Pamiętnik Albusa Dumbledore'a. W rok po śmierci matki Albus musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości i wśród nowych obowiązków.
02.09.1900 r. Dolina Godryka, Londyn
Wciąż nie mogę dojść do siebie po wczorajszym ataku Ariany. Mam wrażenie, że jest z nią coraz gorzej. Gdy jeszcze żyła nasza matka, a Aberforth był w domu, Ariana była właściwie normalną, choć bardzo spokojną i zalęknioną czarownicą. Matka umiała wyczuć nadchodzący atak i mu zapobiec. Teraz, po jej śmierci, ataki są częstsze i bardziej intensywne. To dlatego musiałem zacząć stosować eliksir uspokajający, chociaż Ab uważał, że to może jej zaszkodzić.
Dziś pierwszy raz od dłuższego czasu mogłem wyrwać się z domu. Ab jest na przymusowym urlopie do czasu zakończenia remontu Gospody po wczorajszej awanturze goblinów. On zostanie z Arianą, a ja teleportuję się na Pokątną. Muszę nabyć ingrediencje do eliksiru. Zawsze staramy się kupować je w różnych miejscach, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej ciekawości. Może nawet uda mi się usiąść na chwilę w jakimś pubie i skończyć wcześniej artykuł? Przydałoby nam się kilka galeonów, bo wczoraj Ariana zniszczyła niemal wszystkie swoje meble.
***
Właśnie skończyłem pisać artykuł. Poszło mi to zaskakująco szybko. Cóż, inaczej pracuje się w delikatnym gwarze ulicy Pokątnej, delektując się mrożoną kawą z lodami u Floriana niż w domowym rozgardiaszu. To zdecydowanie nie jest tło do tworzeni ambitnych tekstów naukowych. Za chwilę pójdę na Sowią Pocztę wysłać tekst do redakcji i czas wracać do domu. Chętnie spędziłbym tu cały dzień, ale Ab nie byłby tym zachwycony.
***
Wracając do domu, aportowałem się w lasku tuż za domem Bathildy. Jakież było moje zdziwienie, gdy w jej ogródku zobaczyłem młodzieńca. Bardzo przystojnego młodzieńca. Miał długie do ramion blond włosy i zawadiacki uśmiech. Ubrany był w śnieżnobiałą koszulę i ciemną kamizelkę ciasno opinającą dość umięśnione ciało. Miał też jasne pumpy, wełniane getry i brązowe trzewiki, a szyję owinął jedwabną apaszką. Wyglądał jak model z mugolskiego żurnala. Stał oparty o drzewo i ćmił drewnianą fajkę, z której unosił się purpurowy dymek. Po chwili pojawiła się też Bathilda, łajając chłopca, że od tego dymu zwiędną jej wszystkie begonie. Młodzieniec uśmiechnął się tylko, ale schował fajkę do kieszeni i wszedł do domu. Wtedy Bathilda mnie zobaczyła. Pomachała do mnie ręką, ale ja już biegłem co sił w stronę domu. Moje serce nigdy nie biło tak szybko.
08.09.1900 r. Dolina Godryka
Od wczoraj zupełnie nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie potrafię się na niczym skupić. Wszystko przez odwiedziny Bathildy. Przychodzi do nas co niedziela, żebyśmy chociaż raz w tygodniu zjedli normalny posiłek, jak zwyczajna rodzina. Stała się naszą opiekunką i dobrą duszą. Jako jedyna osoba spoza rodziny zna prawdę o Arianie. Wczoraj jednak przyszła na obiad razem z tym młodzieńcem, którego widziałem w jej ogrodzie. Był to Gellert, siostrzeniec, o którym mi opowiadała. Był grzeczny, choć bardzo powściągliwy. Gdy zaczęliśmy rozmawiać, okazał się również szalenie inteligentny. Bathilda miała rację. Był świetnym partnerem do dyskusji. Już dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Aberforth zazwyczaj ograniczał się do przydzielania mi zadań domowych, a Ariana właściwie tylko komunikowała podstawowe potrzeby albo gadała od rzeczy. Czasami, na krótką pogawędkę, wpadała do mnie Bathilda, ale ona, choć niewątpliwie inteligentna i oczytana, rozprawiała głównie o historii magii, która nie była dla mnie zajmującym tematem. Z Gellertem było zupełnie inaczej. Długo rozmawialiśmy o moim szkolnym wypracowaniu zamieszczonym kilka lat temu w „Transmutacji Współczesnej”. Podziw w jego głosie mile połechtał moją dumę. On zresztą również posiadał naukowe zacięcie. Okazało się, że przybył do Doliny Godryka nie tylko, aby odwiedzić ciotkę. Planował również zbadać historię tego miasta i krążące wokół niego legendy. Oczywiście Aberforth stwierdził, że „w tej dziurze nie ma nic interesującego”. Gellert natomiast odparł mu, że dla ograniczonego umysłu nic nie jest ciekawe. Ab nic nie odpowiedział, ale wyszedł z pokoju jak niepyszny i już nie wrócił. Przyznam, że Gellert zaimponował mi. Ja, choć starszy, nie potrafię się postawić Aberforthowi. To on jest głównym żywicielem rodziny, więc wolę mu się nie przeciwstawiać.
Niestety po tej sytuacji atmosfera stała się dość napięta, więc Bathilda i Gellert dojedli swoje ciastka dyniowe i wrócili do siebie. A ja znowu zostałem sam.
***
Przed chwilą, przez otwarte okno w moim pokoju wleciała mała sowa płomykówka z liścikiem. Na kawałku pergaminu znajdowała się pospiesznie napisana wiadomość:
„Spotkajmy się u mnie w środę o 10. Ciotka wyjeżdża do znajomej, więc nikt nam nie będzie przeszkadzał. Pokażę Ci coś naprawdę interesującego.
Gellert”
Już nie mogę się doczekać!
Powiem szczerze, że bardzo przyjemnie się czytało. Może nie ma tu zaskakującej fabuły, wartkiej akcji i niespodziewanych zwrotów, ale to po prostu lekki kawałek tekstu, który pochłania się z przyjemnością. Trochę rozbawiły mnie te więdnące begonie.