Nieważne są słowa, tylko sposób, w jaki zostają wypowiedziane.
***
- Auroro! - wykrzykuje Rora i świat zasłania mi burza jej blond loków.
- No już, bo ją udusisz i trzeba będzie zacząć wszystko od początku - słyszę głos Davida. Rora odsuwa się ode mnie, a ja z ulgą się do nich uśmiecham.
- Myśleliśmy, że już po tobie - mówi moja przyjaciółka. Wzdycham ciężko.
- Cóż, gdyby Baltazar się bardziej zaparł, to kto wie... - odpowiadam, przypominając sobie te kilka okropnych minut. Nadal nie mogę uwierzyć w to, czego dowiedziałam się o swoim domniemanym przyjacielu. Baltazar nas zdradził. Ta jego ślizgońska obsesja na punkcie czystości krwi zmieniła go w potwora. A może on zawsze nim był, tylko tego nie widziałam? Czy mogłam być aż tak ślepa, żeby tego nie zauważyć?
- Aurora?
- Tak? - wyrywam się z zamyślenia i patrzę na Davida.
- Pytam: co się stało? Między tobą a Baltazarem - tłumaczy. Odwracam głowę i spoglądam na drzewa Zakazanego Lasu. Jak mam im to wytłumaczyć? W końcu oni też mają go za przyjaciela. Wzdycham po raz kolejny. Nagle czuję się, jakbym miała nie siedemnaście, a siedemset lat.
- Baltazar nas zdradził - mówię cicho. Cała moja niedawna pewność siebie uleciała gdzieś wraz z powiewającym wiatrem.
- Zaraz... jak to "zdradził"? - pyta wyraźnie skołowana Rora. Nie mam odwagi na nią spojrzeć, więc po prostu wbijam wzrok w zeschnięte liście, leżące na ziemi przy mojej nodze.
- Aurora?
Unoszę głowę, ale zaraz ją opuszczam. Nie chcę patrzeć na ich twarze. Dobrze wiem, co wyrażają. I bardzo mnie to boli. Ale muszę im to powiedzieć, żeby zrozumieli.
- Baltazar mnie zaatakował. Powiedział, że ma już dość naszej gadki o równości czarodziejów i mugoli. Że nadszedł czas, aby wprowadzić na świecie porządek. Chce ich zwrócić przeciwko sobie, żeby sami wyniszczyli swoje, jak on to ujął, "słabsze ogniwa".
Słyszę, jak Rora zachłystuje się oddechem i spoglądam na nią ze zrozumieniem. Sama nie mogłam w to uwierzyć. Nadal nie mogę.
- A więc... przyjaciel stał się wrogiem, tak? - pyta cicho David. Kiwam ponuro głową. Jako jedyny potrafi postawić sprawę jasno.
- Jest bardziej podobny do Salazara niż przypuszczaliśmy - mówię gorzko. Te słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. Moi przyjaciele kiwają ze zrozumieniem głowami. Widzę smutek na ich twarzach i zastanawiam się, czy ja też tak wyglądam. Przez chwilę panuje zupełna cisza, przerywana tylko cichy szum szumem liści. Unoszę głowę. Światło dnia ledwo przebija się przez korony drzew. Wzdycham. Nie możemy tak tu siedzieć i się smucić. Musimy zastanowić się, co dalej.
- Proponuję, byśmy poszli do zamku, ogarnęli się trochę, przemyśleli to wszystko. Spotkajmy się za godzinę w Wieży Astronomicznej - mówię w końcu. Pozostali kiwają głowami i bez słowa pomagają mi wstać. Dopiero teraz czuję na powrót ból w całym ciele. Krzywię się lekko.
- Pani Proof się tym zajmie - mówię do Davida i Rory, napotykając ich zatroskane spojrzenia. Ruszamy powoli w stronę szkoły. Ciągle mam w głowie mętlik w związku z wydarzeniami ostatniej godziny. Muszę pogodzić się z faktem, że straciłam bliskiego przyjaciela. Baltazar ma swoje wady, racja, przecież każdy je ma. W przeszłości przeszedł też niemało. Co chwilę się w coś pakował, a kiedy pytałam go, dlaczego, mówił, że kiedyś się dowiem. Czy ten czas właśnie nadszedł?
