Harry jest załamany zdradą Draco. Postanawia więc się zemścić, pozbawiając go tego, czego Malfoy najbardziej chciał. Pomoże mu w tym pewien mistrz eliksirów. Ze względu na scenę erotyczną i związek homoseksualny (SS/HP) tekst dla dorosłych czytelników.
Parring: Snarry (główny), DM/HP, DM/BZ
Ostrzeżenia: “pierwszy raz”, alkohol, przekleństwa, scena erotyczna (można uznać za PWP), niewierność, brak kanonu, zignorowane ostatnie tomy HP, mój „pierwszy raz” w pisaniu Scenki
Głównymi postaciami są Harry i Snape; tak więc osoby, które nie lubią tego pairingu (oraz związków homoseksualnych) nie znajdą tutaj nic interesującego.
Ze względu na scenę erotyczną opowiadanie dla dorosłych czytelników.
***
Nie miał zamiaru siedzieć tutaj do końca.
To była wiekopomna chwila - Bal Bożonarodzeniowy. Pierwsze święta od Tego Wielkiego Dnia, jak nazywano ten, w którym Złoty Chłopiec pokonał Czarnego Pana. W uroczystości brali udział nie tylko uczniowie i kadra nauczycielska, ale nawet Minister Magii, przedstawiciele ministerstwa oraz prasa. Sama śmietanka. Nikt nie mógł przegapić tak wielkiego święta organizowanego w Hogwarcie, miejscu, w którym rozegrała się Ostateczna Bitwa. Szczególnie, że były tam osoby, które przyczyniły się do upadku Czarnego Pana - z samym Harrym Potterem na czele.
Dla Severusa Snape’a było tu jednak zbyt radośnie i głośno. Owszem, sam miał powody do świętowania - został okrzyknięty bohaterem wojennym, otrzymał Order Merlina Pierwszej Klasy, zaś Dumbledore osobiście upewnił się, że jego zasługi będą powszechnie znane, a imię wymawiane z szacunkiem równym temu Albusa i samemu Złotego Chłopca. Ludzie, uważający go niegdyś za jednego ze Śmierciożerców, teraz patrzyli na niego z podziwem.
Jednak mimo tych wszystkich tytułów Severus Snape wciąż był tym samym człowiekiem. Nawet wojna go nie zmieniła. Ciągle więc nie lubił tłumów, nadmiernego entuzjazmu czy też tych „przeklętych bachorów”, które nauczał również teraz, w czasie pokoju. Nic więc dziwnego, że Bal Bożonarodzeniowy nie przypadł mu do gustu. Gdzie by nie spojrzał, ktoś tańczył, śmiał się, obżerał, pozował do zdjęć czy też zajmował swoim partnerem w jakimś ciemniejszym kącie, myśląc, że nikt tego nie zauważy.
Nie. To naprawdę nie było miejsce dla niego. Zdecydowanie wolał zniknąć w swoich kwaterach w towarzystwie butelki – albo nawet dwóch czy trzech – ognistej whisky. Dokładnie tak, jak spędzał każdą poprzednią wigilię w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Przynajmniej tam nikt nie patrzył na niego jak na bohatera albo nie rzucał mu zniesmaczonych spojrzeń, bo Snape nie szczerzył się jak głupi z niewiadomego powodu jak wszyscy obecni w Wielkiej Sali.
Zbyt szanował siebie, swój honor i dumę, by robić z siebie idiotę tak jak inni. Nie miał pojęcia, co te dzieciaki widzą w skakaniu po parkiecie, szczególnie, że część z nich nie robiła tego nawet w rytm muzyki. Najgorsze, że nie były to tylko dzieciaki. Dumbledore tańczył z McGonagall, Hagrid z Sinistrą, nawet Filch bujał się w lewo i w prawo, podpierając jedną ze ścian i przyglądając się zebranym. I tylko on, Snape, nie czuł tego świątecznego ducha.
