Rekord osób online:
Najwięcej userów: 303
Było: 16.01.2023 02:39:51
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Strofy spisane z myślą o Tomie R. :)
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z Ronem wybierają się do Australii, aby odszukać rodziców Hermiony i przywrócić im ...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z Ronem wybierają się do Australii, aby odszukać rodziców Hermiony i przywrócić im ...
>> Czytaj Więcej
Aniel była drobną, jasnowłosą dziewczynką o rozbieganych, niebieskich oczach. Zawsze uśmiechnięta, radosna, pełna energii znała swój dom jak własną kieszeń. Przez jedenaście lat zdążyła wściubić nos w każdą dziurę i do każdej szafy na obu piętrach. Pozostawała tylko jedna zagadka: tajemnicze drzwi w korytarzu naprzeciwko lustra. Aniel wiedziała, że coś tam jest. Mama często podchodziła do tego miejsca, machała różdżką, a zielona ściana zaczynała się wybrzuszać, by po chwili przybrać kształt drzwi. Większość dzieci pomyślałaby, że to tak samo fascynujące, jak dziwne, ale nie An. W końcu jej rodzicielka skończyła szkołę magii i czarodziejstwa. Nie raz znikała w kominku, czy czytała gazety z ruchomymi zdjęciami. Dziewczynka nie uważała, że jest w tym coś nadzwyczajnego, przecież widziała takie rzeczy codziennie, sama nawet podróżowała przy użyciu proszku fiuu, najczęściej do domu dziadków ze strony matki. Tam to się dopiero działo! W wielkim ogródku dzieci latały na miotłach, gonione przez wściekłe piłki, a do stołu nakrywał skrzat o wielkich uszach i wyciągniętej skórze. Nie przepadała za tymi wizytami. Kochała dziadków, kuzynów, lubiła patrzeć na wściekłego kamerdynera, kiedy nazywała go gnomem ogrodowym, ale rodzice zawsze kazali jej grać w quidditcha. Tego wręcz nienawidziła.
"Miotły są do zamiatanie, a nie latania" powtarzała. Po jakimś czasie dali jej spokój, bo za każdym razem, gdy czuła, że traci grunt pod nogami, wrzeszczała i lądowała z obrażoną miną.
- Może jednak spróbujesz? - pytał tata przynajmniej kilka razy przy każdej wizycie u czarodziejskiej rodziny. Gdy odmawiała, patrzył na nią ze smutkiem, a potem kazał teściom opowiadać co ciekawsze historie z Hogwartu. Sam był mugolem. Z Margaret - matką An - poznali się na wakacjach, gdy mieli po dwadzieścia lat. Na początku był przerażony, gdy dziewczyna oznajmiła mu, kim naprawdę jest. Po kilku "cichych" dniach w związku poprosił, żeby się spotkali. Kobieta bardzo się ucieszyła, chciała mu dać czas na przetrawienie tej informacji, a z każdym kolejnym dniem milczenia, ogarniał ją strach, że straciła miłość życia. Jednak w końcu się odezwał! Co najważniejsze, nie brzmiał, jakby planował spalić ją na stosie. To był dobry znak. Tamtego dnia się oświadczył. Zgodziła się i przez godzinę byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
- To co teraz? - zapytał Ed, gdy spacerowali po Paryżu (narzeczona zafundowała im ekspresową podróż do miasta zakochanych). Trzymał ją za rękę, czując pierścionek pod palcami i ekscytował się jeszcze bardziej, niż w momencie klękania w kawiarni.
- Trzeba będzie powiedzieć twoim rodzicom. Myślę, że może pójść z nimi trochę ciężej niż z tobą - zaśmiała się.
- Ale... co ze mną? Zostanę czarodziejem, tak? Będę taki jak ty?
Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego zdziwiona. Co mu przyszło do głowy? Chciał nauczyć się magii przez ślub? Wyraz na jej twarzy wystarczył, żeby szczęśliwy facet z błyskiem w czarnych oczach, zmienił się w swoją smutną karykaturę. Przestał się uśmiechać, przygarbił nieco, nawet ciemne włosy opadły na czoło, jakby i one straciły siły.
