Rekord osób online:
Najwięcej userów: 308
Było: 25.06.2024 00:46:08
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Wiersz dla Toma Riddle'a...
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Strofy spisane z myślą o Tomie R. :)
>> Czytaj Więcej
Nadchodzi dzień powrotu do Hogwartu. Hermiona żegna się z rodzicami oraz przyjaciółmi i jedzie po...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona spędza weekend w Norze, gdzie dostaje listy z Hogwartu, po czym wybiera się na zakupy na...
>> Czytaj Więcej
Hermiona wraz z Ronem wybierają się do Australii, aby odszukać rodziców Hermiony i przywrócić im ...
>> Czytaj Więcej
- Aniel!
- Ukhm...
- Aniel! Wstawaj!
- Daj mi spać! - odpowiedziało zawiniątko pod kołdrą.
- An, na brodę Merlina! Wstawaj, spóźnimy się na opiekę nad magicznymi stworzeniami!
Postać w łóżku zaczęła się wiercić, a po chwili spod pościeli wyłoniła się, otoczona jasnymi i poplątanymi włosami, twarz o jasnej cerze.
- Stworzenia? Przecież dzisiaj jest środa! - odpowiedziała Aniel, wytrzeszczając niebieskie oczy na stojącą obok przyjaciółkę. Ta potrząsnęła głową, a starannie ułożony warkocz zakołysał się na jej plecach.
- Jest czwartek, moja kochana. A za piętnaście minut powinnyśmy być już na lekcji...
Nie musiała kończyć. Zaspana Gryfonka wyskoczyła z łóżka. Jeszcze zanim na dobre wyplątała się z pościeli, chwyciła spodnie i próbowała ubrać je na koszulę nocną. Gdy jedna noga wylądowała na przeznaczonym dla niej miejscu, druga zaplątała się w nogawkę, a Aniel runęła na podłogę tuż pod stopami Marii.
- Wszystko w porządku? - Druga z dziewczyn od razu chwyciła rękę przyjaciółki i pomogła jej wstać. - Tak naprawdę kłamałam. Jest środa, za niecałą godzinę mamy eliksiry, więc skoro już wstałaś... chodźmy na śniadanie... Nie patrz tak na mnie i idź przodem, bo boję się odwracać do ciebie plecami.
- Co? - An spojrzała na Mery przekrzywiając głowę. W końcu jednak spuściła wzrok, usiadła na materacu i zaczęła rozmasowywać nogę, z której zdążyły spaść spodnie. - Czyli jaki w końcu mamy dzisiaj dzień? Zgubiłam się – dodała, po czym ziewnęła.
- Środa. Za czterdzieści minut mamy eliksiry.
- Nie idę na eliksiry. Idę spać. Dobranoc.
- O nie! - Maria wyciągnęła różdżkę i przywołała do siebie kołdrę, zanim koleżanka zdążyła pod nią zniknąć. - Wstajesz i to teraz. Aguamenti! - powiedziała, zdejmując z szafki nocnej szklankę, a po chwili wylała jej zawartość na twarz Anieli. Ta krzyknęła i po raz drugi wyskoczyła z łóżka, tym razem o nic się nie przewracając.
- Co ci odbiło?
- Troska. O ciebie. Niestety. Uwierz, dla mnie jest w tym tyle samo udręki, co dla ciebie.
- Nie potrzebuję twojej troski.
- I właśnie dlatego się troszczę.
- Co? - Aniel zmarszczyła brwi. Stała chwilę próbując przetrawić co się dzieje, a gdy kosmyk włosów opadł jej na twarz, otrząsnęła się i roztarła zaspane oczy. – Wiem, że uwielbiasz bredzić, ale błagam, nie rób tego z samego rana. Nie zrozumiałam połowy.
- Jest dziewiąta! To nie jest samo rano. Wszyscy już wstali, więc ty też, na Merlina, rusz tyłek. Jesteś na szóstym roku. Zaraz kończysz edukację, a tobie się nie chce iść nawet na lekcje. Miałaś już czas na olanie szkoły, teraz nie masz wyboru. Ubieraj portki, zakładaj szatę i leć na eliksiry. A potem idziemy do skrzydła szpitalnego.
