Trochę o standardowym dniu Jamesa Pottera w Hogwarcie na czwartym roku.
Od autorki: Znalazłam mój stary fanfick o Huncwotach i postanowiłam połączyć go z fragmentem czegoś, co niegdyś było rozdziałem na moim nieistniejącym dziś blogu. Po kilku zmianach wyszło coś, co chyba da się czytać :) Pewnie jest tu więcej dialogów niż opisów, ale pracuję nad tym.
Jest to część standardowego dnia Huncwotów wedle jednej z moich wizji, ale w sumie fabuły raczej tu nie ma. Parringu też nie za dużo (ewentualnie jednostronny) i stąd też "nieokreślone".
Lily.
Lily doskonale pamiętała, kiedy otrzymała swój pierwszy wiersz od Pottera. Było to dokładnie miesiąc temu. Od tamtego czasu regularnie co czwartek na jej biurku w dormitorium jakimś cudem (cudem, bo chłopcy nie mieli do niego wstępu) pojawiał się nowy wiersz. I choć w każdym z nich Potter demonstrował swoje wątpliwe umiejętności pisarskie, to w tym pobił rekordy głupoty i Lily wraz ze swoimi współlokatorkami była pod wrażeniem poziomu idiotyzmu zawartego w tym krótkim utworze literackim. Sięgnęła po pergamin i na prośbę Dorcas Meadows odczytała poezję raz jeszcze, modulując swój głos:
Lily, kwiatuszku.
Widzę nas w moim łóżku.
Wokoło róże, większe oraz te nieduże.
Och, moja ukochana Lily!
Za Tobą wszyscy w agonii by się wili!
Lecz ja walczyć do końca będę uczciwie,
Zacięcie, stanowczo, uporczywie!
Czy pamiętasz jak w pierwszej klasie raz pierwszy Cię zaczepiłem?
No nie? Wciąż się nie odczepiłem!
To chyba dowód mojej wierności
I tego, że tkwimy w jedności!
Syriusz mówi co innego,
Ale ja mu na to „Tkwisz w błędzie, kolego!
Evans jest moja, a ja jestem jej,
Więc już Ognistej nam lej!”
Wiem, że teraz to czysta formalność
I niedługo to będzie normalność,
Lecz i tak chyba winienem zapytać,
Bo nie chciałbym sobie biedy napytać.
Czy umówisz się ze mną na randkę, Evans?
~Twój oddany James.
Dorcas z Marleną wybuchnęły śmiechem ponownie. Lily rzuciła kartkę na biurko.
- Gratuluję, Lilka. Wyrwałaś największego flirciarza w szkole – powiedziała Marlena między kolejnymi salwami śmiechu, przez co zarobiła od rudej kuksańca w bok.
- Szkoda tylko, że tego najgłupszego – odparła Evans, szczerząc zęby.
~*~
James.
Półgodziny później sowa Jamesa – Kurczak – przyniosła mu ładnie zapieczętowaną kopertę.
- To od Lily! - zawołał uradowany.
Syriusz z ciekawości aż wylazł spod łóżka, gdzie znalazł schronienie przed upałem. Peter swoimi krótkimi nóżkami wlazł na komodę, a Remus bez słowa, lecz z zainteresowaniem, wyjrzał znad podręcznika do Transmutacji.
- Otwieraj! - ponaglał Black, stając za siedzącym na krześle Potterem.
- Zaraz, chwila, to moja korespondencja – warknął James. - Nie uczono, że cudzych listów się nie czyta?
- Nie – burknął Syriusz. - No, dawaj.
James pokręcił głową, ale rozpieczętował kopertę.
- Wiersz! - wykrzyknął, uradowany. I nim zaczął czytać, Black zdążył dotrzeć do połowy.
- Eee... Ten... - wyjąkał, maskując śmiech. - Jest tak jakby na nie.
- Co?! - James szybko przekuł uwagę na treść.
Jamesie Potterze.