Uwielbiał słuchać historii o magii i obserwować jej działanie, ale to było tak samo fascynujące, jak smutne. Pokazano mu, że istnieje inny świat, że jest wspaniały, a potem zatrzaśnięto drzwi. Czuł się jak dzieciak w sklepie z zabawkami: oglądaj, ale nie dotykaj. W takich chwilach pocieszał się myślą, że może kiedyś będzie miał magiczne dziecko, kupi mu miotełkę, nauczy grać w quidditcha (a raczej Margaret tego nauczy), potem wyślą szkraba do Hogwartu...
Jednak Aniel nie była taka, jaką wyobrażał sobie ojciec. Mimo to kochał ją całym sercem. Jak można nie darzyć miłością takiego aniołka? O takich samych włosach, rozmarzonym uśmiechu i ogromnej energii, jaką tryskała jej matka? Kochał, chociaż żałował czasem, że mały urwis swojej nadpobudliwości nie zużywa na ulubiony sport ojca. Często zawozili dziewczynkę do dziadków, żeby przebywała z innymi dziećmi czarodziejów. Ona jednak wolała rodziców Edmund. Uwielbiała siedzieć obok babci i uczyć się szyć. Kaleczyła przy tym drobne rączki, ale cieszyło ją to jak nic innego. Może poza lekcjami jeździectwa, na które zabierał ją dziadek. Rodzice pokazali jej kiedyś hipogryfa, ale żadne zwierze nie zasługiwało na jej dziecięcą miłość tak bardzo jak koń. Zwykły, mugolski koń.
Pewnego sierpniowego dnia, Aniel biegała po domu w nowych jeździeckich butach i kasku. Dostała je od dziadka i nie mogła doczekać się, aż w nowych rzeczach dosiędzie ulubionego rumaka. Stanęła przed lustrem w korytarzu i z zadowoleniem przyglądała się odbiciu. Wyglądała profesjonalnie, jak rasowy dżokej. Wyobraziła sobie wyścig, w którym mknie obok przeciwnika, a po zaciętej walce zwycięża. Uniosła ręce trzymając w nich niewidzialny puchar i zamarła. W lustrze zobaczyła drzwi pokryte tapetą. Pierwszy raz, od czasu kiedy się tam pojawiły, były uchylone. Nie lubiła ich, jakby czaiło się tam coś złego, chociaż jedyne co wiedziała o znajdującym się po drugiej stronie pomieszczeniu, to to, że nie wolno jej tam wchodzić i że pracuje tam mama. Od kilku lat Marg znikała za ścianą i za dnia prawie wcale nie wychodziła. Sobota, niedziela, święto - dzień w dzień brała kubek z kawą, machała różdżką i nie było po niej śladu.
To zaczęło się jakoś, kiedy An była chora. Czuła się świetnie, miała wtedy chyba sześć lat, ale mimo dobrego samopoczucia, rodzice ciągle zabierali ją do uzdrowicieli albo innych mądrych ludzi. Jeździli po całej Anglii odwiedzając gabinety pełne słoików, książek i przeróżnych instrumentów. Kilkuletnia dziewczynka nie miała pojęcia co się dzieje, ale rodziców wyraźnie to niepokoiło. Byli smutni, cisi, pocieszali ją, a ona nie wiedziała dlaczego. Mama często płakała, a tata chodził jak struty, aż w końcu pewnego dnia Margaret zaczęła znikać za tajemniczymi drzwiami, a po przyjęciu urodzinowym, kiedy Aniel skończyła jedenaście lat, na dobre zniknęła. Wychodziła ze swojej kryjówki tylko po jedzenie, a jej domowe obowiązki przejął tata. An nienawidziła tego. Przede wszystkim ojciec paskudnie gotował, ale brakowało jej również rodziny. Wspólnych wyjazdów, posiłków, zabawy. Nie lubiła tych drzwi.
Poprawiła kask, odetchnęła i wsunęła się do środka, w paszczę lwa. W ciemności poczuła stopnie pod nogami. Schodziła po omacku, czując ucisk w żołądku, chociaż powtarzała sobie, że nie może jej się stać nic złego. Tam przecież pracowała mama, czyli było to miejsce bezpieczne. Po kilkunastu schodkach zauważyła światło przed sobą. Na dole, wśród zielonkawej mgły, stała Marg. Przed nią, na stoliku walały się fiolki, słoiki, naczynia i księgi. Całe pomieszczenie zasnute było cuchnącymi oparami. Jeden z kociołków leżał przewrócony na podłodze, wyciekała z niego czarna maź. W innym rzuconym w kąt płonął ogień.
