Tak oto w głowie Harry'ego zagościł plan, by pokazać swoim przyjaciołom, że wcale nie jest taki, na jakiego wygląda. Coś w nim pęka. Pragnie zmienić swoje życie, nie być już naiwnym-Złotym-Chłopcem.
Rano Harry, tak jak, sądził poprzedniego dnia, obudził się z wielkim bólem głowy. Na szczęście udało mu się wrócić do dormitorium bez większych problemów, a jego współlokatorzy już smacznie spali. Neville odwrócił się tylko i mruknął coś, ale najwyraźniej stwierdził, że jednak woli spać, niż go umoralniać.
Chłopak nie spał prawie całą noc. Myślał za to o tym, co stało się na Wieży, był zaskoczony tym, jak swobodnie rozmawiali. Przez te wszystkie lata nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, chłopak zawsze wydawał mu się zupełnie inny niż podczas tej rozmowy.
Był złośliwy, egoistyczny i szukał zaczepki, ewidentnie uważał się za kogoś o lepszym statusie, jednak mimo to miał poczucie humoru, mógł z nim normalnie porozmawiać i przede wszystkim był szczery. Nie obawiał się o to, że Draco będzie kłamał tylko po to, aby mu się przypodobać.
Zaraz po wzięciu prysznica i ogólnym wykonaniu codziennej toalety chłopak udał się w kierunku wielkiej sali. Na szczęście zarówno pokój wspólny jak i korytarze były puste, więc obyło się bez niepotrzebnych pytań i irytujących uczniów.
Dopiero przy wielkiej sali zauważył grupkę uczniów, głównie z domów Salazara i Godryka. Czuł napiętą atmosferę aż na drugim końcu korytarza i wiedział, że to nie oznacza nic dobrego.
Kto by się spodziewał jakichś kłótni w pierwszym tygodniu szkoły? Pewnie wszyscy, szczególnie, jeśli jakiś Ślizgon i Gryfon wpadli na siebie.
Harry mimowolnie wepchał się w tłum i westchnął cicho, gdy zobaczył odbywającą się tam scenę. Mruknął coś pod nosem, przewracając oczami. Zaczynał mieć dość tych teatrzyków. Brakowało tam tylko Rity Skeeter i już widział ten ekscytujący artykuł na stronie głównej "Walka kogutów (Właściwie to węża i lwa) w Hogwarcie! Co na to dyrektor - Albus Dumbledore?! Było gorąco! [Więcej na stronie 3]." Pokręcił głową, wyrzucając te myśli z głowy. Sam nie wiedział, jak się tam znalazły.
Tak, jak łatwo można się domyślić, po środku zobaczył Dracona, który stał jak zawsze z obojętną miną, a po drugiej stronie za to stał Weasley wyraźnie wkurzony, trzymając w dłoni różdżkę wykierowaną w stronę blondyna. W tym momencie poziom jego irytacji podniósł się niebezpiecznie do granicy, a przy okazji nie mógł zrozumieć, czemu Malfoy po prostu mu nie przywali. Sam najchętniej by to zrobił.
— Harry, w końcu jesteś! Pokaż temu gadowi, gdzie jego miejsce! Zaatakował mnie, a Hermionę nazwał szlamą! — powiedział Ron, jeszcze bardziej wymachując posklejanym patykiem.
— Z tego, co widzę, to ty machasz tym sklejonym patykiem, więc się uspokój, zanim zrobisz sobie albo komuś krzywdę. A ty, gadzie, chodź na śniadanie, jestem głodny — odpowiedział, nie zaszczycając Rona nawet spojrzeniem i odszedł w kierunku wejścia do wielkiej sali.
Słowa kierowane do byłego przyjaciela ociekały jadem, a w jego głosie był gniew, który towarzyszył mu od tamtego dnia, w którym dowiedział się o wszystkim. Chciał odwzorować swój głos w jak najlepszy sposób, w taki sam, jakim mówił wtedy Ron. Oczywiście, że w środku naprawdę czuł się skrzywdzony i zaczynał za nimi tęsknić, w końcu spędzili razem wiele lat i cudownych chwil. Nawet jeśli mieli fałszywe intencje to nie mógł po prostu wszystkiego tak po prostu wyrzucić. Początkowo był wściekły, gdy tylko ich widział, teraz to uczucie było jeszcze gorsze. Oprócz gniewu towarzyszył mu smutek i uczucie pustki.