***
Rora, David i ja rozstajemy się w Sali Wejściowej. Ruszam w stronę Skrzydła Szpitalnego, starając się nie myśleć o tym, jak mogę wyglądać. W końcu po takim pojedynku nie przypominam raczej kwitnącego kwiatu lotosu, prawda?
- Na miłość boską, Ravenclaw! Co się z tobą stało?! - krzyczy wyraźnie zszokowana pani Proof. Uśmiecham się gorzko. Aż tak źle?
- Baltazar - rzucam krótko i pielęgniarka już wie, o co chodzi. Czasami dochodzi między nami do takich sporów, a wtedy pani Proof ma nas na głowie przez jakiś czas. W zależności od tego, jak daleko się posuwamy. Zwykle nie przekraczamy pewnych granic. Teraz to się zmieniło. Dla niego nie istnieją żadne granice. Siadam na najbliższym łóżku i poddaję się niezawodnym zabiegom młodej kobiety.
- O co poszło tym razem? - zagaduje. Chcę wyglądać na beztroską, więc wzruszam ramionami, czego od razu zaczynam żałować.
- Baltazar znów chciał postawić na swoim - odpowiadam. Pani Proof, jako jedna z nielicznych, jest wtajemniczona w nasze działania. Uważamy ją za swego rodzaju powierniczkę. Spogląda na mnie zaniepokojona.
- Znów krytykował mugoli?
Kręcę głową.
- Gorzej. Uważa ich za słabe ogniwo w życiowej hierarchii i chce wzbudzić w ludziach najgorsze cechy, aby sami te "słabe ogniwa" wyeliminowali.
Pani Proof przerywa wykonywaną czynność i zakrywa usta dłonią.
- Co? A...ale jak to?
- Nie wiem, pani Proof. Najwidoczniej ma w sobie więcej Salazara niż sądziliśmy. - pPonownie nierozważnie wzruszam ramionami i niemal od razu mam ochotę się za to zamordować.
- Auroro, mówiłam ci już, że masz mi mówić po imieniu. Lily - rzuca i wraca do pracy. Kiwam głową, ale nie zwracam uwagi na ten drobny szczegół.
- Co gorsza nie mam pojęcia, gdzie on teraz jest - mówię. Wiem, że muszę go powstrzymać, póki jeszcze mogę. Później może być już za późno.
- Pamiętaj, że gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze tu jestem - mówi Lily i podaje mi jakiś eliksir. Ponownie kiwam głową i wypijam go szybko, pomimo okropnego smaku. Krzywię się lekko, ale czuję, że ból powoli ustaje. Dobry znak.
- Dzięki, Lily. Będę pamiętać - odpowiadam, ku widocznemu zadowoleniu kobiety używając tylko jej imienia. Uśmiecham się blado, a po chwili wstaję i ruszam w stronę wyjścia, mrucząc kilka słów pożegnania.
Zaraz za progiem natykam się na Grace - dziewczynę Davida. Niska, szczupła blondynka o niebieskawozielonych oczach zatrzymuje się tuż przede mną i mierzy mnie uważnym spojrzeniem.
- Cześć. David mówił mi, co się stało. Podobno ty i Baltazar znowu się pokłóciliście? - wyparowuje na wstępie. No tak, ona i ta jej niesamowita wyrywkowość, równająca się z całkowitym brakiem taktu. Doprawdy nie mam pojęcia, co mój przyjaciel w niej widzi.
- Owszem, można tak powiedzieć - przyznaję. Nie mam najmniejszej ochoty na rozmowę. Nie teraz. - Dlaczego nie siedzisz z Davidem? - pytam, szukając w głowie pretekstu do szybkiego ulotnienia się. Grace wzrusza tylko ramionami.
- Powiedział, że chce zostać sam. Podobno ma kilka spraw do przemyślenia.
Nie tylko on, odpowiadam w myślach z niejaką złością. Chcę zostać sama, ale natrętna dziewczyna mi na to nie pozwala. Wzdycham.
