Ginny prosi Lunę o pomoc w związku z przeklętym naszyjnikiem.
Dym unosił się znad miedzianego kociołka, tworząc białe kółka sięgające aż do dachu szopy. Ginny automatycznie mieszała eliksir, by nie zastygł, choć wprawdzie niewiele ją obchodził, zaś w drugiej ręce trzymała naszyjnik. Ron grzebał między szklanymi buteleczkami, co chwilę marszcząc brwi i wydając z siebie ciche sapnięcia irytacji.
— Nie możesz ich jakoś ponazywać? — spytał w pewnym momencie. — Byłoby o wiele łatwiej, gdybym wiedział, czego tak dokładnie szukam.
— Może kiedyś — odparła nieprzytomnie Ginny.
Ron rzucił jej niechętne spojrzenie i wrócił do szukania odpowiedniej buteleczki na Eliksir Bujnego Owłosienia. Do dziś nie potrafił zrozumieć na czym polegała różnica, gdyby wlać wywar do fiolki w kształcie serca czy w kształcie bańki.
— I również przydałoby się dorzucić tutaj więcej świec — dodał. — Strasznie tu ciemno, można sobie popsuć wzrok.
— Już zmierzcha, Ron.
— Przecież wiem — zirytował się.
Odgonił od siebie komara, który już od dłuższego czasu latał mu koło ucha, i wrócił do przeglądania buteleczek. W podręczniku było napisane, że aby nie popsuć eliksiru, trzeba jego konsystencję dopasować do grubości fiolki. Eliksir Bujnego Owłosienia miał to do siebie, że w zależności od czasu i temperatury zmieniał swą gęstość, co oznaczało, że Ron musiał znaleźć taki flakon, który potrafiłby dostosować się do każdej możliwości.
— Co zamierzasz potem zrobić z tym eliksirem? — spytał po chwili, kiedy poczuł nieznośny zapach palonych szczurzych ogonów.
Cuchnęło bardziej niż zepsute mleko. Ron wiedział, że nigdy nie polubi eliksirów i to nie tylko dlatego, że istniało duże niebezpieczeństwo wybuchu, ale również przez tę mieszaninę zapachów i smaków.
— Dać ci do spróbowania — odpowiedziała prosto Ginny, przejeżdżając palcem po naszyjniku.
Ron stuknął fiolkami i odwrócił się do siostry ni to przerażony, ni to zszokowany.
— Że co?
Ginny obróciła się w jego stronę, a Ron zauważył, że mgiełka nieobecności przesłaniałała jej oczy. Ostatnimi czasy często się to zdarzało: uciekała myślami, odmrukiwała cicho na pytania i wlepiała wzrok w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Zachowywała się, jakby duch uciekł z jej ciała.
— Uważaj, bo je rozbijesz — wymamrotała i odwróciła się z powrotem do kociołka.
Wykonywała mocno wyćwiczone ruchy od kilku minut, a ani razu nie poskarżyła się na ból nadgarstka. Czasami Ron zastanawiał się, jak długo Ginny była w stanie tak po prostu zataczać koła w kotle.
— Może chciałabyś odpocząć?
Ginny pokręciła głową, zaciskając mocniej naszyjnik, a Ron westchnął cicho.
— Mogę przynieść coś do jedzenia.
Brak odzewu. Ron jednak odszedł do półki i przystanął przy drzwiach. Może i nie był najlepszym bratem, ale martwił się o siostrę, która z niewiadomych przyczyn od ostatnich dni wyglądała, jakby lunatykowała dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zdecydowanie nie chciał, aby Ginny się zagłodziła.
— To w takim razie pójdę po jedzenie. — Przytaknął swoim słowom i po chwili wyszedł na świeże powietrze, które powitał wręcz z ulgą.
Samo przebywanie z siostrą ostatnio stało się przytłaczające. To tak, jakby próbowało się rozmawiać z ścianą. Żadnej odpowiedzi, żadnej reakcji, aż człowiek zastanawiał się, czy na poważnie był tak obłąkany, by oczekiwać od nieżywego przedmiotu odzewu.
