Tiara Przydziału była przedmiotem niezwykłym. Z resztą trudno w ogóle zaliczyć ją do kategorii rzeczy. Zapewne niejednokrotnie spotkaliśmy się z urządzeniami potrafiącymi wydawać dźwięki czy podejmować decyzje na podstawie ustalonych kryteriów. Nie znajdziemy jednak takiej, która bez zbędnego wysiłku wniknie w nasze myśli i wda się z nami w dyskusję na temat czekającej nas przyszłości. Każdy czarodziej rozpoczynający edukację w Hogwarcie musiał przejść przez ten "test" osobowości, by trafić do odpowiedniego domu i móc się uczyć. Problem w tym, że w samej konstrukcji tiary tkwi mnóstwo błędów, które zapewne wielu z nas spędzało sen z powiek (taaa, jasne...).

Zacznijmy więc może od samej idei "dzielenia ludzi". Z tym również wielokrotnie się spotkaliśmy chociażby przy przypisywaniu nas do odpowiednich klas w szkole. Jednak na jakich kryteriach opierali się nasi dyrektorzy, założyciele, ministrowie etc.? Najczęściej była to loteria. W późniejszych latach, kiedy każdy z nas decydował (lub zdecyduje) o swoim przyszłym zawodzie, uczniów dzieliło się ze względu na umiejętności, ambicje. Nigdy w życiu jednak nie słyszałam o szkole, która grupy tworzy na podstawie charakteru.
Często zastanawiałam się, cóż to za pomysł pojawił się w głowie J.K. Rowling. Trzeba przyznać, iż należał on do niecodziennych. Tylko czy on na pewno opiera się na podstawowych, etycznych założeniach systemu edukacji? Oczywiście świat magii posiada swoje własne prawa i nimi się kieruje. Nie mniej jego podstawa często niczym się nie różni od tej w świecie mugoli.
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jaka byłam w wieku jedenastu lat. Gdzieś tam w głowie pozostał mi obraz małego dziwaka z wiecznie potarganymi włosami. Cech charakteru za nic w świecie nie podam. Jednak z pewnością różniłam się od siebie dzisiaj, w końcu coś tam przeżyłam. Tak jak każdy z was. Dzisiaj ktoś dorosły może z całą pewnością zawołać - "jestem niezwykle odważny!" Czy to jednak oznacza, iż mając naście lat również taki był? Na jakiej podstawie mamy wysnuć te wnioski? Ile cech osobowości możemy wskazać u dziecka? Przecież jego zachowanie w większej mierze oparte jest na wychowaniu, które zapewnili mu opiekunowie. To jeszcze nie jest wykształcony charakter, tylko masa cech różnych osób zebranych w małym ciele. Pewnie teraz zastanawiacie się, o co mi w ogóle chodzi. W takim razie czas przejść do rzeczy.
Na jakiej zasadzie wyrokowała Tiara? Wybrała sobie kilka cech gloryfikowanych przez Gryffindora, Slytherina, Ravenclaw i Hufflepuff, i szukała ich w umysłach roztrzęsionych dzieciaków. Czy jednak tych kilka kryteriów wystarczy, aby wrzucić część z nich do jednego worka? Przecież nasz charakter jest bardzo złożony, często składa się z cech wykluczających się nawzajem. Rzadko z resztą spotykamy osobę, która posiada je w czystej formie. Biorąc chociażby tę najprostszą: odwagę - możemy w pewnych aspektach być tchórzami, w innych wręcz zaskakiwać męstwem. Sama walka z przeciwnościami losu czyni nas bohaterami we własnym życiu. Jeśli ktoś się nie poddaje i dąży do upragnionego celu, też jest dzielny. Z kolei nie każdy rycerz na białym koniu potrafi podnieść się po porażkach, więc nie istnieją podstawy, by nazywać go odważnym. Cóż więc kierowało tiarą? Wybór? Może warto się zastanowić czy jedenastolatek jest w stanie podjąć taką decyzję. Niby dlaczego duża część uczniów była w tym samy domu co ich rodzice w przeszłości? Najczęściej po prostu przejęli przekonania ojca czy matki, nie posiadali jeszcze własnych. Niby skąd?
