Gdzie tym razem wyląduje? Czy zdoła wrócić? Nie umiała opanować tej mocy, przerastała ją. Czuła, jak jej ciało odrywa się od niej, nie ma ratunku. Wzywa ją czas.....
Nieprzytomne ciało dziewczyny leżało na mokrej ziemi, wokoło unosił się zapach siarki i słychać było krzyki ludzi z oddali. Rose ocknęła się, jakby po zakrztuszeniu się wodą. Wychyliła głowę na powierzchnię. Zakaszlała mocno, zaraz potem jak uniosła powieki, rozglądając się we wszystkie strony. Gdzie ona jest? Przed minutą, a może sekundą znajdowała się w łazience Jęczącej Marty, a teraz... Zobaczyła ogromną łąkę. Trudno było jej dostrzec cokolwiek innego, gdyż wszędzie unosiła się mgła, aż oczy szczypały od ciągłego wgapiania się przed siebie. Ujrzała jaskrawe światło z daleka. Jak się domyśliła, był to ogień, który rósł w siłę i palił miejscowy las.
Podjęła próbę biegu, jednak gdy tylko podniosła się z brudnej trawy, nogi się pod nią ugięły. Do oczu napływały jej łzy, nie tylko od zapachu, od którego ją piekły, ale też dlatego, że po prostu się bała. Znowu to samo, nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała jak wrócić, ani czy jest możliwość powrotu.
Ponownie dźwignęła się z ziemi i zmrużyła oczy, by zrozumieć co tu się właściwie dzieje. Widziała tylko cienie ludzi biegających nieopodal, krzyczeli głośno, najwyraźniej przed czymś uciekali. Zaczęła iść, aż wyszła z kłębowiska dymu i nieprzyjemnego zapachu, w końcu mogła odetchnąć. Przetarła twarz, z której spływały krople łez, pomieszane z potem, usiłując się uspokoić. Nagle stanęła jak wryta, gdy kilka kroków od niej zobaczyła dwie kobiety i mężczyznę. Starsza kobieta, z długim warkoczem zwisającym do pasa, tłumaczyła coś dziewczynie leżącej na nieruchomym ciele mężczyzny, który krwawił. Z jego klatki wypływały powoli strumienie czerwonej cieczy. Rudowłosa płakała głośno i krzyczała, nie słuchając nawet przez chwilę staruszki, próbującej ją odegnać od zapewne martwego już mężczyzny. Potem stało się coś dziwnego. Gdy dziewczyna podniosła twarz, Rose zauważyła, że jest do niej bardzo podobna, tyle, że jej twarz była doskonalsza niż kiedykolwiek, a jej ciało miało już bardziej kobiece kształty. Wtedy zrozumiała, to była ona, starsza o kilkanaście lat. Nie była aż tak zszokowana tym faktem, bo już zdarzyło się jej widzieć siebie w przyszłości, ale jeszcze nigdy nie dotarła tak daleko, ta tutaj wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat.
Starsza już Rose, nie mająca świadomości, iż ona sama się obserwuje, odepchnęła od siebie drugą kobietę i zaczęła mówić w jakimś dziwnym języku. Jak się okazało, wypowiadała zaklęcie.
- Nie możesz tego zrobić! - krzyknęła staruszka. - Będziesz musiała za to zapłacić! - krzyknęła jeszcze głośniej niż poprzednio.
- Co z tego? On zaraz umrze! - prychnęła i wróciła do wypowiadania zaklęć.
- On już nie żyję!
Dziewczyna nie chciała słuchać starszej kobiety i nie przerywała rytuału. Gdy skończyła, wydawało się, że zaraz wybuchnie wielkim płaczem. Czekała w milczeniu, aż coś się stanie, ale mężczyzna nawet nie drgną. Zakryła twarz rękoma i jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić, wpadła w objęcia drugiej kobiety.
- Czemu to nie działa?! - spytała ochrypłym głosem.
- Nie wiem.
Obie sądziły, że to już koniec, że ciało zamarło na zawsze, ale się myliły. Po chwili mignęło zielone światło w miejscu głębokiej rany i jakby ona zaczęła wsysać mężczyznę do środka. Zniknął, a w jego miejscu pojawił się ktoś inny. Starsza Rose, jak i ta przypatrująca się z boku zaniemówiła. Gdzie się podział zmarły i kim jest mężczyzna znajdujący się teraz obok rudowłosej?
