Lea zostaje wezwana na zebranie oddziału departamentu, na którym pojawia się kolejny problem...
Leżący na stoliku telefon komórkowy zaczął się z warkotem przesuwać w stronę krawędzi. Po chwili dało się usłyszeć cichy pomruk i szczupła damska dłoń zgarnęła przedmiot ze stołu.
- Frossard – wymamrotała do telefonu Lea, próbując dźwignąć się z kanapy. – Narada...? O tej porze? Czy ten człowiek nie ma… Tak… jasne, będę za pół godziny.
No tak, Potter może im dawać dziesięć dni wolnego, ale jak przyjdzie co do czego, to będzie ich wywoływał w środku nocy o każdą najmniejszą bzdurę. Pewnie znowu zobaczył gówniarza przebranego za dementora i sieje panikę, że ciemne moce szykują plan zagłady świata.
Lea wygrzebała się z łóżka i podreptała do sypialni po czyste ubrania. Noah spał przytulony do poduszki i pochrapywał cicho. W powietrzu nadal dało się wyczuć smród alkoholu, więc Lea uchyliła jedno z okien. Szybko wciągnęła na siebie dżinsy i koszulę, po czym przysiadła na brzegu łóżka, wyciągając rękę, żeby pogłaskać Noah po włosach. Wiele by dała, żeby móc to robić w innych okolicznościach, a nie tylko wtedy, gdy spał, ale prawdopodobnie prosiła o zbyt wiele. Uśmiechnęła się smutno i cicho wyszła z pokoju, a minutę później znalazła się przed gmachem Ministerstwa Magii.
Nadal nieco nieprzytomna, przeszła przez wszystkie zabezpieczenia chroniące ministerstwo i wsiadła do windy, która zabrała ją dwa piętra niżej do Departamentu Ochrony przed Magicznymi Przejawami Terroru. W sali konferencyjnej, znajdującej się na końcu korytarza czekał już Sean, jak zwykle zwarty i gotowy do działania oraz Potter wraz z jakimś mężczyzną około pięćdziesiątki, który wyglądał na mocno zdenerwowanego i przestraszonego.
- Spóźniłaś się, Frossard – powiedział oskarżycielsko Sean i spojrzał z nadzieją na Pottera.
- No jasne, bo nie mieszkam w ministerstwie. Ile biorą za wynajem? – odwarknęła Lea. Szczerze nie znosiła tego dupka, ale odkąd pół roku temu Fran przeniesiono do jakiegoś tajnego oddziału, musiała się z nim użerać.
- Spokój, dzieciaki – powiedział rozbawiony Potter i rozsiadł się w jednym z foteli. – Nie wezwałem was o drugiej w nocy, żebyście skakali sobie do gardeł. Mamy problem i to dosyć poważny.
Lea zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok z szefa na mężczyznę siedzącego obok. Po ubiorze bez wahania mogła stwierdzić, że nie był czarodziejem, jednak bardziej, od obecności mugola w Ministerstwie Magii, dziwiło ją to, że nie był pod wpływem Imperiusa. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że Potter używał różdżki tylko w ostateczności, to wcale nie wydawało się to takie dziwne. Czasami zastanawiała się, co ten facet robi na stanowisku szefa największego departamentu.
- Ten problem to…? – zapytała, kiwając głową w stronę nieznajomego mężczyzny.
- Och, to… Nie… To jest detektyw Charles Wilson – odparł Potter i pochylił się do przodu, żeby oprzeć ręce na stole. – Jestem przekonany, że pan Wilson okaże się nam bardzo pomocny, prawda?
Detektyw spojrzał ze strachem w stronę Lei, która stała się uśmiechnąć pokrzepiająco, ale wyszedł z tego tylko okropny grymas. Potter chyba całkowicie zwariował, przyprowadzając mugola do budynku pełnego latających przedmiotów i ludzi ubranych w dziwaczne peleryny. Pomijając fakt, że narażał ich wszystkich na kłopoty. Ujawnianie istnienia świata magii było surowo zabronione i Lea tylko czekała, aż przez drzwi wpadnie uzbrojona po zęby Brygada Kontrolna.
- W każdym razie – ciągnął Harry Potter – Wczorajsza zmiana warty nieco… skomplikowała sprawę.
- Skomplikowała sprawę! – Teraz Wilson znacznie się obruszył, jak gdyby zapominając o tym, jak bardzo jest przerażony. – Morris leży w swoim domu powykręcany jak harmonijka, a z sufitu zwisa jego wyschnięte serce! To jest, według pana, skomplikowana sprawa?
Lea przygryzła wargę, nieco zaskoczona nagłym wybuchem mężczyzny. Siedzący obok Sean wpatrywał się w Wilsona z rozdziawioną gębą.
- Morris nie żyje? – odezwała się po chwili nieco zdezorientowana Frossard.