Jedynymi więc kryteriami wyboru tiary były tak naprawdę nieistotne i stale zmieniające się cechy, dość powierzchowne i również nieustannie reformowane poglądy oraz widzimisie rodziców. Można teraz zapytać, co w tym złego. Coś jednak znalazłam.
Żaden z uczniów nie miał szansy zmienić domu. Prawdopodobnie też żaden nie chciał. Działa to na podstawie prostej zasady - "z kim przystajesz, taki się stajesz". Współczesne systemy edukacji wychodzą z siebie, by każdy miał takie same możliwości na początku swojej nauki, Rowling po prostu temu zaprzeczyła. Nie rozumiem jak można wrzucić dzieciaka do worka z kolorowym napisem Ravenclaw na siedem lat, a potem twierdzić, że jego zachowanie idealnie odzwierciedla cechy domu. Jeśli przez kolejne lata wpajali człowiekowi do głowy, że najważniejsze w życiu jest być bystrym, inteligentnym i oczytanym to niż dziwnego, że w ten sposób on sam zaczął patrzeć na świat. Jak strasznie to wszystko spłycało ich osobowość. Uczeń idący z zielono-srebrnym szalikiem od razu postrzegany był w określony sposób. Nie liczyło się to, jaki jest naprawdę i ile go różni od reszty Ślizgonów. Dla wszystkich był potencjalnym Śmierciożercą, a przynajmniej zarozumiałym, niesympatycznym i fałszywym egoistą. Nikt nie chce chodzić po ulicy z nalepką określającą jego osobowość. Wielu jest takich, co zmieniało szkoły, miejsce zamieszkania, tylko by pozbyć się przeszłości i móc zacząć od początku. W Hogwarcie takiej możliwości nie było.
Nie trzeba daleko szukać przykładu. Sam Dumbledore rzekł do Snape'a "Czasami sobie myślę, że Ceremonia Przydziału powinna się odbywać trochę później...". Na pewno każdy z was już kilkakrotnie zastanawiał się, kim byłby Severus, gdyby nie otoczenie, w którym się wychował. Kiedy Tiara odesłała przyszłego nauczyciela eliksirów do Slytherinu, chłopcu nie pozostawiono wielkiego wyboru. Jego przyjaźń z Lily Evans nie miała szans na przetrwanie, a jedynym towarzystwem stali się miłośnicy czarnej magii. Snape nie posiadał skłonności do agresji, potrafił kochać, poświęcić się dla drugiej osoby, był niezwykle odważny i bystry. Dlaczego w takim razie Tiara postanowiła go zepsuć, wysłać na pożarcie takim typkom jak Avery czy Mucliber? Myślę, że nikt nie ma wątpliwości, iż to właśnie otoczenie stworzyło tego Severusa, którego poznaje Harry - niesympatycznego, czasami wręcz podłego, pozbawionego skrupułów. Oczywiście zapewne nawet w Hufflepuffie Snape nie należałby do osób urokliwych i wesołych, ale być może nie skończyłby jako zwolennik Czarnego Pana.
