Ginny zaczyna walkę z nimfą, kiedy duch Billa jest wciąż obecny w domu Weasleyów.
Tego samego wieczoru przegrzebała wszystkie rzeczy Billa, które zostawił w swoim pokoju, począwszy od starych ubrań, aż po książki i albumy. Zajrzała w każdy kąt pomieszczenia, w każdą najmniejszą dziurę. I nic nie znalazła oprócz kilku świecidełek i nieużywanych podręczników.
Z westchnięciem usiadła na podłodze, opierając się o łóżko z baldachimem. Światło księżyca wpadało przez okno wprost na stertę poduszek i kupkę ubrań po starszym bracie.
Czy to możliwe, aby gdzieś przegapiła pewien szczegół? Bill przecież nie miał aż tak dobrej pamięci, aby nie zapomnieć o kilku na pozór nic nieznaczących rzeczach, które w rzeczywistości pomogłyby Ginny w śledztwie. A może po prostu ukrył informacje w tylko sobie znany sposób? W końcu był w tym dobry.
Przetarła oczy i odchyliła się na miękką pościel, która podziałała niczym lek na pulsujący ból głowy. Przyjemny chłód wymieszany ze świeżością i zapachem pola był jak zbawienie. Myślała nad różnymi kryjówkami Billa, w których mógł schować tajne zapiski o tym, w co się wpakował. Przetrząsnęła całą szafę, zajrzała między materac a łóżko, szukała w stropie jakiejś dziury lub obluzowanej deski na podłodze – nic. Jakby całe zło wydarzyło się w ciągu jednego dnia i nie zostało po nim nic, o czym warto wspominać.
Kręciła przez chwilę głową, aż wreszcie postanowiła, że posprząta pokój zanim nastanie dzień. Kto wie, czy mama nie przyjdzie jutro do sypialni Billa i nie zastanie w nim chaosu, który wywoła u niej palpitację serca.
Wstała ciężko z podłogi, czując przyciąganie i niemoc ogarniające jej ciało równie szybko, co mroczki przed oczami. Stała przez pewien czas bez ruchu, nie widząc kompletnie nic na oczy, aż w końcu przymusiła się do wzięcia do roboty. Co prawda nie wiedziała, która była godzina, ale mama zawsze wcześniej wstawała, aby swoim porannym radosnym trajkotem przywitać na wpół wyspane dzieci. Albo też, jak w przypadku Ginny, dzieci mające w sobie coś z dementora – wysysające całą radość z wczesnych godzin dnia.
Nieszybko udało jej się ogarnąć chaos. Po drodze ubiła najmniejszy palec o łóżko i uderzyła łokciem o szafę, do której wkładała w miarę ładnie złożone ubrania. Cóż, mamie to lepiej wychodziło. Potem pozostawiła rozsunięte zasłony i schludnie pościeliła łóżko, tak jakby to zrobił brat-czyścioch.
Wychodząc z pokoju, obejrzała się ostatni raz za ramię i nagle coś ją tknęło. Wzięła z szafki ramkę ze zdjęciem Apolonii i dwóch chłopców oraz, nie patrząc już za siebie, zamknęła za sobą drzwi i poczłapała najciszej jak jeszcze umiała do własnej sypialni. Tam ukryła fotografię w szafie z bluzami. Zamknęła ją za pomocą klucza, który potem wsunęła pod dywan, aż nareszcie poszła spać.
A sen wcale nie był lekki i przyjemny.
***
Poranek w Norze przebiegał jak zawsze – bliźniacy do siebie pokrzykiwali, Percy patrzył na nich krzywo i próbował uspokoić, Charlie zaś przeniósł się na balkon, a Ron markotnie grzebał w owsiance. Najwyraźniej i on miał za sobą ciężką noc.
— Widzieliście dzisiaj Billa? — zapytał tata, wchodząc do kuchni. Pocałował mamę w policzek i poprawił swoją najnowszą szatę, którą kupił niedawno za dość sporą sumę.
— Może zaspał? — zasugerował Percy.
— Akurat dzisiaj — prychnął. — A miał iść ze mną do Ministerstwa.
Ginny nadstawiła uszu. Ron spojrzał na nią dziwnie, kiedy nagle poderwała głowę do góry i popatrzyła na tatę rozszerzonymi oczami.
— Do Ministerstwa? A po co?
— Na rozmowę, oczywiście. Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów się nim zainteresował.
Gdyby to było możliwe, Ginny przestałaby oddychać z zaskoczenia. Nawet bliźniacy odwrócili się w stronę taty, na chwilę przerywając rozmowę, a Percy zmarszczył brwi.