W Twe uczucie może i wierzę,
Lecz zmuszona jestem odmówić,
Bo, co tu dużo mówić,
Zamiast romantycznego uczuć wyznania
Podarowałeś mi gacie do prania.
~Lily „OdwalsięodemniePotter” Evans.
- Jak nie było romantycznie?! - rozeźlony James gwałtownie wstał z krzesła, luzując krawat Gryfonów na szyi. - Wystąpiło tam słowo „wili”, a ono przywodzi na myśl ładne panie!
- Tak, ale użyłeś tego w kontekście... Zaraz, jak to było... Eee... „Za tobą wszyscy w agonii by się wili” - zacytował Remus, walcząc ze sobą, by nie dać poznać po sobie rozbawienia.
- No i co z tego? Zresztą, wciąż pozytywnie wyszło. Tak jakbym powiedział, że umieraliby w staraniach o jej względy!
- Taaa... Rzeczywiście, bardzo pozytywnie – mruknął Lupin, wracając do czytania.
Syriusz poklepał Jamesa po ramieniu.
- Spokojnie, stary. Evans właśnie dała ci kosza po raz dziewięćset pierwszy. Nic nowego.
- No. Powinieneś przywyknąć, James – bąknął Peter, rzucając na podłogę zgnieciony papierek po tabliczce czekolady.
- Jeszcze jej pokażę! - oświadczył Potter. - Wzbudzę w niej zazdrość!
Za jego plecami, Syriusz, Pettigrew i Remus wymienili szybko porozumiewawcze, znudzone spojrzenia.
- Tyle kobitek oddałoby swoje dusze Voldemortowi w zamian za jedną noc z tobą, a ty walczysz o jakiegoś jednego naburmuszonego rudzielca? - prychnął Black. - Nie ogarniam, gdzie twój mózg?
- Poza tym prawdopodobnie będzie miała w głębokim, rudym poważaniu z kim chodzisz na randki – stwierdził Peter, wyciągając z kieszeni cukierka.
W tym momencie James potarł dłonie.
- Mam pomysł!
~*~
Transmutacja zawsze wydawała się Huncwotom jedynym przedmiotem (poza OPCMem, a w przypadku Jamesa dodatkowo poza nieobowiązkowymi dla reszty zajęciami z latania na miotle) w całej szkole, na którym drzemka stanowiła zbrodnię. Ale od tej reguły dość często zdarzały się wyjątki. Owszem, sen na tym przedmiocie był zbrodnią, lecz na przykład bitwa na czarodziejskie kulki, przedstawienia teatralne teatrzyku „H.U.N.C.W.O.C.I” traktujące o przetłuszczonych włosach Severusa Snape'a, czy wykorzystywanie wszelakich przedmiotów dostępnych w sali w celu zaproszenia Lily Evans na randkę – już nie. Dlatego też Huncwoci, mimo dobrych chęci, w oczach surowej nauczycielki byli nieznośni, a szlabany u niej zdobywali częściej niż Snape spadał z miotły, gdy próbował zaciągnąć się do drużyny quidditcha swojego domu, jak mawiali członkowie kółka wzajemnej adoracji.
Nie inaczej sprawa miała się dzisiaj. Zamiast normalnie rozpocząć lekcje, profesor McGonagall próbowała nakłonić tablicę do wyświetlenia tematu. Niestety bezskutecznie, gdyż owa tablica stała uparcie przy swoim komunikacie o treści „Dzisiaj pod Wierzbą Bijącą. Przynieś pieniądze, Evans”. Tak więc biedna Lily - zamiast jak zwykle skupić swoją uwagę na Transmutacji - zmuszona została niejako do zwrócenia uwagi na Jamesa, który to wyłaził ze skóry, by jej zaimponować. Stawał na ławce i wykorzystując fakt, że McGonagall stoi tyłem do klasy, tańczył kankana, wyczarowywał magiczne róże wokół siebie (owe róże, a raczej ich płatki, znikały po kontakcie z podłogą/innym ciałem stałym), strzelał różnorakie miny wywołujące rozbawienie na twarzach uczniów (a nawet krótkie parsknięcia śmiechem), czy też czochrał swoje włosy. Lecz Lily oraz jej przyjaciółki spoglądały z pogardą na Huncwotów i co rusz odwracały się do siebie, pogrążone w rozmowie, jako że zajmowały ostatnią i przedostatnią ławkę.