Każdy z nas uważa Petera Petigrew za tchórza i zdrajcę. Każdy z nas ma rację. Jednak czy na pewno była to tylko jego wina? Czy również tutaj nie popełniono błędu? Glizdogon należał do osób lękliwych i niezbyt bystrych. Mimo to Tiara umieściła go w Gryffindorze. Dlaczego zdecydowała się na takie posunięcie? Nie da się ukryć, że wśród Gryfonów znajdziemy głównie silne osobowości, często potrzebujące poklasku i brawury, osoby uzdolnione w ten czy inny sposób. Peter, który ani wyglądem, ani inteligencją, ani sprawnością, ani nawet charakterem nie zachwycał, musiał cały czas żyć w ich cieniu. Nauczył się podlizywania, bo tylko na tyle mógł sobie pozwolić. Każdy traktował go z góry, ludzie wymagali od niego po prostu za dużo. Glizdogon nie był bohaterem, nie chciał za nikogo oddawać życia, nie stać go było na heroiczne czyny. Gdyby otwarcie mówił o swojej postawie, w Gryffindorze byłby wyśmiany. W końcu do cech, którymi szczycili się mieszkańcy tego domu, należała odwaga, męstwo. Tylko jak można wymagać od zwykłego, szarego człowieka wielkich czynów? Peter nie był do tego zdolny. Może właśnie to nieustanne poczucie niższości zniszczyło go do końca. Czy w życiu nie jest często tak, że gdy nie jesteśmy w stanie czegoś zrobić, odpuszczamy w ogóle? Jeśli w szkole każdy cały czas traktował nas jak odludka i kujona, to odsuwaliśmy się od kolegów i koleżanek. Jak wszyscy śmiali się z naszych beznadziejnych umiejętności na wychowaniu fizycznym, to w końcu zaczęliśmy opuszczać zajęcia, w najlepszym wypadku nie przykładaliśmy się. Tak mogło być z Peterem. Nie mógł odnaleźć w sobie cech Gryfona, więc zrezygnował z nich w ogóle. Każdy miał go za lizusa, więc nim pozostał.
To są chyba dwa najwyraźniejsze przypadki, jednak bez problemu można wyliczać kolejne nazwiska. Oczywiście nie każdy cierpiał z powodu wyboru Tiary, natomiast nie ma chyba takiej osoby, której ten magiczny kapelusz by nie ukierunkował w ten czy inny sposób. Oczywiście problem nie rozrósłby się na taką skalę, gdyby wspomniane cechy, na których podstawie zapadał "wyrok". Cała ta sytuacja miałaby sens, gdyby przyjęły one postać ideału, do którego mieli dążyć uczniowie. Tak jednak nie było. Posłużmy się cytatami:
To nic innego, tylko zmuszenie dzieciaków to wybijania się ponad przeciętność. Trzeba się wyróżniać z tłumu, nieustannie coś udowadniać, manifestować.
Nie ma to jak namawiać dorastającą młodzież do przebiegłości (nie do sprytu, który sam w sobie jest cechą pozytywną). Już samo słowo "żądza władzy" również kojarzy się bardzo nieprzyjemnie. W końcu to nie "dążenie", ani nawet "pragnienie". To silny pociąg do czegoś, niepohamowana chęć posiadania. Nie można też pominąć samego faktu, iż władza również nie prowadzi do czegoś dobrego, jeśli nie jest zbudowana na silnym fundamencie. To znaczy - powinna być tylko środkiem do osiągnięcia jakiegoś celu, a nie samym celem.
Ten fragment dłuższego komentarza nie wymaga. Jak strasznie krzywdząca była ta cała zabawa w "szlamy", a jak przykre to, że jej podstawy tkwiły w poglądach wygłaszanych przez samą Tiarę. Urodzenie nie czyni nas lepszymi ani gorszymi. Wszyscy powinniśmy być tacy sami, przynajmniej na starcie.
W tym momencie warto zadać sobie pytanie, czy Hogwart był szkołą idealną. Niestety. J.K. Rowling nie przeprowadzała żadnych badań psychologicznych, nie bardzo orientowała się w procesie socjalizacji. Nie da się ukryć, że na ogół domy w jej książkach wydawały się dość sympatyczne. Jednak warto dostrzec, iż w powieściach wszystko układa się tak, jak życzy sobie autor. Jak ceremonia przydziału wyglądałaby w prawdziwym życiu? Na to pytanie spróbujcie sobie sami odpowiedzieć. Ja już kończę mój iście fantastyczny wywód, mając nadzieję, że za bardzo was nie zmęczyłam.
Dziękuję za cierpliwość.
Podejrzewam, że to miało znaczyć (coś na kształt) "wreszcie, poza tym". Wtedy pisze się to łącznie. Jeśli się mylę - z góry przepraszam.
Wkradły się tutaj drobne literówki. Gdzieś tam brakuje przecinka, ale ogólnie błędów prawie nie ma. I to by było na tyle, jeśli chodzi o tę część oceny artykułu.