— I nic nie powiedzieliście?
Na twarz Artura wystąpił ogromny rumieniec.
— Chcieliśmy, aby to była niespodzianka... Ale jak widać, nie wypaliła.
Serce Ginny nagle przyspieszyło tempa. Ręce jej się spociły od stresu, a twarz wydawała się palić żywym ogniem, niemal jak w piekle. Na szczęście nikt tego nie zauważył, a raczej – nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, będąc całkowicie zaabsorbowanymi słowami taty.
— To może ja po niego pójdę — zadeklarował Percy, już gotując się do wstania od stołu. — Szkoda by było przegapić taką okazję.
I przynieść wstyd rodzinie, dopowiedziała w myślach Ginny ciąg dalszy niewypowiedzianej kwestii rodzinnego mądrali. Percy wstał i z lekką niechęcią poszedł do pokoju Billa, a najmłodsza spośród Weasleyów wiedziała, co tam ujrzy: zaścielone łóżko i rozchylone zasłony, jakby Bill co dopiero się obudził i wciąż był w domu.
Przełknęła ślinę, niezdolna do ugryzienia chociażby kawałka tosta z dżemem wiśniowym. Bawiła się nim więc z niemrawą winą i ściśniętym sercem. Czekała, aż przybiegnie Percy i oznajmi tę niechlubną wieść, że Billa nigdzie nie widać i że to odpowiedni moment, aby poważnie zastanowić się, co się z nim stało.
I kiedy tost już nie przypominał tosta, Percy stanął w progu i z wyraźną protekcjonalnością oznajmił:
— Nie ma go. Nigdzie. Przepatrzyłem każdy pokój i nic. Najwyraźniej stchórzył albo zachował się w swój typowy, niepoważny sposób. — Wydął wargi i skrzyżował ręce na piersi. — Cóż za brak szacunku.
Przestała słuchać Percy'ego już po pierwszym zdaniu, niemal zapominając o tym, jak się oddychało.
— Co takiego? — wykrztusił tata. Ginny była pewna, że i on teraz nie wiedział, jak normalnie funkcjonować.
Percy wzruszył ramionami.
— Bill nigdy nie szanował zasad i ludzi. Jak widać, teraz też ma wszystko w głębokim poważaniu, łącznie ze swoim niedoszłym szefem.
Tata zdawał się zaniemówić, także prowadzenie w rozmowie objął Ron.
— A sprawdziłeś na zewnątrz? Może akurat Bill wyszedł, żeby pogadać z Charlie'em.
Percy pokręcił jedynie głową. Ginny miała dziwne wrażenie, że czerpał satysfakcję z wytrącania argumentów z ręki, bo wydawał się jeszcze bardziej napuszony niż zwykle.
— Po pierwsze: widzielibyśmy go, bo razem z Charlie'em robiliśmy śniadanie. Po drugie: gdy mu naprawdę na czymś zależy, stawia się punktualnie, a jak widać, Bill i ojciec są lekko spóźnieni. Pamiętasz, jak to było z McGonagall, kiedy przyszła się poskarżyć na jego olewanie transmutacji i innych przedmiotów? Czekał na nią nawet godzinę przed.
Ginny doskonale to pamiętała. Kiedy wtedy zauważyła Billa, pomyślała, że wybierał się na randkę, bo ubrał się co najmniej jak na Boże Narodzenie. Dopiero później, jak spotkała słynną profesor McGonagall, a Bill niemal wyleciał jej na przywitanie, zrozumiała, jak bardzo się myliła.
— No tak, ale może tak się zestresował, że wstał dużo wcześniej i poszedł do Ministerstwa sam?
Percy spojrzał na niego z politowaniem.
— I ty w to naprawdę wierzysz? Nawet egzamin poprawkowy go kiedyś nie wybudził, a co dopiero rozmowa o pracę. Bill po prostu wszystko olał.
Gdyby nie fakt, że Ginny znała prawdę, zgodziłaby się z Percym. Bill nie należał do osób przejmujących się czymkolwiek, więc zbywanie rzeczy ważnych jak najbardziej leżało w jego naturze.
Ron zacisnął tylko usta i już więcej się nie odezwał, choć miał jasno wypisane na twarzy, że właśnie toczył wewnętrzną walkę z samym sobą.
Przy stole panowała cisza, która nieprzyjemnie skojarzyła się Ginny z tą nieszczęsną kolacją, podczas której rodzice i Bill kłócili się o pracę. Napływ wspomnień spowodował, że jeszcze bardziej skuliła się w sobie, choć nie zauważyła, że już wcześniej się przygarbiła.
