Kolejne wyzwanie przed znanym aurorem. Tym razem sprawa jest wyjątkowo śliska.
Sobota,
30 września 1911 r.
Jesień przyszła w tym roku niezwykle wcześnie. Już od kilku tygodni pogoda niezmiennie nie zachęcała do spacerów. Wiał zimny wiatr, dnie witały gęste mgły, a szarówki dodawał ciągle niemal padający deszcz. I w taki oto mglisty, szary i deszczowy poranek puszysta brązowa sowa musiała przebić się przez las, aby dostarczyć niezwykle pilną wiadomość z Ministerstwa Magii. Nie było to łatwe zadanie, zacinający deszcz moczył sowie pióra, swoje dodawał też porywisty wiatr. Ale dzielny ptak nie poddawał się. Ministerstwo użyło odpowiednich zaklęć, by ułatwić dostarczenie przesyłki, ale i tak kiedy sowa dotarła na miejsce, była niezwykle zmęczona. Skąpane w deszczu pióra sterczały jedno niezależnie od drugiego, a malutkie serce biło jak oszalałe. Resztkami sił zapukała dziobem w okno i czekała na adresata. A był nim nie kto inny, jak sam Sigurd Pedersen.
Pomimo relatywnie młodego jak na aurora wieku, Pedersen był już znanym i poważanym "rozwiązywaczem najtrudniejszych problemów". Zegar wskazywał godzinę jedenastą, kiedy sowa pojawiła się w Languście - jego rezydencji. Szwed siedział wtedy w salonie, odpoczywając po całym tygodniu ciężkiej pracy. Popijał ziołową herbatkę zaparzoną przez skrzata domowego Druidana, stojący obok fortepian zaś sam grał Pedersenowi relaksującą muzykę. Dźwięk stukania sowy o okno wybudził aurora z marzeń, na co jego nerwy zareagowały wbrew jego woli dość gwałtownie - cały się zatrząsł, co sprawiło, że herbata wylała się, plamiąc całe otoczenie. Zdenerwowany Pedersen odłożył filiżankę na biurko, wziął różdżkę, mruknął Chłoszczyść! naprawiając szkody, po czym otworzył okno. Sowa już się ucieszyła, że będzie mogła wreszcie się ogrzać i odpocząć, ale Pedersen tylko wyrwał list z jej nóżki i zatrzasnął okno, na co sowa odpowiedziała mu wielkim oburzeniem. Odfrunęła i schroniła się w pobliskiej altance, Pedersen zaś poszedł do swojego gabinetu, usiadł przy biurku i przyjrzał się uważnie przesyłce.
- O nie, tylko nie to... - mruknął auror pod nosem widząc, że list pochodzi z Ministerstwa Magii. - Nie dadzą mi ani chwili odpocząć. Ten stary wypierdek mamuci Mattisson nie ma chyba ludzkich odruchów...
Auror wyjął z szuflady nóż i przy jego pomocy otworzył kopertę. Wyjął z niej nieco podmokły kawałek pergaminu i przeczytał
Szanowny Panie Pedersen.
Proszę wybaczyć, że zakłócam Panu odpoczynek, ale sprawa jest niezwykle pilna. Niestety, nie mam czasu aby opisać Panu dokładnie zaistniały problem, jeśli jednak zerknie Pan do dzisiejszego wydania mugolskiego Dziennika Sztokholmskiego, zapewne będzie Pan wiedział, o co chodzi. Sprawę należy jak najszybciej wyjaśnić.
Z poważaniem,
Karl Mattisson, szef Biura Aurorów.
- Nie masz czasu? - zakpił Pedersen - Oczywiście, podlizywanie się ministrowi i omamianie kolejnej spódniczki to na pewno bardzo ważne zajęcia. Tylko ja nie mogę ani chwili odpocząć, bo tobie nie chce się ruszyć szanownego zadka z fotela i zrobić czegoś pożytecznego.
Nie było dla nikogo tajemnicą, że Pedersen i Mattisson nie pałali do siebie sympatią. Pierwszy uważał, że szef utrzymuje swoje stanowisko tylko dlatego, że jest w dobrych stosunkach z ministrem magii (albo raczej, podlizuje mu się na każdym kroku), z kolei Mattisson zazdrościł Pedersenowi talentu i umiejętności i za każdym razem próbował umniejszyć jego rolę. Był jednak świadomy tego, że ani on sam, ani żaden inny ze szwedzkich aurorów będących pod jego komendą nie da rady rozwiązać wyjątkowo trudnych i śliskich spraw, zatem wszystkie one trafiały do Pedersena. Rzecz jasna później Mattisson przypisywał sobie wszystkie zasługi, a Pedersen pozostawał mocno w cieniu, jednakże temu najjaśniejszemu punktowi szwedzkiego Biura Aurorów fakt ten absolutnie nie przeszkadzał. Lubił być anonimowy, cenił sobie swoją prywatność i odosobnienie od ludzi, które praktykował.
