Śmierć Harry'ego i kłamstwo Narcyzy z jej perspektywy.
Notka odautorska: Inspirowałam się wersją książkową tej sceny. W fandomie HP w zasadzie już nie siedzę i niewiele pamiętam z książek, więc przepraszam, jeśli wkradł się jakiś błąd albo charakterystyka postaci jest niezgodna z kanonem.
Wypowiedzi w dialogach pochodzą z oficjalnego polskiego tłumaczenia Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci.
~*~
Zimny wiatr poruszał liśćmi wysokich drzew gęsto zarośniętego lasu, wywołując szelest. W szeleście tym jawiła się złowroga groźba, a może raczej przepowiednia, jak czarny kot przecinający drogę, jak cisza przed burzą – zwiastun czegoś niedobrego.
Parę kroków przed nią, tyłem stał Mroczny Pan. Głowę miał opuszczoną a oczy – jak się spodziewała – zamknięte. Skupiony ani drgnął. Wzdłuż ciała opadały mu ręce – długie, białe niczym kreda palce prawej dłoni zaciskały się mocno wokół różdżki. Pod innym kątem może nawet dostrzegłaby naprężone, niebieskie żyły, tak silny był to uścisk.
Nagini wiła się niecierpliwie w swej klatce, prowokując drżenie i kołysanie krat.
Narcyza stała obok męża, zgarbiona i niespokojna. Co jakiś czas zerkała ukradkiem na Lucjusza, ale on tego nie zauważał. Twarz miał napiętą, skropioną potem: myślał nad czymś gorączkowo i Narcyza dobrze o tym wiedziała, bo tę jedną myśl podzielała – strach i zwątpienie.
Powietrze było gęste, niemal duszne, mimo wiatru, który tak złowrogo bawił się liśćmi. Wypełniał je zapach dymu z ogniska płonącego obok. Przy złoto-czerwonych płomieniach stało parę milczących, zakapturzonych postaci.
Cisza wokół przerywana szelestem drzew i trzaskaniem palonych gałęzi, potęgowała uczucie niepokoju. Ponure myśli i złe przeczucia zaprzątały głowę Narcyzy i paraliżowały serce już od dłuższego czasu. Właściwie od momentu sprzed paru tygodni, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że czas brutalnie przyśpieszył i oto nieuchronnie nadchodzi starcie, które przerwie wygodny status quo i na nowo napisze świat, jaki znała.
W tym nowym świecie mogło zabraknąć jej syna. Straciła z nim kontakt, nie wiedziała nawet, czy żyje. Nadzieja, którą się karmiła, była wszystkim, co miała.W każdej wlokącej się godziną przechodzącą w dzień, a później tydzień i miesiąc, walczyła sama ze sobą, by nie pozwolić tej wątłej nici prysnąć.
Kątem oka Narcyza spostrzegła Bellatriks. Jej siostra siedziała na trawie, wpatrzona w Czarnego Pana, nucąc coś cicho pod nosem. Narcyzie wydawało się, że usłyszała w podśpiewywanej szansonetce słowa: „Potter”, „wreszcie”, „śmierć”. Wzdrygnęła się.
Nagle Voldemort drgnął, odwracając uwagę Narcyzy od Bellatriks i uciszając tę drugą. Był to ruch gwałtowny, ale krótki: poderwał prawą ręką, tak że Czarna Różdżka spoczęła na wysokości jego klatki piersiowej. Lewą rękę zacisnął na górnej połowie tejże.
I wtedy szelest traw, zeschniętych liści oraz patyków pod czyimiś nogami zwrócił uwagę wszystkich. Nawet Czarny Pan wyrwał się z letargu i podniósł głowę.
Narcyza spodziewała się zobaczyć sylwetkę siedemnastoletniego chłopaka, mniej więcej wzrostu swojego syna.
Lecz nie.
Kilka długich cieni stojących przy ognisku rozstąpiło się, robiąc miejsce dwóm nowym: Dołohow i Yaxley stanęli przed swym mistrzem.
– Nie ma go, panie.
Narcyza poczuła na sobie wzrok Lucjusza, ale nie odwzajemniła jego spojrzenia – z obawą obserwowała Czarnego Pana. W klatce wiszącej nad nim, Nagini już nie wiła się, a miotała dziko, głodna i czymś rozdrażniona.
Oczy Czarnego Pana wyglądały, jakby płonął w nich żywy ogień.
– Panie mój... - wyrwała się Bellatriks, lecz zamarła, uciszona gestem ręki.
– Myślałem, że przyjdzie. Spodziewałem się go. – Voldemort mówił tonem wypranym z emocji, ale Narcyza wiedziała, że jego umysł gorączkowo szuka odpowiedzi. Dlaczego nie przyszedł? Czarny Pan nie lubił przegrywać. Nie spodobało mu się, że jego plan zawiódł. – I wygląda na to... że się omyliłem.
– Nie omyliłeś się. – Głos, który wyrzekł te słowa, nie należał do żadnego Śmierciożercy.