- Wiesz Grace, to był... strasznie zakręcony dzień. Muszę trochę odpocząć. Nie gniewaj się - mówię cicho, uznając to za najlepszy sposób wymigania się od rozmowy, w której zapewne padłoby niejedno krępujące pytanie ze strony blondynki. Bardzo często stawia mnie w niezręcznych sytuacjach, których naprawdę nie znoszę. Źle mi się kojarzą. Z przeszłością, której szczerze nienawidzę. Gryfonka robi lekko urażoną minę, która jednak zaraz znika.
- No cóż, rozumiem. Odpocznij, później pogadamy - mówi, mruga do mnie porozumiewawczo, po czym odwraca się na pięcie i odchodzi. Po chwili znika z mojego pola widzenia. Oddycham z ulgą.
Materiał do zapamiętania - unikać jej przez kilka najbliższych tygodni.
Zrezygnowana ruszam w stronę dormitorium Raveclawu. Wiem, że i tak nie uniknę tej rozmowy. Kto jak kto, ale Grace zawsze potrafi mnie jakimś cudem wytropić.
***
- Jak myślisz Aur, co powinniśmy teraz zrobić? - pyta cicho David. Spoglądam na zachodzące słońce barwiące niebo na pomarańczowo. Tak naprawdę, to nie mam pojęcia. Nie jestem wszechwiedząca jak Rowena. Dzieli nas przeszło dwieście lat różnicy. Wiele się zmieniło w tym czasie, nieprawdaż? Wzdycham po raz kolejny tego dnia. To może się stać moim nowym nawykiem. Nie chcę im pokazać słabości. Nie muszę dostarczać im kolejnej porcji wątpliwości.
- Chyba na razie powinniśmy po prostu mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Baltazar może zaatakować w każdej chwili i pod każdą postacią - mówię pewnym głosem. Dziwię się, skąd on się u mnie wziął. W środku aż cała drżę.
- Trochę to dziwne, co nie? Planować obronę i plan zniszczenia własnego przyjaciela - odzywa się Rora. Patrzę na nią ze zrozumieniem.
- Tak, ale on nie zostawił nam wyboru - odpowiadam stanowczo i szybko odwracam głowę.
- I... to koniec Wielkiej Czwórki, tak?
Wielka Czwórka. Tak o nas mówią w szkole. Zawsze trzymamy się razem i nosimy nazwiska założycieli Hogwartu. Oczywiste, że wzbudzamy w ludziach zainteresowanie.
- Tak - odpowiadam. Na chwilę zapada niezręczna cisza, podczas której ponownie staram się to wszystko ogarnąć.
- Wiecie co? Może i Baltazar nas zdradził. Ale nie zapominajmy o tym, dlaczego nazwano nas Wielką Czwórką. Przecież jesteśmy kimś więcej, niż zwykłymi czarodziejami. Jestem Roranda Hufflepuff, potomkini Helgi Hufflepuff, jednej z założycieli Hogwartu. I nieważne, że Balt był naszym przyjacielem. Zdradził, więc musimy go powstrzymać. Za wszelką cenę - mówi Rora. Zaskoczona patrzę na nią. Jak to możliwe, że tak szybko się otrząsnęła? Przecież jest najwrażliwsza z nas wszystkich!
- Masz rację.
Zdziwiona przenoszę wzrok Davida. Unoszę brwi w niemym pytaniu "Ty też?". Mój przyjaciel wzrusza tylko ramionami.
- Jestem David Gryffindor. Potomek wielkiego Godryka Gryffindora. I będę bronił tego, co słuszne. Nawet gdybym miał walczyć z całą armią swoich przyjaciół. Nie wolno nam się teraz załamać.
Oboje patrzą na mnie wyczekująco, ale ja kręcę głową.
- Nie będę wypowiadać słów, w które nie wierzę.
Muszę zostać z tym sama. Szybko schodzę po schodach, zostawiając Damiana i Rorę wyraźnie zawiedzionych moją odpowiedzią.
Ok z góry przepraszam za wszystkie błędy i to, co jest w przedostatniej linijce.
Zamiast Damiana i Kingi powinno być: Davida i Rorę. Przepraszam, ale pomyliło mi się z pierwszą wersją, w której nadałam im inne imiona