Skyler uczy się w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie już od trzech lat. Nadchodzi jej czwarty rok nauki. I wtedy przychodzi o niej tajemniczy list...
To był piękny, wakacyjny dzień, dochodziło południe. Niebo było przejrzyście błękitne, a słońce wisiało już wysoko i wesoło zaglądało przez okno małego pokoju, znajdującego się na pierwszym piętrze dużego, białego domu z małym ogródkiem. Kwitły w nim różnorodne, kolorowe rośliny. Cały teren sprawiał bardzo miłe dla oka wrażenie. I w tym właśnie sympatycznym domu zaczyna się nasza opowieść...
Pokój był bardzo kolorowy. Ściany były soczyście zielone, wisiały na nich różnorodne obrazy (które często były abstrakcyjne), plakaty i tablica korkowa, którą zapełniały rozmaite szkice. Na jasnobrązowej podłodze spoczywał miękki, fioletowy dywan. Przy biurku stało czarne krzesło obrotowe, wszystkie meble były wykonane z drewna sosnowego. Z sufitu zwieszał się prosty żyrandol. W kącie pomieszczenia stało łóżko, na którym leżała zagmatwana, różowa kołdra i masa różnokolorowych poduch. W dodatku, po całym pokoju walały się ubrania właścicielki, a na biurku stała pusta klatka dla ptaka. W tej chwili pomieszczenie wydawało się puste, nie dało się dostrzec żadnych znaków życia.
Nagle zadzwonił budzik, stojący na szafce nocnej. Spod poduch dał się słyszeć głośny jęk i wysunęła się stamtąd chuda ręka. Namacała budzik, po czym (po raz szósty w ciągu godziny) wcisnęła przycisk drzemki i zniknęła pod fałdami kołdry. Przez kilka chwil znów panowała zupełna cisza, po czym drzwi otwarły się na oścież.
Stanęło w nich uśmiechnięte małżeństwo. Ona była szczupłą, brązowooką, średniego wzrostu blondynką w prostokątnych okularach. Miała proste włosy do ramion, była ubrana w białą bluzkę i gładką, czarną spódnicę za kolana. On natomiast, był wysokim brunetem o niebieskich oczach, w których błyszczały figlarne iskierki. Jego włosy były rozczochrane, miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie od garnituru. Oboje uśmiechali się szeroko, więc sprawiali bardzo miłe pierwsze wrażenie. Nazywali się Dick i Amanda West.
- Skyler, pora wstawać! - Mężczyzna klasnął w dłonie.
- Są wakacje - burknął dziewczęcy głos, wydobywający się spod poduszek.
- No nie wygłupiaj się. Przecież jest prawie południe!
Brak odpowiedzi. Pani West westchnęła.
- Jak wstaniesz, to pozwolimy Ci pójść na Pokątną. I tak mamy w mieście parę spraw do załatwienia.
- Na Pokątną?! - Poduchy, podobnie jak kołdra, spadły na podłogę, a na łóżku usiadła dziewczyna. Miała 14 lat, była dość chuda, o średnim wzroście. Jej włosy były brązowe, falowane, sięgające za łopatki, natomiast oczy miała duże, brązowe, okolone długimi, czarnymi rzęsami. Większą część jej wysokiego czoła pokrywała asymetryczna grzywka. Była ubrana w szaro różową koszulę nocną.
- Wiesz, że będziesz musiała to posprzątać, prawda? - powiedziała z niesmakiem Amanda, ogarniając spojrzeniem cały pokój. Nie lubiła bałaganu i była perfekcjonistką, w przeciwieństwie do Skyler. Ona była roztargniona i wszędzie zostawiała bałagan. Dziewczynka wstała i poklepała panią West po plecach.
- Wiem, mamo - powiedziała, kiwając smętnie głową. Nienawidziła sprzątać. Po chwili jednak wrócił jej entuzjazm.
- To idę się szykować na Pokątną! - ucieszyła się i wyskoczyła z pokoju, aby skierować się do kuchni.
- Ona nigdy nie dorośnie - westchnęła Amanda.
- Kiedyś będzie musiała. I na nią przyjdzie czas - uśmiechnął się Dick, po czym objął żonę ramieniem.
***
Sky siedziała już przy stole, pałaszując płatki na mleku. Bardzo cieszyła się z tego, że odwiedzi dzisiaj Pokątną, kochała ten czarodziejski świat. Dziś mijało dwanaście lat, odkąd Dick i Amanda Westowie wzięli ją z mugolskiego sierocińca i odmienili jej życie. Doskonale pamiętała ten moment.
Dwanaście lat wcześniej. Londyn, Sand Street, sierociniec.
Mała, dwuletnia dziewczyna z wielkim uśmiechem na twarzy, roześmianymi, brązowymi oczami i roztrzepanymi kędziorami bawiła się grzechotką w ciasnym pokoiku, w którym stała masa piętrowych łóżek. Wtedy weszła pani Jones, przełożona sierocińca w towarzystwie Dicka i Amandy Westów.