Nie pasował tu, nawet nie chciał pasować, i nie miał zamiaru przebywać dłużej, niż było to konieczne. Siedział więc za stołem prezydialnym, który na ten jeden wieczór stał się również stołem dla gości i ostrym wzrokiem przewiercał uczniów, starając się dostrzec choćby najmniejsze oznaki łamania regulaminu. Nie miał zamiaru być jedyną osobą w tym zamku, która nie cieszy się z powodu świąt. Wystarczyłoby chociaż przemycenie alkoholu do Wielkiej Sali czy też posiadanie jakieś głupoty ze sklepu Weasleyów. Jedna mała rzecz, a mogłaby znacznie poprawić mu humor - i zniszczyć go innym.
Niestety. Szczęście tego wieczora chyba nie sprzyjało Mistrzowi Eliksirów. Nieważne, jak uważnie śledził dzieciaki, a w szczególności te, które zazwyczaj traciły punkty i zdobywały szlabany, nie udało mu się dostrzec żadnych nieprawidłowości. Szukał nawet wzrokiem Pottera, ostatniej nadziei na łamanie regulaminu, ten jednak zniknął z Wielkiej Sali zupełnie jak młody Malfoy. Nie mógł odsunąć od siebie myśli, że ta dwójka prawdopodobnie ukryła się w prywatnej sypialni któregoś z nich, by obchodzić święta w swoim własnym towarzystwie w nie do końca niewinny sposób, tak samo jak kilkunastu innych uczniów, którzy wymknęli się już wcześniej.
Ci mieli lepiej. Spędzali ten czas w bardziej produktywny sposób. I na pewno ciekawszy niż ten cały bal.
Gdy Dumbledore zaciągnął do tańca pierwszoroczną Gryfonkę, Severus uznał, że to dla niego za wiele. Kiwnął głową tym, którzy siedzieli akurat przy stole prezydialnym. Minerwa uśmiechnęła się do niego lekko, jakby chcąc dodać mu otuchy, i życzyła dobrej nocy. Była jedną z nielicznych, którzy znali dalsze plany mężczyzny na ten wieczór - upić się w samotności i zapomnieć o całym świecie.
Miała nadzieję, że po wojnie chociaż to się zmieni. Wierzyła, że gdy Snape będzie miał mniej na głowie, skończy się jego rola szpiega i nie będzie wisiało już nad nim widmo zdemaskowania, jego charakter choć trochę się utemperuje. A może i znajdzie kogoś, dzięki komu nie będzie już tak samotny, co zmieni choć trochę jego zachowanie? Nie liczyła na nic wielkiego, ale na cokolwiek. Niestety się przeliczyła.
Snape wszedł bocznymi drzwiami do jednego z ukrytych korytarzy, znanych wyłącznie nauczycielom. Przed powrotem do kwater postanowił jeszcze sprawdzić kilka najczęstszych miejsc schadzek i odjąć punkty, a może i wlepić kilka szlabanów za nieprzyzwoite zachowanie? Jak niszczyć komuś święta, to na całego.
Niestety, szczęście dalej mu nie sprzyjało. W kilku miejscach zauważył ślady niedawnej obecności, nawet jego wyczulony nos wyczuł charakterystyczne zapachy, jednak profesor nikogo nie przyłapał na gorącym uczynku. Ostatnia na jego trasie była Wieża Astronomiczna. Po niej postanowił dać sobie spokój i przywitać się z butelką ognistej – jego towarzyszką na tenże wieczór.
Tam w końcu mu się poszczęściło. Choć może i nie? Zależy jak na to spojrzeć.
Och, Wieża Astronomiczna nie była pusta. Znajdowała się tam nawet osoba, której z wielką chęcią odjąłby kilkadziesiąt punktów, a może i dobiłby do setki, zaś potem dał do czyszczenia kociołki pierwszego roku Hufflepuffu i Gryffindoru, które zostały po ostatniej lekcji eliksirów, a których nie były w stanie domyć nawet zaklęcia czyszczące. I nie odpuściłby do czasu, aż wszystkie nie lśniłyby jak nowe - czyli aż do zakończenia roku szkolnego, gdy ta osoba opuściłaby mury Hogwartu na zawsze.