Nie wiadomo dlaczego, być może z powodu szalejącej z ogólnej radości klasy, być może to intuicja lub chęć ogłoszenia jakiejś informacji – grunt, że McGonagall w końcu odwróciła się, a jej kocie, srogie, przenikliwie patrzące oczy utknęły na sylwetce Pottera. Z grymasem zawodu na twarzy. Stojącego na ławce. W zabłoconych butach.
- Potter! - zawołała natychmiast, a zebrana w sali grupka ucichła.
James otrząsnął się i nie opuszczając ławki przeniósł spojrzenie na nauczycielkę.
- Tutaj! - uniósł rękę z uśmiechem.
- Widzę – odparła niechętnie McGonagall. - Ale co ty tam robisz?
- Prawdopodobnie stoję, pani profesor... - urwał, czekając na reakcję ze strony nauczycielki. Ta jednak zmarszczyła groźnie brwi, więc postanowił kontynuować – Żeby lepiej widzieć to, co jest napisane na tablicy – skłamał. Od początku wiedział, że kłamstwo to brzmi idiotycznie, ale swoją wtopę zrozumiał dopiero po chwili.
Wargi profesor McGonagall utworzyły niemal idealnie prostą kreskę.
- Zejdź stamtąd, natychmiast! – poleciła.
- Rozkaz! - James posłusznie zszedł z ławki. Na krzesło.
McGonagall stała chwilę w milczeniu, prawdopodobnie licząc do dziesięciu. Kątem oka dostrzegła Lily Evans z niesmakiem wpatrującą się w Pottera. „Więc to jednak twoja sprawka, James...” pomyślała nauczycielka.
- W porządku. Będziesz tak stał całą lekcję – oznajmiła, a na jej ustach zagościł mały, chytry uśmieszek. - Widzę cię o wpół do ósmej w moim gabinecie. Odejmuję również piętnaście punktów Gryffindorowi za ten żenujący żart z tablicą.
Evans przybrała tryumfalną minę.
- Trzeci szlaban – James nachylił się, by szepnąć do ucha Blackowi. - Chwała Merlinowi, już myślałem, że nie wyrobimy dziennej normy.
- No... Ale rekordu z zeszłego miesiąca już raczej nie pobijemy. Dziewięć szlabanów, stary, daj spokój, nikt tego nie przebije! – mruknął dumnie w odpowiedzi Łapa, rozłożony na krześle niczym na kojcu.
- Black! Potter! Mam was zamienić w papużki nierozłączki?
- Mnie proszę nie dotykać, matka chyba na zawał by padła jakby się dowiedziała, że jej syn nie dość, że wylądował u Gryfonów to jeszcze został jakimś plugawym zwierzęciem. Chociaż w sumie jeśli rzeczywiście padnie na zawał... No i życie papugi to dość... ciekawa sprawa. - Łapa urwał, zamyślony. A przynajmniej na to wskazywała jego trochę zbyt teatralna mina.
- Mnie tam pasuje – krzyknął dziarsko James. - Tylko zamiast tego tu – wskazał na Blacka – wolałbym do pary Lily.
- Gryffindor traci dwadzieścia pięć punktów.
Uczniowie domu lwa zabuczeli.
- Proszę pani? A można tak ze trzydzieści? No wie pani, bo dwadzieścia pięć... - zaprotestował Potter po chwili milczenia.
- Gryffindor traci trzydzieści punktów.
- Ej! To był żart!
- Dodatkowo trzydzieści pięć.
