Rekord osób online:
Najwięcej userów: 303
Było: 16.01.2023 02:39:51
Współpraca z Tactic Games
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Nieoryginalna, Klaudia Lind, Anastazja Schubert, Takoizu, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Jak wyglądało życie Gauntów? Powstał film, który Wam to pokaże.
>> Czytaj Więcej
W sierpniu HPnetowicze mieli okazję spotkać się w Krakowie. Jak było?
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, louise60, Zireael, Aneta02, Anastazja Schubert, Lilyatte, Syrius...
>> Czytaj Więcej
Wydanie stworzyli: Klaudia Lind, Hanix082, Sam Quest, louise60, PaulaSmith, CoSieDzieje, Syriusz32.
>> Czytaj Więcej
Każdy tatuaż niesie ze sobą jakąś historię. Jakie niosą te fanowskie, związane z młodym czarodzie...
>> Czytaj Więcej
Walka pomiędzy dobrem a złem osiągnęła poziom kulminacyjny. W tym rozdziale ważą się losy całej l...
>> Czytaj Więcej
Mój kolejny wiersz poświęcony wspaniałemu Lupinowi.
>> Czytaj Więcej
Mój kolejny wiersz o Lupinie.
>> Czytaj Więcej
Mój kolejny wiersz poświęcony Remusowi.
>> Czytaj Więcej
Wiersz napisany z myślą o Remusie.
>> Czytaj Więcej
Bal Bożonarodzeniowy z punktu widzenia profesora Snape'a.
>> Czytaj Więcej
Nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale nie poddając się i brnę dalej w tą historię, tak nie wie...
>> Czytaj Więcej
Jej oddech owiewał mi skórę na szyi. Z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej gorący. Czułem jak tym drobnym ciałem od czasu do czasu wstrząsają spazmy. Tuliłem ją wtedy mocniej i mocniej. Chciałem żeby mimo wszystko czuła się bezpiecznie. Mimo tego, że za zamkniętymi drzwiczkami rozpętało się piekło.
W delikatnej, pomarańczowej smudze światła, którą pozostawiła jakaś szczelina, najpewniej wyżarta przez rdzę ujrzałem dym, który wznosił się coraz wyżej, aż docierał do nozdrzy i drażnił mi płuca. Wtuliłem jej twarz w swój bark, jednak i tak zaczęła kaszleć, chwytać chciwie moją mokrą od potu koszulkę. Wciągnąłem głośno powietrze, gdy dotknąłem przez przypadek metalowej ścianki. Łokieć przeszła fala gorąca, ale gorszy był fakt, że nabrałem w nozdrza znaczną ilość szarego dymu. Próbowałem stłumić odruch kaszlenia, musieliśmy przecież zachować ciszę, inaczej mogli nas odkryć, ale nie dałem rady. Czystego powietrza było coraz mniej, a temperatura podnosiła się z każdą chwilą. Musieliśmy stąd uciekać. Teraz!
Spróbowałem odwrócić się nieco, aby wymacać zasuwkę.
- Co robisz? - zapytała przestraszona.
- Musimy wyjść.
- Odeszli?
- Nie wiem. Nie słychać krzyków i śmiechu.
Zakasłała kilka razy i po raz pierwszy od początku tej masakry zobaczyłem jej oczy. Załzawione, zielone i pełne strachu.
Nie zważając na gorąco, odsunąłem małą zapadkę. Jasne światło neonów i ognia oślepiło nas i przez chwilę chciałem wrócić do ciemnego schowka. Gdy tylko nasze oczy przyzwyczaiły się do jasności, jeszcze bardziej pragnąłem wrócić do ciemności. Wolałem nic nie widzieć albo przynajmniej móc zamknąć powieki.
Staliśmy na płycie karuzeli z kucykami. Za nami była nasza kryjówka, techniczne centrum całej tej atrakcji. Obok nas stały tlące się koniki i ich autentyczne przerażenie w topniejących źrenicach. A przed nami znajdowało piekło, do którego musieliśmy wkroczyć, by przeżyć.
Złapałem ją za rękę i zaczęliśmy kluczyć pomiędzy małymi ogniskami. Czułem, że potknęła się kilka razy o pozostawione na ziemi buciki i zabawki. Ciągnąłem dalej. Zeskoczyliśmy z drewnianej, nadpalonej trapy i stanęliśmy, zaskoczeni tym co widzieliśmy.
