Nie była pewna, co działo się potem, chociaż czas wydawał się płynąć zdecydowanie wolniej niż zwykle. Czuła pieczenie twarzy, ból w plecach i przebywających wokół ludzi. Słyszała ich krzyki, szum wody i buczenie, jednak wszystko wydawało się dobiegać zza kilkumetrowej ściany betonu. Albo z innego świata.
Otworzyła oczy i od razu pożałowała tej decyzji, bo przez głowę przeszła fala bólu. Aniel uniosła ręce do twarzy, ale ktoś chwycił ją za nadgarstki, blokując ich ruch. Krzyknęła. Zupełnie zapomniała, gdzie się znajduje. Jedyne, co wiedziała, to to, że jakiś człowiek krępuje jej ruchy, nie pozwala wstać. Leżała na podłodze i traciła kontrolę nad własnym ciałem. Przez myśl przeszły jej wspomnienia, gdy nieznajomy mężczyzna chwyta ją za dłonie i splata je za plecami, żeby nie mogła nic zrobić. Świat toczył się swoimi torami, a trzynastoletnia dziewczyna stała, zaciskając powieki. Bała się otworzyć oczy. Gdy w końcu to zrobiła, było już za późno. Jedyne, co wtedy czuła, to wyrzuty sumienia. Gdyby zareagowała, nie dała się złapać... czy wszystko potoczyłoby się inaczej? Nie wiedziała. Nawet nie widziała, co się wtedy stało. Mogła ujrzeć jedynie skutki, których nie chciała oglądać.
Tym razem miało być inaczej. Chociaż nadal czuła pieczenie, postanowiła stanąć oko w oko z tym, co ją czeka. Rozchyliła powieki, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, przez jej twarz przeszedł przyjemny chłód, przypominający zimną mżawkę w gorący dzień. Z początku rozmazany obraz zaczął się wyostrzać, aż An zdołała rozpoznać w niewyraźnej plamie twarz profesora Sterminsa. Klęczał nad nią z wyciągniętą różdżką. Miał opanowane oczy, jednak pod nimi usta drżały, jakby żyjąc własnym życiem. Wokół, w chmurze dymu, gromadzili się uczniowie. Niektórzy rozbawieni, inni przerażani, jak zwykle w takich sytuacjach, pokazywali coś palcami, szepcząc między sobą.
Była w lochach, w sali eliksirów. Warzyła eliksir oczyszczający, ale coś poszło nie tak. Świst, eksplozja... Spięte mięśnie rozluźniły się, ciężar spadł z klatki piersiowej, a Gryfonka znowu zamknęła oczy. Nic jej nie groziło, nic nie groziło nikomu w jej otoczeniu. Cokolwiek łupało ją w krzyżu, cokolwiek stało się z jej uszami, że słyszała wszystko jak przez ścianę wody, nie musiała się tym martwić.
Poczuła kolejną chłodną falę na twarzy i otworzyła oczy. Trzymające ją dłonie, pomogły się podnieść do pozycji siedzącej, a wtedy zdała sobie sprawę, że widownia ciekawskich czarodziejów zamieniła się w brygadę sprzątającą. Chmura dymu stawał się coraz mniejsza, Tania próbowała odkleić stopiony kociołek od połamanego stołu, a leżące na ziemi ingrediencje wzleciały w powietrze i zniknęły z pola widzenia rannej Gryfonki. Wtedy spojrzała na profesora. Wpatrywał się w jej oczy. Miał przenikliwe spojrzenie, godne aurora na przesłuchaniu seryjnego mordercy. Gdy nauczyciel upewnił się, że Aniel jest w pełni przytomna, bardzo powoli wypowiedział kilka słów. Dla dziewczyny były jedynie niewyraźnym buczeniem, ale mimika mężczyzny wystarczała, żeby przekazać sens wypowiedzi.