- O nie! Co to, to nie! Nigdzie po eliksirach nie idę – odpowiedziała już w pełni wybudzona, gestykulując ręką, w której trzymała pasiaste majtki.
- Czyli jednak wybierasz się na eliksiry. - Mary ucieszyła się i nie pozwoliła sobie przerwać, chociaż Aniel wyglądała na bardzo chętną do rozmowy. Najlepiej takiej zawierającej wrzaski. - A do skrzydła pójdziesz, czy ci się to podoba, czy nie. Choćbym miała cie zaprowadzić siłą. Twoje zachowanie ostatnimi czasy nie jest normalne. Całymi dniami śpisz, prawie nic nie jesz, a żadne rękawy nie ukryją twojej skóry na przedramionach. Uwierz, to dość dziwne, nawet jak na ciebie. Słaby z ciebie mistrz kamuflażu. Tyle się grzebiesz, żeby w dzień nikt tego nie zauważył, a w nocy ukazujesz wszystko co masz.
- Czy ty się na mnie gapisz jak śpię? - warknęła dziewczyna, ale na wszelki wypadek narzuciła na plecy szatę i odwróciła się bokiem do rozmówczyni. - Nic mi nie jest. Mam jesiennego doła i tyle. A te plamy? Te plamy mam regularnie, jakaś alergia czy coś, przynajmniej tak twierdziła moja mama. Nie kamufluję ich, tylko ukrywam, ze względów estetycznych. To całkiem normalne. Za to wiesz, co jest nienormalne? Wywalanie osoby, o którą podobno się troszczysz, z łóżka i wydawanie jej rozkazów. To podpada pod jakieś niezdrowe zainteresowanie drugą osobą. Tak samo jak gapienie się na nią podczas snu.
- Czasami mam wrażenie, że masz depresję.
Aniel właśnie schylała się po spodnie, ale gdy to usłyszała uniosła głowę. Jej pozycja była równie głupia, co mina, ale na pewno nie przebiła słów przyjaciółki.
- Jak ostatnim razem podrażniłaś sobie skórę, byłaś pewna, że to początek smoczej ospy - mówiła An. - Ale to jeszcze nic! Przypomnieć ci jak panikowałaś, gdy spadłaś z miotły, kiedy Danny poprosił cię o pomoc w treningu?
- Nie. Daruj...
- Ale jednak przypomnę. Spadłaś z wysokości metra. – Wyprostowała się, i zmieniła ton głosu, jakby opowiadała historię o duchach. Mery tylko nałożyła ręce na piersi i patrzyła w sufit. - Wylądowałaś na patyku i nagle... TRACH! Coś pękło! Wszyscy to słyszeliśmy. A ty w dodatku poczułaś. Krzyczałaś trzymając się za rękę. Zaprowadziłam cię do skrzydła szpitalnego, wysłuchując co chwilę „na Merlina! Złamałam rękę! Czy jeszcze kiedyś zagram na skrzypcach?!”. Aż w końcu pani Mckensi uświadomiła ci, że to tylko obita ręka, a jedyne co złamałaś to patyk, na który spadłaś. Aż dziw, że po takiej masakrycznej przygodzie grasz w quidditcha.
An pokręciła głową, a Mery przewróciła oczami.
- Jeżeli będziesz mieć kiedyś dzieci – kontynuowała Aniel – chętnie im opowiem, jak spotkałaś ciocię An. „Tak dzieci, to ja na pierwszym roku w Hogwarcie prowadziłam waszą matkę - hipochondryczkę i panikarę - do skrzydła szpitalnego.”
- A ja im opowiem, jakim to ciocia An była wtedy miłym dzieckiem. Chętnym do pomocy, uczynnym, zaangażowanym w naukę... Aż nagle, sama nie wiem kiedy, stała się wrednym gorylem!
Nastała chwila ciszy. Blondynka odchyliła nieco głowę do tyłu i uniosła brwi, a Mary wytrzeszczyła oczy. Potem przez chwilę udawała świeżo złowioną rybę, aż w końcu zdecydowała się przemówić.