Po prawej stronie znajdował się zakątek z jedzeniem. Z ogromnego pojemnika na kukurydzę wystrzeliwała fontanna popcornu, który spalał się zanim zdążył opaść na szczątki trawy. Słodka woń unosiła się znad stanowiska z watą cukrową, która kontrastowała ze specyficznym zapachem kebabów. Na ostrym szpikulcu nie obracał się kawał wieprzowego mięsa, ale małe, dziesięcioletnie ciałko w niebieskim sweterku. Pociągnąłem dziewczynę za rękę mając nadzieję, że nie zdążyła zobaczyć tego co ja. Byłem pewien, że gdy tylko zamknę oczy, ten widok będzie mnie prześladował.
Tam, gdzie poszliśmy, wcale nie było lepiej. Wszędzie leżały zwęglone lub nadpalone zwłoki. Woń śmierci unosiła się nad wesołym miasteczkiem, które zostało nim już tylko z nazwy. A nad tym wszystkim słychać było wesołą muzykę, zwykle towarzyszącą takim atrakcjom. Teraz upodabniała to miejsce do planu zdjęciowego wyjątkowo upiornego horroru. Spojrzałem na dziewczynę. Przyciskała dłoń do ust, ale nic nie mówiła, nie widziałem też łez. Była dzielna.
- Pomóżcie... - rozległ się cichy jęk.
Dopiero teraz zauważyłam czołgającą się do nas kobietę. Połowa jej twarzy przypominała mocno wypieczony stek. Oczodół wiał zimną pustką. Wyciągała w naszą stronę spaloną rękę, która chyba tylko cudem trzymała się reszty ciała. Próbowałem wymacać różdżkę w specjalnej kieszeni spodni, ale nie znalazłem jej.
- Zgubiłem różdżkę - warknąłem.
- Co?
- Różdżkę... zgubiłem ją.
Wtedy do mnie dotarło, że ona jest mugolem. Nie powinno mnie to dziwić, byliśmy w Manchesterze, pełno tu ludzi, nie tylko magicznych. Ale od samego początku zakładałem, że była taka jak ja. Młodsza, dlatego nie pamiętałem jej z Hogwartu, ale jednak magiczna.
- Nieważne. Musimy iść.
- Ale... – zaprotestowała, zostając na miejscu i tym samym nie pozwalając mi się ruszyć.
Odwróciłem się zdenerwowany, gotowy w razie potrzeby przemówić jej do rozsądku.
Spoglądała na kobietę, która jęczała cicho u jej stóp.
- Nie możemy już jej pomóc. Chyba że potrafisz zadać szybką, bezbolesną śmierć.
Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale zamknęła je szybko i szczelnie. Zaciśnięte wargi świadczyły o tym, że bije się ze swoimi myślami. Uniosła tylko wzrok, który zatrzymał się na moich oczach i cicho kiwnęła głową.
Poszliśmy dalej.
W końcu zamajaczył przed nami napis "Wyjście". Kilka liter błyskało niewyraźnie i sypało iskrami. Zaczęliśmy biec, byle dalej, byle szybciej.
Nie wiem dlaczego łudziłem się, że minąwszy bramę, wszystko się zmieni. Że tam będzie po staremu, nietknięte miasto, które szykowało się do snu. Najbliższe kamienice płonęły. Na ulicach nie było widać jednak martwych ludzi. Za to wszędzie leżały porzucone w biegu ubrania i rzeczy użytku codziennego. Mówiło to o pośpiechu w jakim się ewakuowano. Wesoła muzyka, która brzmiała nad wyraz szyderczo, wciąż unosiła się w powietrzu.
Poruszaliśmy się niczym zjawy po opuszczonym mieście. Mijaliśmy kilkoro ludzi, każdy był sparaliżowany strachem i bezradnością. Nie mogliśmy zatrzymywać się i im pomagać. Najpierw musieliśmy pomóc sobie.
Doszliśmy do klatki schodowej jednej z nadpalonych kamienic i weszliśmy do pierwszego mieszkania, które miało otwarte na oścież drzwi. Tak jak na ulicy i tu panował tu bałagan. Pozostawione w korytarzu zabawki świadczyły o niezwykłym przywiązaniu dziecka i stanowczości rodziców.
Bez słów porozumieliśmy się, że właśnie znaleźliśmy schronienie na najbliższe godziny.