- Prawie nic nie słyszę – odpowiedziała trochę za głośno, bo nauczyciel drgnął, a jeden z Puchonów spojrzał w jej stronę – poza tym chyba wszystko w porządku. - Chciała dodać coś jeszcze, jednak profesor Stermins wstał, machnął różdżką, potem dłonią i skupił na sobie uwagę uczniów. Wydał kilka poleceń, a na końcu podszedł do Gryfonki i wraz z Marią pomógł jej wstać. Chwilę później przed twarzą Aniel wylądowała kartka z pytaniem, czy jest w stanie iść. Spojrzała na nauczyciela z krzywym uśmiechem, a gdy uniosła kciuk, ten wskazał na drzwi i poprowadził ranną ku wyjściu.
Zanim opuścili pomieszczenie, przez ułamek sekundy wzrok An znalazł wśród sprzątających uczniów Malcolma. Nie była pewna, czy to jej wyobraźnia namalowała na jego twarzy uśmiech, ale w jednej kwestii nie miała wątpliwości. Puchon musiał maczać palce w tym, co wydarzyło się na lekcji.
Nie było czasu na dokładną analizę sytuacji. W eskorcie profesora i przyjaciółki ruszyła do skrzydła szpitalnego, czując coraz mocniejszą siłę naciskającą na bębenki uszne. Aniel miała wrażenie, że nurkuje coraz głębiej w otchłani Atlantyku. Z każdym krokiem robiło jej się zimniej, głowa opadała, gdy miękły mięśnie karku, a niezdecydowany rekin to zaciskał szczęki na jej ramieniu, to rozluźniał uścisk. Mary musiała być jeszcze bardziej przerażana od rannej Gryfonki, bo jej palce rzeczywiście pracowały z siłą godną paszczy morskiego potwora. Nawet kiedy doszli już do skrzydła szpitalnego, a profesor Stermins zostawił dziewczyny same, trzymała koleżankę za rękę, do czasu aż ta nie wyszarpnęła się z jej objęcia.
Po chwili wrócił nauczyciel eliksirów, a tuż za nim dreptała pani Mckensi. Pielęgniarka rzuciła okiem na poszkodowaną, po czym zwróciła się do pozostałej dwójki. Dopiero gdy ci opuścili pomieszczenie, kobieta zasunęła parawan i zajęła się Gryfonką. Gestami przekazała, że dziewczyna ma położyć się na jednym z łóżek w pozycji embrionalnej, a drżeniem, połączonym z paskudnym skrzywieniem twarzy uświadomiła pacjentkę, że najbliższe minuty nie będą najmilsze. Aniel poczuła jak serce jej przyspiesza. Chuda pielęgniarka z nienaturalnie długą twarzą i krótkimi siwymi włosami na co dzień wyglądała jak pomocnik kostuchy. Kiedy zwykle przyczepiony do jej twarzy krzywy uśmiech zmienił się w cierpiętniczy grymas, dziewczyna miała wrażenie, że jest to przepowiednia śmierci.
W rzeczywistości nie było tak źle, przy założeniu, że koniec życia jest tak straszny, jak się o nim mówi. An czuła dotyk drewna na uchu, a gdzieś na granicy słyszalności doszedł do niej nawet szum wypowiadanego zaklęcia. Potem miała wrażenie, że w głowie odezwał się wodospad, głośniejszy nawet, niż przeżyta niedawno eksplozja. Na końcu nastąpiło najgorsze - przez czaszkę przeszła fala bólu, jednak zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając po sobie jedynie pustkę.
- Przez jakiś czas możesz słyszeć zbyt dobrze – szepnęła pielęgniarka, a Gryfonka wzdrygnęła się, bo rzeczywiście słyszała doskonale. Jakby kobieta mówiła przez megafon w odległości zaledwie kilku centymetrów od jej uszu. Równie słyszalne było tykanie zegara, jak również śpiew oraz trzaski, znajdującego się w innym pomieszczeniu, radia.
- To może potrwać kilka godzin i lepiej, żebyś się przespała. Zaraz wrócę.
An położyła się wygodniej i sięgnęła rękoma do uszu, żeby sprawdzić, czy nikt nie włożył jej w czaszkę kilkucalowej rury. Zamiast tunelu wydrążonego w głowie znalazła tylko uszy, jednak nawet gdy próbowała je zasłonić, słyszała szuranie butów pani Mckensi, brzmiące jak alarm przeciwpożarowy.