Było jednak jedno „ale”. Harry Potter nie zabawiał się z Draco Malfoyem. Ani nawet z jakimkolwiek innym uczniem. Nie. Był sam. Mało tego. Chłopiec, Który Wygrał, bohater całego magicznego świata wychylał się przez okno najwyższej wieży w zamku. Stał na palcach, tak by móc sięgnąć jak najdalej. Przed wypadnięciem chroniły go tylko własne dłonie, które zaciskał z całej siły na ścianie po obu stronach okna.
Wyglądał tak, jakby w każdej chwili mógł się puścić i rzucić się z tej wieży.
— Potter. — Głos mężczyzny był cichy i spokojny. Ostatnim czego chciał było przestraszenie dzieciaka tak, by ten stracił równowagę.
Nie udało mu się.
Nastolatek zachwiał się i w ostatniej chwili jeszcze mocniej uchwycił ścianę, cudem pozostając po właściwej stronie okna. Stanął na całych stopach i powoli odwrócił się w stronę swojego nauczyciela. A ten zaniemówił.
W ciągu ostatnich lat spędził z Potterem dużo czasu. Przygotowania do wojny, do ostatecznej bitwy, treningi, lekcje oklumencji, spotkania Zakonu… Brali udział w niejednej pomniejszej bitwie. Widział go w wielu przeróżnych sytuacjach. Był świadkiem najgorszych chwil jego życia, gdy tracił bliskie osoby, przyjaciół... Ale bardzo rzadko widział go płaczącego. Tym bardziej tak jak teraz. Z zaczerwienioną twarzą, wielkimi łzami spływającymi z opuchniętych oczu przez policzki, aż w końcu skapujących z brody na kamienną posadzkę.
— Potter, nieważne co się stało, to nie jest tego warte. — Mężczyzna dalej mówił takim samym tonem. Jeszcze tego brakowało, by Złoty Chłopiec na jego oczach popełnił samobójstwo. Wtedy przestałyby się liczyć otrzymane tytuły i nagrody - zgniłby w Azkabanie. Na amen. Albo otrzymałby Pocałunek, zanim zdążyłby powiedzieć choć słowo usprawiedliwienia. — Odsuń się od tego okna.
Nastolatek odruchowo spełnił polecenie swojego nauczyciela. Stanął na środku pomieszczenia, wpatrując się w Snape’a wzrokiem wciąż zamglonym przez łzy. Jednak przez tę mgiełkę przebijało się zmieszanie. Aż, w chwilę później, zrozumienie.
— To nie tak… — Przerwał. Rękawem szaty wytarł oczy. Na szczęście nie musiał już uważać na okulary, odkąd na szóstym roku dyrektor uznał, że w walce mogą działać na niekorzyść chłopaka. Severus zmuszony był wtedy wynaleźć specjalny eliksir, który wyleczył wzrok nastolatka. — Ja nie chciałem… To znaczy… — Potter był jak zwykle elokwentny. — To nie tak, ja tylko… Pierścionek… — Drżącą ręką wskazał okno, z którego się wychylał. — Chciałem…
Powiedzmy, że Severus zrozumiał coś z tego paplania.
