W życiu jest jak w komiksie. Niby wszystko jawi się kolorowymi barwami, a na końcu okazuje się, że główny bohater umiera i coś traci sens. Chyba że nie lubiło się głównego bohatera, wtedy życie dalej jest tęczowe, a my nie zwracamy uwagi na to, że coś jest nie tak. A gdy zaliczasz mangę do komiksów, to wszystko ciągle jest szarobure, więc jej nie zaliczaj, jeżeli jesteś entuzjastą kolorów!
***
Neville Longbottom mimo wszystko nie miał kolorowego życia. Był brzydki i gruby. Koledzy w szkole wyśmiewali się z niego na wszystkie sposoby. Odznaczał się wyjątkową nieporadnością życiową i jakimś stopniem otępienia społecznego. Nie należał też do super lotnych umysłów. Był zwyczajny. Jednak napisałam "mimo wszystko", więc coś musiało mu się w życiu udać. Mimo wszystko miał kilku zaufanych przyjaciół, ktoś go doceniał i wspierał. Mimo wszystko został nauczycielem zielarstwa i miał piękną (każdy ma swój gust) żonę. Jednak tak to w życiu dziwnie już jest, że te gorsze rzeczy częściej przytłaczają te lepsze. Ile razy mieliście dobry dzień, a malutka sprzeczka z koleżanką wam go zepsuła?
Pomimo że Neville stał się swoistym bohaterem po pokonaniu Voldemorta, ludzie dość szybko o tym zapomnieli. Mówiąc szybko, mam na myśli rok. Czymże jest rok w porównaniu do starości, której dożyje nasz bohater, o ile nie będzie palił papierosów i nie zachoruje na raka. W życiu Neville'a wydarzyło się wiele i większość jego przygód znana jest bardzo dobrze. Jednak ja dotarłam do tej mniejszości, o której wiedzą nieliczni. Bo czy ktoś z Was potrafi powiedzieć jaki związek miał pan Longbottom z kawiarnią Hanami i jej właścicielką? Nie potraficie, a ja podzielę się z wami tą historią, która może was zaciekawić, jeśli jesteście lub nie jesteście fanami Neville'a Longbottoma.
Wszystko zaczęło się od tego, że Neville postanowił kontynuować swoją naukę i wykształcić się w kierunku nauczyciela zielarstwa, które jak wiadomo było jego największą pasją. Niestety, będąc ciągle pod wpływem swojej władczej babki, musiał zacząć pracować. Kurs zielarski nie kosztował fortuny, jednak nie był też tani. Pani Longbottom, ta cudowna i niezłomna kobieta, postanowiła, że jej wnuczek sam musi sobie zapracować na to, co chce osiągnąć. Pieniądze odziedziczone po rodzicach (nie wyobrażajcie sobie, że było tego tyle, co w skarbcu Pottera, a wiem, że o tym właśnie pomyśleliście) miały mu pomóc w ostateczności. Chłopak nie sprzeciwiał się i posłusznie znalazł pracę, z której nie wyrzucili go po paru dniach.
Kawiarnia Hanami, jak zapewne większość z was się domyśliła, urządzona była w iście japońskim stylu. Nad każdym z niskich stolików unosiła się ukwiecona gałązka wiśni, a ściany przyozdobione były zdjęciami z różnych zakątków Japonii. Ludzie z fotografii machali do przybyłych gości, przez co wnętrze wydawało się bardzo spokojne i przyjemne. Neville wszedł tu kiedyś przez przypadek by spytać, w jaki sposób gałęzie wiśni żyją bez wody i korzeni, wisząc tylko nad stolikami. Chwilę porozmawiał z kelnerem i od słowa do słowa również stał się częścią kawiarni Hanami.
Pewnego ponurego dnia nasz dzielny Gryfon jak zwykle przyszedł do pracy na popołudniową zmianę. W pierwszej chwili nie spostrzegł, że atmosfera w kawiarni jest jakaś napięta. Dopiero gdy napotkał wzrok kelnera, którego imienia przez trzy dni nie zdążył jeszcze zapamiętać, stwierdził, że coś jest nie tak. Z pomieszczenia dla personelu wyszła nagle kobieta ubrana w czerwone kimono. Była oszałamiająco piękna. Jej włosy, spięte dwiema spinkami w luźny kok na karku, były kruczoczarne. Jej twarz była bardzo blada, jednak wąskie usta podkreślone czerwoną szminką nadawały niesamowitego kontrastu, który dodawał jej nieziemskiego uroku. Neville'a zatkało. Spuścił wzrok na podłogę, a jego twarz zaróżowiła się w jednym momencie.
- Witaj Neville'u. - Chłopak nie miał pojęcia skąd ta kobieta zna jego imię, ale poczuł, że jego twarz płonie żywym ogniem. Odchrząknął jej tylko coś niezrozumiałego.
- Ehm.
Kobieta uśmiechnęła się lekko na widok zmieszanego chłopaka. Musicie wiedzieć, że ten typ osobników płci żeńskiej napawa się zawstydzaniem mężczyzn.
- Widzę, że Kouichi wybrał na nowego kelnera MOJEJ restauracji niemowę. To przykre Kouichi, ale chyba tracisz instynkt - rzekła kobieta, odgarniając kosmyk włosów z czoła. Zrobiła to w taki sposób, że Neville'owi szybciej zabiło serce.
- Myślę, że Neville Longbottom idealnie pasuję do tej kawiarni, szanowna Chichayo - rzekł kelner, który w rzeczywistości był mniej znaczącym człowiekiem, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Kobieta nazwana imieniem Chichaya podeszła do Neville'a i stanęła bardzo blisko niego. Chłopak czuł jej słodkie perfumy, jednak nadal nie odważył się na nią spojrzeć.