Gdy pielęgniarka wróciła do łóżka i zaczęła nalewać eliksir do kubka, dziewczyna otworzyła usta. Chciała się poskarżyć. Powiedzieć, że jej słabo, że nagły powrót zmysłu doprowadza ją do szału, jednak nadal była oszołomiona, a siwowłosa kobieta nie pozwoliła jej się odezwać.
- Wypij to. Za kilka godzin poczujesz się lepiej.
Aniel wahała się chwilę, a gdy trzepot skrzydeł sowy, która akurat przeleciała za oknem, doszedł do jej uszu jakby wzmocniono go kilkunastokrotnie, westchnęła. Wypiła eliksir i zasnęła tak szybko, że nie zapamiętała niczego, poza jego gorzkim smakiem.
* * *
Zanim się obudziła, błądziła między snem, a jawą. Miała wrażenie, jakby spędziła w tym stanie całe godziny. Czuła, że przykryte pod kołdrą i nadal odziane w szatę ciało próbuje połączyć się z duchową częścią jej jestestwa. Doskonale widziała, co dzieje się wokół. Pani Mckensi odprowadzała akurat jakiegoś młodego ucznia do drzwi. Wracając zajrzała do Aniel, a widząc, że dziewczyna nadal jest nieprzytomna, odeszła w stronę gabinetu. Potem kilka razy przechodziła od jednego końca pomieszczenia do drugiego, jednak poza tymi krótkimi chwilami świat wydawał się być jedynie mugolskim zdjęciem. Obrazem bez ruchu i bez życia, przedstawiającym jedynie przerażająco pusty pokój. Ustawiony po prawej stronie parawan oddzielał Gryfonkę od drzwi wejściowych i potencjalnych gapiów. Po lewej, podobnie jak na tle wysokich okien naprzeciwko, stał rząd łóżek. Tylko jedno z nich, znajdujące się najbliżej pokoju pielęgniarki sprawiało wrażenie zajętego, jednak było one ukryte za zasłoną.
An miała dość tego stanu, a gdy ktoś chwycił ją za rękę, obudziła się z uczuciem ulgi i wdzięczności. Potrząsnęła głową, rozejrzała się i spojrzała prosto na bladą twarz Marii. Chociaż padało na nią wyjątkowo jasne, jak na tę porę roku, światło słońca, Gryfonka wiedziała, że skóra koleżanki naprawdę ma inny odcień, niż zwykle.
- Jak się czujesz?
- Świetnie – odparła An, uśmiechając się. Dopiero po chwili zaczęła się zastanawiać, czy nic jej nie dolega, ale wszelkie niepokojące objawy zniknęły. Od pieczenia twarzy, przez ból pleców, aż do nieprzyjemnego uczucia w uszach.
- Uf! Martwiłam się! W pewnym momencie miałam wrażenie, że nie żyjesz.
- Naprawdę? - Skrzywiła się, gdy usiadła. - Z mojej perspektywy nie wyglądało to aż tak źle. Szczerze mówiąc, nie za bardzo pamiętam, co się stało.
Mary otworzyła szerzej oczy, a jej dłoń, po raz kolejny tego dnia, wylądowała na ramieniu koleżanki.
- To było okropne. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nic ci nie jest. Gdy ten kociołek eksplodował... - dziewczyna pokręciła głową – widziałam już eksplodujące kociołki, sama nie raz wysadzałam je w powietrze, ale nigdy... nigdy aż tak. Nagle huknęło i jedyne, co zobaczyłam poza dymem, to to jak lecisz w tył, uderzasz głową w ławkę Anda i opadasz na ziemię. Nadal nie wiem, co narobiło więcej hałasu. Wybuch, czy twoja czaszka uderzająca o drewno.
- Oberwałam w łeb? - Aniel zdziwiła się i pomacała tył głowy. Nie poczuła nic niepokojącego, ale Mary była pewna swego.