Ze swojej pozycji, Narcyza dobrze widziała Harry’ego Pottera. Stał przed Voldemortem na zmęczonych nogach, ale dumny i wyprostowany. Dla każdego wokół wyglądał na zdeterminowanego i pewnego siebie, ale Narcyza była matką. Znała to spojrzenie: dostrzegała je nie raz na innej, znajomej twarzy. Miała świadomość, że przed nią na polanie, pod fasadą dzielnego wojownika, kryje się przerażony, siedemnastoletni chłopak i przez ułamek sekundy zdawało jej się, że gdzieś w tych zupełnie innych, tak niepodobnych rysach, widzi Draco. Przestraszona, poczuła suchość w ustach.
Chaos, który zapanował, rozmył ten obraz i Narcyza zamrugała, wybudzona ze swego koszmaru. Lucjusz trzymał ją delikatnie nad łokciem – jej jedyna podpora pośród kakofonii krzyku, śmiechu i ogólnej wesołości, jaka przetoczyła się przez polanę. Lucjusz rozglądał się po podekscytowanym tłumie z kamienną twarzą, lecz Narcyza nie umiała odwrócić oczu od Harry’ego, który dalej stał w miejscu, nieugięty. Oddech miał ciężki, twarz czerwoną od uderzeń gorąca, a klatka piersiowa falowała mu nierównym tempem drżącego oddechu, jednak nie dobył różdżki, nie próbował walczyć ani uciekać, czego podświadomie oczekiwała Narcyza.
Zrozumiała, że się poddał.
Gdzieś ponad zgiełkiem zagrzmiał krzyk Hagrida, ale wpatrzona w Harry’ego kobieta nie słyszała słów. Zresztą olbrzym zamilkł szybko, zapewne uciszony czyimś zaklęciem. Jego zdławiony ryk zawisł ciężko nad polaną.
Narcyza nie zauważyła momentu, w którym gwar ucichł, ale nagle uwaga wszystkich skupiła się na Voldemorcie. Patrzył on na swojego rywala przeciągając moment tryumfu, lecz rękę z różdżką przygotował już wcześniej. Zdawało jej się, że coś powiedział, ale nie miała pewności, bo jego głos był cichy jak trzask ognia.
Wiedziała, co za chwilę nastąpi. Część niej pragnęła, by oczekiwanie w końcu się skończyło; druga część przeciwnie – chciała odwlekać ten moment w nieskończoność.
Harry Potter stał cierpliwie. Draco rozpłakałby się. Patrzyłby na Czarnego Pana błagalnie, prosząc o darowanie życia. Harry nie żebrał o litość, choć Narcyza nie miała cienia wątpliwości, że z każdą sekundą ogarnia go coraz większe przerażenie. Nie umiała mu dłużej patrzeć w oczy. Opuściła wzrok na jego kurtkę.
Pomyślała, że gdyby na miejscu Pottera znalazł się Draco, nie byłoby zaklęcia dość potężnego ani ramienia dość silnego, by powstrzymać ją przed rzuceniem się w stronę syna; ochronieniem go przed pewną śmiercią, bez względu na koszt.
Ale na polanie stał Harry Potter, nie Draco Malfoy, więc gdy głos Czarnego Pana zawołał „Avada Kedavra”, a z jego różdżki potoczyła się zielona łuna i uderzyła prosto w jeszcze sprawne ciało, w jeszcze pompujące krew serce młodego mężczyzny, nie sprzeciwił się nikt.
Przy czerwono-złotym świetle ognia Narcyza patrzyła, jak z Chłopca, który przeżył, ulatuje życie.
Widziała szok na jego twarzy tuż po spotkaniu z klątwą; wargi, które zdążyły się lekko rozchylić; rozszerzone oczy, nagle puste.
I naraz podeszły one ku górze, a usta wypuściły ostatnią białą mgiełkę oddechu. Bezwładne, pozbawione ducha zwłoki, osunęły się na ugiętych nogach szybko i cicho, wprost na ścieżkę z traw i mchu.
Z jakiegoś powodu jedyne, o czym mogła myśleć, to to, że Harry Potter był w wieku jej syna i podobnego wzrostu. Gdyby jakimś straszliwym zbiegiem okoliczności Draco wypadł z łask Czarnego Pana, na tej polanie równie dobrze mógłby leżeć teraz on.
Kątem oka Narcyza zauważyła coś jeszcze: siła rzuconego zaklęcia odrzuciła Czarnego Pana w tył. Nie słyszała nigdy, by niewybaczalna klątwa śmierci tak zadziałała na tego, kto ją rzuca.
Ktoś pociągnął ją w tył. Odwróciła szybko głowę w bok i zobaczyła Lucjusza, który wzmocnił uścisk nad jej łokciem. Musiał odsunąć ich odruchowo, gdy rzucone przez Voldemorta zaklęcie odepchnęło go w ich stronę.