Pedersen zszedł na dół do wyjścia, ubrał się w jesionkę i kapelusz, wziął swoją laskę i podręczny neseser, także wyglądał teraz jak miejski przedsiębiorca. Wyszedł przed bramę i uniósł swoją laskę w górę, a niemal natychmiast na niebie pojawił się sunący ku niemu zaprzężony w dwa testrale powóz. W taką pogodę był to najwygodniejszy sposób na podróżowanie.
Droga trwała niecałe dziesięć minut. Testrale sunęły nad chmurami, zniżając lot na wysokości lasu, gdzie znajdowała się droga do miasta. Tuż przed małą chatką pojazd stanął, Pedersen odesłał testrale i zawołał koniarza. Garbaty starzec wyłonił się z chatki, udał się kawałek w las i przyprowadził dwa konie, w które zaprzągł powóz. Pedersen niechętnie dał mu galeona, po czym wyruszył w dalszą podróż do miasta.
W stolicy pogoda wcale nie była lepsza od tej w reszcie kraju, tylko wiatru nie odczuwało się tak mocno. Pedersen zaparkował swój powóz na postoju dorożek, po czym udał się w podróż do centrum. Idąc wśród obskurnych domostw robotniczych odpędzał się od żebraków i prostytutek, aż w końcu dotarł do śródmieścia. To wcale nie wyglądało lepiej - cuchnęło gorzej niż w rzeźni, z zakładów przemysłowych, które w tym mieście wyrabiały towary głównie z drewna, dochodził straszny hałas, swoje robiły też przekupki na targu, które nawoływały potencjalnych klientów. Sztokholmskie targowisko było miejscem, gdzie można było znaleźć dosłownie wszystko, nie wyłączając śmierci - prawdziwy raj dla paserów i innych szemranych typów. Dopiero na rynku było nieco spokojniej. Mieściły się tam należące do miejskiej burżuazji kamienice i było to chyba jedyne w całym mieście miejsce, które było dostatecznie chronione przez mugolską policję. Tam kupił dziennik od małego chłopca za pół korony, usiadł w jednej z kawiarni i zaczął oglądać gazetę.
Długo szukać nie musiał. Na pierwszej stronie zobaczył artykuł z tytułem zapisanym na środku wielkim, wytłuszczonym drukiem.
"SADOWNIK" ZNÓW ATAKUJE!
To już trzeci atak seryjnego mordercy o pseudonimie "Sadownik". Dziś nad ranem na rogu ulicy Nobla i Królewskiej znaleziono ciało niejakiego Fredrika Bergenstruupa. Ofiarę znalazła kobieta, która jednak nie chciała podać nam swojego imienia. Nad ranem zgłosił się do nas przerażony syn zamordowanego mężczyzny, który opowiedział nam nieco więcej szczegółów. Otóż wczorajszej nocy, kiedy Fredrik Bergenstruup wrócił z pracy, znalazł leżącą na podłodze kopertę. Podniósł ją, otworzył i znalazł w niej trzy pestki jabłka - znak rozpoznawczy grasującego w ostatnich miesiącach pod Sztokholmie seryjnego mordercy, Sadownika (tę ksywkę zyskał sobie właśnie dzięki wysyłaniu pestek jabłka swoim przyszłym ofiarom). Podobnie jak w przypadku poprzednich ofiar zbrodni Sadownika, na ciele ofiary nie stwierdzono żadnych uszkodzeń czy czegokolwiek, co mogłoby być przyczyną śmierci. Ofiara została zabrana do królewskiego szpitala, gdzie lekarze mają przeprowadzić szczegółową sekcję zwłok, nie łudźmy się jednak - jeśli z poprzednimi ofiarami nic to nie pomogło, nie pomoże zapewne i teraz. Sprawa robi się coraz bardziej tajemnicza, bowiem ostatnimi dwoma ofiarami byli poseł do Riksdagu* oraz żołnierz, co nasuwało podejrzenie o politycznym motywie działań Sadownika, teraz jednak zamordowano prostego człowieka. Okoliczności są dodatkowo wyjątkowo tajemnicze. Czy jeszcze ktokolwiek z nas jest bezpieczny?
*Riksdag - szwedzki parlament
Nie wiem co mam myśleć o tym FF. Gdyby nie te elementy magii stwierdziłbym, że to zwykły prosty szwedzki kryminał. Ale bardzo fajnie się zaczął, intryguje mnie kto jest tym mordercą. Z chęcią przeczytam dalsze rozdziały i mam nadzieję, że takowe się pojawią