Nancy przy pakowaniu kufra znalazła szklany okruszek. Nadal nic nie wie o amulecie Jacoba, jednak jedzie do Hogwartu, gdzie biblioteka jest bardzo bogata.
Za oknem wiał wiatr tak mocny, że drzewa uginały się do ziemi. Deszcz zaczął padać w chwili, gdy uczniowie weszli do zamku. Teraz wszyscy siedzieli w dormitoriach lub pokojach wspólnych ogrzewając się kołdrami i kocami.
- Nienawidzę takiej pogody – mruknęła brązowowłosa dziewczyna trzęsąc się w łóżku pod oknem.
- Ja też, chociaż ostatnio pogoda nie ma dla mnie zbyt wielkiego znaczenia. – odpowiedziała Nancy przyglądając się spadającym liściom.
- Dlaczego? – zapytała zdziwiona szatynka.
- Nie mogę ci powiedzieć, Laurine… Może kiedy indziej. Teraz chce mi się spać.
Nancy zasunęła zasłony, nakryła się kołdrą, przewróciła na bok i po chwili zasnęła.
Rano wichura ustała i ukazało się słońce. Gryfonka niechętnie wstała na śniadanie. Gdy już ubrała się w szkolną szatę i prawie zeszła do Wielkiej Sali, stanęła twarzą w twarz ze Snape’em.
- Dzień dobry panie profesorze, ładny dziś dzień, prawda? – przywitała się Nancy, na wszelki wypadek miło, gdyby okazało się, że coś nabroiła. – Czy coś się stało?
- Nie podlizuj się, Collins. – Snape jak zwykle był poważny. – Nic się nie dzieje, idę tylko do swojego gabinetu i byłoby mi niezwykle miło, gdyby nie stała pani na środku korytarza.
- Tak jest, profesorze. – odpowiedziała dziewczyna i poszła dalej.
Podczas śniadania Nancy spałaszowała cały talerz jajecznicy. Nie mogła się doczekać lekcji, ponieważ pierwsza była jej ulubioną.
Kiedy wreszcie nadeszła godzina dziewiąta, Nan wraz z Sashą poszły pod klasę zaklęć. Usiadły w przedostatniej ławce i obserwowały wchodzącego do sali, malutkiego profesora Flitwicka.
- Witajcie uczniowie! – powiedział wspinając się po kupce książek za katedrą. – Ponieważ uczymy się razem kilka lat, nie będę powtarzał zasad i reguł które tu panują. Przejdźmy więc do lekcji.
Ktoś zaczął stukać. Wszyscy rozejrzeli się po pomieszczeniu.
- Kto na brodę Merlina tak hałasuje! – krzyknął Flitwick.
Wtedy zobaczył chodzącego Callera Wincolla.
- Wracaj na miejsce, chłopcze! Dlaczego wstałeś?
- Kazał pan przejść do lekcji więc zacząłem iść…
Nauczyciel westchnął i powiedział:
- Ponieważ jest to pierwsza lekcja to ci odpuszczę. Siadaj.
- I tak nic by nie zrobił Callerowi. – szepnęła Sasha do Nancy.
W klasie jeszcze przez jakiś czas dało się słyszeć ciche głosy.
- Dzisiaj poznamy zaklęcie zamieniające w kamień, czyli Duro. Wymawiamy je krótko i stanowczo z akcentem na „u”. Spróbujcie.
Uczniowie zaczęli wymawiać „Duro”. Niektórym wychodziło dobrze, ale z ust innych wydobywały się „Durroo” albo „Doru”.
Potem Flitwick pokazał im jaki ruch ręką trzeba wykonać. Następnie rozdał uczniom kłębki waty, które mieli zamienić w kamień. Za pierwszym razem nikt tego nie zrobił, ale po krótkiej chwili udało się to zrobić Laurine.
Pierwszy tydzień roku szkolnego minął wyjątkowo szybko. Szóstoklasiści z Gryffindoru musieli napisać wypracowanie tylko raz, oczywiście dla Snape’a. Mimo to Nancy nie miała czasu iść do biblioteki. Lecz w końcu nadeszła sobota.
Kiedy Gryfonka się obudziła, nie czuła głodu, więc zamiast do Wielkiej Sali, gdzie śniadanie zresztą jeszcze nie było, ruszyła do biblioteki. Wchodząc tam czuła na sobie uważny wzrok pani Pince.
- Dobra, bierzemy się do roboty – powiedziała sobie w myślach i sięgnęła po książkę zatytułowaną „Magiczne ozdoby czarodziejów – czego o nich nie wiemy?”
Spojrzała na pierwszą stronę. Autorem był Fred Ruanell. Przekręciła kilka kartek.
W średniowieczu czarownice najbardziej lubiły naszyjniki o kolorze czerwonym, a także zdobione rubinami.
Nancy zamknęła książkę. Nie, to nie to.
Spędziła między regałami dobrą godzinę, aż w końcu zrozumiała, że musi coś zjeść. Lecz gdy zeszła na śniadanie, jedzenia już tam nie było. Jakiś skrzat domowy, uwijając się, wynosił ostatni talerz.