Zrobiła kilka kroków w przód i przeraził ją wrzask samej siebie.
- Tata! - krzyknęła starsza Rose.
Ronald Weasley leżał nieprzytomny i krwawiący tak samo jak jego poprzednik obok swojej dorosłej już córki.
- Co się stało?! Syntia, co to ma znaczyć?! - wykrzykiwała w stronę staruszki.
Syntia patrzyła na nią ze łzami w oczach, kiwając przecząco głową.
- Mówiłam, że trzeba zapłacić - wydusiła.
Rose poczuła chłód ogarniający jej ciało, nie tylko dlatego, że właśnie zobaczyła śmierć ojca, jej podróż dobiegła końca. Znikała powoli, podobnie jak mężczyzna, który jeszcze przed chwilą tu był. Znowu było jej słabo i stała bezwładnie, czekając, aż upadnie, ale gdy już poczuła, że siedzi, była znowu w łazience. Przeczesała włosy rękami i przetarła swoje łzy przy kąciku ust. Zastanawiała się, czy to prawda, to co teraz zobaczyła. Gdy bywała w przeszłości, miała więcej pewności, bo często widziała zdarzenia, które już przeżyła, a teraz było to coś, co ma się dopiero wydarzyć. Czy prawdą jest, że uśmierciła własnego ojca przez to, iż chciała ocalić kogoś innego? To było najgorsze, co dotychczas zobaczyła i pomyślała, że musi jak najszybciej napisać do rodziców list na który zapewne wyczekują.
***
Obudziła się rano, nadal nękana przez koszmary, tym razem były one związane z wczorajszymi wydarzeniami. Mimo iż opuściła ją wizja siebie wśród nie zwracających na nią uwagi domowników, widok martwego ojca był o wiele gorszy. Przez większość nocy zastanawiała się, dlaczego w przyszłości mogłaby tak bardzo chcieć ocalić tego mężczyznę i czy jej się właściwie udało. Bała się, że jej podejrzenia, iż znikającym człowiekiem był nie kto inny jak Jonatan Liberford, mogą być prawdziwe. Po pierwsze, padło jego imię, a po drugie nie znała nikogo o takich oczach...
Weszła do klasy ostatnia, prawie się spóźniła, ale zdążyła wejść przed nauczycielem.Znieruchomiała, gdy zobaczyła Jonatana siedzącego w jednej z ławek. Gorsze jednak było to, że nie mogła sobie wybrać miejsca, bo już wszystkie były zajęte, z wyjątkiem tego obok niego. Spojrzała na Sam, jak się spodziewała - usiadła ze swoim chłopakiem. Nie miała wyboru, spoczęła na jedyne puste krzesło w sali. Chłopak nawet się nie odwrócił, spojrzał na nią tylko ukradkiem, dając do zrozumienia, że nie chce rozmawiać. Gdyby nie to, że wczoraj widziała go umierającego, a raczej już nienależącego do tego świata, pewnie by się tym nie przejęła, teraz nie mogła się skupić na niczym innym. Może powinna go unikać, by nie dopuścić do tej jakże przerażającej przyszłości?
Drzwi sali otworzyły się szybko, uderzając o ścianę, do sali wszedł Rubers. Wygląd jak przy uprzednim spotkaniu, jego roztrzepane włosy świetnie komponowały z niewyprasowaną koszulą bez krawata i podwiniętymi niedbale rękawami garnituru. Jakby wyczuł ciekawskie spojrzenie Rose, zaraz jego wzrok pokierował się na nią i uśmiechnął się szeroko.
- Witajcie! Nazywam się Salwador Rubers, od dzisiaj obronę przed czarną magią będziecie mieć ze mną. Mam nadzieję, że nauczycie się czegoś przez ten czas i dobrze wykorzystacie każdą lekcję. - Wydawał się rozbawiony, jakby sam nie wierzył w to co mówił.