Wokół swojego przywódcy zgromadzili się niektórzy Śmierciożercy. Bellatriks klęczała przy nim, przejęta i rozdygotana, i jak zawsze pełna czci dla ukochanego idola. Jej dłonie spoczęły na jego policzkach.
– Panie... Panie mój... Panie mój...
– Dosyć. – Syknął Voldemort, odtrącając wielbicielkę.
Otaczający go poplecznicy odsunęli się posłusznie, rozchodząc z powrotem na skraj polany. Tylko Bellatriks ani drgnęła, obserwując, jak Voldemort próbuje dźwignąć się z ziemi.
– Panie, pozwól mi... – Wyciągnęła rękę.
Narcyza wciąż słyszała wokół duszny szmer szeptów, ciężkie kroki i stukot butów, uderzających o podłoże, ale jej wzrok z powrotem pomknął w stronę ciała leżącego na miękkim, leśnym dywanie. Chłopak leżał bez ruchu, spokojnie. Wyglądał, jakby spał z twarzą wtuloną w poduszkę z mchu.
– Nie potrzebuję niczyjej pomocy. – Lodowaty głos Voldemorta uciszył Bellatriks. Sam w końcu podniósł się, nie zważając na ubrudzoną szatę. – Chłopak... jest martwy?
– Ty. – Zwrócił się do kogoś. Narcyza nie zarejestrowała do kogo, wciąż skupiona na innym miejscu polany, dopóki nie zgięła się w pół i zachwiała, słysząc, jak z gardła wydobywa jej się krzyk. Myślała, że upadnie, ale podtrzymało ją silne ramię męża. W prawej ręce poczuła przeszywający ból. – Sprawdź to. Powiedz mi, czy jest martwy. – Rozkaz był krótki i zimny niczym stal.
Jak we śnie, Narcyza ruszyła w stronę zwłok Harry’ego Pottera. Szła powoli, na drżących nogach, czując na sobie wzrok wszystkich. Uklękła przy chłopaku i z niespokojnym oddechem podciągnęła mu powieki. Jego oczy zareagowały na światło. Zmarszczyła brwi i wsunęła rękę za jego koszulkę.
Pod opuszkami palców poczuła żywe, ciepłe serce.
Biło jak oszalałe. Na przekór Czarnemu Panu, na przekór śmierci, na przekór wszelkim zasadom.
Narcyza nie rozumiała, jaka magia go ocaliła, ale wiedziała, że jest to siła wystarczająco potężna, by móc raz na zawsze położyć kres Czarnemu Panu.
Nachyliła się bliżej głowy chłopca, zasłaniając go przed tłumem gapiów, przed zniecierpliwionym, intensywnym spojrzeniem Voldemorta. Jej długie włosy opadły na jego twarz, a wargi zatrzymały się przy uchu. Jedno musiała wiedzieć.
– Draco żyje? Jest w zamku?
Czas zastygł. Ale odpowiedź, która przyszła, choć cicha jak powiew wiatru, napełniła ją nadzieją mocniejszą niż śmiała wcześniej żywić.
– Tak.
I dla Narcyzy stało się jasne: to była kwestia trafienia albo chybienia. Jeśli chciała odnaleźć syna, musiała dobrze ocenić szanse, kto wygra.
Wstała, powoli i dystyngowanie, odwróciła się i rozejrzała po Śmierciożercach. Widziała twarze pełne zaciekawienia i te pełna napięcia. Te rozbawione, i te, które jeszcze nie odważyły się cieszyć.
Spojrzała w oczy Voldemortowi. Dostrzegła, jak pewny był swego.
Mogła powiedzieć prawdę Czarnemu Panu i pozwolić zabić Pottera. Okazać lojalność i mieć nadzieję, że w ten sposób uchroni Draco, siebie oraz męża. Albo... mogła skłamać. Zaryzykować wszystkim, co było jej najbliższe, lecz zawalczyć o świat bez Czarnego Pana. Świat bez strachu przed jego gniewem. Świat bezpieczniejszy dla jej rodziny.
Więc gdy głosem neutralnym, ale stanowczym wydała wyrok, modliła się w duchu, by ocena sytuacji, której dokonała, była trafną, nie chybioną.
– Martwy.
Niezłe wyczucie czasu, jeśli chodzi o dodanie miniaturki - akurat ku pamięci Narcyzy. Podoba mi się Twój styl pisania i chętnie bym przeczytała więcej twórczości (mam nadzieję, że wrzucenie miniaturki nie było jednorazowe). Wątek rodziny Malfoyów zawsze był dla mnie ciekawy, a jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to zbyt duża ilość akapitów. To tylko po to, żeby mój komentarz nie zawierał samego słodzenia.
Bellatrix opisana super. Czasem ciężko zawrzeć w tekście jej uwielbienie dla Voldka (a raczej opisać na podobieństwo JK), ale tu nie mam na co narzekać.
Końcówka daje do myślenia. Nie ukrywam, że chętnie bym przeczytała jakąś kontynuację, choć nie wiem czy można na to liczyć, jeśli chodzi o miniaturki