Kobieta nie zauważyła córki. Podeszła do szafki pod kamienną ścianą i zaczęła w niej szperać. Wyciągała różne probówki i pudełka, oglądała, kręciła głową, po czym odkładała je na miejsce.
- Prawie! - krzyknęła w końcu, a An, która właśnie zaglądała do leżącej na stole księgi, podskoczyła. Była pewna, że zaraz spotka ją kara za zaglądanie tam, gdzie nie powinna. Jednak matka nie zwracała na nią uwagi. Nadal była zajęta swoją pracą. Wrzucała coś do bulgoczącej zawartości kociołka, zaglądała do ksiąg i mamrotała do siebie, a dziewczynka patrzyła na nią ze zdziwieniem i lękiem.
- Trzy skrzydełka ważki... trzy razy zamieszać, a potem... nie, nie... ale jestem blisko, wiem, że jestem blisko...
An, jak to dziecko, była bardzo ciekawskim stworzeniem, ale należała do niewielkiej grupy, która zdawała sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie powinna oglądać. Wiedziała, że matka jej nie zauważyła, dlatego powoli się wycofała, po raz ostatni rzucając okiem na panujący wokół chaos, a gdy poczuła, jak pięty dotykają schodów, pobiegła na górę.
Kilka dni później nie była do końca pewna, co do prawdziwości tego zdarzenia. Równie dobrze przejście przez ukryte drzwi i ujrzenie Marg w oparach dymu, mogło być tylko snem. Aniel była zbyt zajętym dzieckiem, żeby na dłużej trzymać takie obrazy w świadomości. Chociaż w głębi jej małej duszy miały zachować się na zawsze. Tak samo jak pewien wieczór, w którym to cała rodzina zasiadła razem do kolacji.
Kiedyś takie posiłki były normalnością, ale tamtego dnia dziewczynka czuła się jakby przyszedł do niej święty Mikołaj. Atmosfera rzeczywiście przypominała tę świąteczną. Jedzenie było smaczne, widocznie pani domu postanowiła wspomóc męża, a rodzice uśmiechnięci. Co chwilę śmiali się i żartowali, a po kolacji zaproponowali zorganizowanie wieczoru gier planszowych.
An była tamtego dnia taka szczęśliwa, że gdy nazajutrz dowiedziała się, że mama musi wyjechać na kilka dni, prawie się popłakała. Była jednak twarda, w dodatku całe mieszkanie przepełnione było pozostałą z zeszłego dnia atmosfery, a to tylko ułatwiało rozstanie. Tak samo, jak zapewnienia Marg, wypowiedziane z błyskiem w oczach.
„Teraz będzie tylko lepiej.”
Aniel jej uwierzyła.
Kobieta wróciła po tygodniu. Miała zaczerwienione oczy, jakby niedawno płakała, a ręce drżały jej tak mocno, że resztki deszczu osiadłe na marynarce, rozchlapywały się po całym mieszkaniu. Gdy się rozebrała i odwróciła, ujrzała jak na szczycie schodów pojawiła się An. Miała na sobie niebieską sukienkę idealnie pasującą do koloru jej oczu, a rozpuszczone jasne włosy upodobniały dziewczynkę do aniołka.
- Co się stało mamo? Dlaczego płaczesz? - zapytała, kiedy dotarła na ostatni schodek i ujrzała, jak łzy szczęścia spływały po policzku kobiety, mijając szeroki uśmiech, jakiego nie było na jej twarzy od lat.
- Kochanie... - Zabrakło jej słów, więc tylko przytuliła An. Zebrała się w sobie i kontynuowała, przyglądając się dziewczynce. - Nie chcieliśmy ci tego mówić, ale jesteś charłakiem. Dlatego nie dostałaś listu z Hogwartu.
- Wiem mamo, ale...
- Ciii - uciszyła ją matka. - Nie martw się. Zrobiłam coś dla ciebie. Lekarstwo. Staniesz się czarodziejem! Pójdziesz do szkoły! Dlatego nie było mnie tak długo.
- Ale mamo ja nie chcę. Podoba mi się moja szkoła!