Dziewczyna zwinęła się na kanapie w salonie. Trzęsła się cała, miałem ochotę podejść i ją przytulić, ale zdałem sobie sprawę, że sam drżę. Stres i adrenalina powoli mnie opuszczały. Musiałem pobyć przez chwilę sam. Zamknąłem drzwi wejściowe i poszedłem do kuchni. W lodówce znajdowało się sporo jedzenia, które w razie konieczności mogliśmy zabrać ze sobą. Oparłem się dłońmi o zabrudzony blat. Nie wiedziałem, co robić. Nie miałem pojęcia czy powinniśmy uciekać, czy zostać licząc na to, że Śmierciożercy nie wrócą w to samo miejsce. Byłem pewien jedynie tego, że muszę chronić siebie i ją. Właśnie... ona.
Wróciłem do pokoju. Nadal leżała na kanapie. Znalazła jakiś koc i owinęła się nim szczelnie. Mimo to widziałem, że nadal drży. Przysiadłem na drugim końcu mebla, nie chcąc jej spłoszyć.
- Tam umierają ludzie - szepnęła cicho. Jej głos wibrował od nadmiaru emocji.
- Nie możemy im pomóc.
- Zostawimy ich na śmierć? Niewinnych ludzi?
Wstała i przysunęła się do mnie. Koc opadł z jej ramion i spadł na podłogę. Płakała. Nie szlochała jak mała dziewczynka, a płakała dojrzale, po cichu.
- Nie możemy tam wrócić, rozumiesz? - Złapałem ją za ramiona. - Nie możemy. Część z nich może nadal się tam kręcić.
- Śmierciożercy nie dobijają. Zostawiają ludzi na powolną śmierć!
Uniosłem brwi.
- Wiesz kim są Śmie....
- Oczywiście, że wiem. Moja siostra jest taka jak ty.
Nagle zamarła. Wpiła się palcami w moje przedramiona i powoli zaczęła osuwać się na kolana. Próbowałem ją podtrzymać, ale uznałem, że lepiej będzie pozwolić jej opaść na podłogę.
- Alice...
- Twoja siostra?
Zerwała się na nogi, ominęła mnie i ruszyła ku drzwiom. Zdołałem złapać ją w talii i zatrzymać.
- Puść mnie! Ona może tam być! Słyszysz?! Ona może tam umierać! Może już nie żyje! PUŚĆ MNIE!
Trzymałem ją mocno i sukcesywnie zbliżałem do siebie. Ciągle krzyczała, płakała i próbowała uciekać, ale słabła z każdą chwilą. W końcu udało mi się ją usadzić na kanapie, łkającą, ale spokojniejszą. Wtuliła się we mnie, a ja położyłem rękę na jej głowie i głaskałem, dopóki nie zasnęła.
Za oknem słychać było straż pożarną.
Uniosłem powieki i pierwsze, co zobaczyłem, to niebieskie oczy, które wpatrywały się we mnie z mojej klatki piersiowej. Wielkie kocie oczyska. A potem usłyszałem donośny miauk. Zgoniłem zwierzę i usiadłem, szukając jednocześnie dziewczyny. Ciche odgłosy świadczyły o tym, że była w kuchni. Wstałem i poszedłem w tamtą stronę, czując dosłownie każdy mięsień w nogach.
Siedziała przy stole, trzymając w dłoniach parujący kubek.
- Cześć - mruknęła cicho i spróbowała się uśmiechnąć, ale średnio jej to wyszło. Doceniłem jednak starania.
- Cześć – odpowiedziałem, siadając naprzeciw i sięgając po drugą herbatę, która najwyraźniej była dla mnie.
- Policja otoczyła miasteczko. Nie da się wejść.
Upiłem łyk i przymknąłem oczy. Mogłem się domyślić, że tam pójdzie. Mój twardy sen po raz kolejny sprawił, że przegapiłem coś ważnego.
- Mówili coś?
- Wieczorem mam pójść na komisariat. Będą mieli listę zwłok.
Powiedziała to tak spokojnie, jakby chodziło o stare zabawki, a nie o jej własną siostrę.
- W porządku. Zajmiemy się czymś, a potem pójdziemy tam razem.
- Nie trzeba. Poradzę sobie sama.
- Myślisz, że dam ci chodzić samej po mieście? Po tym czego byliśmy świadkiem? Mowy nie ma. Oni polują na takich jak ty... Wiem, że to będzie naprawdę głupie pytanie, ale jak masz na imię?