- Przepraszam... Cholera, przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć. Wcale nie uważam cie za goryla. An... – zrobiła krok w stronę koleżanki i zatrzymała się, jakby jej foch tworzył wokół coś na kształt pola siłowego – przepraszam.
- Goryla? Naprawdę?
Mary wyglądała jak w dniu, kiedy otrzymała wyniki SUMów. Z jednej strony czuła, że zawaliła, z drugiej, chciała mieć za sobą moment załamania. Jej dłonie powędrowały do góry składając się do błagalnego gestu. Nie zdążyły jednak się zetknąć, bo na twarzy Aniel pojawił się krzywy uśmiech, a mięśnie drgały jej, jakby za wszelką cenę próbowała go powstrzymać. Nie dała rady, musiała się zdemaskować.
- Porównanie mnie do goryli to przesada. Złośliwością jestem bardziej podobna do szympansów. Albo nie! Do kapucynek! To są dopiero wredne małpy.
- Błagam, nie strasz mnie więcej w ten sposób – poprosiła Mary, a jej wnętrzności, wcześniej skamieniałe i ciągnące ją w dół, jak kula u jelita, nagle stały się lekkie. - Ani w żaden inny. Najlepiej to w ogóle mnie nie strasz. Przez moment miałam wizję końca naszej znajomości, przez nazwanie cię gorylem.
- Jak już mówiłam, jesteś panikarą. I tutaj mamy świetny tego dowód. - Blondynka dźgnęła koleżankę palcem w brzuch. - A teraz wybacz. Jeżeli tak bardzo chcesz iść ze mną na eliksiry, to daj mi chwilę, żebym doprowadziła się do porządku – dodała, pokazując na rzucone na łóżko rzeczy.
- Jasne. Czekać na ciebie?
- Jak chcesz. A tak na marginesie – An odwróciła się w stronę koleżanki – czy czarodzieje miewają depresję?
- Dlaczego nie? - Mary wzruszyła ramionami. - Przypadłość, jak każda inna. Niby czarodzieje mają być gorsi i nie chorować na coś takiego?
- Nie, nie, ależ skąd – zaprzeczyła – wręcz przeciwnie. Myślałam, że jesteśmy na tyle lepsi, że są na to jakieś specjalne eliksiry, czy inne uzdrowicielskie sztuczki.
- Nie ma, niestety. Chociaż mój wujek coś tam łykał.
- Tak? Co dokładnie?
- Ognistą Whisky.
An zachichotała i puknęła się w głowę. Potem przez moment patrzyła na plecy koleżanki, aż ta nie zniknęła za drzwiami prowadzącymi do pokoju wspólnego. Wtedy spojrzała na swoje ręce. Plamy rozciągały się na wewnętrznej stronie przedramion i ciągnęły od nadgarstków, aż po łokcie. Miały jasnozielony kolor, a w kilku miejscach na ich powierzchni pojawiały się brązowe kropki, przypominające pieprzyki. W słabym świetle ta anomalia była ledwie widoczna, ale po bliższym kontakcie można było dostrzec zrogowacenia na skórze, co upodabniało rękę Aniel do skóry węża.
Tym razem plamy były zdecydowanie większe, a technika maskowania ich jedynie za pomocą rękawów, ewidentnie kulała. An podeszła do kufra, wyciągnęła różdżkę i wycelowała w jego zawartość.
- Accio szkatułka! - krzyknęła i obserwowała, jak z bagażu wydostaje się niewielki mahoniowy klocek. Był wielkości cegły, miał nienaturalnie gładkie powierzchnie i jak na coś, co nazwano szkatułką, był bardzo zamknięty. Nie było tak widocznych elementów jak zamek, kłódka i zawiasy, ale brakowało również rozdziału pudełka od wieczka.
An uśmiechnęła się na wspomnienie ojca, który pewnego dnia siłował się z „tym przeklętym pudełkiem”, kiedy żona poprosiła go o przyniesienie kolczyków. Był pewny, że skoro otrzymał takie zadanie, musiało ono być wykonalne dla kogoś, kto nie dysponował różdżką, inaczej Margaret sama by się tym zajęła. Jednak kiedy kobieta, po kilku minutach czekania, zrozumiała swoją gafę i z uśmiechem ruszyła na pomoc mężowi, nie było mu do śmiechu. Przez całe przyjęcie, na które się wybierali chodził nadąsany, nie podzielając wesołości czarodziejów, którzy usłyszeli tę historię, a każde spojrzenie na biżuterię małżonki wywoływało wypieki na jego policzkach.