Twój punkt widzenia jest bardzo ciekawy, choć przyznaję się bez bicia, że nigdy nie zastanawiałam się głębiej nad tiarą. Przyjęłam ją (jako jedenastolatka) bez zastrzeżeń, stwierdziłam, że jest nieomylna i wie co robi - nie widziałam powodu, żeby się nad nią roztrząsać i wytykać jej błędy. Jedno jest pewne - w jakiś sposób (nie chcę używać tego słowa) selekcjonowała uczniów - narzucała im między innymi środowisko i... znajomych. Widać to na prostym przykładzie. Gdyby jakimś cudem Harry dostał się do Slytherinu, jego przyjaźń z Ronem nie doszłaby do skutku i skończyłaby się wspólnym oczekiwaniem na nałożenie tiary w Wielkiej Sali. Zarówno środowisko, jak i znajomi potrafi sprawić, że się zmieniamy, ale czy do końca? Ja jestem jedną z tych osób, które sądzą, że rodzimy się z pełnym pakietem cech i kolejno - na skutek rodziców, otoczenia - albo je rozwijamy, albo zwijamy. To, jacy kiedyś będziemy gdzieś w nas siedzi.
Tiara była przedmiotem magicznym. Dla mnie przedmiot magiczny równa się przedmiotowi nieprzewidywalnemu, takiemu którego nie możemy być pewni i nie do końca wiemy, jak działa. Nie wiadomo co zrobi, jak się zachowa, tym bardziej jaki jest i co nim kieruje. Mogła wnikać w myśli - w porządku, ale czy nie mogła wnikać dalej i głębiej? Mam na myśli to, że skoro mogła poznać, jacy jesteśmy teraz, może potrafiła też poznać, co i jak nas ukształtuje "kiedyś". Nie mam tu na myśli zaglądania w przyszłość, chociaż tego nie wykluczam, ale jakąś formę intuicji, niepodważalnego, prawie stuprocentowego przeczucia. W końcu była stworzona przez najpotężniejszych czarodziejów, jakich znał świat - jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby żadne z nich nie parało się jasnowidzeniem (a w przypadku Slytherina - czarną magią). Wiadomo też, że każdy z nich dał coś od siebie tiarze. I tak na przykładzie Petera - myślę, że musiał mieć jakieś zalążki cech Gryfonów, może nawet minimalne, ale jakieś na pewno (a żadnych wyraźnych, które skierowałyby go do innego domu). Możliwe, że Glizdogon dzięki ciężkiej pracy stałby się w pełni Gryfonem - coś jednak się nie udało. Wiadomo, w życiu nie wszystko wychodzi.
Większość cech każdego z tych domów, na które się kładło nacisk - były dobre - po prostu różne. Wspomniałaś, że jeśli czarodziej spędzi ileś tam lat w jednym domu, to nie można się dziwić, że prezentuje dane cechy. No cóż... Co w tym złego? W nich nie było nic złego. Jeśli hipotetycznie osoba X dostanie się do Huffu, gdzie są cenione takie i takie cechy, to nie znaczy, że nie może rozwinąć innych na skutek doświadczeń, przyjaźni i tak dalej. Tiara przy przydziale do domu korzystała z zalet, które mieliśmy rozwinięte najlepiej (i które - całkiem prawdopodobnie - charakteryzowałyby nas w przyszłości, nawet jeśli nie byłoby domów), ale nie wykluczała innych. W gruncie rzeczy nie była taka zła, bo sprawiała, że uczniowie mieli swój dom, a otaczały ich osoby podobne do nich samych. Zapewniała rozwój każdej dziedziny i to nie tylko osobom, które trafiły do Ravu. Jeśli ktoś chciał się uczyć, to uczył się - nawet jeśli był w Slytherinie czy Gryffindorze. Jeśli ktoś był ambitny, to nie zmieniło się to dlatego, że trafił do Huffu.
Tiara miała swoje dobre i złe strony. Hogwart szkołą perfekcyjną nie był. Świat Magii i Pottera stworzyła J.K. Rowling, która jest tylko człowiekiem. A człowiek idealny nie jest.
W.