Gryfoni ponownie wydali z siebie jęki niezadowolenia. Tylko Remus z Lily wywrócili oczami, przyzwyczajeni do podobnych sytuacji. Oburzony Rogacz wymienił spojrzenie z równie zbulwersowanym Syriuszem.
- Musimy popracować nad jej poczuciem humoru.
- Zdecydowanie.
Półgodziny później zadzwonił dzwonek.
~*~
- Dobrze, w porządku – skapitulował James, idąc tyłem do reszty korytarza, a przodem do swojej rudowłosej rozmówczyni. - Umówię się ze sklątką tylnowybuchową. Zadowolona?
Lily do tej pory wpatrzona przed siebie rzuciła mu przelotne, chłodne spojrzenie, by po chwili ponownie podziwiać z każdym krokiem bliższy zakręt w prawo prowadzący do jednej z cieplarni pani Sprout.
- Jeśli to oznacza, że dasz mi święty spokój, to jak najbardziej – odparła lodowato.
- Dlaczego nie możesz po prostu iść ze mną na tę randkę? - zapytał okularnik, zniecierpliwiony.
- Bo cię nie lubię – mruknęła ruda, w myślach błagając Merlina, by Potter wreszcie sobie poszedł.
- Lubić nie lubisz – przyznał James - ale kochasz. – Wyszczerzył zęby chytrze.
Lily przystanęła, a Huncwot razem z nią. Miała niepohamowaną ochotę wyjąć ze swojej torby egzemplarz dość obszernego podręcznika do OPCMu i zdzielić nią rozczochrany łeb tego małpiszona, ale po policzeniu do dziesięciu doszła do wniosku, że szkoda książki. James tymczasem, cały czas gapił się na nią, jak na obrazek. Mogłaby przysiąc, że nie mrugnął ani razu.
- Nie wiem co twój niedorozwinięty mózg sobie ubzdurał, ale muszę cię rozczarować. Nie czuję do ciebie nic prócz szczerej nienawiści – warknęła w końcu, zaciskając zęby.
Potter syknął niby z bólu.
- Auć. To bolało – chwycił się kurczowo za serce.
- Bo miało – ucięła Evans, wyciągając różdżkę. - A teraz z łaski swojej spadaj.
James niechętnie spełnił owe polecenie, uprzednio na siłę wciskając jej w dłoń kartkę z napisem: „Dziś o siódmej pod Bijącą Wierzbą. Przynieś pieniądze”.
Kiedy okularnik zniknął z zasięgu sokolego wzroku Lily, zgniotła ona owe zaproszenie i cisnęła do najbliższego śmietnika, po czym ruszyła w dalszą drogę na Zielarstwo.
Rzeczywiście opisów było mało, ale o dziwo nie przeszkadzało mi to szczególnie. Wszystko czytało się dosyć szybko i był to tekst w miarę interesujący. Co prawda bardzo nie lubię takiego przedstawiania relacji Lily - James, gdzie Lily jest wiecznie skrzywiona, naburmuszona i niezadowolona, a James robi z siebie idiotę totalnego nie zwracając uwagi na reakcję Evans, ale u Ciebie to aż tak mi nie przeszkadzało. Może dlatego, że to miniaturka i nie zdążyłaś przesycić tego tekstu takim zachowaniem postaci.
Bardzo podoba mi się pomysł z wierszami, był naprawdę dobrze. Uśmiałam się, czytając wiersz Jamesa, genialny! Moje serce by po tym zdobył, a ta Twoja Lily jest taka zimna...
Natomiast nie podoba mi się zachowanie chłopaków na lekcji transmutacji. Nie wyobrażam sobie by ktokolwiek z uczniów (nawet Lucjusz Malfoy) odważył się tak pyskować do McGonagall. Nie zgadzam się z tym, nie i koniec ;>
Ogólnie potrafisz pisać niezłe obyczajówki i chętnie przeczytałabym coś jeszcze w tym stylu, o ile trochę pogodziłabyś się z opisami i nie przedstawiała tak wyświechtanej i nierealistycznej relacji James-Lily.