Na szczęście Gryfonka doskonale wiedziała, jak należy działać w zetknięciu z pamiątką po uzdrowicielce i jednym zaklęciem ożywiła drewno. Na górnej powierzchni zaczęły pojawiać się rowki. Układały się w słowa „Marg Timby” oraz, znajdującego się niżej, jamnika. Następnie należało pogłaskać psa przez całą jego długość, od pyska aż do ogona i cienka drewniana pokrywka była gotowa do odsunięcia.
W środku znajdowała się cała kolekcja biżuterii, posegregowana i oklejona odpowiednimi etykietami. Dziewczyna bez wahania wyjęła pudełko z napisem „bransolety”. Chociaż miało ono wielkość całej szkatułki, wydostanie go ze środka nie sprawiało problemu. Po kilku minutach poszukiwań An zdołała znaleźć jedną, spełniającą kryteria, rzecz. Czarną opaskę o grubości prawie pięciu centymetrów. Zrobiono ją ze sztywnego i ciemnego materiału, co pozwalało na zasłonięcie fragmentu plam bez obawy o przesunięcie materiału. Reszta ukrytych w pudełku rzeczy była zbyt wartościowa, zarówno jeżeli chodziło o pieniądze, jak i wspomnienia, żeby ubrać ją na zwykły szkolny dzień. Prawa ręka, na której dziwny kolor wydawał się mniej widoczny, musiała zadowolić się jedynie gumką do włosów.
I to wystarczyło. Gdy Aniel była już gotowa i przyglądała się sobie w lustrze, musiała przyznać, że nawet przy aktywnej gestykulacji, jej najnowszy kamuflaż spełniał zadanie. Dziwiła się tylko, jak coś, czego nie widać, może tak bardzo ją drażnić. Czuła nierówność skóry na koszuli, a świadomość, że musi coś ukrywać, sprawiała, że co chwilę zaglądała pod rękawy szaty, jakby chciała sprawdzić, czy jej dolegliwość nie została w cudowny sposób uleczona.
Gdyby to od niej zależało, nie wychodziłaby z łóżka, aż po plamach nie pozostanie nawet ślad. Zwykle znikały po tygodniu, jednak tym razem były znacznie większe niż kiedykolwiek. Miała nadzieję, że to nic nie oznacza. W końcu od ostatniego ataku minęło dziesięć miesięcy, a kiedyś były znacznie częstsze. Najmniejszy odstęp między dwoma takimi epizodami, to szesnaście dni. Skoro tym razem czekała niemal rok, może okaże się, że nieprzyjemna dolegliwość zniknie już na zawsze?
Miała taką nadzieję. Liczyła również na to, że skóra lada dzień wróci do dawnych barw.
Ja osobiście trochę się zawiodłam tym rozdziałem. Poprzedni był naprawdę dobry i potrafił zaciekawić, dlatego bardzo dużo oczekiwałam od rozdziału drugiego i... cóż. Napisany jest okej, ale jeśli chodzi o to, co się w nim dzieje, to jak dla mnie mało. Za mało. Rozumem, że czasami potrzeba takich rozdziałów "przejściowych", ale tutaj mamy tak naprawdę poranne wstawanie bohaterki, koniec. Takie coś kiedyś ludzie pisali bawiąc się w Hogwart. Nawet jeżeli wiele nie miało się tutaj dziać, to oczekiwałam chociaż poznania jak obecnie funkcjonuje szkoła, kto czego uczy, co lubi bohaterka, a czego nie, jakie ma kontakty z rodzicami, no cokolwiek. A dowiedziałam się tylko, że mała była charłaczka jest już na szóstym roku i ma co jakiś czas plamy na skórze. I akcja nie ruszyła się o centymetr poza jej dormitorium.
Liczę, że kolejny rozdział pokaże nam coś więcej ;D