Tata otrząsnął się i w miarę trzeźwo zapytał:
— Czy któreś z was go widziało? Czy mówił, że już poszedł do Ministerstwa?
Cała piątka młodych Weasleyów pokręciła głowami, z tym że Ginny najgorliwiej spośród nich, tak jakby chciała przekonać samą siebie.
Artur westchnął i przetarł twarz, na którą wystąpiły kropelki potu.
— Pójdę go poszukać. Może akurat gdzieś się znajdzie.
I zniknął, a w kuchni pozostała nieprzyjemna atmosfera. Percy powoli ruszył ku stołowi, kiedy reszta dzieci siedziała cicho i we własnych głowach toczyła bitwę myśli. Wtem Ron odezwał się prawie niesłyszalnie:
— Myślicie, że Bill stchórzył?
Ginny nic nie odpowiedziała, choć widziała, jak Percy się nagle skrzywił, a następnie prychnął.
— Oczywiście, że tak. Może i był nieodpowiedzialny, ale z całą pewnością troszczył się o ojca. A skoro teraz go nie ma... co mógł zrobić, jak nie stchórzyć? Pewnie gdzieś się ukrył i nie wyjdzie przez następne kilka godzin, dopóki sytuacja nie ucichnie.
— A jeśli w ogóle nie wróci? — Coś tknęło Ginny, aby wypowiedzieć te słowa.
Mina Percy'ego nie wyrażała niczego innego jak pogardy.
— Wtedy nie będzie godzien nazywania siebie Gryfonem.
***
Minęła jedna noc, druga, a Weasleyowie zaczęli się niepokoić. Fiuknęli do paru rodziców przyjaciół Billa, spytali w Ministerstwie czy ktoś go nie widział, a nawet zaczęli przeczesywać Pokątną. A to wszystko po to, aby odkryć, że Bill zapadł się pod ziemię i ani widu, ani słychu po nim. Jakby świat nagle wymazał jego istnienie.
W pewnym momencie rodzice chcieli powiadomić aurorów, ale nim to się stało, przez okno wleciała mała sówka, niosąca w dziobie list. Na początku nikt nie był tym specjalnie zainteresowany (tak głęboko zagłębili się w poszukiwania Billa, że na pewien czas, kiedy nikt nie miał o nim informacji, kompletnie odcięli się od świata zewnętrznego), ale wtem Charlie krzyknął:
— Mamo, tato! To list od Billa!
Natychmiastowo rzucili się do skrawka papieru i, niemal wyrywając go sobie z rąk, przeczytali na głos:
— Droga mamo, drogi tato. Chciałem was powiadomić, że nic mi nie jest i że mam się dobrze. Przepraszam, że tak nagle zniknąłem bez słowa, ale dostałem cudowną ofertę w Egipcie. Od dzisiaj jestem Łamaczem Zaklęć w banku Gringotta. Dostałem bardzo dobre warunki pracy, choć nie powiem – gorąco tutaj zabija. To była moja jedyna szansa, nie mogłem jej przegapić. Na noc zapowiadali sztorm, więc jak najszybciej się spakowałem i wyruszyłem w rejs. Jeszcze raz przepraszam za brak wiadomości. W pośpiechu łatwo o wszystkim zapominam. Pozdrawiam, Bill — zakończył tata z głośnym westchnięciem.
— No to zagadka wyjaśniona — powiedziała Ginny wesołym tonem. — Nie ma się o co martwić.
Uśmiechnęła się szeroko do rodziców, którzy może i wydawali się uspokojeni, ale z całą pewnością tak łatwo nie wybaczą Billowi stresu, jakiego się najedli. Ona z kolei mogła wreszcie odetchnąć z ulgą i przespać spokojnie chociaż jedną noc od ucieczki brata.
— To do niego typowe — odezwał się leniwie Percy, krzywiąc się pod nosem jak na zapach zepsutego mleka. — Najpierw ucieka i nic nie mówi, a potem udaje, że wszystko jest dobrze. Jak... ślizgońsko.
Nikt oprócz Ginny nie zwrócił na niego uwagi. Zgrzytnęła zębami, jak gdyby gotowała się do odpyskowania, ale wtem zrozumiała, że nic by to nie dało. Czy tego chciała, czy nie, Percy zawsze będzie górą, a to ona dostanie reprymendę za złe zachowanie. Mocno zacisnęła pięść, chcąc na chwilę sobie ulżyć poprzez wbijanie paznokci w skórę, ale niestety – kilka nieprzespanych nocy oraz ciągły stres skutecznie ją ich pozbawiły. Równie dobrze mogłaby wyrządzić sobie krzywdę piersią z kurczaka.