Po tym, co powiedział, wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata, natomiast sam chłopak zaśmiał się na ten widok. Jacy oni wszyscy byli przewidywalni, wystarczy lekko się wybić, a już patrzą na człowieka z dystansem, jakby nabawił się smoczej ospy.
Na twarzach Gryfonów niemal od razu pojawiła się złość pomieszana z obrzydzeniem. Harry stał się dla nich zdrajcą i nie zamierzali tego ukrywać. Oni nigdy nie stanęliby w obronie Malfoya. Może jeszcze jakiś inny, niezbyt znany Ślizgon na to zasłużył, w końcu zawsze uważali się za dobrodusznych bohaterów. Jednak to był Draco Malfoy, syn śmierciożercy, poplecznik Czarnego Pana, on nie zasługiwał na ich dobroć, mimo że sami nigdy nie byli święci. Uwielbiali oceniać innych, nie patrząc na to, jak sami się zachowują. Sam jeszcze niedawno to robił.
Za to Ślizgoni obdarzyli go podejrzliwymi spojrzeniami, jednak w ich oczach było coś na znak niepewności pomieszanej z szacunkiem. Nikt nigdy nie bronił Ślizgonów. Oprócz Snape'a, ale większość i tak się z nim nie zgadzała, bo był ich opiekunem. Nauczyciele czepiali się ich o wszystko, tylko dlatego, że byli w domu Slytherina. Uczniowie im nie ufali, a oni sami za wszystko obrywali. Nikt ich nie doceniał, oprócz kilku nielicznych nauczycieli, którzy starali się oceniać obiektywnie. Może i nie byli święci, ale mimo wszystko uczniom z innych domów także zdarzały się różne wybryki, a nie byli karani tak surowo. Także Gryfon broniący Ślizgona to nie był codzienny widok.
×××
Harry zjadł śniadanie razem z Draco przy stole Slytherinu. Sam nie wierzył, że chłopak go tam zaprosi. Czuł się dziwnie, ale postanowił zaryzykować, przecież nie wywalą go ze szkoły za to, że zje śniadanie z innym domem. W końcu podobno nauczycielom zależało na tym, aby te wieczne wojny się skończyły, prawda?
Nie spodziewał się tam tak ciepłego przywitania, a mimo to rozmawiał z każdym, śmiał się i opowiadał żarty. Oczywiście na tyle ile się dało, Ślizgoni nie lubili aż takiego hałasu jak Gryfoni.
Zobaczył też, jak bardzo ten dom jest ze sobą zgrany.
Dla ludzi z zewnątrz wyglądają jakby każdy był tu odrębną jednostką, a tak naprawdę tworzą jedną, wielką rodzinę, która podtrzymuje siebie nawzajem. Każda osoba jest tu fundamentem podtrzymującym całość, a gdy jeden z nich się wyłamuje, cała budowla się chwieje.
Gryfoni są zupełnie inni. Niby waleczni, odważni i przyjaźni, a jednak, gdy coś dzieje się nie tak, jak powinno, nie są tak lojalni i nie bronią siebie nawzajem za wszelką cenę. Już nieraz widział, jak uczniowie potrafią zrzucać winę na kogoś innego, a potem niewinny został karany. On sam nieraz brał winę za kogoś na siebie, dostając przez to szlaban i nie zyskując żadnej wdzięczności. W końcu "powinien" to robić, bo był ich "bohaterem".
Są osobnymi jednostkami, walczą każdy na swój rachunek i nigdy żaden nie stanie za sobą murem, jeśli nie ma z tego korzyści. Zauważył wtedy, jaki błąd popełnił wybierając Gryffindor, przecież wcale tam nie pasował.