Pierwsza lekcje z mężczyzną, którego Rose spotkała w pociągu, była naprawdę przyjemna. Ciemnowłosy mężczyzna kilka razy zapytał ją o coś, jakby wiedział, że zna odpowiedź, ale wstydzi się podnieść rękę do góry. To właśnie różniło ją od własnej matki. Ta lekcja pozwoliła jej przestać zadawać sobie głupie pytania dotyczące Jonatana, jednak jego obecność i tak nie dawała jej spokoju. Chłopak ciągle zdawał się spoglądać w jej stronę, ale gdy tylko odwróciła się do niego, udawał, że słucha nauczyciela. Drażniło ją to trochę, ale z drugiej strony nie mogła się mu napatrzeć, był taki... inny.
- Dobrze, to wszystko na dzisiaj - powiedział Rubers, gdy tylko zadzwonił dzwonek. Zaczęła wkładać pośpiesznie rzeczy do torby, ale nauczyciel ją zatrzymał.
- Rose, możesz chwilę zaczekać? - rzucił w jej stronę. - Chciałbym cię o coś poprosić.
- Jasne - wykrztusiła ze zdziwieniem w głosie.
- Ty też! - krzyknął do Jonatana, który próbował wyjść niezauważony. - I zamknij drzwi - dodał.
Chłopak o bladej twarzy spojrzał ironicznie na Rubersa i wykonał niechętnie polecenie, podszedłszy z powrotem ku ławce.
Rose stała nieruchomo obok biurka, czekając na ową prośbę, w nadziei, że jest to coś błahego, typu "pokazałabyś mu gdzie znajduję się...". Domyśliła się już, że jest to coś związanego z Jonatanem i miała rację.
- Rose, jak już mówiłem, mam do ciebie prośbę. Nie jest to łatwe zadanie, ale liczę na twoją pomoc. - Jego brązowe oczy wgapiały się na nią czekając na jakąś reakcję.
- Chętnie pomogę, ale o co chodzi? - spytała, czując, że może się pożegnać ze swoimi nadziejami.
Chłopak stał oparty o pierwszą ławkę od nich, wydawał się tym wszystkim znudzony.
- Chciałbym, abyś pomogła Jonowi w nauce, zgodziłabyś się?
- Co?! - krzyknął chłopak, zanim Rose zdążyła się odezwać i poderwał się z drewnianego stolika.
- Potrzebujesz pomocy, nie mam tyle czasu, by udzielać ci korepetycji po lekcjach - wyjaśnił.
- Nie zgadzam się - oświadczył. Spojrzał najpierw na dziewczynę i zaraz przeniósł gniewny wzrok w stronę nauczyciela.
- Jon, proszę cię, nie będziemy teraz dyskutować - zagroził.
- To ja nie będę dyskutował, nie potrzebuję takiej pomocy! - krzyknął i wyszedł napięcie z klasy.
- Wybacz mojemu siostrzeńcowi, ma ostatni sporo na głowie.
Siostrzeńcowi? Rose teraz dopiero zrozumiała, dlaczego zjawili się tutaj razem, byli rodziną, stąd też wynikała troska Rubersa.
- Nie szkodzi, rozumiem.
- To jak? - nauczyciel zmrużył oczy, jakby bał się jej odpowiedzi.
- Nie wiem czy sobie poradzę - wyznała. Wprawdzie bardziej bała się mówić z Jonatanem, niż samego materiału, ale mężczyzna domyślił się o co jej chodzi.
- Spokojnie, ochłonie - zaśmiał się, patrząc w stronę wyjścia.
- Dlaczego ja? - powiedziała na głos, chociaż chciała tą uwagę zostawić dla siebie.
- Jesteś bardzo bystrą dziewczyną, poradzisz sobie - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Dziękuję, ale nie wiem czy...
- I skromną - przerwał jej rozbawiony.
- Dobrze - zgodziła się w końcu. - Od kiedy mam zacząć?
- Od jutra? - zaproponował.
- Bomba. - Uśmiechnęła się niemrawo.
Jutrzejszy dzień spędzi razem z chłopakiem, który nie chciał nawet na nią patrzeć, a ona wiedziała, że kiedyś będzie ratować mu życie. Zapowiadało się ciekawie...
Fajna fabuła, ale trochę dziwne. Najpierw chce go unikać (co logiczne, bo chce uniknąć przyczynienia się do śmierci ojca) Potem zapowiada się dla niej ciekawie. Napisane fajnie, będę rozważać przeczytanie poprzednich części