- Niestety – powiedział Potter. – Trzech strażników pilnowało jego domu, ale ktoś okazał się być lepiej przygotowany i powalił ich jednym zaklęciem. A Morris… Faktycznie, potraktowali go fatalnie. No i nie zdążyliśmy przed mugolską policją, co na pewno spowoduje mnóstwo kłopotów.
Lea wypuściła ze świstem powietrze z płuc. Przez ostatnie dwa miesiące pilnowali tego faceta dzień i noc, jak jakaś pieprzona firma ochroniarska, a teraz przez głupotę Pottera cała praca poszła na nic. To niesamowite, jak ten facet czasami nie myślał. Mogła zostać wczoraj dłużej w pracy, być może Morris by żył, a ona nie rzucałaby butelkami Burbona w swojego męża, wrzeszcząc wniebogłosy.
- Och, nie – jęknął z rozpaczą Sean. – Wszyscy stracimy pracę!
- Zamknij się – warknęli równocześnie Lea i Harry, chociaż obydwoje wiedzieli, że taka możliwość wchodzi w grę.
- Mam dla was zdjęcia z miejsca zbrodni – powiedział po chwili Potter. – Wiem, że powinienem was tam zabrać, ale w tej sytuacji to nie jest chyba dobre rozwiązanie. Musimy odkryć, jakimi zaklęciami sprawcy potraktowali Morrisa. – Wstał z krzesła i rzucił plik zdjęć i dokumentów w stronę Lei i Seana. – Do rana Fischetti powinna dać znać, czy to wiszące serce należy do Morrisa czy do kogoś innego.
- Fischetti? – odezwał się nagle Wilson, spoglądając na Pottera z niedowierzaniem. – Co ma z wami wspólnego Fischetti?
- Francesca jest jedną z nas – odparł spokojnie Harry. – Rozumiem, że może czuć się pan zaskoczony całą tą sytuacją i istnieniem… innego świata, i chętnie udzielę panu niezbędnych informacji, ale teraz naprawdę potrzebuję pana pomocy. A nasza współpraca leży w obopólnym interesie, niech mi pan uwierzy.
Lea nigdy nie była w stanie pojąć, jak to się działo, że Potter wszystkich potrafił przekonać do swoich racji. Nawet w takich sytuacjach jak ta, kiedy siedział przed nimi mugolski oficer, który pierwszy raz dowiedział się o istnieniu świata magii. Pamiętała, że kiedy ona jako dziecko dowiedziała się, że jest czarownicą przeżyła spory szok, podobnie jak jej ojciec, który miał tyle wspólnego z magią, co królowa Elżbieta z Ruchem na rzecz Wolnego Wybiegu dla Niuchaczy. Potter byłby idealny do informowania zdezorientowanych rodzin, że mają w domu czarodzieja.
- Hej, przecież Morris ma zamkniętą klatkę piersiową – odezwał się po chwili Sean, wpatrując się w zdjęcie. – Więc jakim cudem to serce może należeć do niego?
Lea zacisnęła mocno wargi i spojrzała w stronę Pottera, który nieznacznie kiwnął głową.
- Widziałam kiedyś podobne obrażenia na starych rycinach, zachowanych przez magów ze średniowiecznej Francji – odezwała się po chwili. – To prawdopodobnie jakiś starodawny rytuał. Problem polega na tym, że nie można sprawdzić, kto rzucił klątwę. Nie ma już na świecie osoby, która byłaby w stanie złamać czar, to zbyt skomplikowane. Poza tym, wszystkie formuły przeciwzaklęć spłonęły w XIX wieku.
- Jest ktoś, kto mógłby nam pomóc… – powiedział po chwili głuchego milczenia Harry, spoglądając ostrożnie w stronę Lei.
Kobieta odwzajemniła spojrzenie i przez moment obydwoje wpatrywali się w siebie bez słowa.
- Tak? Kto to jest? – odezwał się Sean i rzucił Lei zaciekawione spojrzenie.
- Mój mąż.
Część bardzo krótka, ale obfituje w zwroty akcji. Piszesz wspaniałe dialogi, powtarzam się, ale po prostu uwielbiam czytać kwestie Twoich bohaterów. Można się naprawdę dobrze wczuć w ich nastroje i charaktery.
Tak podejrzewałam, że coś z tym mężem jeszcze pokombinujesz i po trochu miałam nadzieję, że nie będzie on jedynie uciążliwym epizodem.
Ciekawie zaczynasz łączyć świat HP z jakimiś starodawnymi rytuałami. Twój Harry mnie przekonuje, mniej więcej tak go sobie wyobrażałam paręnaście lat po wojnie z Voldemortem.
No cóż, zostało mi życzyć weny i szybkiego wysłania kolejnej części. Mam nadzieję, że będzie ona jednak nieco dłuższa ;>