwsze krokir1; w świecie magii. W wieku jedenastu lat otrzymał wyczekiwany list z Hogwartu i wtedy rozpoczął tam swoją naukę. Usiadłszy wygodnie na krześle, położono mu na burzę blond loków wielką, znoszoną Tiarę Przydziałów, która po chwili milczenia wykrzyknęła ochrypłym głosem: rRavenclaw!r1; Na te słowa uczniowie siedzący pod herbem Orła, odpowiedzieli gromkimi oklaskami, witając serdecznie jednego z nich. Jak wiadomo dom ten wyróżnia się inteligencją, bystrością umysłu oraz sprytem wychowanków, w szczególności tą ostatnią cechą mógł pochwalić się Gilderoy Lockhart. Kształcił się pod okiem najznamienitszych nauczycieli ówczesnego Hogwartu, choć w dużej mierze nie doceniano jego potencjału i zapału do nauki. Nie był on jednak obojętny wśród rówieśników, wręcz przeciwnie - u płci przeciwnej cieszył się ogromnym zainteresowaniem, co niejednokrotnie wpędzało go w tarapaty. Jego uroda nie miała sobie równych. Gdy miał szesnaście lat, nie mógł pozbyć się natarczywych wielbicielek, uknuł więc intrygę polegającą na dodaniu eliksiru miłości do potraw wszystkich dziewcząt nie dających mu spokoju, sam wychodząc z sali, możecie wyobrazić sobie, co wtedy się wydarzyło.... Kiedy opuszczał Hogwart był już znanym czarodziejem, który całkowicie pochłonął się woli tworzenia, a dokładniej pisania. W nadzwyczaj szybkim tempie wydawał książki, a opisywał w nich zazwyczaj walkę z niebezpiecznymi stworzeniami, jakie unicestwiał. Na stronicach swych niezwykle pożądanych przez czarodziejów dzieł zamieszczał dokładne sposoby na ich zgładzenie. Książki cieszyły się coraz większą popularnością, a jego niesamowita charyzma i lekkość mówienia sprawiły, że dostrzegły go media i zainteresowały się jego wizerunkiem. Został pięciokrotnym laureatem nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika rCzarownicar1;, nie bez powodu... Na okładkach tego pisma, rozchwytywanego głównie przez nastolatki, ale również przez gospodynie domowe, można ujrzeć go w nadzwyczaj dobrej formie, a jego perlisty uśmiech, doprawdy jest zniewalający. Nie wiadomo, czy to za sprawą tajemniczych receptur, które ponoć przyrządzał, aby uzyskać młodzieńczy wygląd, czy też rzakochaniar1;, jakie przypisywali mu, co niektórzy znajomi. Kim miałaby być ta wybranka? Nie wiadomo. Gilderoy Lockhart nie potwierdził tych plotek, więc poszły w niepamięć. Rok później, po kolejnej premierze wydanej książki, dostał tytuł Kawalera Orderu Merlina Trzeciej Klasy za sprawą swych nietuzinkowych osiągnięć. Niedługo po tym sukcesie, powołano go na nauczyciela obrony przed czarną magią w Hogwarcie, czego oczywiście się podjął. Niektórzy mówią o jego niekompetencji i nieumiejętności nauczania. Jednakże są to tylko i wyłącznie pomówienia, mające na celu zniszczyć jego wizerunek. W świecie czarodziei pełno jest zawiści i zazdrości, tak samo jak w świecie mugoli. Plotki głoszą, że na pierwszej lekcji nie potrafił zapanować nad chochlikami kornwalijskimi! Cóż za wierutne kłamstwo! Gilderoy Lockhart pozbywający się uciążliwych upiorów, potrafiący nawiązać porozumienie z nieprzewidywalnymi ghulami, poznający tajniki najbardziej tajemniczego ze stworzeń, czyli yeti, kpiący z nieudolności wampirów, miałby nie poradzić sobie z okiełznaniem zwykłych chochlików kornwalijskich? Ta książka odpowie na wszystkie Wasze pytania. Do tej pory, Drogi Czytelniku, miałeś do czynienia tylko i wyłącznie z książkami o niezbyt przychylnych poglądach na temat tego, kim jest Gilderoy Lockhart, ta księga odsłoni przed Tobą jego nieznane sfery życia, a przede wszystkim da Ci prawdę. Pierwszy Rozdział zatytułowany: Lustro Prawdy, był poświęcony informacjom ogólnym, teraz jednak wprowadzę Ciebie w bardzo szczegółowy opis niezwykle barwnego życia, jakie wiodłem...Tak, tak, dobrze czytasz, Drogi Czytelniku... Ja sam - we własnej osobie, podjąłem się napisania tej szczerej autobiografii, którą trzymasz w ręku, niektórych mogła zmylić forma jaką się posługiwałem, ale był to celowy zabieg. Czytając dalej, dowiesz się więcej o moim dzieciństwie, rodzicach i przyjaciołach, co jest moją ulubioną potrawą, jakiej muzyki słucham, jak wyglądały moje lata nauki w Hogwarcie, co najbardziej cenię w swoim życiu, o czym marzę, jaki jest mój ulubiony kolor, czy posiadam jakieś zwierzęta, czy jestem z kimś w związku... Zapraszam do lektury...[/color] Dziękujemy wsszystkim uczestnikom za nadesłanie prac : ) |
|
Podziel się z innymi: |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
Przejdź do forum: |