Kathleen i Mike szukają odpowiedzi, kto i z jakich powodów podał truciznę jednemu z mieszkańców.
Reidsville. Małe miasteczko w stanie Georgia. Z dala przypomina wiele innych miasteczek na świecie. Z pozoru bezpieczne, przyjazne. Jednak kiedy przyjrzysz się mu bliżej zaczynasz widzieć cienie. Dziwne, często ciężko wytłumaczalne rzeczy, podejrzanych ludzi i magię. Ale czy magia istnieje?
20 letni mieszkaniec Reidsville, Alan Paker znaleziony martwy w lesie. Samobójstwo czy zabójstwo? Policja bada okoliczności sprawy.
Odłożyła gazetę na stół. Całe miasteczko żyje dziwną śmiercią młodego mężczyzny. Kathleen siedziała przy stole, trzymając w dłoni kubek z parującą herbatą. Zapach wanilii roznosił się po całej kuchni, wraz cichymi dźwiękami radia. Za oknem drzewa kołysały się w niespokojnym rytmie, a krople deszczu obijały się o parapet, grając swoją własną melodię. Pogoda idealnie odzwierciedlała nastrój miasteczka. Resztki substancji w fiolce obijały się o jej ścianki, kiedy dziewczyna potrząsała naczyniem.
- Rozmawiałaś z mamą? - W progu stanął Mike, cały przemoczony.
Kate spojrzała na niego, unosząc kącik ust w górę. Jego włosy, które zawsze układały się w uroczy nieład, były oklapnięte i strużka wody ciekła mu po czole. Mokre ubrania przylegały do jego ciała.
- Pan Jestem Zajebisty wygląda jak mokry kundel? Może Ci zdjęcie zrobię? - Zaśmiała się czarnowłosa, wskazując głową na komórkę leżącą na stole.
- Powiesisz nad łóżkiem i będziesz wzdychać co noc? - Spytał, wykonując palcami dziwny ruch, a po chwili był już suchy. - Kocham magię - Zaśmiał się siadając przy stole. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Które? To czy rozmawiałam z mamą, czy o wzdychaniu do twojej narcystycznej papy? - Posłała mu udawany, uroczy uśmiech a widząc jego minę parsknęła śmiechem. - Wolę nie mówić mamie o tym. Myślę, że moja babcia bardziej nam pomoże - Dodała, dopijając herbatę.
- No to chodźmy - Mike podniósł się z krzesła i spojrzał wyczekująco na koleżankę. - No rusz się! Nie mam całego dnia - Ponaglił ją.
- Tak wiem, drugą część dnia musisz poświęcić na swoich tandetnych podrywach - Przekręciła oczami i wstała od stołu, ściągając z oparcia kurtkę.
***
Silny wiatr smyrał ich policzki i nosy, koloryzując je w kolor wiśni. Owinięta szalikiem dziewczyna, trzęsła się z zimna przeklinając w duchu, że nie pojechali samochodem. Pani Marta Clyde - babcia Kathleen, mieszkała na obrzeżach miasteczka, w domku najbardziej wysuniętym na skraj lasu.
- Skąd wiedziałeś, że jestem czarownicą? - Spytała Kate, unosząc wzrok na kolegę, który intensywnie o czymś myślał.
- Moja męska intuicja mi tak powiedziała - Puścił do niej oczko, uśmiechając się cwaniacko.
Kathleen machnęła ręką, zdając sobie sprawę że Mike mimo bycia czarownikiem, pozostał nadal irytującym palantem. Na horyzoncie powoli zaczynał rysować się zarys lasu, robiło się coraz ciszej, a ćwierkanie ptaków zakłócał szelest liści. Domy stojące w równym rządku, prezentowały się drogo i elegancko. Poza jednym, ostatnim. Stojącym najdalej. Miał on czerwoną dachówkę, ogromne krzewy pokrywające płot, a po bocznej części budynku piął bluszcz. Duży drewniany płot nie zachęcał do odwiedzin. Ruszyli prostą, piaszczystą dróżką prosto do domu pani Clyde. Furtka zaskrzypiała pod wpływem popchnięcia. Kiedy doszli do drzwi, duża kołatka w kształcie lwa przesunęła oczami w prawo i lewo. Chwilę później zamek w drzwiach ustąpi, a oni weszli do środka. Mieszkanie było ciemne, staroświeckie i faktycznie przypominało trochę domek czarownicy opisywany w bajkach dla dzieci. Na skrzypiących od starości kafelkach leżał dywan ze skóry niedźwiedzia, a ściany pokoju do którego weszli pokryte były zgniło-zieloną tapetą, gdzie nie gdzie wisiały jakieś obrazy przedstawiający wiejski krajobraz. W pomieszczeniu pachniało kadzidłem i ziołami, które gotowały się nad kominkiem.