- No więc, panie Longbottom, pasujesz idealnie do naszej kawiarni? - szepnęła mu w ucho Chichaya. Gryfon pomyślał, że to nie szept tylko mruczenie kota. Był przerażony jak nigdy w życiu.
- Ja... Ekhm... Myślę, że... Ekhm, mmm... Nie zawiodę - wydukał, kichnąwszy przy tym dwa razy.
- Wspaniale! - krzyknęła czarownica, po czym wyciągnęła różdżkę. Machnęła nią kilka razy, aż w kawiarni zapanował półmrok. - Jest już grubo po południu, więc macie wolne.
- Ale... Ja dopiero przyszedłem. - odrzekł Neville, zerknąwszy na tę dziwną i niesamowicie pociągającą kobietę. Longbottom nigdy nie powiedziałby, że ktoś jest pociągający, jednak skoro ta kobieta taka była, to chyba warto nazywać rzeczy po imieniu.
- Nie szkodzi, dzisiaj mam inne plany związane z Hanami, więc obu wam podziękuję. Kouchi, jakbyś był taki miły i zamknął tyły kawiarni - powiedziała Chichaya tym swoim magicznym szeptem i położyła chłopakowi rękę na ramieniu. Ten skinął głową i wyszedł, by wypełnić polecenie szefowej. Neville'a zdziwiło, że Kouichi nie użył do zamknięcia lokalu magii, jednak nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Czarownica o japońskiej urodzie znów zwróciła się do niego. Mówiła teraz trochę głośniej niż poprzednio, ale Neville'owi i tak zjeżyły się włosy na ciele i to nie ze strachu. To znaczy, nie z takiego strachu, jak obawa przed śmiercią. Myślę, że wiecie co mam na myśli.
- Posłuchaj mnie Neville'u Longbottom. Hanami to nie jest zwyczajna restauracja. Tu magia odgrywa główną rolę. - Wielkie mi odkrycie, w końcu znajdujemy się na Pokątnej. - Magia w głębszym tego słowa znaczeniu. Kiedyś zrozumiesz... - rzekła, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Tak po prostu znikła i nigdzie jej nie było.
Neville wyszedł z lokalu i głęboko zaczerpnął nieświeżego powietrza owijającego ulicę Pokątną. Pierwszy raz od dłuższego czasu (od poprzedniego wieczoru) nie wiedział, co myśleć. Jego szefowa, która pojawiła się tak nagle, wprawiała go w zakłopotanie. Była taka inna niż wszystkie kobiety, które znał. Po pierwsze była starsza, a po drugie była taka przyciągająca innych całą swoją osobą. Chociaż chłopak nie zdążył dokładniej się jej przyjrzeć, to stwierdził, że nie widział nigdy wcześniej nikogo piękniejszego.
- Hej, hej! Neville, co ty tu robisz? - krzyknął ktoś z tłumu przechodzących tuż obok Hanami czarodziei. Oczywiście był to Harry Muszę Mieć Swoje Miejsce W Każdej Historii Potter.
- Harry? Ehm, od paru dni kawiarnia Hanami to moje miejsce pracy...
- No stary, słyszałem, że gdzieś tu pracujesz, jednak myślałem, że zajmiesz się czymś bardziej... roślinnym? - rzekł Harry, klepiąc kolegę w plecy.
- Niestety, dopóki nie odłożę odpowiedniej sumy, nie mam co marzyć o pracy przy roślinach - odpowiedział Neville z przepraszającym uśmiechem. Po czym spojrzał w stronę Banku Gringotta. Przez chwilę wydawało mu się, że ma zwidy i widzi Chichayę, patrzącą w jego kierunku. Jednak gdy bardziej wytężył wzrok, nikogo już tam nie było.
- Neville, nie wyglądasz najlepiej. Może wybierzesz się ze mną i Ronem do Dziurawego Kotła na małe piwo kremowe, co?
- Nie, dzięki Harry, muszę już lecieć - odrzekł Gryfon i poszedł w stronę banku, nie zwracając uwagi na kolegę.
Chłopak nie wiedział dlaczego idzie w tym kierunku. W końcu chciał trochę odetchnąć po rozmowie z szefową, jednak coś go przyciągało. Przepchnął się przez grupę czarownic, manifestujących pod menażerią Eyloppa o równe prawa dla żab z nielegalnych hodowli i już po chwili znalazł się w miejscu, w którym przewidziało mu się, że zobaczył Chichayę. Właścicielki kawiarni nigdzie jednak nie było, a Neville poczuł się zażenowany swoją osobą. Za wszelką cenę nie chciał dopuścić do siebie myśli, że ta kobieta go interesuje w innym sensie niż tylko jako osoba, która była jego szefem. Rozejrzał się jeszcze raz wokoło i stwierdził, że musi się solidnie wyspać. Liczył na to, że nie spotka Chiachai następnego dnia w pracy. Chłopak deportował się z trzaskiem do swojego mieszkania, nie spodziewając się nawet, co go będzie czekało następnego dnia.
Bardzo ciekawy FF, spodobało mi się przestawienie Nevilla nie jako wielkiego herosa ale tego kogoś, kogo znamy z pierwszych części książki i właściwie kogoś, kim właśnie Neville jest. Niestety, jest niedojdą, odważną niedojdą. Istnym Lwem w kiepskiej postaci. Chichaya na początku przedstawiona trochę bez polotu, jednak potem możemy zauważyć, że nie jest pierwszą lepszą czarownicą i za jej maską wredności musi kryć się coś większego.
Jestem ciekaw jak ta historia potoczy się dalej i to właśnie jest najważniejsze! To krótkie opowiadanie zaciekawiło mnie na tyle, że czekam na kontynuację, która jak mam nadzieję rozwinie całą akcje.