- Cholera. Spóźniłam się. – mruknęła, ale wracając do dormitorium wpadła na pomysł. Kuchnia! Zbiegła do piwnicy, połaskotała gruszkę na obrazie i weszła do pomieszczenia, w którym unosił się zapach jedzenia.
- Dzień dobry, chciałam coś zjeść, bo nie zdążyłam na śniadanie… - zaczęła Nancy, ale skrzaty już obstąpiły ją z talerzami i miskami.
- Czego panienka sobie życzy?
- Poproszę… - Gryfonka się zamyśliła – Zupę pomidorową. Podwójną porcję.
Dziewczyna dostała to, na co miała ochotę i usiadła przy jakimś stoliku. Kiedy skończyła, skrzaty podbiegły i zabrały miskę, aby ją umyć.
Wychodząc Nancy pożegnała „małych kucharzy” i, z już pełnym brzuchem, ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego. Podała hasło Grubej Damie, weszła i opadła na fotel. Rozejrzała się. Na dworze znów padało. Nancy przymknęła oczy. Wsłuchiwała się w delikatne kapanie kropelek. Już prawie usnęła, gdy usłyszała jakiś hałas.
Przez dziurę w portrecie właśnie wszedł dosyć wysoki chłopak. Miał całkiem długie czarne włosy z grzywką opadającą na bok jego czoła i piwne oczy. Przewrócił się niosąc stos książek i teraz masował sobie obolałą głowę.
Nancy podeszła do niego.
- Pomóc? - spytała i podała mu rękę.
- Dzięki - powiedział zbierając książki i uśmiechnął się.
- Jak się nazywasz?
- Nick, Nick Lockriss - odpowiedział brunet. - A ty?
- Ja Nancy Collins. - Gryfonka się zamyśliła - Nicholas... ładne imię.
Przez chwilę tak stali i patrzyli na siebie, gdy Nancy zaciekawiła jedna książka, którą trzymał, o tytule "Stare tajemnice starych rodów".
- Skąd to masz? - zdziwiła się.
- Z domu, mama wysłała mi je sową. - odparł obojętnie Nick.
- Pożyczyłbyś mi ją?
- Jasne. A po co?
- No... tajemnica. - Nancy puściła do niego oko.
Po chwili oboje siedzieli w fotelach przy kominku. Ona przerzucała kartki, a on jej się przyglądał.
Gdy Nancy doszła do pięćsetnej strony książki Victorii Smith i nic nie znalazła, zaczęła tracić nadzieję. Lecz pomyślała wtedy:
"Jacob... Muszę to zrobić dla Jacoba..."
- Ładnie wyglądasz kiedy myślisz - szepnął Nicholas i prawie dał jej delikatnego buziaka w policzek, jednak powstrzymał się - Wygląda, że coś cię trapi. Dlaczego?
"Ech... I tak by się dowiedział"
- Mój chłopak umarł jakiś rok temu. Pewna klątwa miała trafić do Dumbledore'a, ale to Jacobowi się dostało. Zachorował ciężko. Po jakimś czasie go straciłam. W wakacje w jego domu znalazłam list. Jake opowiedział w nim o wisiorze jego rodu, który nieschowany do grobu właściciela przynosi nieszczęście. A przy pakowaniu kufra znalazłam podejrzany, malutki odłamek szkła. - wyjaśniła w skrócie Nan.
Nick zamilkł.
- I chcesz znaleźć coś o tym wisiorze? Jeśli tak to... - chłopak przekręcił kilka kartek w książce. - Tutaj coś jest.
I rzeczywiście było. Nancy wodziła oczami po czarnych literkach.
Ród Smith ukrywa bardzo ciekawą tajemnicę.
Dalej było napisane o amulecie. Nancy opuściła ten fragment.
Kiedyś do domów posiadaczy tych rzeczy dotarli zwolennicy Sami-Wiecie-Kogo. Pokruszyli oni wisiory i rozsypali po świecie, aby szerzyć zło i cierpienie. Z pewnych źródeł wiem, że te okruszki mają wielkość nie większą od guzika i są ze szkła.
- Tak! Znalazłam to! - krzyknęła brunetka, a Nick uśmiechnął się szeroko. - Wydaje mi się, że on się mną interesuje... Ale nie mogę zdradzić Jacoba - dodała w myślach.
Nancy znalazła najważniejszą informację. Zostało znaleźć pozostałe część amuletu.
Powiem Ci, że masz naprawdę ładny styl, szczególnie jak na swój wiek. Może w przyszłości zostaniesz drugą Rowling? ;> Jednak nie spodobało mi się, jak szybko Nancy wyjawiła nowo poznanemu koledze swoją tajemnicę. Mam wrażenie, że to jest za poważna sprawa, by pierwszemu lepszemu (nawet takiemu, który jej się spodobał) opowiadać od razu o wszystkim.
Jednocześnie jestem bardzo zaciekawiona, jak to się rozwinie i gdzie mogą być pochowane pozostałe części amuletu.
Ta część jest na spory plus ;D