Ginny po wyjściu Rona przeczesała splątane włosy spoconymi palcami, odłożyła na bok chochlę i zdjęła kociołek z ognia. Wciąż jednak nie wypuszczała naszyjnika z ręki.
Lubiła wpatrywać się w kołyszący stateczek. Koił jej nerwy, gdy wyobrażała sobie, jak znajduje się na pełnym morzu, jak czuje wiatr we włosach i jak krzyczy, aż mewy nad nią krążą. Było jednak coś, co ją mocno zastanawiało: gdy tylko zakładała ów naszyjnik, ciepła energia przeszywała jej ciało, a chwilę później wzbierało się w niej uczucie, by coś ukraść. Ot, pospolitą rzecz, która nie miała żadnej wartości.
Ginny nie wiedziała, jak to interpretować, zdawała sobie jednak sprawę, że wisiorek działał na nią w negatywny sposób. Starała się go zawsze mieć przy sobie w kieszeni, ukryty przed spojrzeniami rodziny. Czasami nie mogła oprzeć się pokusie, by założyć wisiorek, a wtedy znowu pragnienie kradzieży wypełniało wszystkie jej myśli do takiego stopnia, że nie mogła o niczym innym myśleć. Wtedy też go szybko zdejmowała, nim naprawdę dopuściła się przestępstwa, ale chęć poczucia dobrze znanej adrenaliny pozostawała jeszcze przez długi czas.
W chwili, gdy położyła wisiorek na blacie, z klatki piersiowej zniknął ciężar, jakby właśnie pozbyła się ogromnego kamienia. Mimo wszystko stateczek wciąż ją hipnotyzował, przyciągał jak magnes.
Ktoś otworzył z powrotem drzwi, a po pomieszczeniu rozległ się głos:
— Widziałaś może klucze do domu? Przeszukałem wszystkie kieszenie i...
Ron zamilkł, w momencie gdy Ginny wyciągnęła klucz ze spodni i podała go bratu na wyciągniętej dłoni. Przyjął podejrzliwie kluczyk.
— Ok... Jak go zdobyłaś? — Rzucił jej nieufne spojrzenie.
Ginny wzruszyła ramionami i nachyliła się nad kociołkiem.
— Wystawał ci z kieszeni, więc wzięłam go na wypadek, gdybyś go zgubił — odpowiedziała beztroskim tonem.
Ron zmrużył oczy i zacisnął rękę na kluczyku.
— No dobra... Chcesz kanapkę z marmoladą?
Rzuciła bratu uśmiech znad kociołka.
— Jak zawsze. — Skinęła głową, na co Ron potaknął i znowu wyszedł z szopy.
Ginny wypuściła powoli powietrze z ust i opadła na krzesło. Definitywnie musiała coś zrobić z uczuciami, a szczególnie tymi negatywnymi.
I wiedziała, kogo poprosić o pomoc.
***
— Twoja mama naprawdę może pomóc? — Ginny rzuciła Lunie niepewne spojrzenie.
— Oczywiście. — Machnęła ręką, przeskakując nad kamieniem. — Jest specem od takich rzeczy.
Weasley przełknęła ślinę. Nie była do końca pewna, czy to rozsądne udać się do kobiety, która często odnosiła obrażenia ze swoich „małych” eksperymentów, ale Luna często opowiadała, jak jej mama ukończyła właściwe praktyki w zakresie magicznej psychologii z dobrymi wynikami. Postanowiła więc zaufać przyjaciółce, ponieważ nie pozostał jej nikt inny, kto byłby w stanie zaradzić kłopotowi Ginny. A powiedzenie o tym rodzicom nie wchodziło w grę, bo to oznaczało, że musiałaby wyjaśnić okoliczności nabycia problemu. Prędzej piekło zamarznie, niż Ginny przyzna się do kradzieży.