Zachichotała prosto w kubek, przez co kropelka herbaty spadła na jej lekko zadarty nosek. Starła ją szybko rękawem. Z obrzydzeniem stwierdziła, że był nadpalony. Sam pewnie nie wyglądałem lepiej, ale postanowiłem się tym nie przejmować.
- Amelia, miło mi.
- Jared.
Przez chwilę milczeliśmy, myśląc o dzisiejszych zdarzeniach. Nad tym, że związaliśmy swoje życie ze sobą, kompletnie się nie znając. Wystarczył przelotny uśmiech i dwa naprędce zamienione zdania, żeby walczyć z kimś ramię w ramię o przetrwanie.
- Dobrze. Możemy pójść razem. Chyba rzeczywiście przyda mi się jakieś wsparcie. Mówiłeś, że zgubiłeś różdżkę - dodała po chwili, wstając od stołu. Zabrała z blatu talerz z kanapkami i postawiła go pomiędzy nami. Zdałem sobie sprawę, że jestem głodny.
- Mhmm, musiała mi wypaść, gdy wbiegaliśmy do karuzeli. To dziwne, jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Musze ją dobrze zabezpieczać, wszędzie ci mugole. Wybacz, nie chciałem.
- Nie szkodzi, wiem kim dla was jestem. - Westchnęła głośno. - Zapewne przydałaby się teraz.
- Zawsze mogę wybrać się na Pokątną w Londynie i kupić kolejną. Tak to chyba działa. Nie wiem, nie gubiłem nigdy żadnej.
Uśmiechnęła się. Wiedziałem, że to tylko reakcja obronna, że wszystkie myśli krążą wokół faktu, że nie wiedziała, gdzie znajdowała się jej siostra. I na pewno cholernie bała się znaleźć wieczorem swoje nazwisko na liście ofiar.
Powłóczyła nogami tak bardzo, że prawie zaniosłem ją na komisariat. Ściskała moją dłoń przez całą drogę i nie puściła jej również, gdy znaleźliśmy się w korytarzu, na końcu kolejki pełnej poddenerwowanych ludzi. Za każdym razem, gdy ktoś szedł w przeciwnym kierunku i płakał, zaciskała palce jeszcze mocniej i przez chwilę przestawała oddychać. Gładziłem ją wtedy po dłoni i trochę się uspokajała. Do czasu przejścia kolejnych osób.
- Nie dam rady, nie wejdę tam. Idź za mnie. Zapytaj o Alic... - odezwała się nagle rozhisteryzowanym głosem.
Próbowała odejść, ale przytrzymałem ją delikatnie.
- Dasz radę. Wejdziemy tam razem. Będę z tobą, tuż obok.
Popatrzyła mi w oczy i leciutko kiwnęła głową.
Jakaś kobieta wyszła zza drzwi trzymając się za serce. Po jej policzkach rozlał się czarny tusz.
- Następny! - zawołał monotonny, zmęczony głos. Weszliśmy do pokoju. Amelia usiadła na krześle przed biurkiem i czekała. Stanąłem za nią i położyłem jej dłonie na ramionach. Od razu chwyciła jedną z nich.
- Przepraszam za brak jakiś wstępów, ale sami państwo widzą ile mamy roboty. Nazwisko?
- Eryk Corner.
Nie wiedziałem, kim był ten mężczyzna, ale nawet nie drgnąłem. Policjant przejrzał długą, najprawdopodobniej alfabetyczną listę. Przejechał umazanym w tuszu palcem jeszcze raz i uśmiechnął się do niej.
- Nie ma.
Wypuściła powietrze, które wstrzymywała z ulgą. Jednak chwilę później napięła się ponownie, tym razem jeszcze bardziej, o ile było to możliwe.
- A Alice Lumley?
Mężczyzna powtórzył całą procedurę, włącznie z czarującym, uspokajającym uśmiechem.
- Również nie ma. Ktoś jeszcze?
Pokręciła głową, wstała i płacząc rzuciła mi się w ramiona.
Jestem zakochana w tym tekście choć nie do końca rozumiem o co tam chodzi. Z jednej strony czarodzieje, walki ze śmierciożercami, z drugiej mugole, policja... ale jestem pewna, że to celowe zagranie autorki, żeby wzbudzić naszą ciekawość
Opisy - cud, miód, maliny
O postaciach na razie się nie wypowiadam, bo mało o nich wiem żeby wyrobić sobie opinie