Weasleyowie nie wydawali się zbytnio ucieszeni z takiego obrotu spraw, ale nikt niczego nie skomentował. Czy był to koniec sprawy ucieczki Billa? Na pewno nie. A czy Ginny mogła w końcu odpocząć? Definitywnie tak. I z całą pewnością cieszyła się, że już więcej nie będzie musiała się w cały ten bajzel angażować.
***
Nadszedł ten dzień – dzień porachunku z nimfą wodną. Przez ostatnie dwa tygodnie przygotowywała się najżarliwiej jak tylko potrafiła. Zamykała się całymi dniami w swoim zagraconym książkami pokoju i czytała, czytała i czytała. Połykała jedną księgę za drugą, pożyczała zwoje z sypialni brata lub kradła woluminy Percy'ego (na którego, swoją drogą, śmiesznie było patrzeć, gdy wściekał się na „zwinnego złodziejaszka"). W końcu stwierdziła, że bardziej przygotowana być już nie może. Wzięła więc swoją ulubioną czapkę harcerską, spięła włosy i pomalowała twarz na zielono, żeby jakoś wtopić się w tło jak kameleon. Będąc przy schowku taty, zagarnęła duże wiadro, do którego wlała wodę, oraz procę. W strumieniu znalazła kilka kamyczków, a w lesie idealny patyk – w razie gdyby musiała zastosować stwierdzenie „bez kija nie podchodź" w rzeczywistości.
I tak, gotowa do obrony, ruszyła w kierunku miejsca, w którym wcześniej spotkała nimfę. Nazwała je „Wytrzeszczone Oko", na cześć tej wyjątkowej cechy wyglądu dziewczynki.
Wyminęła drzewo z napisem „X", nawet na nie nie patrząc, i bez choćby chwili na melancholię przekroczyła bariery aportacyjne. Po pewnym czasie dotarła nad strumień.
U jego brzegu znowu siedziała, jak poprzednim razem, nimfa wodna. Śpiewała pod nosem pośród szumu wody i ćwierkotu ptaków. Trawa wokół niej wydawała się bardziej zielona niż zazwyczaj, a drzewa naokoło bardziej obrosły w liście niż te za Ginny.
Nimfa wodna jak nic, pomyślała Weasley, instynktownie chwytając za kieszeń, do której wrzuciła kamyczki. Teraz albo nigdy.
Najciszej jak potrafiła, zeszła na sam dół i przeskoczyła strumień. Woda w wiadrze kołysała się na bogi, ale Merlinowi dzięki, nimfa tego nie usłyszała. Ginny położyła ostrożnie kij pomiędzy nią a dziewczynką, a do wolnej kieszeni upchnęła procę, tak żeby w razie czego szybko ją wyjąć. Ostatecznie chwyciła obydwoma rękami kubeł i na raz, dwa, trzy – przechyliła go wprost na głowę nimfy.
Dziewczynka głośno pisnęła. W podskokach zerwała się na równe nogi, kiedy Ginny odrzuciła wiadro i w ręce już trzymała procę, gotowa do kontrataku. Ale nic z tych rzeczy. Nimfa uspokoiła się i odwróciła twarzą do Weasley – z tej odległości oczy wydawały się jeszcze bardziej wyłupiaste. Wręcz świdrowały Ginny wzrokiem, od którego poczuła się strasznie nieswojo, ale to nie sprawiło, że opuściła broń. Wręcz przeciwnie – napięła ją jeszcze bardziej.
— Nie próbuj swoich sztuczek, nimfo — syknęła Ginny, celując prosto w noc dziewczynki.
Nimfa nic nie odpowiedziała, ale za to spojrzała w dół i ostrożnie dotknęła włosów.
— Zniszczyłaś mi wianek — powiedziała z wyrzutem.
Ginny zrobiła malutki krok do przodu i zacisnęła zęby. Bacznie obserwowała nimfę, oczekując na zmianę, ale nic się nie działo.
— Jakim diabłem jesteś, że nie zamieniasz się w syrenę?
Nimfa spojrzała na Ginny i aż otworzyła usta.
— W syrenę? — Obejrzała nogi. — Chciałabym być syreną. Tatuś mówił, że mają bardzo ładny głos, a ja go niestety nie mam. Myślisz, że byłyby tak hojne i po obdarowaniu mnie kilkoma darami dałyby ładny głos?