— Potter, czyś ty do reszty postradał rozum?! — Snape starał się nie podnosić głosu, by dzieciak nie zrobił nic głupiego. Starał się. — Wiedziałeś, że możesz wylecieć?! Przez jakiś… pierścionek?! — Mistrz Eliksirów wiedział, że te dzieciaki z każdym rocznikiem są coraz głupsze, ale nie myślał, że aż do tego stopnia. — To byłoby naprawdę ciekawe. Nadzieja całego świata wyleciała sobie przez okno. Znowu trafiłbyś na pierwsze strony, czyż nie? Ledwo skończyli pisać o tobie i panu Malfoyu, a…
Zamilkł, zbyt zdziwiony, by ciągnąć swoje oskarżenia, bowiem Wybraniec, słysząc imię swojego chłopaka, opadł na kolana i wybuchnął jeszcze większym płaczem, jakby zapomniał, gdzie i przed kim się znajduje.
— Potter?
Mężczyzna nie mógł nic poradzić na wahanie w swoim głosie. Nie wiedział również, jak ma się zachować. Pierwszy raz widział chłopaka w takim stanie. Płaczącego, załamanego, złamanego, doprowadzonego na skraj - dosłownie.
— Potter? — powtórzył.
Czy powinien go tutaj zostawić, by dzieciak ochłonął? Nie, bo jeszcze rzeczywiście rzuci się z wieży. Sprowadzić Dumbledore’a? Jasne. Już widział, jak ten częstuje nastolatka cytrynowymi dropsami, a za nim stoi zbiorowisko złożone z całej szkoły, połowy ministerstwa i przedstawiciela chyba każdej czarodziejskiej gazety. Pocieszyć? Gdyby chociaż wiedział jak... Zresztą Severus Snape nigdy nie pociesza.
— Potter — powtórzył kolejny raz, tym razem ostrzejszym tonem. Mimo tego bez skutku. — Minus pięć punktów za nieprzestrzeganie poleceń nauczyciela. I będzie tego więcej, jeśli zaraz się nie uspokoisz.
Jedyną reakcją chłopaka był jeszcze większy wybuch płaczu. Snape westchnął cicho i zbliżył się do nastolatka.
— Potter, czy coś się stało? — Nie mógł nic poradzić na to, że powoli zaczął się niepokoić. Znał Harry’ego na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten nie załamuje się bez powodu.
Ze względu na przedwojenną, a zresztą i wojenną sytuację, Snape stał się w pewien sposób kimś w rodzaju powiernika Pottera. Wybraniec uznał, że mężczyzna jest jedyną osobą, która może go zrozumieć. Poza tym i tak spędzali ze sobą dużo czasu. Pewnego rodzaju porozumienie było więc nieuniknione. A że Potter z owego „porozumienia” od czasu do czasu korzystał…
Mimo to, nieważne z czego dzieciak się zwierzał, czego był świadkiem, czy kogo wspominał, jeszcze nigdy nie był tak załamany.
— Potter, czy pan Malfoy cię skrzywdził? — Snape spróbował z innej strony, pamiętając, że nastolatek załamał się przy nazwisku swojego chłopaka. — Zrobił coś wbrew twojej woli?
To wywołało jeszcze większy płacz, Severus był więc przekonany, że trafił w sedno. Tylko co ma teraz począć z… Wykorzystanym Wybrańcem? Merlinie, jak to dziwnie brzmiało.
— Pot… Harry. — Mistrz Eliksirów tylko trzy razy użył imienia chłopaka. Gdy Potter pierwszy raz przyszedł do niego się wygadać, kiedy pierwszy raz się przy nim popłakał i gdy był w szoku po zabiciu Czarnego Pana. Teraz nadeszła pora na kolejny raz. Czwarty. — Powinieneś zgłosić to dyrektorowi. To jest poważna sytuacja. Obiecuję, że pan Malfoy poniesie odpowiednie konsekwencje.
To było nie do pomyślenia. Harry Potter, osoba, która uratowała świat przed Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, został… zgwałcony? Do tego przez swojego rówieśnika?
Jeszcze bardziej nie do pomyślenia było to, że chłopak zaczął się śmiać. W tym momencie wyglądał tak, jakby postradał zmysły.