- Skyler będzie idealna - powiedziała z uśmiechem przełożona.
- Och, jakie słodkie maleństwo! - ucieszyła się pani West. - Adoptujemy ją. Chodźmy załatwić formalności.
Po chwili wrócili, a Dick wziął małą Sky na ręce i opuścili sierociniec.
Wtedy nasunęło jej się kolejne wspomnienie. Na samą myśl o tym, mimowolnie się uśmiechnęła.
Trzy lata wcześniej. Londyn, King's Road, dom Westów.
- Dick, coś się z nią dzieje! - zawołała Amanda, patrząc na jedenastoletnią Sky, która właśnie utknęła w kominku głową w dół, choć przed chwilą siedziała na dywanie. Pan West wpadł do pokoju.
- Całe szczęście, że nie chciało mi się rozpalić ognia - stwierdził.
- To już nie pierwsza taka akcja. Pamiętasz, jak, nawet nie używając rąk, zrzuciła porcelanowy wazon z półki?
Tymczasem Skyler próbowała się wydostać i nagle stała się kolejna niespodziewana rzecz. Kichnęła, kominek wciągnął ją do góry i wylądowała na dachu, z którego chwilę później spadła z piskiem. Westowie szybko wybiegli na dwór. Dziewczynka byłaby już martwa, gdyby nie to, że zatrzymała się tuż nad ziemią, a potem łagodnie opadła. Dick i Amanda nie mogli wyjść z szoku. Wtedy przyleciała sowa, która upuściła jakąś kopertę prosto na głowę pana Westa....
Rozmyślania Sky przerwał łopot skrzydeł. Do pokoju wpadła płomykówka, trzymająca list w dziobie.
- Arrow! - powiedziała Skyler. - Gdzie ty byłaś?!
Czternastolatka nie była wcale zdziwiona nieobecnością sowy, w końcu znikała co noc, ale tym razem niosła list. Arrow upuściła go na podłogę, a Sky podniosła i rozerwała małą kopertę. Płomykówka usiadła jej na ramieniu.
Kochana Córeczko!
Tyle lat minęło, odkąd Cię ostatnio widzieliśmy! Bardzo chcielibyśmy się z Tobą spotkać! Pojawisz się dzisiaj w Dziurawym Kotle? Porozmawiamy w trzy pary oczu.
Kochamy Cię!
Rodzice
- Eeeeem... - zaczęła niepewnie dziewczyna, po raz kolejny czytając treść listu. No przecież to niedorzeczne. Ktoś chyba robi sobie z niej żarty. Czy powinna okazać do Amandzie i Dickowi? Nie, po co ich martwić takimi głupotami. Skyler w ogóle nie przejęła się kawałkiem pergaminu. Zwinęła go w kulkę, wyrzuciła do kosza, po czym wróciła do przerwanego śniadania.
***
Szła ulicą w mugolskiej części Londynu. Dick i Amanda musieli coś załatwić, więc kazali jej iść na Pokątną samej ("My musimy odwiedzić parę miejsc, więc idź na Pokątną sama. Masz listę, nie jesteś już mała, poradzisz sobie"). Ona jednak trochę bała się iść tam bez nich. Wcześniej zignorowała list, ale miała obawy, co do Dziurawego Kotła. Już go widziała. Dobra, Skyler, odwagi, to przecież tylko jakiś głupi list - myślała.
W końcu otworzyła drzwi i weszła. W środku był tylko barman. Sky odetchnęła z ulgą. Wiedziałam - pomyślała, po czym wyszła na Pokątną. Ledwie uszła kilka kroków, a uświadomiła sobie, że nie wie, gdzie jest jej lista. Zaczęła gorączkowo przeszukiwać kieszenie. Czemu ja zawsze wszystko gubię?! - powtarzała, ciągle przeszukując ubranie. Nagle usłyszała piskliwy głos:
- Oj, nieładnie tak wyrzucać listy!
Odwróciła się. Za nią stali kobieta i mężczyzna. Ona miała nadzwyczajnie jasną cerę i burzę długich, czarnych, kręconych włosów. Uśmiechała się krzywo, ukazując żółte zęby. On natomiast był dobrze zbudowanym, bardzo wysokim brunetem i wyglądał dość młodo. Skyler głośno przełknęła ślinę. Oni obydwoje trzymali wycelowane w nią różdżki.
- Idziesz po dobroci, czy mamy użyć siły? - Kobieta zachichotała złowieszczo.
Trochę mi tylko nie gra, że Skyler tak lekko potraktowała ten list. Wydaje mi się, że adoptowane dzieci dość mocno reagują na jakąkolwiek wzmiankę o biologicznych rodzicach. Więc to, że olała ten list zupełnie, mnie jakoś nie przekonało i ta wiarygodność jest do poprawienia.
Zakończyłaś w ciekawym momencie i mam nadzieję, że przez tę długą przerwę w "nadawaniu" FF, nie zniechęciłaś się i dodasz kolejny rozdział