- Mocno oberwałaś. Masz nawet kropelkę krwi na kołnierzyku. Przez moment wszyscy myśleliśmy, że już nie wstaniesz, ale potem zaczęłaś wrzeszczeć...
- Wrzeszczeć?
- Tak. To było chyba nawet gorsze, niż leżenie bez ruchu. Zaczęłaś machać łapami i bulgotać. - Dziewczyna zaczęła gestykulować i wyrzucać z siebie niewyraźne dźwięki, ale gdy zobaczyła, że An ukryła twarz w dłoniach, przestała. - Ale wiesz, najważniejsze, że nic ci się nie stało.
- Wiem, wiem, to najważniejsze. Jednak trochę mi wstyd – mruknęła rozmasowując skronie. Po chwili jej ruchy stały się wolniejsza, aż w końcu zrozumiała, że coś jest nie tak. Dotknęła skóry nad oczami, a potem nad czołem i poczuła dreszcz na plecach. - Nie mam brwi – szepnęła, spoglądając spomiędzy palców na przyjaciółkę, ale ta unikała jej wzroku. - Nie mam brwi!
- Niestety – wtrąciła się pani Mckensi wychodząc zza parawanu. - Opary źle przygotowanego eliksiru oczyszczającego są... dosłownie oczyszczające. Wypaliły ci również trochę włosów nad czołem, jednak to nic poważnego, w ciągu czterdziestu ośmiu godzin wszystko powinno wrócić do normy. Kilka lat temu miałam identyczny przypadek. Jeden Ślizgon...
- Teddy Baryls – wtrąciła Aniel płaczliwym tonem – byłam na tej lekcji.
- Dokładnie! Teodor... zaraz, zaraz... byłaś na tej lekcji? Mogłabym przysiąc, że ten rocznik już skończył szkołę.... - Kobieta zmarszczyła brwi, ale po chwili otrząsnęła się z zamyślenia i wróciła do tematu. - Cóż moja droga, tak czy inaczej, poza brakiem włosów powinnaś być już zdrowa. Po ranie na głowie nie ma śladu, tak samo jak po problemach z uszami, jednak wolałabym, żebyś została tutaj do rana. Nie wyglądasz najlepiej, a chcę mieć na ciebie oko.
Dziewczyna chciała zaprotestować, jednak druga z Gryfonek była o ułamek sekundy szybsza.
- Wie pani, to bardzo dobry pomysł. Aniel już jakiś czas skarżyła się na jakąś dziwną wysypkę na rękach, ale nigdy nie miała czasu, żeby to z panią skonsultować.
- Nie miała czasu, żeby zająć się swoim zdrowotnym problemem? - Pielęgniarka spojrzała na pacjentkę, która pod ciężarem rozczarowania w jej oczach miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- To nie tak, że nie miałam czasu! - zaczęła się bronić. - Nie zamierzałam nawet tego zgłaszać, bo doskonale wiem skąd ta cała wysypka. - Ostatnie słowo wycedziła przez zęby i spojrzała spode łba na Mary. Ta musiała się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem. Zwykle straszny wyraz twarzy Aniel ani trochę nie spełniał swojej roli, gdy został pozbawiony brwi.
- Mimo wszystko, wolałabym to sprawdzić. Na jedną rzecz w życiu zawsze trzeba mieć czas i pieniądze. Na zdrowie, moje drogie! Na zdrowie! - Pogroziła obu uczennicom palcem, po czym wyciągnęła różdżkę. - Gdzie ta wysypka?
Aniel nadal zaciskała zęby we wściekłym grymasie, jednak zdawała sobie sprawę, że walka nie ma sensu. Zdjęła biżuterię, odsłoniła plamy na skórze i pozwoliła pielęgniarce na oględziny.
- Moja mama już to badała – skłamała, gdy kobieta zbliżyła się i skupiła na skórze dziewczyny. - Pracowała w Mungu. Twierdziła, że to uczulenie, prawdopodobnie na jakieś czynniki zewnętrzne, bo pojawia się mniej więcej w tym samym okresie co rok. Nie zagraża życiu, ani zdrowiu...