— Zrobił coś wbrew mojej woli?! — wykrzyczał przez łzy. — Wykorzystał mnie?! O nie! Nie zrobił nic, czego nie chciałem! Raczej zrobił wszystko, by się dostosować do mojej prośby! Rozumie pan?! Wszystko!
Snape stał jak skamieniały, nie wiedząc, co się dzieje. Skoro wszystko było po jego myśli, to czemu Złoty Chłopiec jest w takim stanie?
— Harry. — Postanowił dalej używać imienia nastolatka - tak długo, jak to będzie konieczne albo dopóki nie dowie się, o co chodzi. — Uspokój się w końcu i powiedz, co się stało. Nastolatek podniósł zapłakaną twarz i utkwił swoje zielone tęczówki w oczach profesora.
— Czy ja jestem aż tak… beznadziejny? — spytał. Mistrz Eliksirów naprawdę nie poznawał tego chłopaka. Pierwszy raz słyszał w jego głosie wyłącznie rezygnację. W takim stanie nie był nawet w tamtych chwilach przed Ostateczną Bitwą.
W jego oczach błąkała się taka nadzieja…
— Uspokój się. Przejdźmy do moich kwater. Porozmawiamy tak jak kiedyś, dobrze?
Snape starał się uspokoić chłopaka. Wolał nie wykonywać gwałtownych ruchów, by ten nie zrobił nic pochopnie. Chciał go również zabrać z tej wieży, gdzie praktycznie każdy mógł przyjść i zobaczyć go w takim stanie. Dziennikarze mieliby o czym pisać przez długi czas. Mężczyzna mógł mówić co chce, jednak wystarczająco dobrze znał stosunek Pottera do prasy. Oraz prasy do Pottera.
Wyciągnął do chłopaka dłoń, którą ten chwycił po chwili wahania. Chłopak pomocą profesora wstał i lekko się zachwiał, zanim złapał równowagę. Snape musiał przyznać, że nastolatek wyglądał koszmarnie. I nie było mowy, by w tym stanie wyszedł na korytarze Hogwartu ani przeszedł w pobliżu Wielkiej Sali, gdzie kręciło się tyle ważnych osobistości.
Wyjął z kieszeni szaty różdżkę, którą wycelował w twarz swojego ucznia. Rzucił na niego zaklęcie maskujące. Chwilę później twarz Pottera wyglądała tak, jak zwykle - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dopiero przy dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec delikatną mgiełkę, jaką wytworzyło zaklęcie, oraz lekki zarys tego, co było pod nim. Snape miał jednak nadzieję, że nikt nie będzie miał okazji, by przyjrzeć się temu dokładniej.
Pomimo poprawy wyglądu, stan Harry’ego i tak nie był najlepszy. Chłopak ledwo trzymał się na nogach, wyglądał tak, jakby zaraz ponownie miał paść na ziemię i znowu się rozpłakać.
— Potter… Harry. Wytrzymaj do moich kwater. Dasz radę dojść?
Chłopak skinął lekko głową. Snape postanowił dać mu szansę mimo tego, że nie do końca wierzył w nastolatka. Przepuścił go przodem, tak, by mieć go cały czas na oku i w razie czego być w stanie zareagować, choćby złapać go w odpowiednim momencie.
CDN
Po tak gorącym opisie spodziewałam się czegoś o wiele bardziej pikantnego i tylko czekałam na ten moment, aż w końcu akcja wybuchnie. Ale zdaję sobie sprawę, że ostrzeżenie odnosi się do całego opowiadania, a nie do mechanicznie oddzielonej pierwszej części.
Sam idea zgwałconego Potter wywołała u mnie drobny uśmiech. Jeszcze się z takim pomysłem nie spotkałam, a ty przedstawiłaś to w taki sposób (płacz Harry'ego, rozmyślanie o skoczeniu z okna), że mimo powagi sytuacji całość wygląda dość komicznie.
Spodziewam się, jak potoczy się akcja, ale jestem ciekawa, czy będę miała rację. Dlatego czekam na następną część.