— Już prawie jesteśmy — oznajmiła Luna, ręką pokazując dziwnie wyglądający budynek w oddali.
Szły żwirową ścieżką, po której bokach rosły niezidentyfikowane rośliny. Ginny nawet nie próbowała pytać Luny, jak właściwie się nazywają. Wystarczało, że widziała ostre kolce, pokryte śluzem liście i coś, co przypominało słoneczniki, ale były zbyt wysokie jak na te rośliny, a poza tym miały otwór gębowy. Ginny nie chciała wiedzieć, czym właściwie się odżywiały.
Minęły tabliczkę z napisem „Uwaga na Samosterowalne Śliwki” i stanęły przed czarnymi, grubymi drzwiami z kołatką w kształcie orła.
— Nie wejdź w książki — powiedziała Luna, unosząc rękę do klamki. — Niektóre gryzą.
Ginny nic nie odpowiedziała, tylko zachowała ponurą minę, a wzrok utkwiła w podłodze.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, a zza progu wyjrzała kobieta z jasnymi, roztrzepanymi włosami, czarną koszulką z nazwą zespołu Fatalnych Jędz i podziurawionymi sztruksowymi spodniami. Na każdym palcu miała tanie pierścionki kupione na bazarze.
— Dzień dobry! — przywitała się z szerokim uśmiechem, przez co Ginny zauważyła białe zęby. — Wejdźcie, wejdźcie! Ty to pewnie Ginny. Luna mi o tobie opowiadała. Wspaniale, że znalazła sobie kompana w postaci Indianki. Musisz mi o wszystkim powiedzieć! Wchodźcie!
Ginny, z jeszcze bardziej zasępioną miną, weszła do domu w kształcie wieży i zdjęła buty, które zostawiła pośród wielu innych różnokolorowych par.
— Dzień dobry — wymamrotała, poprawiając zieloną bluzkę i stając pośrodku pomieszczenia niepewna, co ma dalej robić.
— Miło mi poznać. — Pani Lovegood uśmiechnęła się promiennie, obróciła na piętach i żwawym tonem przeszła do kolejnego pokoju. Ginny, jak wierny pies, podążyła za nią. — Opowiedz mi dokładniej, w czym problem.
Zaszły do kuchni, która, jak Ginny stwierdziła, wyglądała o wiele bajeczniej, niż ta u Weasleyów. U państwa Lovegood ściany były niebieskie z namalowanymi na nimi liśćmi i zniekształconymi zwierzętami, z sufity zwieszały malutkie książki, a stół miał pięć nóg – cztery po bogach, jedna pośrodku. Ktoś, kto tworzył cały budynek, musiał mieć nie lada fantazję. Dopasował nawet meble do okrągłego pokoju!
Powstrzymawszy się od spoglądania na sztuczną winorośl rozwieszoną po wszystkich półkach, usiadła na drewnianym krześle z nierównymi nogami i zaczęła mówić:
— Więc... — odchrząknęła, spuszczając wzrok na szklaną podłogę, pod którą znajdował się mały stawik z rybami. — Mam pewien przedmiot, który jest chyba zaczarowany. Tak myślę, że jest zaczarowany. Jeszcze nigdy nie używałam magii, mimo że pochodzę z rodziny czarodziejów.
Pani Lovegood skinęła głową, a jej córka rozsiadła się na zagraconym przez herbaty, sztućce i owoce blacie. Wbiła w Ginny uważne spojrzenie, pod którym poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
— Uczy się eliksirów — wtrąciła Luna. — Jest niezła.
Ginny zarumieniła się oraz przygarbiła nieco na krześle. Nieczęsto ktoś ją komplementował, a kiedy już to robił, chciała zapaść się pod ziemię.
— Tak, cóż — ponownie odchrząknęła i wbiła paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. — Wracając... Ten naszyjnik — wyciągnęła ów przedmiot — ma w sobie coś, co wywołuje u mnie zazdrość, złość lub chęć dokonywania... nielegalnych rzeczy.