— Nie pogrywaj ze mną — ostrzegła Ginny, unosząc wyżej procę. — Jestem uzbrojona.
Nimfa zamyśliła się przez chwilę, aż wreszcie podeszła do Weasleyówny i zaczęła machać nad jej głową.
— Co ty robisz?! Odejdź ode mnie!
— Odganiam gnębiwtryski z twojej głowy. Strasznie dużo się ich tam wyroiło — odpowiedziała jak gdyby nigdy nic, nie przestając machać.
— Przestań!
Odeszła krok w tył, ale zapomniała o wiadrze. Wywróciła się boleśnie na tyłek, jęknęła i w jeszcze gorszym nastroju złapała za kubeł, w razie gdyby musiała się nim bronić.
— Wszystko w porządku? Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Ludzie zawsze dziwnie reagują, gdy odganiam gnębiwtryski. Krzyczą i krzyczą, a czasami mocno chwytają za ramię, ale to jedynie nasila wielkość gnębiwtrysków. — Westchnęła cicho i spojrzała na ziemię. — Ale rozumiem, że Indian to jeszcze bardziej denerwuje.
Tym razem to Ginny wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy.
— Indian? Jakich Indian? Czy ty się słyszysz? Merlinie, co z tobą nie tak?
— Tatuś mówi, że mam bujną wyobraźnię. Myślałam, że przyjmiesz mój dar i że zaprzyjaźnię się z Indianami, ale wychodzi na to, że muszę jeszcze trochę poczytać o ich magicznej kulturze.
Ginny zaczęła się powoli cofać, nie tracąc z oczu szalonej dziewczynki. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że wygadywała takie głupstwa? Oczywiście, że była szalona!
— O czym ty gadasz? Jacy Indianie? Ja nie jestem żadną Indianką!
Dziewczynka powoli skierowała na nią wzrok i przechyliła na bok głowę. Jej oczy dokładnie skanowały Ginny od głowę aż po stopy i jeszcze raz, aż wreszcie powiedziała:
— Na pewno? Bo tak wyglądasz.
Ginny krzyknęła mentalnie.
***
— Na matkę Merlina! Ginny, jak ty wyglądasz?
Rzuciła buty w kąt i odburknęła Ronowi:
— Tak, jak widać.
Starszy brat jednak nie zadowolił się taką informacją i zagrodził jej przejście, gdy chciała pójść do swojego pokoju.
— Co? — Zgromiła go wzrokiem, od którego Ron ani myślał się cofnąć.
— Co ty masz na twarzy?
— Zieloną farbę. Nigdy jej nie widziałeś?
Skrzywił się, jakby dostał prosto w brzuch, i kontynuował przepytywanie:
— Czemu cię tak długo nie było?
— Polowałam na nimfy.
— Że co? — Zdziwił się, a Ginny popatrzyła na niego jak na idiotę.
— Tak, jak słyszałeś. Czy teraz mogę przejść? Po drodze wpadłam w kupę niedźwiedzia.
Ron, jakby dopiero teraz wyczuwając smród, odsunął się na bok.
— Dziękuję — wycedziła i, nie zaszczycając go już więcej spojrzeniem, zaczęła wspinać się mozolnie po schodach.
Gdy była u szczytu, doszło do niej ostatnie pytanie brata:
— Jakie nimfy?
— WODNE! — I zatrzasnęła głośno drzwi do łazienki.
Ten rozdział jest jeszcze lepszy od pierwszego! Pod koniec aż chciało mi się śmiać. Nieśmiało domyślałam się kim może być ta nimfa wodna, ale ta scena z nią była po prostu mistrzowska haha. Ron wydaje się być całkiem kanoniczny, chociaż nie ma go za dużo. Pozostali Weasleye są troszeczkę przerysowani i nieco mi to przeszkadza. A już szczególnie najgorszy na świecie Percy, który co prawda był zadufany w sobie, ale w gruncie rzeczy przecież kochał tę swoją rodzinę. Nie rozumiem więc jak mógł aż tak mocno obrażać Billa. I dziwię się, że nikt mu nawet nie przerwał tego, przecież pozostałe rodzeństwo zawsze miało gdzieś jego zdanie i jawnie się z chłopaka naśmiewali ;D
Ginny jest świetna i mam nadzieję, że nie wyjdzie na taką Mary Sue Slytherinu. Akcja idzie wolno (nawet jeszcze nie jesteśmy w Hogwarcie!), ale zupełnie mi to nie przeszkadza, bo rozdziały są ciekawe, a życie w Norze jest interesującym tematem. Życzę weny i czekam na więcej!