Moja własna wersja epilogu do "Harry'ego Pottera"
Wielka Sala wyglądała inaczej niż zwykle. Znajdował się tu tylko jeden długi stół. Siedzieli przy nim uczniowie, profesorowie i pozostali uczestnicy Bitwy o Hogwart. Wszystkich przepełniała radość i ulga. Nie znaczy to, że zapomnieli o poległych. Mieli ich w sercach, ale ostatnie lata przyniosły zbyt wiele łez i strachu. Musieli odetchnąć, choć w samotności mało kto sobie radził ze stratami. Właśnie dlatego nie mogli okazywać uczuć na zewnątrz, robili to tylko w gronie najbliższych. Nikt nie przejmował się ubiorem – jedni mieli nałożone piżamy, inni niepełne szaty dzienne. Jeśli Harry'ego kiedykolwiek otaczało zbyt dużo osób, teraz gromadziły się przy nim wręcz tłumy. Nie mniejszym zainteresowaniem cieszyli się Ron i Hermiona. I chyba to sprawiło, że do Harry'ego zaczęło dochodzić czego dokonał – pokonał największego czarnoksiężnika XX wieku, a może najpotężniejszego w historii świata. Wczoraj jeszcze aż tak nie zdawał sobie z tego sprawy, teraz zeszło to na niego jak strumień ciepłej wody. Nawet on nie mógł wszystkiego tłumaczyć przypadkiem, choć mimo świadomości własnych osiągnięć nie wywyższał się.
Po południu nadleciały sowy. Część zdążyła już zamówić wydanie specjalne Proroka Codziennego, do innych pisały rodziny, wielu czarodziejów chciało się upewnić, że ostatnie wydarzenia są prawdziwe. Część listów doręczono już wcześniej, ale teraz było ich najwięcej. Walały się po stołach i podłodze, a nikomu zdawało się to nie przeszkadzać. Również Harry dostał wiele przesyłek. Jedna duża płomykówka po prostu zrzuciła na jego głowę najnowsze wydanie Proroka. Od razu zerknął na pierwszą stronę. Ogromny nagłówek na okładce głosił: Voldemort Pokonany! Potter bohaterem! Harry pobieżnie przejrzał numer. Wszyscy świętowali, sowy latały jak oszalałe, Ministerstwo Magii przypominało o zasadach tajności, a mugolscy pracownicy firm sprzątających ogłosili strajk z powodu zbyt dużej ilości ptasich odchodów. To ostatnie wywołało uśmiech na twarzy chłopaka, który jednak zaraz znikł, gdyż wróciło wspomnienie o Hedwidze. Wśród innych przesyłek były życzenia, gratulacje, podziękowania, prośby o wywiad. Harry ze wzruszeniem czytał kolejne wiadomości. Jakaś dziewczyna z wschodniej Anglii chciała się z nim umówić. Rozejrzał się szybko. Ginny na szczęście siedziała dość daleko. Jednym machnięciem różdżki zniszczył list. Nie chciał doprowadzać ukochanej dziewczyny do szału, zwłaszcza, że o jej upiorogackach słyszał już chyba każdy.
Harry i Ginny spacerowali po błoniach. Wtuleni w siebie odrabiali stracony czas, teraz oni byli najważniejsi. Harry czuł ciepło dziewczyny i jedno wiedział na pewno – już nie chciał jej zostawiać. Nigdy. Wiał delikatny wiatr, a na niebie mimo wczesnej pory jaśniało już sporo gwiazd.
- Tak się bałam, tak się o ciebie bałam. O ciebie, Rona... - Kilka łez mimowolnie spłynęło po policzkach rudowłosej.
- Cii, już dobrze.
Chcieli sobie tyle powiedzieć, ale nie wiedzieli jak, od czego zacząć. Milczeli więc, wdychając świeże rześkie powietrze. Pierwsza przemówiła Ginny:
- Nie zostawiaj mnie już. Nigdy.
- Nigdy – powtórzył Harry. Oboje już nie chcieli używać żadnych słów, bo jakich i po co? Zamiast tego ich usta znalazły wspólny rytm łącząc się w rozkosznym pocałunku, którego żadne nie chciało przerywać.
Harry spoglądał na swoich jedynych, żyjących krewnych. Petunia, Vernon i Dudley podziwiali nowe służbowe auto głowy rodziny. Nie mieli pojęcia, że z drugiej strony ulicy, pod peleryną niewidką stoi chłopak, który przez 17 lat był częścią ich życia. Niewiele się zmienili, może poza Dudleyem, który jakby stracił nieco ciała i odrobinę złagodniał. Harry nie wiedział, czy chce się ujawniać. Z jednej strony czuł w stosunku do nich coś dziwnego. Jakiś rodzaj wdzięczności? W końcu dawali mu jeść, pozwalali korzystać z łazienki, byli przez niego w śmiertelnym niebezpieczeństwie, z jakiś przyczyn go nie oddali. Postanowił zniknąć. Przywołał Błędnego Rycerza. Nie czuł się gotowy na spotkanie z nimi, nie wyobrażał sobie tego. Może kiedyś, a może już nigdy. Na pewno nie dziś.
19 lat później
Harry stał pozbawiony różdżki, w samym środku koła stworzonego przez uzbrojone zakapturzone postacie w ciemnych szatach. Dwie z nich trzymały małe pochodnie, dlatego kilka razy dostrzegł w blasku płomieni cień złośliwego grymasu na ich twarzach. Głupio zrobił nie prosząc o asystę, nie wzywając wsparcia. Przypomniał sobie twarz Ginny - niektóre piegi już zniknęły, a włosy niegdyś ogniste, nieco wypłowiały tylko dodając jej uroku. Pomyślał o swoich dzieciach – psotny James, który nieustannie zwiększał mu odporność psychiczną. Albus Syriusz, najbardziej do niego podobny, który jeszcze kilka dni temu obawiał się, że trafi do Slytherinu. Obaj niedawno ruszyli do Hogwartu, nieświadomi, że wrócą z niego jako półsieroty. Jego malutka córeczka, Lily w całości przypominała matkę, z tą różnicą, że nie umiała jeszcze rzucać upiorgacków. W wyobraźni widział buzie Teddiego Lupina, Rona i Hermiony. Rona, który już nigdy nie miał mu opowiedzieć żartu i Hermiony, której pouczający głos miał już nie zabrzmieć w jego uszach. Zrobiło mu się tak strasznie żal.
Krótkie, ale treściwe. W sumie podobało mi się, trafia do mnie Twoja wersja. Nie kończy się słodko i nie widać łysiejącego Malfoy'a. Jednak po własnej wersji spodziewałam się czegoś więcej. Jakiegoś wybierania nowego dyrektora Hogwartu, może opis wyłapywania Śmierciożerców albo jak uniewinniają Draco Malfoy'a. Mogłeś opisać oświadczyny, ślub w Norze... możliwości praktycznie są nieograniczone w tym temacie. Tutaj niby są emocje, ale tak naprawdę jest to równie krótkie i niedopracowane pod względem treści jak u Rowling. Miałam nadzieję, że jednak odważysz się na coś większego
Poza tym przecinki. Brakuje Ci najważniejszej zasady - zdanie powinno mieć orzeczenie, czasownik. U Ciebie czasem tego brakowało.