- Ależ kochanie! Ta szkoła dla mugoli? Możesz iść do szkoły magii i czarodziejstwa! I pójdziesz! Tata się ucieszy, marzył o tym! Tak! - Wstała, sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej flakonik z różową cieczą. - Musimy powiedzieć tacie.
- Edmund! Chodź tutaj! Szybko! - krzyknęła Marg.
Z piętra dobiegły ciężkie kroki. Mężczyzna na łeb na szyję zbiegł ze schodów z nadzieją w oczach. Wiedział, że tylko jedna rzecz mogła tak uradować żonę.
- Udało mi się! Udało!
Aniel stała przed nimi nie rozumiejąc, co się dzieje. Nie podzielała tej radości. Wiedziała, że jest charłakiem. No i co z tego? Nie chciała iść do Hogwartu. Tutaj było jej dobrze, a mama tyle czasu przesiedziała w piwnicy tylko po to, żeby zrobić z niej czarodzieja? Wymachującego kijkiem i latającego na miotle czarodzieja?
- Wypij to kochanie. - Podsunęła jej pod nos fiolkę z różową cieczą. - To jak spełnienie marzeń w płynie!
- Ale mamo...
- Co Aniel? - wtrącił się ojciec. On też był bliski płaczu. - Nie chcesz być czarodziejem? - W jego oczach było tyle nadziei, tyle oczekiwania... Dziewczynka nie do końca zdawała sobie sprawę z uczuć, jakie ją otaczały, jednak gdy tata chwycił jej dłoń, poczuła dreszcz, któremu nie umiała odmówić. Wzięła fiolkę i zawahała się. Spojrzała na rodziców. Przyglądali się jej z uśmiechami na twarzach. Kiedy ostatni raz byli tak szczęśliwi? Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego wypiła miksturę...
An wbiegła na peron dziewięć i trzy czwarte, a ojciec dołączył do niej po chwili. Niestety Marg nie mogła im towarzyszyć, była na konferencji poświęconej jej przełomowemu odkryciu.
Dziewczynka spojrzała przez ramię na barierkę. Tam, gdzieś za magicznym przejściem, został jej dom, zostały konie i nowe przybory jeździeckie. Zostawiła tam wszystko co kochała... poza ojcem, ale jego również będzie musiała za chwilę pożegnać.
- Tato...
- Tak kochanie, wiem, że to ekscytujące, ale poczekaj jeszcze chwilkę. Pociąg odjeżdża dopiero za piętnaście minut. Myślisz, że do jakiego domu trafisz? Mama była w Ravenclawie, ale tobie by chyba bardziej pasowały żółte barwy.
- Myślę, że każdy kolor jest tak samo dobry.
- Racja, racja. Jesteś taka bystra, że może jednak pójdziesz w ślady Margaret...
Mówił dalej, a dziewczynka przestała go słuchać i spojrzała na czekający pociąg. Przerażał ją, ale ciężka stalowa lokomotywa miała w sobie trochę uroku. Tak samo jak różdżka, latające miotły, czy niecodzienne stworzenia. Jednak nadal było w tym coś dziwnego... coś magicznego.
Miała jeszcze trochę czasu na zmianę decyzji. Mogła po prostu zostać na stacji, postawić się i wrócić do domu, ale co powiedzą na to jej bliscy? Tyle od niej oczekiwali, takie wiązali z nią nadzieje, mama tyle czasu spędziła w piwnicy, żeby jej pomóc...
Nie.
Nie mogła ich teraz zawieść.
Wskoczyła do pociągu, ale oderwała się od okna dopiero wtedy, gdy ojciec zniknął jej z pola widzenia. Potem zamknęła się w jednym z przedziałów, a Hogwart Express rozpędził się na dobre, zabierając Aniel w stronę magii.
Wybitny! | 100% | [6 głosów] | |
Powyżej oczekiwań | 0% | [0 głosów] | |
Zadowalający | 0% | [0 głosów] | |
Nędzny | 0% | [0 głosów] | |
Okropny | 0% | [0 głosów] |
Jejciu! Kawał dobrego tekstu! pierwszy raz chyba czytam opowiadanie, gdzi egłówny bohater nie chce być czarodziejem. To dosyć zaskakujące, ale przez to genialne! Zaintrygowała mnie cała sytuacja i już nie mogę się doczekać, aż pokażesz, jak Aniel odnajdzie się w Hogwarcie. Dwa razy Wybitny!