- Ciemność. Widzę ciemność. Ciemność widzę - odezwał się z pewnością jakiś nowy.
Odkąd tu jest, a jakieś trzy dni gości, ciągle to powtarza. Nie widzę jego twarzy, ale słychać, że się boi i trzęsie. On nie wie po co tu jesteśmy. Jeszcze nie był na górze. Nie wie co go czeka. Och, biedny...
Ale zgodzę się z nim w jednej kwestii. Jest ciemno, jest naprawdę ciemno. Nie widać nawet własnych rąk przyłożonych do twarzy. A oprócz tego, że jest ciemno, jest zimno. Z powodu cieplejszych dni na dworze, ciężko przyzwyczaić się do takiej temperatury, a kamienne lochy znajdujące się pod ziemią nie były wcale ciepłym miejscem. Żadne z nas nie było odpowiednio ubrane. Zamarzaliśmy, po prostu.
Co jakiś czas schodzili do nas porywacze. Byli Śmierciożercami, my nie, dlatego nas więzili. Zdarzały się momenty, w których byliśmy dręczeni i torturowani. Zastraszali nas, szantażowali, wróżyli przyszłość...
Wspomniane wcześniej tortury, to była jedynie odskocznia od tego, co się działo na dole. I tu i tu nie znajdowaliśmy wytchnienia.
Wspomnienia... Przepadały. Po każdej torturze zapominaliśmy, że jest jeszcze ktoś, kto nas kocha, kto nas może uratować. Za dużo cierpieliśmy, a każdy nowy ból kazał nam pożegnać się z wolnym życiem. W końcu w tych czasach kto by nas potrzebował?
Wszyscy przeżywają katusze. Wszyscy się boją. Nie tylko my, inni tracą znacznie więcej. Modlą się aby rodziny wróciły całe, aby mieli co jeść... Ja to rozumiem. Wspieram ich jakąś częścią siebie, ale marzę, aby stąd wyjść. Aby być wolnym człowiekiem, mieć spokój...
Dlatego mam im za złe brak ratunku. Mam im za złe, że mimo iż ja o nich myślę, oni o mnie zapomnieli. Byłem w końcu kimś ważniejszym w społeczeństwie osób magicznych, dlaczego mi to zrobili? Dlaczego nie chcą pomóc komuś, kto ma wiele do powiedzenia?
- Zamknij się już... - westchnął chłopiec, który trafił tu w tym samym czasie, co ten strachliwy. Miło słyszeć, że nie tylko mnie to denerwuje. I chociaż rozumiem czemu to robi - mógłby przestać na chociaż pięć minut.
- Ciemność... Ciemność... Widzę ciemność... Ciemność widzę... Ratunku... Ciemność - powtarzał i powtarzał bez końca.
Momentami było mi go żal, jednak na dłuższą metę było mi żal samego siebie, że muszę z nim wytrzymywać. Nie tylko mnie przypadł ten "zaszczyt". Jeszcze kilka osób musiało słuchać jego modlitw, próśb o skończenie pobytu na tym dworze. Jest mały, szybko mógłby w razie czego uciec. Mnie by zauważyli, chociaż może? Kto wie?
Z pewnością był młodszy. Przeżył znacznie mniej niż ja, jednak znacznie więcej niż dwoje pozostałych więźniów. Tamci nawet nie ukończyli Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa, a on? On z pewnością już pracował. Głos miał dorosły, chociaż dziwnie brzmiał. Jakby mówił przez gardło...
- Więc jak masz na imię? - zapytałem w końcu, chcąc go czymś zająć. Miałem nadzieję, że przestanie powtarzać wciąż te same słowa. Odwracając głowę w kierunku, z którego wydobywały się męczące dźwięki, położyłem się na ziemi. Nie miałem już siły.
A on nie odpowiedział nic. Zamilkł, tak po prostu. Chociaż tyle dobrego. Usłyszałem jedynie jak się poruszył, a następnie znów nic. Wibrująca cisza.
- Ktoś tu idzie - szepnął rozpaczliwie, kulejąc pod ścianą.
I rzeczywiście. Chwilę później usłyszeliśmy głos mówiący, że wchodzą i że mamy się nie ruszać. Byłem przyzwyczajony, więc od razu stanąłem przy murze podtrzymującym konstrukcję.
Drzwi się otworzyły, a w nich stało dwóch mężczyzn z wymierzonymi w naszym kierunku różdżkami.
- No goblinie, ruszaj się - rzekli najpierw mierząc wzrokiem całe więzienie, a następnie patrząc w jakiś konkretny jakiś punkt.
I ja się obróciłem w jego kierunku. Zrozpaczony starzec był tak naprawdę, jak wspomnieli porywacze, skrzatem. Pracował nawet w Banku Gringotta. Wiem o tym, bo nie raz miałem okazję go zobaczyć, a nawet uśmiechnąć się, aby miał siły i chęci do dalszej pracy. Nie znałem wówczas jego imienia, chociaż przebywał często tak niedaleko mojego domu...
Wspomniane stworzenie ruszyło się nerwowo. Wolnym krokiem podeszło do drzwi. Krzyczało, gdy po niego wybiegł jeden z dwóch przybyłych terrorystów.
- Ja dam wam złoto, mam go pełno, nie róbcie mi krzy...
A potem drzwi zamknęły się z głośnym hukiem. Ruszyliśmy się niespokojnie, znów przyzwyczajając oczy do ciemności. Złapałem się za serce. Współczułem mu. Współczułem mu tak bardzo. Wiem, co mu będą robić. I mnie to robili przez wiele, wiele miesięcy. Łączyłem się z nim bólem. Biedne, naprawdę biedne stworzenie.
- Panie Ollivanderze? - zapytał słodki głos Luny. - Panie Ollianderze, wszystko w porządku?
Łał