Zerknęła szybko na panią Lovegood, a kiedy zauważyła, że ta przyglądała jej się z poważną miną i uważnym spojrzeniem, opuściła znowu wzrok i kontynuowała:
— Najczęściej kiedy go noszę, pojawiają się te złe emocje i nie wiem, jak z nimi walczyć. Oczywiście ściągam ten naszyjnik i gdzieś go chowam, ale po paru godzinach te uczucia wracają i... — zamilkła na moment, patrząc w bliżej nieokreślony punkt. — I robię złe rzeczy. I dzieje się tak wiele razy, a ja nad tym nie panuję, chociaż się staram. Ten naszyjnik jest przeklęty, ale nie mogę się go pozbyć. Jakbym się do niego przywiązała.
Po tym orzeczeniu zapadła cisza, a Ginny nie miała na tyle odwagi, by teraz spojrzeć na panią Lovegood. Zamiast tego bawiła się naszyjnikiem i obserwowała krążące w kółko ryby i świetliki.
Prawdę mówiąc, ulżyło jej, kiedy wreszcie wyrzuciła z siebie ten ciężar. Jak dotąd tłamsiła problem wewnątrz siebie i pozwalała, by przejmował kontrolę nad myślami, ale teraz mogła spać spokojniej w nocy, wiedząc, że ktoś inny również zadręczał się jej problemem. Sam fakt, iż przeniosła udrękę na mamę swojej przyjaciółki nie był godny pochwały, lecz czuła się pocieszona, że nie tkwiła w tym sama.
— Czujesz ból w klatce piersiowej, kiedy go nosisz? — zapytała po chwili pani Lovegood.
— Może nie ból, ale ciężar. Gdy ściągam naszyjnik, czuję się lżejsza o kilka funtów.
Poprawiła się na krześle, kiedy pani Lovegood postukała się końcem różdżki w brodę.
— Masz wrażenie, że tracisz kontakt z rzeczywistością? Że odpływasz, odcinasz się od życia?
— Trochę — mruknęła. — Czasami nie potrafię skupić się na tym, co mówią do mnie bracia lub rodzice.
— I mówisz, że czujesz się przywiązana do naszyjnika? — spytała, a Ginny potaknęła. — Tak jakby miał własną duszę?
— Tak... Jakbym nie potrafiła bez niego żyć. I on beze mnie.
Pani Lovegood skinęła głową na potwierdzenie, jak gdyby teza, którą postawiła, sprawdziła się w rzeczywistości. Na jej twarz wypłynęła pełna powaga, przez co w końcu wyglądała jak prawdziwy dorosły, a nie jak nastolatka, za którą Ginny ją wcześniej miała.
— Mogę poprosić naszyjnik? — Wyciągnęła po niego rękę i utkwiła niebieskie oczy w przedmiocie.
Ginny prędko podała jej naszyjnik i rozparła się na siedzeniu w oczekiwaniu na decyzję. Pani Lovegood mamrotała coś nad wisiorkiem, wskazując na niego różdżką, a Luna świdrowała go wzrokiem, tak jak to robiła przy rzeczach, które ją mocno zainteresowały.
Minęły sekundy, aż wreszcie Ginny miała naszyjnik z powrotem na szyi. Tym razem jednak napełniło ją przyjemne uczucie, coś w rodzaju błogiego spokoju, który pojawiał się, kiedy w pobliżu nie było nikogo, z kim musiała przeprowadzać wymuszoną rozmowę. Pożądanie, zazdrość i irytacja nie pojawiły się jak za wcześniejszymi razami, tak samo jak wrażenie przygniatania klatki piersiowej.
Odetchnęła z ulgą i odrobinę przygarbiła, chwytając naszyjnik w dłonie z uśmiechem na twarzy.
— Co to było? — spytała, unosząc wzrok na panią Lovegood.
— Zaklęcie konserwujące.