×××
Wszyscy udali się na pierwszą lekcję jaką były eliksiry.
Przynajmniej raz w życiu Harry był przygotowany i nie stresował się, idąc w stronę lochów. Ból głowy już mu przeszedł, więc był o wiele spokojniejszy. Przynajmniej miał pewność, że nie zwymiotuje w obecności Profesora.
— Potter, nie pomyliłeś miejsc? — zapytał Snape, wchodząc do sali.
Jego czarne szaty powiewały na boki, niewzruszony wyraz twarzy był taki jak zwykle, a chłód jaki od niego bił poczuli chyba wszyscy uczniowie znajdujący się w sali. Harry zadrżał lekko.
— Panie profesorze, chciałbym w tym roku siedzieć z Draco, jeśli Profesor nie ma nic przeciwko — odpowiedział znów ku zaskoczeniu wszystkim. Nawet mężczyzna spojrzał na niego, jak na kosmitę.
— Jeśli Malfoy nie ma nic przeciwko to nie mam z tym problemu, może w końcu się czegoś nauczysz. Jednak powiedz mi najpierw, jakie właściwości ma mikstura bezlęku — zapytał.
Cóż, to chyba była już tradycja, że zawsze zostaje zapytany na pierwszej lekcji. Przez siedem lat na każdej pierwszej lekcji eliksirów to zawsze on pierwszy odpowiadał, więc wcale go to już nie dziwiło.
— Mikstura ta pozwala pozbyć się wszystkich lęków, jej stopień przygotowania określa się jako trudny — odpowiedział chłopak.
— Poprawnie, jakie składniki są potrzebne do jego uwarzenia? — pytał, nawet przez minutę nie spuścił wzroku z Harry'ego, jakby chciał przyłapać go na ściąganiu.
— Będziemy potrzebować trzy czwarte litra wody, pięćdziesiąt mililitra krwi trolla, bezoar... — Udało mu się wymienić wszystkie składniki i zdobył pięć punktów.
Całą klasa zaczęła przyrządzać eliksir, pracując w parach.
Harry zaczął żałować, że dużo wcześniej nie zaczął interesować się eliksirami. A w szczególności, że od początku nie usiadł z Draco. Snape ocenił wszystkie wywary, oczywiście większości nawet nie skomentował, za to ich był idealny. Tak jak myślał, Profesor całą zasługę przypisał Draconowi, ale przynajmniej nie odjął mu za nic punktów, a to nie często się zdarzało.
— Co teraz masz? — zapytał Draco, wychodząc z lochów.
— Transmutacje, potem historię magii, a ty? — odpowiedział mu.
— Zielarstwo i OPCM. — Westchnął i wywrócił oczami.
— Oj nie jest tak źle, spotkamy się od razu po zajęciach przy pokoju życzeń? Mam ochotę się odegrać za to, że mnie upiłeś. — Zaśmiał się.
— Wcale nie kazałem ci pić, ale dobrze, od razu po zajęciach będę pod wejściem. Nie spóźnij się, nie będę czekać. — Spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się lekko.
Podobało mi się nawiązanie relacji Harry'ego i Draco w poprzednim rozdziale, ale o ile tam wyszło to fajnie i naturalnie, to mam wrażenie, że tutaj trochę pośpieszyłaś z tym osądem Harry'ego względem Slytherinu. Jak rozumiem akcja dzieje się na siódmym roku - wątpię więc, by nagle w niepamięć popadła cała wieloletnia rywalizacja i niechęć, jaką Harry odczuwał względem Ślizgonów. Podobało mi się za to na pewno wplecenie w tą sprzeczkę postaci Rona.
Znowu wkradło się kilka literówek, powtórzeń i miałam niekiedy problem z połapaniem się, o co chodzi w niektórych zdaniach (głównie opisach). Jednak wydaje mi się, że ta miejscowa toporność wynika raczej z braku powtórnego przeczytania tekstu "świeżym okiem" po krótkiej przerwie niż brakiem warsztatu ;> Czekam na kontynuację.