- Interesujące. Skoro i tak zostajesz pod moją opieką, chciałabym to zbadać.
- Oczywiście. Chociaż kilku uzdrowicieli już mnie badało.
- Mimo wszystko powinnam się tym zająć. A z twoimi aktami na pewno się zapoznam - odpowiedziała. Schowała różdżkę i ruszyła w stronę swojego gabinetu.
- Jest tylko mały problem – zawołała za nią Aniel. - Moje dane zdrowotne są utajnione.
Kobieta przystanęła i powoli odwróciła się do Gryfonki. Zmierzyła ją zdziwionym wzrokiem, a po kilku sekundach jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, gdy zdała sobie sprawę z kim ma do czynienia i dlaczego Aniel pamiętała wypadek Teddy'ego sprzed siedmiu lat. Wtedy odwróciła się, chociaż nie mówiła głośno, do obu dziewczyn doszły słowa o głupich urzędasach, którzy za nic mają czyjeś zdrowie.
- Mam wrażenie, że spiskujesz z Coltem – zaczęła An, gdy straciła z oczu kobietę.
- Co?
- Rano mówiłaś, że pójdę do skrzydła szpitalnego po eliksirach, pamiętasz? - Aniel pokręciła głową i opadła na poduszkę. - Czy tego chcę czy nie. I proszę, udało ci się. A kto ci w tym pomógł? Malcolm Idiota Colt.
- Jak to Malcolm?
- Nie rozumiesz? To na pewno on wysadził mój kociołek. Kto inny?
- Kto wie – dziewczyna wzruszyła ramionami – może stało się to samo z siebie? Wypadki chodzą po ludziach... i po kociołkach.
- Nic się nie dzieje samo z siebie. Nie znam nikogo innego, kto chciałby mnie upokorzyć, a uwierz mi, widziałam twarz Colta zaraz przed i zaraz po tym, co się stało. To nie był niewinny uśmieszek.
- Myślisz, że dodał ci czegoś do eliksiru?
- Oczywiście! Musiał się jakoś dowiedzieć o wypadku Teddy'ego i działaniu mysich wąsów na ten przeklęty wywar. Was jeszcze wtedy nie było w Hogwarcie, ale kilka osób pamiętało tę historię. Sama tobie o niej opowiadałam. Colt też musiał się jakoś o tym dowiedzieć, a wtedy wystarczyło tylko poczekać aż na moment odejdę od kociołka... Na Merlina, jak ja tego chłopaka nie cierpię! Zemszczę się na nim, tylko jeszcze nie wiem jak. - Zacisnęła pięści oraz zęby. Czekała na reakcję koleżanki, ale zamiast wyzwisk skierowanych w stronę Puchona, usłyszała jedynie skrobanie po pergaminie. - Zaraz, zaraz, czy ty zapisujesz moje słowa?
Mary przestała pisać i chwyciła mocniej niewielki notatnik, jakby bała się, że będzie musiała o niego walczyć.
- W takim momencie jedyne, co ci chodzi po głowie, to notowanie moich słów tylko po to, żeby napisać o tym książkę? Naprawdę? - Aniel przewróciła oczami i przykryła się kołdrą.
- Przecież wiesz, że cię wspieram. Chciałam po prostu wykorzystać okazję...
- Jasne, rozumiem. Słuchaj... mogłabyś mnie zostawić samą? Pani Mckensi ma rację, muszę odpocząć.
Nastała chwila ciszy. An wiedziała, że jej słowa zabrzmiały sztucznie i na pewno nie należały do najmilszych, ale chciała zostać sama, a fakt robienia zapisków przez Mary był świetnym pretekstem do wyproszenia jej z pokoju. Pacjentka wpatrywała się w sufit, chociaż kątem oka bacznie obserwowała przyjaciółkę, która nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Siedziała chwilę bez ruchu, dwa razy zadrżała, jakby chciała coś powiedzieć, aż w końcu wstała, rzuciła kilka słów otuchy i opuściła pomieszczenie.