Ginny rzuciła jej zaskoczone spojrzenie.
— Że co? — Nie takiego rozwiązania się spodziewała. Myślała, że kobieta użyje trudnych czarów godnych najbardziej wykształconych czarowników, a tu proszę – zaklęcie na miarę kury domowej.
— Konserwuje twoje emocje w tym oto naszyjniku. — Wskazała głową wisiorek. — Pomoże nawet w trudnych chwilach, kiedy to normalnie emocje powinny brać górę nad rozsądkiem. Teraz nie będziesz czuła potrzeby rzucania talerzami po ścianach w chwilach wściekłości ani płakania przez kilka godzin w smutku. Twoje emocje zostały przeniesione na naszyjnik, zarówno te negatywne, jak i pozytywne. Będziesz żyła we względnym spokoju.
— Względnym? — Teraz Ginny poczuła się jeszcze bardziej zagubiona.
— Skąd masz ten naszyjnik? — zmieniła temat.
Ginny zakłopotała się.
— Em... Ze stoiska z darmowymi przedmiotami — odpowiedziała zgodnie z prawdą, przypominając sobie, co się działo, zanim zdobyła naszyjnik.
— To dziwne... — mruknęła, mrużąc oczy, ale nie bacząc na zaintrygowane spojrzenie Ginny, kontynuowała: — Noś go zawsze przy sobie i nigdy nikomu innemu nie oddawaj. To jest twoja konserwatornia twoich emocji. Niebezpiecznie jest powierzać uczucia zaklęte w przedmiocie innym osobom.
Ginny potaknęła potulnie głową, choć ciekawość zżerała ją od środka. A kiedy już ktoś wzbudzał w Weasley głód wiedzy, musiał liczyć się z tym, że dziewczynka tak łatwo nie odpuści, póki nie dostanie odpowiedzi. Fakt, że pani Lovegood określiła dziwnym fakt, iż naszyjnik znajdował się na darmowym stoisku, z pewnością nie utemperował zaciekawienia Ginny.
— Będę mogła kiedyś pożyczyć ten naszyjnik do badań? — spytała kobieta, w tym momencie bardzo przypominając córkę: rozkojarzoną, ciekawską dziewczynę.
— Oczywiście — zgodziła się Weasley, nie do końca rozumiejąc, co można jeszcze badać, ale nie narzekała. To przecież pani Lovegood uratowała ją od katorgi własnych emocji. — Nie ma problemu.
Zeskoczyła z krzesła prosto na szklaną podłogę i rzuciła ostatnie spojrzenie rybom. Musi opowiedzieć Ronowi o tym niezwykłym domu.
— W takim razie do zobaczenia! I bardzo dziękuję za pomoc! — Uśmiechnęła się najszerzej jak potrafiła, co pani Lovegood odwzajemniła.
Została odprowadzona pod jej czujnym spojrzeniem z Luną u boku. W końcu poczuła ulgę.
***
24.10.1990 r.
Ginny,
mama nie żyje.
Przyjdź po swój naszyjnik.
Luna
***
20.09.1991 r.
Droga Ginny,
słyszałaś o tym, co się stało? Merlinie, na pewno słyszałaś, w końcu trombią o tym w gazetach już od kilku dni. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Harry Potter zaginął. Myślisz że ktoś go porwał albo że nie żyje? Albo obydwa naraz. Podobno miał być ze mną na jednym roku w Hogwarcie, ale jak nie dotarł to rada szkoły się przestraszyła i wysłała kilku ludzi na poszukiwania Pottera. Żebyś widziała jaki teraz chaos panuje! Niekturzy starają się prowadzić normalnie lekcje, ale w większości karzdy chodzi wkurzony i zmęczony. Dumbledore'a cały czas nie ma w szkole, bo chodzi do ministerstwa i wogule, ludzie wymieniają się swoimi teoriami, ogułem chaos. Przynajmniej mam wiecej wolnego.
A co u Ciebie? Pozdrów rodziców.
Ron