- Czy twoja babcia miewa gości? - Zapytał Mike, rozglądając się dookoła i lekko marszcząc nos. - Jak bym był zwykłym śmiertelnikiem to chyba nie czuł bym się tu dobrze.. - Dodał, kierując wzrok na Kate.
- Ja nie jestem zwykłym śmiertelnikiem, a też nie czuje się tu dobrze - Zaśmiała się cicho - Miewa gości, ale wtedy rzuca jakieś zaklęcie i pokój przypomina pokój, a nie pieczarę zielarki. BABCIU! - Krzyknęła, zdając sobie sprawę że kobieta jeszcze nie zjawiła się w pomieszczeniu - BABCIU!
Najpierw dobiegł do nich głośny huk z pomieszczenia obok, przypominający trochę odgłos upadającego garnka, a później ciche kroki. W pokoju stanęła niska kobieta, o drobnej budowie, ciemnych, krótkich włosach i sympatycznej twarzy. Ubrana w flanelową czarną koszulę i granatowe spodnie. Wyglądem wcale nie pasowała do wystroju pomieszczenia.
- Oh! Kathleen! - Odezwała się kobieta, wycierając w ścierkę dłonie. Po chwili przeniosła wzrok na Mike’a. - Na czapkę Merlina! Moja wnusia przyszła z chłopakiem! - Krzyknęła tak nagle, że aż nastolatkowie podskoczyli. Podeszła do chłopaka, zarzucając po drodze ścierkę na ramię. Złapała go za ramiona i z szerokim uśmiechem zaczęła mu się przyglądać - Młody! Silny! Jeszcze czarodziej! Idealny Kathleen. - Mówiła szybko i z radością.
- Babciu.. Babciu to nie mój chłopak.. tylko kolega.. mamy sprawę do ciebie - Odezwała się dziewczyna, kładąc dłoń na ramieniu starszej kobiety i starając się ją lekko odciągnąć. - Słyszałaś o zabójstwie Parkera?
- Słyszałam, ale w czym mogę wam pomóc? - Odwróciła się przodem do wnuczki.
Kate wyciągnęła z kieszeni buteleczkę, którą znalazła przy zmarłym Alanie. Marta przywołała swoje okulary i wzięła fiolkę do ręki przyglądając jej się z każdej strony. Podeszła do wielkiego regału, który uginał się od nadmiaru opasłych ksiąg. Wyjęła jedną z nich i kiwnięciem głowy wskazała im na drugie pomieszczenie, które okazało się być kuchnią. Położyła na okrągłym stoliku książkę ,, Największy zbiór mikstur i eliksirów’’. Przekręcała strony, z których się kurzyło, aż w końcu z radością klasnęła w dłonie.
- Mikstura z czarnego bzu, wilczych jagód i ogona brązowej modliszki. Śmiertelna. - Mruknęła pod nosem, wskazując palcem na rysunek w książce. - Ktoś, kto go przyrządzał musiał się dobrze znać na tym. Jest to trudny eliksir. - Dodała unosząc wzrok na nastolatków.
- Myślisz, że eliksir pojawił się posiadaniu Alana przez przypadek? - Odezwała się dziewczyna, odsuwając krzesło przy stole. - Bo mi się wydaje, że ktoś specjalnie chciał go otruć.
- Może wiedział coś, czego wiedzieć nie powinien? - Wtrącił się Mike, krzyżując ramiona. - Dlatego najłatwiej było go wyeliminować? - Zasugerował, skacząc wzrokiem między koleżanką, a Martą.
- Kto zadałby sobie tyle trudu, żeby mordować go eliksirem? Skoro można to zrobić zaklęciem - Wzruszyła ramionami Kathleen i westchnęła cicho.
Nagle świeczki, zapalone w pomieszczeniu zgasły, zostawiając po sobie zapach wypalonego wosku. Zimne powietrze wtargnęło do środka, hucząc złowrogo. Ciche kroki rozchodziły się w korytarzu. Uczucie niepokoju stawało się coraz bardziej namacalne..
Wciąż nie rozumiem, z jakiej paki oni tak bardzo się zainteresowali tym morderstwem. Nie ogarniam, skąd u nich ten dryg detektywa. W tym wszystkim brakuje mi uzasadnienia dla działań bohaterów. Dlaczego w ogóle rozwiązują tę zagadkę, co nimi motywuje?
No i mam nadzieję, że trochę pobawisz się tymi postaciami, b oni są mega oczywiści. On przystojniak i ona rzucająca w niego wyzwiska, pogardzająca towarzyszka.
Ale pewnie to kwestia wypracowania, ćwiczeń. Bo te pozostałe serie przedstawiają się o wiele lepiej.