Dopiero gdy została sama, Aniel mogła wszystko przemyśleć. Chociaż nadal czuła wstyd i wściekłość za to, co stało się kilka godzin wcześniej, to lekcja eliksirów odeszła na dalszy plan. Najważniejsza była szkolna pielęgniarka oraz jej reakcja na dolegliwość Gryfonki. Dziewczyna bała się sprzeciwić badaniom, wtedy od razu wydałoby się, że ma coś do ukrycia. Początkowo zasłonięcie się tajnymi aktami sprawiało wrażenie świetnego pomysłu, jednak pani Mckensi nie należała do osób, które tak łatwo się poddają. Prawdopodobnie właśnie pisała do Munga z prośbą o udostępnienie dokumentacji Aniel Timby, a jeżeli podała dokładną przyczynę, dla której chce mieć w nie wgląd, to An nie była w najlepszej sytuacji. Władze szpitala od razu dowiedziałyby się o nowym dziwnym „czymś” w jej organizmie. Powiadomiono by Ministerstwo Magii, a stary koszmar rozpocząłby się na nowo. Istniała też możliwość, że pielęgniarka uzna wyższość urzędniczych przepisów albo postanowi nie wtrącać się w coś, co nie jest dla niej przeznaczone, jednak ta nadzieja szybko prysnęła.
- Zupełnie tego nie rozumiem – mówiła kobieta, smarując ręce An czerwoną maścią – dlaczego banda biurokratów odmawia mi dostępu do twoich akt? Rozumiem potrzebę trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy, ale na brodę Merlina! Jestem uzdrowicielem! Powinnam móc wiedzieć, co moim pacjentom, nawet takim jak ty, a nawet szczególe takim jak ty, dolega i jak im pomóc! Za nic to całe Ministerstwo ma wasze zdrowie. Muszę porozmawiać na ten temat z dyrektorem. To niedopuszczalne, żeby osoba, która pierwsza będzie zajmować się waszymi dolegliwościami, nie miała dostępu do historii waszych chorób! To po prostu nieodpowiedzialne!
- Czyli nie zamierza pani pisać do Munga? Nie chce pani prosić o udostępnienie papierów?
- Już napisałam! - Prawie krzyknęła, pociągając mocniej za bandaż, tak że An skrzywiła się, a czerwona maź wypłynęła spod jasnego materiału. - Ale szanse na uzyskanie czegokolwiek są marne. Kolejny z głupich przepisów zabrania mi informować o dolegliwościach w korespondencji, o ile nie jest zagrożone niczyje życie. A jak pewnie wiesz, żeby cokolwiek wskórać u tych biurokratów, trzeba mieć konkretne argumenty. Obawiam się, że troska o zdrowie może do nich nie przemówić...
Kolejne słowa nie docierały do dziewczyny. Po głosie pielęgniarki, jej prychnięciach i kręceniu głową można było się domyślić, że nadal wyraża dezaprobatę dla panujących przepisów, ale to się dla Aniel nie liczyło. Najważniejsze, że jej mały sekret nadal był tajemnicą. Chociaż czuła, że to tylko kwestia czasu, miała nadzieje, że nadejdzie on jak najpóźniej. Tym razem się udało i czekało ją kilka dni stosunkowego spokoju. Mogła odłożyć na później największy z dręczących ją problemów, a wraz z nim odeszły również te mniejsze, jak wściekłość na Malcolma i strach przed pokazaniem się uczniom.
Przez kilka sekund czuła się wolna.
Kurde podoba mi się, ale mam tyle pytań... i tyle rzeczy, które chciałabym wiedzieć, a na które pewnie przyjdzie mi poczekać a tego nie lubię.
Po pierwsze jakim cudem An pamiętała tamten wypadek i była wtedy na lekcji? Jej wiek się cofa co jakiś czas? A może "przenieśli" ją do innego ciała? :o
Dwa, co to za wysypka?
Trzy, czy ten puchon to serio taki upierdliwiec? A może po prostu cieszył się, że Aniel nic poważnego się nie stało?
Cztery... kiedy kolejny rozdział?